Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Black swan/Gillyflower_

Autor: Gillyflower_
Gatunek: fantasy
Liczba słów: 1337
Uwagi: Praca konkursowa, która nawiązywać miała do kolażu poniżej
Jikook/Kookmin

    Głośne oddechy odbijające się od zranionych kor, szalony bieg pomimo braku sił, paniczne obracanie się za siebie i wielokrotne utracenie równowagi, po którym mimo wszystko wyruszał w dalszą drogę. Młody chłopak znajdujący się w niewłaściwym miejscu o najgorszej porze, zrządzenie losu czy zwyczajny przypadek?

    Rozwijający się artysta lubujący w przesiadywaniu w opuszczonych bądź rzadko uczęszczanych miejscach tym razem wszedł w samym środku niepokojącego obrzędu. Dokładnie w momencie wybierania ofiary, w sekundzie zatrzymania się medalionu, który wskazywał wprost na niego. Wystarczyła chwila, by z grubym sznurem na nadgarstkach klęczał po środku namalowanego pentagramu, pozwalając przyglądać się wszystkim, jak jego łzy moczą stary materiał, którym zasłonięto mu oczy. Zapętlona melodia pozytywki dodawała całej scenie grozy, jakby każdy kolejny początek niepokojącego utworu był ruchem wskazówki na tarczy końca.

    Przerażenie nieustannie brało górę, zmuszając do ciągłych prób ucieczki. Niejednokrotne starania kończyły się fiaskiem, a gotująca się obok ciecz coraz mocniej bulgotała, przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze. Wizja utonięcia w zagotowanym, tajemniczym płynie coraz natrętniej przewijała się przed zaciśniętymi powiekami, z każdym kolejnym razem dodając nutkę drastyczności, dręcząc objęty ramionami strachu umysł.

    Kolejny upadek, błysk światła tuż za jego plecami. Czas uciekał mu przez palce, nie okazując żadnej litości. Pozbawiając go sił, każąc pogodzić się ze swoją śmiercią.

    Szybkie, choć nieludzko bolesne przełknięcie śliny, minimalne nawilżenie gardła, wywołujące kolejne łzy. Ponowne podniesienie się, w końcu zboczenie z drogi, obranie nieznanego kierunku. Zupełnie losowego, tajemniczego, przerażającego, skąpanego w mroku, na którego tle się wyróżniał, odziany w śnieżnobiałe ubrania, aktualnie ubrudzone ziemią.

    Biegł, coraz częściej wpadając na drzewa. Rana na prawym kolanie nie ułatwiała tego zadania, z każdym kolejnym krokiem wywołując jeszcze większy ból, bestialsko promieniujący, by zająć całą kończynę. Wszelkie trudności potęgowały frustracje, lęk przed niepowodzeniem, nieprzeżyciem.

    Nagły skręt w prawo, kolejne metry prosto. Przesiąknięte takim samym strachem, choć już dawno przestał dostrzegać i słyszeć za sobą kogokolwiek. Mimo to myśl zatrzymaniu się była zdecydowanie zbyt odległa, by jego ciało w spokoju mogło odpocząć. Na samą myśl o przeszywającym go ostrzu bądź zanurzeniu w niewiadomej substancji dostawał dodatkowy zastrzyk energii, mogąc uciec przed tą nieuchronną śmiercią.

    W jego żyłach płynęło czyste przerażenie, niepomieszane z niczym, co mogłoby je osłabić. Serce biło zdecydowanie zbyt szybko, choć Jungkook momentami myślał, że na sekundę się zatrzymuje, by ponownie uderzyć, tym razem mocniej, boleśniej, bezlitośnie pozbawiając go oddechu.

    W końcu opadł na wilgotną trawę w miejscu, w którym nigdy nie był. Przy jeziorze, które pierwszy raz widział na oczy. Ledwo przytomny trwał na widoku, nieprzykryty mrokiem, jakby specjalnie nie starał się go objąć przez świadomość, że niedługo sam odda się w jego ramiona. Że dobrowolnie stanie się taki jak reszta, niezależnie od konsekwencji.

    Duszący kaszel, pot spływający po całym ciele, szum w uszach i przerywany oddech. Potrzebował odpoczynku, choć najkrótszego. Zaledwie dwóch minut, choć wiedział, że nie będzie już w stanie znów zmusić wymęczonego ciała do ponownej ucieczki. Utknie tu na kolejne minuty, może godziny? Na ten nagle dłużący się czas, który rozkoszował się widokiem drżącego ciała.

    Szybkie rozejrzenie się po okolicy, która zdawała się bardziej niezwykła niż wszystkie dotychczas uczęszczane przez niego miejsca. Malownicza, zachwycająca, jednocześnie przerażająco tajemnicza, opleciona łańcuchami ciszy. Spokojna tafla wody odbijała jasny księżyc, który powoli ponownie chował się za chmurami, pozbawiając artysty tego jednego źródła światła. Las otaczał go z każdej strony, kryjąc w sobie wiele niewiadomych, nieodkrytych dotychczas rzeczy. Będący jeszcze bardziej zastanawiającym przez nagły spokój, jaki zapadł.

    Kilka głębszych wdechów, dzięki którym w końcu mniej więcej opanował oddech. Niespiesznie, z niechęcią podniósł się do siadu, by móc zaspokoić pragnienie, towarzyszące mu od połowy drogi. Wywołujące wrażenie połknięcie potłuczonego szkła, którego najdrobniejsze kawałki wniknęły w migdały, przedostały się do układu oddechowego, raniąc za każdym razem z identycznym uśmiechem zadowolenia.

    Dopiero po kilku zachłannych łykach z drżących dłoni dostrzegł zwierzę, wpatrujące się w niego ciemnymi, błyszczącymi ślepiami. Z gracją prezentujące się na samotnym kamieniu na samym środku zbiornika. Nie robiące żadnych gwałtowniejszych ruchów, widocznie zaciekawione przybyłym gościem. Gdy tylko ich kontakt wzrokowy trwał dłużej niż minutę, zwierzę z dumą rozpostarło skrzydła, zastygając nagle w bezruchu.

    Czarny łabędź idealnie wtapiał się w mrok, znikał w ogromie krajobrazu, mogąc obserwować wszystko bez zbędnych obaw, które miałyby wszystko utrudnić. Mając możliwość przyglądania się odzianemu w biel mężczyźnie, który tak nagle pojawił się znikąd, przerywając krępującą ciszę.

    — Piękny — szepnął artysta, przez drżące nogi pozostając na wilgotnej ziemi, i z fascynacją przyglądał się zwierzęciu, wciąż nie wykonującemu żadnego ruchu.

    Jakby nagle przestał być żywym organizmem, zmieniając się w fascynującą rzeźbę, umieszczoną w tak niezwykłym miejscu. Wywołującą dreszcze, jak i wprawiającą w zadumę. Każącą zadawać sobie kolejne absurdalne pytania beztroskim ludziom oraz uspokajając zatroskanych. Inspirując do tworzenia kolejnych dzieł, które Jungkook widział już oczami wyobraźni.

    Nagle nad jezioro uniosła się ciemna mgła, wystarczająco gęsta, by zakryć hipnotyzujące zwierzę, jednak nie na tyle odporna, by nie poddała się powiewowi wiatru. Podmuchowi powietrza, które ukazało sylwetkę młodego mężczyzny, stojącego na miejscu fascynującego stworzenia.

    Z ogromnymi, czarnymi skrzydłami, włosami mieniącymi się na granatowo, które swobodnie poruszały się na tym wręcz niewyczuwalnym wietrze. Odzianego w bliżej nieokreśloną kombinację różnych części garderoby, które połączone zostały w niecodzienny sposób. Ciemne oczy błyszczały w ciemnościach, jakby to dzięki nim powstawał panujący półmrok, a delikatny uśmiech wpełznął na przyjaźnie wyglądającą twarz, dodając jej niepokojących akcentów.

    Jeon niespiesznie starał się stanąć na prostych nogach, lecz przez wciąż zmęczone mięśnie upadł boleśnie na pośladki, mogąc jedynie powoli czołgać się do tyłu. Wystarczyła chwila, by jego kostki zostały skrępowane łańcuchami w kolorze jego ubrania, a chwila spokoju wydała się jedynie iluzją. Niespokojne spojrzenie, szukające odpowiedzi wciąż próbowało znaleźć punkt zaczepienia, na którym mogłoby się skupić.

    I znalazło go w poruszającej się ciemnej sylwetce, która z lekkością zmierzała w jego stronę, stawiając niespiesznie kroki na spokojnej tafli wody.

    Próbował wypowiedzieć słowa, zapytać o cokolwiek, mając nadzieję, że znajdzie choć jedną odpowiedź. Jednak spomiędzy jego ust wydostał się jedynie żałosny jęk, który osiadł na jego wysuszonych wargach, teraz ponownie drżących z przerażenia. Oddech kolejny raz przyspieszył, a świadomość o braku możliwości ucieczki uderzyła w niego z odpowiednią siłą, by gorące łzy zalały jego zmarznięte policzki.

    Nieludzko blada dłoń sięgnęła do jednego lica, otulając je przyjemnym ciepłem, niespodziewanie pełne wargi złożyły czułe pocałunki na zaciśniętych powiekach, uspokajając powoli młodego artystę. Tak nieoczekiwana delikatność była niewyobrażalnie kojąca, zadziwiająca na tyle, by nawet delikatny powiew ustał, dając wrażenie zatrzymania czasu.

    — Spokojnie, Jungkookie — mruknął tajemniczy mężczyzna, patrząc na powoli unoszące się powieki.

    Obdarowując przerażonego człowieka tym ciepłym spojrzeniem. Pięknym, czułym, lecz jak złudnym, idealnie maskującym prawdziwe zamiary. Perfekcyjnie ukrywające rozbawienie i chęć osiągnięcia celu.

    Doskonale wiedział, że powoli uspokajające się źrenice uwierzą w każdy najczulszy gest, byle pozbyć się paraliżującego strachu. Byle nie musieć ponownie się bać, po wyczerpującej ucieczce mogąc skryć się w miejscu, w którym nikt go nie znajdzie.

    I Jimin zdecydowanie chciał zapewnić mu takie miejsce.

    — Ja... — zaczął Jeon, jednak ponownie słowa ugrzęzły mu w gardle, boleśnie je ściskając, jakby mocniej zaciskając sznur na jego szyi.

    — Wiem — odparł spokojnie skrzydlaty mężczyzna. — I chcę ci pomóc.

    — Pomóc? — cichy szept wydostał się spomiędzy wąskich warg, a zdziwione jak i powoli wypełniające się ciekawością oczy błyszczały z nagle odzyskanej nadziei.

    — Są coraz bliżej, będą bezlitośni — wypowiadał kolejne słowa, coraz bardziej mamiąc Jungkooka frazami, które były piękne w swej okrutności. — Dlatego musimy się schować.

    — Ale gdzie? — Kolejne pytanie pełne niezrozumienia, jednak pokazujące, że Jeon był gotowy zgodzić się na wiele.

    — Gdzieś, gdzie na pewno cię nie znajdą. Tylko musisz mi zaufać.

    Chwila zawahania, dłużąca się cisza i nagły trzask gałęzi. Po nim szybkie skinięcie głową wywołane strachem przed utratą życia. Jednak Jeon nie wiedział, że odór śmierci przyległ do niego, zwiastując zbliżający się koniec.

    Jimin uśmiechnął się delikatnie, przejeżdżając kciukiem po dolnej, wciąż drżącej wardze, przyglądając jej się kilka niepewnych sekund. Wyobrażając sobie, jak może smakować przesiąknięta strachem, nabrzmiała od częstych przygryzań i wciąż tak samo sucha.

    Kusząca niczym najlepszy słodycz, choć w jej smaku przeważać będzie gorzkość.

    Bez dodatkowych słów wargi obu mężczyzn zetknęły się ze sobą, sprawiając, że ciemna mgła ciasno otoczyła dwa ciała, pochłaniając ich z każdą sekundą. Pokazując młodemu artyście konsekwencje panicznego łapania się każdej dłoni, nawet, jeśli należeć miała do samego diabła.

    A Jungkook, przykuty łańcuchami czystości do plugawego podłoża, skuszony mamiącymi słowami, odwzajemnił zakazany pocałunek, oddając się niepoprawnej, złudnej przyjemności, prowadzącej do nicości. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro