Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Garden/Gillyflower_

Autor: Gillyflower_
Gatunek: angst
Liczba słów: 2888 
Uwagi: "2800 słów o niczym"
Jikook/Kookmin

     Niespiesznie uchylił powieki, zaraz ponownie je zamykając przez wręcz nieludzki ból głowy, który nawiedzał go praktycznie codziennie. Zupełnie jakby fala wspomnień chciała zalać jego oczy, jednak coś bliżej nieokreślonego skutecznie ją blokowało.

     Westchnął cicho i podniósł się do siadu, przykładając dłoń do swojej skroni, starając się jakkolwiek polepszyć swój stan. Jednak nic nie pomagało, a każdy kolejny zapach, który docierał do jego nozdrzy, jakby jeszcze bardziej wszystko pogarszał. Doskonale wiedział, że coś się z nim działo, coś rozrywało go od środka, jednak nie wiedział, co to było.

     Po chwili bezruchu postanowił udać się po leki, które pomóc miały mu w funkcjonowaniu. Starał się ignorować ciekawość, która zasiała swoje nasiona podczas pierwszego razu, kiedy jego czaszka wręcz pękała przez promieniujący ból, jednak mimowolnie jego myśli błądziły w kierunku powodu przyczyny jego kiepskiego samopoczucia.

     Zetknął bose stopy z chłodnymi panelami, czując dreszcze, które przeszły przez całe jego ciało. Mimo to nie wycofał się, wstając na proste nogi i idąc w stronę kuchni, z której czuć było te wszystkie cudowne i doskonale znane mu zapachy.

    Zmarszczył brwi, widząc swojego ukochanego, który właśnie przyrządzał śniadanie, uważnie przyglądając się swoim dłoniom, które zajęte były krojeniem kolejnych składników. Jeon dokładnie przyglądał się jego twarzy, nie mogąc wyjść z podziwu. Skupienie zdawało się istnieć, by ozdabiać twarz niższego mężczyzny, a złączone wargi jakby nigdy miały się od siebie nie oddalić.

     Tak nierealny widok, który mógł widzieć co rano.

     I tak piękny człowiek, którego on niszczył.

     Wciąż pamiętał dzień, w którym się poznali. Wtedy nawet nie przyszłoby mu do głowy, że kiedykolwiek zamieszkają razem, będą dzielić łoże czy chociażby się do siebie odezwą, czasem zdradzając tajemnice, które mogłyby wpędzić ich w kłopoty, gdyby ujrzały światło dzienne.

     Bo zawsze wypowiadali wręcz zakazane słowa w nocy, kiedy ich jedynym świadkiem był księżyc. Tylko on dla nich świecił, tylko on ich słuchał, trzymając w sobie miliony niebezpiecznych tajemnic.

    Oparł się o ścianę i obserwował swojego kochanka, po chwili zamykając oczy, by ponownie ujrzeć ten dzień, w którym się spotkali.

     "Jimin spieszył się do odpowiedniego biura, nieprzerwanie wpatrując się w zegarek. Był spóźniony i to bardzo, dlatego chciał jak najszybciej znaleźć się w odpowiednim pomieszczeniu i zacząć rozwiązywać swój problem finansowy z jednym z pracowników banku. Dlatego zamiast wybrać schody jak zawsze, postanowił skorzystać z windy, która akurat zatrzymywała się na piętrze.

     Wbiegł do środka, nawet nie zwracając uwagi na to, kto się w niej znajdował. Miał wrażenie, że była całkowicie pusta, jednak zrozumiał, w jak wielkim błędzie był, gdy na jego szyi poczuł ciepły oddech, a między jego łopatki wbijała się lufa pistoletu.

     Jego serce momentalnie się zatrzymało łącznie z czasem. Nie wiedział, co miał robić, mówić. I czy w ogóle powinien podejmować jakiekolwiek próby ucieczki, które mogły sprawić, że zamknąłby swoje powieki na zawsze. Zwłaszcza, że byli dopiero między piętrami, a nagłe zatrzymanie windy na innym piętrzy wydawało mu się wtedy kompletnie niemożliwe.

     — Nie ruszaj się — szepnął Jeon, wolną dłoń przenosząc na szyję eleganckiego mężczyzny.

     To właśnie ten nieznajomy pokrzyżował jego plany i uniemożliwił ucieczkę. Na jego wolność czyhało mnóstwo ochroniarzy wraz z policją i gdyby nie ten nieostrożny mężczyzna, już dawno jechałby jakimiś bocznymi uliczkami, stając się niewidzialnym dla policji.

     Niewidzialny, tak, to słowo idealnie go określało.

     Wszyscy czuli jego obecność, lecz zobaczenie go graniczyło z cudem. Zawsze z maską na twarzy i odpowiednio dużym kapturem, by na spokojnie mógł zasłaniać jego twarz w kamerach. Do tego ciemne rękawiczki i buty, które wyrzucał w losowym miejscu, by zmylić policjantów.

     Był doskonały w tym, co robił, ale pewna niedoskonałość wkradła się do jego planu, wywołując u niego złość.

     — Chyba, że chcesz wyjść z dziurą w plecach — dopowiedział złoczyńca i zacisnął palce, nieznacznie ograniczając niższemu dopływ tlenu.

     Jimin nic nie odpowiedział, jedynie zamykając oczy i przełykając zaskakująco gęstą ślinę, która jakby miała zaraz rozerwać jego gardło. Jeszcze nigdy jego ciało aż tak się nie trzęsło na samą myśl o śmierci.

     Bo nigdy nie myślał nawet o śmierci z rąk uzbrojonego przestępcy.

     — Zjedziemy grzecznie na dół i pójdziesz ze mną, rozumiesz? — na to pytanie Jungkook uzyskał jedynie skinienie głową. — Rozumiesz? — powtórzył, wręcz sycząc do ucha nieznajomego.

     Nienawidził, kiedy nie odpowiadano na jego pytania słowami.

     — Tak — wyszeptał Jimin, zaraz odchrząkując.

     — Cudownie"

     Przeklął cicho pod nosem, zaraz łapiąc się za coraz bardziej bolącą głowę, która jakby przeciążona została przez wspomnienia. A on tylko chciał ponownie zobaczyć, jak ledwo widoczna radość całkowicie znika, chowając się w cieniu przerażenia, które mógł dokładnie zobaczyć, gdy w końcu spojrzał w oczy swojej ofiary.

    Ofiary, która ostatecznie uratowała mu życie.

    — Boli cię głowa? — usłyszał ten doskonale znajomy głos, na którego dźwięk niespiesznie otworzył oczy.

    — Ta — westchnął, siadając przy stole.

    Jimin bez słowa postawił przed swoim partnerem szklankę z wodą, obok której znalazła się zaraz mała, biała tabletka, mająca przynieść ukojenie na kilka godzin.

     — Długo dzisiaj spałeś — oznajmił niższy mężczyzna, wrzucając przygotowane składniki do garnka. — Zdążyło się ściemnić.

     — Nie mogłem spać w nocy.

     — Wiem, czułem twój wzrok na sobie — mruknął Park, zastygając w bezruchu. — Ten dziwny wzrok...

     — Co masz na myśli? — zapytał Jeon, gdy tylko woda wraz z lekiem zniknęła z jego ust.

     — Mam wrażenie, że coś cię martwi.

     — Moje zdrowie mnie martwi.

     — Rozumiem...

     W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza, którą przerywały jedynie pojedyncze odgłosy gotującej się zupy, która zapewne miała być na jutrzejszy obiad.

     Pamiętał, jak Jimin mówił mu przed snem, że następnego dnia nie będzie go w domu, więc chciałby spędzić z nim trochę czasu, jednak on odmówił. Nienawidził czułości, a doskonale wiedział, że starszemu nie chodziło o stosunek seksualny.

     Chciał się tylko przytulać i słyszeć słowa, które aż ociekały kłamstwem, jednak mimo to je uwielbiał.

     Ponieważ zawsze chciał je usłyszeć od tego człowieka. Chciał słyszeć nawet nieszczere kocham cię i najbardziej obojętne miłego dnia. Chciał tego tak bardzo, ale nie mógł do niczego zmusić mężczyzny, który na swoim koncie miał niezliczoną ilość przestępstw, a jego portrety pamięciowe najpewniej znajdują się już na każdej komendzie w kraju.

     — Wyjdźmy gdzieś dzisiaj, Jungkookie — odezwał się niespodziewanie Park.

     — Nie nazywaj mnie tak. Doskonale wiesz, że tego nie znoszę.

     — Przepraszam — mruknął starszy, siadając zaraz na stole obok swojego ukochanego.

     — Dlaczego chcesz tak nagle wychodzić?

     — Po prostu. Chciałbym pójść z tobą na spacer przed dłuższą rozłąką — odpowiedział niższy, pozwalając, by na jego usta wkradł się uśmiech.

     — Nie uśmiechaj się. Znasz warunki naszego związku.

     — Lubię się uśmiechać na twój widok.

     — Ale ja nie lubię widzieć uśmiechu — warknął zdenerwowany, zaciskając dłonie i wstając, by zaraz znaleźć się przed Parkiem. — Wolę łzy, wyrażają o wiele więcej.

     — W jakim sensie?

     — Ludzie płaczą, gdy są smutni, szczęśliwi, zdenerwowani, zestresowani. A uśmiech pojawia się tylko, gdy pojawia się szczęście. Szczęście, którego ja już nie mogę czuć.

    — Przykro mi, że nie potrafię wywołać u ciebie uśmiechu — westchnął Jimin, spuszczając głowę.

     Czuł się źle z tym, że nie potrafił dać swojemu ukochanemu szczęścia. Tak bardzo chciałby zobaczyć jego uśmiech, usłyszeć szczery śmiech, a nie tylko ciche parsknięcia przepełnione kpiną, które niszczyły go od środka.

     — Doskonale o tym wiedziałeś, mówiłem ci o tym.

     — Wiem. Ale nadal mam nadzieję, że nasz różany ogród kiedyś nabierze kolorów.

     — Kiedy ona zniknie?

     — Kiedy ogród zwiędnie — odpowiedział poważnie, jakby mówiła to zupełnie inna osoba.

     Jimin od zawsze nazywał ich relacje dziwną, wyjątkową. Zupełnie, jakby stali po środku ogrodu róż i patrzyli, jak ich kolory zmieniają się pod wpływem ich uczuć. Jednak dominowała tam jedynie czerń i jedynie pojedyncze czerwone płatki się wyróżniały, ukazując miłość.

     Miłość, która była jedynie w jednym sercu. Lecz czy aby na pewno?

     Jednak czy to uczucie można było tak nazwać? Czy było ono tak piękne, by stać zaraz obok miłości?

     Zrodzone w tak nienaturalny sposób, okazane w tak absurdalnych słowach tak dziwnej osobie. W którym sercu się zrodziła? Gdzie można było ją poczuć?

     Ich życie było całkowicie nieplanowane, a wspólne zamieszkanie było jedynie spontaniczną decyzją, która została przedstawiona w chwili słabości. Jimin po rozstaniu z dziewczyną potrzebował bliskości, ciepła drugiej osoby, seksu i przede wszystkim zmiany. A Jungkook po prostu na tym skorzystał, chcąc jak dawniej budzić się u czyjegoś boku, wtulać się w czyjeś plecy i mruczeć z niezadowolenia, kiedy jego sen był przerywany przez przyniesione mu śniadanie.

     Nie wiedział, że gdy nie patrzył, Jimin wpatrywał się w niego i uśmiechał.

     I nie wiedział, że pomimo wcześniejszej niechęci, przywiąże się do niego.

     Niższy mężczyzna od zawsze mówił o tym ogrodzie z rozmarzonym wzrokiem, ubierając swoje myśli w przepiękne słowa, których Jungkook momentami nie rozumiał. Wyglądał wtedy inaczej, piękniej, bardziej nieskazitelnie. Jednak wystarczyło, by na jego ciele znalazły się dłonie zbrodniarza, by ponownie w jego życiu zawitał mrok.

     Już dawno wyniszczył go od wewnątrz, teraz tylko czekał, aż pojedyncze płaty skóry zaczną stopniowo odchodzić, po czasie zabierając Jimina pod ziemie.

     — Czyli w dzień, kiedy na twoich policzkach pojawią się łzy?

     — One nie odstępują mnie na krok — odpowiedział cicho, odwracając głowę w kierunku okna. — W ten dzień uśmiechać się będę najbardziej ironicznie i smutno, jak to tylko możliwe, by choć raz zmienić swój wyraz twarzy.

     — Nigdy nie widziałem, abyś płakał — mruknął Jeon, mrużąc oczy.

     — To dziwne, bo ja mam wrażenie, jakbym dawno w nich utonął. — Po tym zdaniu Jimin delikatnie odsunął od siebie młodszego, by niespiesznie ruszyć w kierunku sypialni. — Pójdę się przebrać.

     — Nie wiesz, co to znaczy utonąć we łzach — wyszeptał Jeon, patrząc, jak sylwetka jego kochanka znika za ciemnymi drzwiami.

✼ ✼ ✼

     Szli powoli przez puste ulice, mijając wiele opuszczonych już budynków. Na obrzeżach miasta mało kto postanawiał zamieszkać, chociaż było tam najciszej, najspokojniej. Zwłaszcza, gdy droga prowadziła tylko w jedno miejsce, o którym nie każdy miał pojęcie.

     Oplatająca ich cisza wydawała się być najlepszym sposobem komunikacji, a splecione dłonie jakby były tylko przykrywką dla ich dziwnej i wręcz przerażającej relacji. Jednak oni mimo wszystko chcieli utrzymywać te maski na swoich twarzach, udając, że wszystko jest w porządku.

    Żaden z nich nie chciał nigdy pokazać drugiemu jak płacze. Nie wiedzieli dlaczego, tak po prostu wyszło. Niespodziewana decyzja, która związała ich cierniowym łańcuchem z ciemnością, składając jej niemą obietnicę.

     Obietnicę, która brzmiała inaczej u każdego z mężczyzn, choć żaden nie znał dokładnie jej słów.

     Niespodziewanie Jimin usłyszał ciche syczenie, a ciepła dłoń zniknęła, zmieniając swoje położenie na klatkę piersiową jego ukochanego. Dokładnie w okolice serca, gdzie ściskała materiał ciemnej koszulki.

     — Co się dzieje? — zapytał niższy mężczyzna, jednak nie wyglądał na przejętego. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie, jakby przywykł do tego widoku, jakby był codziennością.

     — Cholernie boli — odpowiedział ledwo Jeon, kuląc się nieco przez promieniujący ból.

    Jimin stanął przed nim i niespiesznie położył swoją dłoń na tej wyższego, jednak młodszy nie poczuł przyjemnego ciepła. Mniejsza dłoń była tak zimna jak wiatr, który poruszał liśćmi, tworząc przerażający lecz jednocześnie uspokajający szum.

     — Tam, gdzie idziemy, powinieneś poznać powód tego bólu — szepnął Park. — To nie pierwszy raz, kiedy skarżysz się na ból serca.

     — Boli, jakby ktoś mi je przestrzelił.

     — Wszystko niedługo będzie jasne — wyszeptał i ruszył przed siebie, zmierzając w kierunku wielkiej bramy. Dopiero, gdy Jeon spojrzał na nią, zdał sobie sprawę, gdzie dokładnie są.

     — Nie sądzę, aby to był dobry pomysł, żeby tam iść — powiedział szybko, czując nieznany sobie dotąd rodzaj strachu. Tak naprawdę nie wiedział nawet, dlaczego nie chciał tam wejść. Coś go blokowało, mówiąc, że gdy to zrobi, umrze po raz kolejny.

     — Dlaczego?

     — Nie wiem. Czuję, że nie powinienem tam wchodzić. — Na te słowa Jimin jedynie uśmiechnął się lekko i mimo słów ukochanego, ruszył przed siebie.

     Jeon z głośnym westchnieniem ruszył za niższym, starając się go dogonić. Jednak z każdym kolejnym krokiem w kierunku miejsca spoczynku zmarłych jego serce jakby krwawiło coraz bardziej, a szwy, które niegdyś je przywróciło do normy, właśnie boleśnie pękały.

     Mimo to musiał iść za Jiminem, chcąc poznać przyczynę tego dziwnego stanu. Musiał wiedzieć, co mu jest, a patrząc na miejsce, w którym się znajdowali mógł wywnioskować tylko jedno.

     Ktoś musiał zniknąć z jego życia, zostawiając po sobie bolesną ranę, która nie mogła się zabliźnić.

    Odległość między nimi nie zmieniała się, a tempo Parka zdawało się zawsze odpowiadać temu Jungkooka. Nawet w momencie, gdy zatrzymał się przez wręcz nieludzki ból, niższy jakby również się przestał się poruszać, choć w ogóle się nie odwracał za siebie. Po prostu zmierzał w tylko sobie znanym kierunku, będąc jednocześnie przewodnikiem dla zagubionego przestępcy, który mimo wszystko jakby kojarzył alejki, między którymi przechodzili.

     Ostatecznie dotarli na miejsce po dość długiej i dla Jeona bolesnej podróżny. Sapał cicho i wycierał pot z czoła, który pojawił się przez niekontrolowane fale gorąca, przechodzące nieprzerwanie przez jego ciało. Był zestresowany i coraz niepawiej stawiał swoje kroki. Zwłaszcza wtedy, gdy Park zatrzymał się przy jednym grobie, czekając, aż wyższy do niego dołączy.

     Jednak on nie chciał tego zrobić. Czuł, że nie powinien, że nie może. Nie wiedział, czy pochowana została tam jego matka, z którą nie widział się od lat, czy ojciec, który od zawsze powtarzał mu, by zszedł z drogi cienia. Niezależnie od opcji, obie tak samo mocno złamią jego serce.

     — Dlaczego nie idziesz? — usłyszał nagle głos Jimina, przez co wyprostował się, korzystając z tego, że ból na chwilę ustał.

    Jednak była to cisza przed burzą.

     — Nie jestem pewny, czy chcę zobaczyć, kto został tam pochowany.

     — Chodź, proszę — powiedział cicho niższy, spuszczając głowę. Jednak jakimś cudem Jeon usłyszał te słowa, samemu nie wiedząc dlaczego.

     Zacisnął pięści i ruszył przed siebie, wciąż obserwując swojego kochanka, który z każdym jego krokiem uśmiechał się coraz bardziej. Ta cała sytuacja jakby wydawała mu się znajoma. Tak cholernie znajoma i boląca, a jednocześnie tak obca. Czy to miało sens?

     Gdy Jeon chciał się odezwać, zauważył, że ciało Jimina stawało się coraz bardziej przezroczyste, jakby zanikał, a wiatr powoli rozdmuchiwał kawałki, z którym powstał. Wtedy ręce Jeona zadrżały niekontrolowanie i gdy jego kochanek był ledwo widoczny, chciał go złapać, przytulić, mieć pewność, że to tylko jego chora wyobraźnia.

     Jednak nie dotknął już niczego, niższy zniknął, a Jungkook upadł na kolana, patrząc z niedowierzaniem na swoje dłonie.

     Wtedy cała wręcz kolorowa otoczka zniknęła, zostawiając mężczyznę samego pośród szarego krajobrazu i chłodu rzeczywistości. Dopiero wtedy zauważył, że pomimo niskiej temperatury ubrany był jedynie w cienką koszulkę na długi rękaw.

     — Przecież nie było tak zimno — wyszeptał do samego siebie i spojrzał w lewo, zaraz szeroko otwierając oczy.

     Wspomnienia niespodziewanie uderzyły w niego, pokonując wszystkie blokady i zabezpieczenia, które dotychczas je hamowały. Widział wszystko tak wyraźnie, jakby miało to miejsce zaledwie wczoraj, choć w rzeczywistości było to dokładnie dwa lata temu.

     "Siedzieli w pomieszczeniu, w którym panował przyjemny półmrok, zajadając się pyszną kolacją. Cały nastrój budowała jedna świeca, która stała pomiędzy nimi, nieznacznie oświetlając ich twarze.

     Niespodziewanie Jungkook wstał, powoli podchodząc do Parka, który niezbyt rozumiał o co chodzi. Miał wrażenie, że powiedział mężczyźnie wcześniej o tym, że chciałby, aby ten wieczór nie zakończył się w łóżku, gdzie ich posapywania wsiąkałyby w ściany. Dlaczego więc podchodził do niego w sposób, jakby właśnie miał ochotę na jakikolwiek kontakt seksualny?

     Jednak to, co zrobił młodszy było na tyle zaskakujące, że powieki niższego otworzyły się tak szeroko, jak tylko potrafiły. Jeon klęknął przed nim na jedno kolano, wyciągając z kieszeni skromny, lecz cudowny pierścionek, który lśnił przez płomień świecy.

     Niespiesznie ujął dłoń starszego w swoją i przyłożył ozdobę do jego serdecznego palca, patrząc mu prosto w oczy.

     — Mogę? Zgodzisz się? — zapytał, nie chcąc mimo wszystko wypowiadać tylko dziwnych słów, które pomimo wysiłku, nigdy nie chciały przejść mu przez gardło.

    — Tak — wyszeptał Park, nie mogą powstrzymać uśmiechu. Tego cudownie szerokiego uśmiechu, który pomimo starań nie chciał zniknąć albo chociaż zmaleć, zmieniając się w cień.

     I gdyby Jeon nie podniósł wtedy wzroku, wszystko dalej wyglądałoby pięknie, a czarne róże w ich ogrodzie nie były splamione krwią"

     Drżącymi dłońmi zakrył twarz, pozwalając wypłynąć z jego oczu łzom. Dopiero teraz rozumiał, dlaczego jego serce tak potwornie bolało, a głowa wręcz pękała od wspomnień, które powstrzymywał ten chłopak w jego mieszkaniu.

    Nie wiedział, czy to jego wyobraźnia, czy cokolwiek innego, niewytłumaczalnego, jednak kolejny raz się pojawiło. Od śmierci Jimina miesiąc przed rocznicą jego zgonu, dokładnie w urodziny Parka, pojawiał się on nagle obok Jeona z tym samym, tajemniczym i wręcz niewinnym wyrazem twarzy.

     Za każdym razem Jeon podarowywał mu ten sam prezent, za każdym razem nie traktował go dobrze, odrzucając na koniec swojego umysłu fakt, że pojawił się znikąd.

     Nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że ten mężczyzna może być jedynie złudzeniem, co doprowadzało go do tragicznego stanu, gdy ostatecznie zostawał sam przed nagrobkiem, wpatrując się w twarz swojego kochanka i to jedno zdanie, którego nie mógł zapomnieć.

    Każdy ogród w końcu umiera.

    — Przepraszam, że o niego nie dbałem — wyszeptał, nie mogąc zapanować nad szlochem. — Przepraszam, że nie wprowadziłem tam czerwieni. Przepraszam, Jimin, wybacz mi — mówił kładąc dłonie na zimnej płycie i oparł na nich głowę.

    Jednak Jimin dawno mu wybaczył, nie słysząc nawet przeprosin. Gdyby Jungkook usłyszał tylko to jedno zdanie, które powiedział przed całkowitym zamknięciem powiek. To samo, które szeptał każdego ranka, by młodszy nie usłyszał.

     Słowa mordercy, który nie potrafił domyć ze swoich dłoni krwi swoich rodziców, uciekając niczym dziecko gdzieś, gdzie potencjalnie mógł być bezpieczny.

     Śmierć z twojej ręki byłaby największym dowodem miłości, Kookie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro