6. Już zawsze/Sinmadella
Autor: Sinmadella
Gatunek: angst; slash; yaoi; fluff(?)
Liczba słów: 1787
Uwagi: Wiek zmieniony. Bardzo stara praca, która jest dla mnie sentymentalna. Mam nadzieję, że aż tak nie widać tego jak beznadziejnie pisałam trzy lata temu. Skoro to znalazłam, postanowiłam wstawić to tu. MIłego <3
Jikook/Kookmin
Jeszcze ciepłe łzy znaczyły ścieżką jego blade policzki. Drobne ciało co chwilę przechodziły dreszcze. Nie mógł się uspokoić słysząc za ścianą kolejne krzyki rodziców. Nienawidził tego. Bał się myśleć co musi się dziać w kuchni między dorosłymi. Zacisnął mocno usta, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie zastanawiając się ani chwil dłużej wyciągnął z plecaka przechodzone trampki. Szybko wcisnął je na nogi i wstał. Odszukał jeszcze telefonu i włożył do kieszeni.
Nigdy nie myślał, że będzie dziękować za pokój na parterze. Szatyn otworzył okno, wcześniej zdejmując doniczkę z fiołkami. Usiadł na parapecie, przerzucając pierwszą nogę. Gdy pewnie stał na ziemi, dołożył drugą stopę. Teraz już nie liczyły się krzyki z budynku. Mógł odpocząć, zapomnieć na chwilę o panującej w rodzinie złości. Jednym susem pokonał płot, który okazał się ostatnią przeszkodą. Pewniej już ruszył wiejską drogą w stronę łąk.
Powycierał rękawem twarz, pociągając nosem. Minął już ostatni dom, wstępując na polną ścieżkę. Panujący spokój dodawał mu otuchy. Zielone drzewa na tle bezchmurnego nieba były niczym z obrazka. Falujące zboże przypominało morze, za którym tak tęsknił. Nastolatek przystanął na moment przymykając powieki. Szum fal różnił się znacząco, jednak ten również był przyjemny dla ucha.
— Jimiś? — usłyszał za sobą. Zaskoczony podskoczył czując oplatające go w pasie dłonie. Doskonale znał ten głos. W końcu znają się już prawie trzynaście lat. Jungkook był jak anioł, który pojawiał się zawsze gdy go potrzebował.
— Co ty tu robisz? — zapytał w końcu wyrywając się z uścisku. Stanął naprzeciw przyjaciela spoglądając w jego tęczówki — Znów założyłeś soczewki? Ostatnio marudziłeś, że bolą cię oczy.
Blondyn tylko machnął ręką uśmiechając się szeroko. Chłopak czasami czuł się jak jego starszy brat. Dbał o niego, był wsparciem. Ufali sobie bezgranicznie. Oczywiście to działało również w drugą stronę. Musieli być dla siebie oparciem, kiedy łączyły ich podobne problemy.
— Będziemy tu tak stać?! — krzyknął młodszy machając rękoma. Szatyn roześmiał się na ten uroczy widok. Wystarczyła tylko jedna rozmowa, aby poprawił mu humor.
— A gdzie mamy iść?
— Tam gdzie zawsze.
Przytaknął tylko dorównując kroku przyjaciela. Razem ominęli pole złocistej pszenicy. Widząc rosnący dalej rzepak zaczęli temat ostatnich wakacji. Przecież nie raz podczas gry w podchody chowali się w nim. Później dostawali nieźle po uszach za żółte ubrania. Jenak to były dobre wspomnienia, które wracały za każdym razem gdy latem przemierzali polne drogi.
Zatrzymali się dopiero przy małej łące znajdującej się bliżej wioski.
— Kto ostatni przy stawku ten zgniłe jajo! — krzyknął Jeong, klepiąc młodzieńca w ramię. Pędem ruszyli przed siebie. Ich celem był stawek przy końcu. Obok niego rósł dość młody dąb. Już jako dzieci przychodzili w to miejsce mimo zakazów rodziców. Na niektórych z gałęzi były wyblakłe wstążki. Zawiązali je jako symbole przyjaźni.
Park nie dał rady dogonić przyjaciela.
On spokojnie już czekał, opierając się plecami o drzewo. Licealista wziął głęboki wdech przyśpieszając, by zaraz znaleźć się obok. Opadł na dużą kępę trawy, próbując unormować oddech.
— Zawsze musisz wygrywać?! — pisnął, krzyżując ręce na piersiach.
— Tak. A teraz powiedz mi czemu wcześniej nie odbierałeś telefonu! — szturchnął go, kładąc się obok.
— Nie odbierałeś? Przecież mam telefon — zaskoczony zaczął grzebać w kieszeniach. Jadnak nie mogąc znaleźć urządzenia spanikowany wstał. Widząc jak chłopak tłumi śmiech zrozumiał o co chodzi — Oddaj go!
— Spadaj! — krzyknął pokazując język. Ciemnowłosy schylił się szybko łapiąc za czerwone trampki towarzysza. Zdjął je, by ruszyć migiem do ucieczki — Mam białe skarpetki! Oddawaj!
— Spadaj! — odpowiedział, przedrzeźniając go — Wymiana? — zapytał ostatecznie.
Jeon przytaknął delikatnie oddając własność. Dostał w zamian swoje ukochane buty, które po chwili znów zdobiły szczupłe nogi.
W tym miejscu czas się nie liczył. Mogli leżeć, drażnić się, a nawet śpiewać. Czuli się bezpiecznie, a to było najważniejsze.
— Niedługo szkoła. Dasz radę prawda?
Piwnooki przymknął powieki, powstrzymując wszystkie negatywne emocje. To nie jest miejsce i czas na smutki. Przychodzi tutaj po uśmiech.
— Dam radę. Może wracasz do internatu... Ale będę cię nękać w weekendy — słysząc to blondas parsknął śmiechem.
— To ja będę cię nękać telefonicznie.
Twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Przeczesał swoje farbowane włosy, nie wiedząc co powiedzieć. Trzęsące się dłonie zakryły oczy, które ponownie napełniły się łzami.
— Nie płacz, ej — szepnął przytulając przyjaciela. Chłopak wtulił się mocno w silne ramiona. Duża dłoń pogładziła plecy, chcąc uspokoić.
Pierwszy rok szkoły średniej był dla Jimin'a jak istne piekło. Nie mógł przywyknąć do tego, że najlepszy przyjaciel nie ma dla niego czasu w tygodniu. Potrafił rozpłakać się na lekcji, a nikt nie wiedział dlaczego. Wmawiał sobie, że to wszystko minie... Jednak to właśnie druga klasa zdecyduje o wszystkim.
— Nie płacz, bo ja będę — warknął przyciskając go mocniej.
— Udusisz mnie — wyszlochał — Dam radę serio.
— Właśnie widzę. Czego się tak boisz? — zadał najważniejsze dzisiejszego dnia pytanie. W tym właśnie momencie Chim pierwszy raz zastanawiał się nad sensem swoich łez — Myślisz, że wymienię sobie przyjaciela? Znajdę kogoś fajniejszego?
— Ja... — chciał odpowiedzieć, ale sam nie miał pojęcia jak zacząć — Chodzi o to, że-
— Chicho, ja mówię! — przerwał, łapiąc go mocno za ramiona. Szeroka koszulka osunęła się, ukazując sine ramie — Uderzył cię? Znów?
— To nic — wystraszony chłopiec chciał się odsunąć — Mów dalej.
— Ale... Eh... — wiedział jak ma ciężko, ale mimo to był silnym, dorastającym mężczyzną. Musiał spojrzeć w te szklane oczy, aby zapewnić go w stu procentach — Nikt nie wytrzymał ze mną tyle lat. Poza tym mamy iść razem na studia!
Nie musiał nic mówić czy tłumaczyć. Bo mimo wszystko starczyło tylko jego zapewnienie. Uwierzyłby mu zawsze. Znajomi porównywali ich do zakochanej pary i różnych takich. Jednak nie znali całej prawdy co do początku przyjaźni. Ludzie mogli mówić wszystko co chcą, nie obchodziło ich to. W ciągu tych lat przekonali się kto będzie oparciem w czarnej godzinie.
— Zamieszkajmy tu — powiedział po chwili Jimin.
— Co?
— Wybudujmy się. Wykupimy tą ziemię, a nasze dzieci będą się razem bawić.
— Trzymam cię za słowo!
❄
Nawet sroga zima nie popsuła im planów. Roześmiani studenci biegli przez śnieg, potykając się o własne nogi. Polną ścieżkę pokrył ciężki puch, chcąc zabrać im dostęp do ukochanego miejsca. Jednak oni się nie poddawali, dużymi krokami przeskakując zaspy.
— Popraw tą czapkę! Później będziesz marudzić, że jesteś chory! — Jimin krzyknął, goniąc dalej przyjaciela. Przemoczone buty czy spodnie nie miały teraz najmniejszego znaczenia — Wracaj tu! — dodał, próbując przyspieszyć.
Przez dłużą część czasu starał się wydostać spod grubej warstwy puchu. Co też go podkusiło, żeby szukać zgubionego nakrycia głowy?
Zdyszany dotarł na miejsce, odszukując swojego towarzysza. Jednak zamiast zwrócić całą uwagę na niego, przyjrzał się podłożu przed nimi. W śniegu zostało wydeptane coś na kształt prostokąta. Zdezorientowany obdarzył rówieśnika spojrzeniem.
— No co? Chce taki duży dom nie? — powiedział, uśmiechając się szeroko — Idę zaznaczyć swój pokój!
Szatyn nie mógł się nadziwić. Nie zmienił się ani trochę. Może był wyższy, bardziej umięśniony... Ale to ten sam dzieciak co zawsze. Przynajmniej był taki w jego obecności.
— Ej, a mój?! — krzyknął ruszając w jego ślady. Wspólnie udeptywali białą szatę łąki, nie szczędząc złośliwych komentarzy.
Jednak na znakowaniu sypialni się nie zakończyło. Ostatecznie zaznaczyli każde potrzebne pomieszczenie, kłócąc się o ustawienie lodówki. Mała sprzeczka po chwili zamieniła się w poważną bitwę na śnieżki.
Zmęczeni przystanęli przy planie budynku, przyglądając się każdej linii przygniecionego śniegu. Jeon bez zastanowienia się wyjął telefon. Drżącymi od zimna rękoma uruchomił aparat, robiąc szybką fotkę.
— Przerysujesz to — szturchnął przyjaciela — Jaki byś chciał kolor pokoju? — zażartował. Przecież wciągu kilku lat ich wyobrażenia mogą się zmienić — Może różowy?
— Daj spokój! Nie jestem już dzieckiem! A poza tym, to ja tu jestem starszy — burknął, krzyżując ręce.
— Tylko o pół roku!
— To co! Ale starszy! I chce fioletowy — fuknął, starając się z wszystkich sił powstrzymać śmiech. Jednak wewnętrznie skakał z radości. Mimo, że minęło tyle lat on pamięta o tym jak kochał różowy — Ty pewnie niebieski?
Przytaknął. Sięgnął dłonią do ciemnej kurtki Chima, wyciągając swoją czapkę. Nałożył ją na jasne pukle, unosząc kąciki ust. Skorzystał z chwili nieuwagi, popychając go ręką.
— Ups!
Zdenerwowany student powycierał rękawem twarz. Przekręcił się na plecy, robiąc w śniegu aniołka jak za starych czasów.
— Głupku! Wstawaj! Leżysz w mojej kuchni! — pisnął machając rękoma.
— W TWOJEJ KUCHNI?! — podniósł głowę. Jednak to był błąd, bo dostał kulką puchu w twarz — NIECH JA CIĘ ZŁAPIĘ!
❄
Towarzysz złapał żelaznym uściskiem kolejny z kartonów. Zdjął go z paki samochodu, uśmiechając się. Podał ciężki przedmiot przyjacielowi, który nosił je kolejno do nieotynkowanego budynku. Okna miały jeszcze naklejki sklepowe, a przy odrzwiach od balkonu było widać fragment wełny do ocieplania ścian. Jutro ekipa miała zrobić ostatnie poprawki i zaczynać nakładać elewację.
— Dlaczego musisz mieć więcej rzeczy ode mnie!? — krzyknął nagle Jimin, śmiejąc się donośnie.
— Przynajmniej mam jakieś pożyteczne rzeczy! A ty co?! Jakieś teczki i kartki. To na rozpałkę? — zażartował sięgając po szkicownik.
— Taki duży dom, a okaże się, że nic nie zmieścimy — westchnął brązowowłosy, rozglądając się.
Minął rok od zakończenia ich całkowitej edukacji. Park znalazła pracę w dość sporej firmie reklamowej zdobywając pierwsze doświadczenie. Ukradkiem przyjmował prywatne zamówienia, zbierając w taki sposób dość niezłe sumy. Jungkook jako informatyk rozkręcił własny biznes. Może początki nie były najlepsze, ale teraz jest o wiele lepiej. Do tego dorabiał sobie jako nauczyciel w pobliskim gimnazjum.
Teraz wnosili rzeczy do świeżo wybudowanego domu, mogąc odpocząć od miastowej codzienności.
— A jakby kupić takie dwie, duże szafy do sufitu? Zaoszczędzilibyśmy miejsca w sypialniach — stwierdził biorąc kolejne pakunki.
— Ty mi lepiej powiedz co będzie, jak w końcu znajdziesz dziewczynę. Przecież ona mnie zje! — stwierdził. Roześmiany kontynuował wnoszenie rzeczy. Jednak przystanął na chwilę nie mogąc uwierzyć o czym pomyślał — Kookie?
— Hm? — blondyn automatycznie przystanął przy nim. Podmuch wiatru rozwiał starannie zaczesane, farbowane włosy. Widząc falujące na gałęziach kolorowe wstążki wyzbył się wszystkich zmartwień.
— Już nic — odparł zmieszany.
— No mów — mężczyzna chciał go popędzić, ale ten sprytnie uciekł. Zdążył podebrać ciężkie walizki, ciągnąc je po trawie.
Zawsze chcąc wyminąć niepotrzebne tematy czuł kłucie w sercu. Po prostu nienawidził go okłamywać, co i tak nie wychodziło.
— A jeśli stanę się taki jak mój ojciec? Co będzie gdy cię uderzę? — spytał, samemu doszukując się sensu własnych słów. Przecież jeszcze nigdy tego nie zrobił, a miał liczne okazje.
— Wtedy ja będę taki jak mój! — odpowiedział mu na to pewniej. Jednak artysta tylko pokręcił głową. Wiedział, że to on będzie tym, która zepsuję całą tą relację.
Młodszy przewrócił oczami. Bez zbędnego zastanawiania się złapał mocnym uściskiem jego boki, przerzucając przez ramię.
Wystraszony Chim zaczął piszczeć, ściskając materiał jego granatowej bluzy.
— OSZALAŁEŚ?!
— Słuchaj mnie! Na pewno będą przed nami bitwy o łazienkę, czy ostatniego kotleta. Bez przesady, co takie chuchro może mi zrobić? A poza tym miałem cię chronić!
Dlaczego mu wierzył? Przez tyle lat okłamywał swoje serce. Sądził, że go zostawi. Bał się odrzucenia... Przerażała go myśl o utracie kogoś tak ważnego w swoim życiu. Przecież teraz mieli tylko siebie. Stali się rodziną.
Gdy wszystkie rzeczy zniknęły z tyłu auta, chłopak postanowiła poukładać pudełka. Wcisnął je pod ściany, rozkładając śpiwory. Niestety dzisiejszą noc muszą przetrwać w taki sposób. Przecież nie będą wracać po nocach na koniec sąsiedniego miasta. Nie było na to czasu. Do tego Jeong zamiast mu pomóc, cały czas siedział z nosem w telefonie.
— Pomóż mi, bo do rana tego nie ułożę — warknął Jimin, zabierając mu urządzenie — Cały czas coś klikasz, jeju później to zrobisz.
— Oddaj — wkurzony starał się wyrwać swoją własność.
— Przyjechałeś tu ze mną, to mi pomóż. Od godziny masz mnie gdzieś i sam haruję!
— Marudzisz — westchnął — Oddaj telefon.
Szatyn już nie kontrolując swoich poczynań wyrzucił czarnego Samsunga między kartony. Delikatny ekran huknął o podłogę.
— Co ty zrobiłeś?! Jesteś nienormalny?! — krzyczał, podnosząc pobity telefon — Natalie się w końcu odezwała, a ty masz jakiś problem!
— Przyjechałeś ze mną i masz mi pomóc — powiedział już spokojniej.
— Boli cię, że nie jesteś moim jedynym przyjacielem? A może to, że z dwoma twoimi byłem?
— ZAMKNIJ SIĘ! — wrzasnął, biorąc zamach ręką. Uderzył go otwartą dłonią w policzek, nie mogąc pohamować emocji.
Zaskoczony blondyn złapał za bolące miejsce, rozmasowując je.
— Kookie... Ja przepraszam. Wybacz mi... Nie chciałem... To się nie pow-
— Ufam ci — przerwał nagle.
— Co?
— Ufam ci i wierzę, że nie zrobisz tego ponownie — odpowiedział biorąc roztrzęsionego dwudziestopięciolatka w ramiona — Przesadziłem, to ja przepraszam. Jestem złym przyjacielem.
Nie liczyły się już żadne kartony czy porozrzucane rzeczy. Najważniejsze było, aby to oni czuli się bezpiecznie. Nieważne ile razy by go uderzył, on za każdym razem ma zamiar mu wybaczyć. Na tym polegała ta znajomość... Chronili siebie nawzajem przed złem świata, jednocześnie walcząc z nim między sobą.
Może coraz mniej jako przyjaciele, wmawiając sobie dziecinną obietnicę.
A coraz więcej jak para...
Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro