Śmierć
Tegoroczna jesień nie wydawała się być tą najsmutniejszą z pór roku, jaką zwykła bywać. Oczywiście, jak na nią przystało, błękitne niebo od czasu do czasu zasłoniły burzowe chmury. Silny wiatr niszczył fryzury przechodniom, porywał kapelusze, nawet przyczynił się do zniszczenia paru parasoli. Wydawało się, że nie ma takich miejsc, w których nie spotkałoby się kolorowych, spadających z drzew liści. Dzieci pod drzewami wytrwale szukały kasztanów, czerpiąc z każdego odnalezionego wielką radość i satysfakcję. Wokół wszystko ulegało zmianie, przygotowując się na przyjście zimy. Klucze ptaków przecinały nieboskłon, w podróży do ciepłych krajów. Prawdziwa złota i piękna jesień, której uroku nietrudno było dostrzec. Wystarczyłoby jedynie dobrze się przyjrzeć.
Nastał jednak dzień, jedyny taki w roku, w którym większość ludzi daje się zawładnąć smutkowi, melancholii chwili, pomimo otaczających ich zewsząd ciepłych kolorów jesieni. Dziś jednak błękitne niebo przysłoniły ciężkie, momentami szarobure chmury. Temperatura spadła w okolice zera, co zmusiło ludzi do ubrania się cieplej, odnalezienia grubszych kurtek, założenia czapek i szalików. Nikt dzisiejszego dnia nie wybierał się jednak do pracy, do swoich codziennych zajęć. Nie, większość ludzi kierowała swoje kroki na cmentarze, gdzie pochowani byli ich bliscy. Na tym właśnie polegała nietuzinkowość tego dnia.
Nieodwiedzane zwykle tak licznie miejsce w dosłownie parę minut wypełniło się ludźmi, którzy przyszli tu, aby wspominać utraconych bliskich. Z głośników rozsianych po całym terenie, dobiegał głos księdza, prowadzącego modlitwę. Dzieci były tu jedynymi osobami niedostrzegającymi powagi chwili. Goniły się alejkami, bawiły ku niezadowoleniu niektórych z rodziców. Nagle z nieba zaczął padać deszcz. Ludzie wyciągnęli parasole, od których zaroiło się w jednej chwili. Nadal jednak trwali w ciszy i zadumie, otwierając od czasu do czasu usta, by wypowiedzieć słowa modlitwy. Nie byli jednak w tym wszystkim sami. W tych ciężkich chwilach towarzyszyli im skrzydlaci opiekunowie. Na licznych drzewach, stojących na terenie cmentarza, siedzieli właśnie niektórzy z nich. Aniołowie nie zamierzali odstąpić od podopiecznych tym bardziej w tej właśnie chwili. Wśród rozłożystych gałęzi, które potraciły prawie całkowicie swe liście, obserwowali wszystko z góry. Byli jednak tacy, którzy woleli trwać pośród ludzi.
Jeden z nich o imieniu Aniel stał wraz z swoimi podopiecznymi przy jednym z grobów. Nie było może wśród nich wielkiego poruszenia. Ojciec pani Marii, matki dwójki dzieci i małżonki stojącego obok mężczyzny, zmarł już parę lat temu. Upływający czas spowodował, że żona zmarłego, babcia pociech przywykła do jego braku, choć nie znaczy to, że nie tęskniła za miłością swojego życia. Starała się jednak być wsparciem dla reszty swojej rodziny, przekazać im najważniejsze wartości, bo wiedziała, tak samo jak stróż, że niedługo nadejdzie także jej czas. Czas, w którym spotka ponownie swojego ukochanego.
W innej części cmentarza, samotnie przy pojedynczym grobie, stał młody mężczyzna. Można byłoby pomyśleć, że trwał przy zmarłym członku rodziny. Może tuż przed nim leżała bliska mu babcia? Dziadek? Jeden z rodziców, którego postanowił odwiedzić, stęskniony za radami z dzieciństwa? Trudno było domyślić się prawdy. Mało kto zapewne pomyślałby, że tak młody człowiek, doświadczył już tak wielkiej straty. Pod kamienną płytą złożona w trumnie, leżała wielka miłość świeżo upieczonego prawnika. Niestety w tym wypadku śmierć była okrutna, rozdzieliła młode małżeństwo już parę tygodni po ślubie. Mężczyzna szklistymi oczami wpatrywał się w imię i nazwisko wypisane na nagrobku, ściskając w ręce parasol. Dla niego świat wokół w tej chwili nie istniał. Liczył się tylko on i cisza między nim, a ukochaną. Na jego ramieniu spoczywała niewidoczna dłoń stróża, który starał się jak mógł pomóc w tych trudnych chwilach swojemu podopiecznemu. W pewnej chwili otoczył go nawet skrzydłem o pięknych śnieżnobiałych piórach. Oczywiście człowiek nie mógł poczuć tego dotyku, ale anioł był pewien, że jego podopieczny gdzieś w podświadomości wie, że nie został z tym kompletnie sam.
Gdzie indziej przy, miejscu pochówku obojga rodziców, stała samotna matka z kilkuletnim synkiem. Kobieta całą sobą zaangażowana była w obchody święta. Wspominała swoich bliskich, których straciła tak niedawno i na dodatek w tak krótkim odstępie czasu. Starała się jednak równocześnie być silna, by nie niepokoić swojego synka, który był jeszcze mały i nie rozumiał, co tak naprawdę stało się przed paroma miesiącami. Często pytał, dlaczego nie może zobaczyć się z dziadkiem lub babcią. W takich chwilach jego mama zbierała w sobie siły, aby jak najlepiej i w łagodny sposób wytłumaczyć mu, co tak naprawdę się stało. Mały Mikołaj pomimo tego jako dziecko, nie rozumiał także powagi całej sytuacji. Owszem bywał smutny, kiedy odmawiano mu spotkania z dziadkami, jednak będąc tu na cmentarzu, strasznie się nudził. Był moment, w którym przykucnął i zaczął nawet rysować zmyślne rysunki na zgrabionym wokół grobu piasku. Kiedy i to stało się nudne, próbował zadać mamie pytania, które nasuwały mu się na myśl. Niestety został uciszony. W międzyczasie, dostrzegł jednak łzy na policzkach mamy. Co skłoniło go do zadania jeszcze jednego pytania. Nie dostał jednak wyczerpującej odpowiedzi. Mimo tego postanowił od tej chwili być grzeczny. Żal mu było smutnej mamy. Chwycił ją za rękę i starał się stać wraz z nią w ciszy. Skupił się na różnokolorowych zniczach i kwiatach, stojących na płycie nagrobka. Po chwili zaczął je cichutko liczyć. Następnie, rozejrzał się wokół. Deszcz przestał padać, a ludzie powoli składali swoje parasole. Jego wzrok zatrzymał się nagle na grobie stojącym niedaleko. Był stary, porośnięty po części jakimś zielskiem, nikt przy nim nie stał. Możliwe, że nigdy nikt nie odwiedził tego zmarłego. Wokół nie było nikogo, kto zainteresowałby się tym samotnym grobem. Wszyscy pochłonięci byli własnymi smutkami. Dość samolubne, można powiedzieć, choć także zrozumiałe. Beztroski, małoletni chłopczyk, wydawał się być jedyną nadzieją dla tego osamotnionego zmarłego. Zmartwił się, kiedy pomyślał, że człowiekowi tam leżącemu może być bardzo smutno, że nikt go nie odwiedza. Nic jednak z tą myślą nie zrobił. Nie chciał denerwować mamy. Był jednak ktoś, kto wiedział nieco więcej od małego chłopca i zamierzał pomóc mu spełnić dobry uczynek. Obok dwuosobowej rodzinki, wylądował właśnie anioł stróż. Obserwował cały czas Mikołaja i dostrzegając jego intencje, wpadł na pomysł. Stojąc tuż przy chłopcu i jego matce, poruszył jednym ze swoich skrzydeł, powodując delikatny powiew powietrza, który poruszył ustawionym na krawędzi grobu zniczem wystarczająco mocno, aby ten przewrócił się na ziemię. Szczęśliwie nic się z nim nie stało, zgasła jedynie świeczka, a pokrywka potoczyła się kawałek dalej. Mama chłopca, widząc co się stało, puściła rączkę synka i kucnęła, aby podnieść nieszczęsny znicz.
- Synku - zwróciła się po chwili do Mikołaja. - Mógłbyś podać mi przykrywkę? - wskazała mu miejsce, gdzie leżała zguba.
Mały spojrzał w tamtą stronę i bez słowa poszedł, aby wypełnić prośbę. Cały czas obserwował go stróż, który postanowił pilnować jego każdego kroku. W końcu Mikołaj doszedł do celu, schylił się po przykrywkę. Nie wrócił z nią jednak od razu do mamy. Prostując się zauważył, że znalazł się przed samotnym grobem. Zapatrzył się w niego zainteresowany, zapominając, że miał wrócić.
- Mikołaj?! - usłyszał głos mamy, która go wołała. Otrząsnął się więc i obejrzał. - Podaj proszę. - Wyciągnęła rękę, sugerując, by podszedł i podał jej to, co trzyma w dłoniach.
Chłopiec spojrzał jeszcze raz na samotny grób, po czym wrócił do mamy. Kobieta wzięła z jego rąk przykrywkę, a następnie zapaliła znicz.
- Jeśli chcesz, możesz sam go położyć - odezwała się do synka, ale nie usłyszawszy odpowiedzi, spojrzała na niego. Chłopiec z pewnością nie słyszał, co do niego mówiła, gdyż wpatrywał się w zaniedbany grób. Jego mama z początku nie wiedziała, o co chodzi, ale po chwili wpadła na pomysł, zgodnie z planem anioła.
- Mikołaju? - złapała synka za rękę. Teraz już chłopiec spojrzał na nią. - Dlaczego patrzysz na tamten grób?
Chłopiec przez chwilę nie odpowiadał, nie wiedząc co. W końcu jednak postanowił się odezwać.
- No bo wydaje się taki smutny - powiedział. - Nie ma na nim żadnych zniczy. - Spojrzał na grób, a za nim jego mama. - Dlaczego tak jest mamo?
- Widzisz synku, niektórzy ludzie odchodzą, nie zostawiając nikogo po sobie na tym świecie - spróbowała mu wyjaśnić w delikatny sposób. - Być może jego rodzina mieszka zbyt daleko by przyjechać. Może nawet w innym kraju.
- Gdyby to był mój dziadek, to przyjechałbym zapalić mu znicz - oznajmił chłopiec. - Nie chciałbym, by był smutny.
Kobieta uśmiechnęła się lekko i otoczyła synka jedną ręką.
- Takiego wnuka chciałby mieć pewnie każdy dziadek - szepnęła do niego i spojrzała jeszcze raz w stronę samotnego grobu. - Jeśli chcesz możesz zanieść tam jeden z naszych zniczy.
- Naprawdę? - spojrzał na nią synek z uśmiechem.
- Tak, synku. - Kobieta sięgnęła po znicz, który przed chwilą zapaliła i dała go chłopcu. - Niech to będzie światełko pamięci od ciebie dla leżącego tam człowieka. - Zmierzwiła mu włoski z uśmiechem. Następnie podniosła się, aby obserwować, jak Mikołaj idzie położyć na grobie znicz.
W drodze pilnował go stróż, który nie wybaczyłby sobie, gdyby właśnie w tym momencie chłopiec miałby się przewrócić i zniechęcić lub nawet zbić niesiony przedmiot. Chciał, by jego podopiecznemu taki uczynek kojarzył się z taką radością, jaką właśnie okazuje. Mikołaj bezproblemowo dotarł do grobu i ostrożnie położył na nim znicz. Uśmiechnął się naprawdę szeroko na widok tańczącego w środku płomyczka. Jego wyobraźnia pracując na pełnych obrotach, podsuwała mu coraz to nowsze wizje, jak człowiek, spoczywający w tym miejscu cieszy się z tego małego światełka. W końcu jednak wrócił do mamy, która przytuliła go do siebie. Oboje skorzystali na tej sytuacji. Kobieta rozpromieniła się, a jej synek zrobił coś dobrego. Jego uśmiechnięty szczerze stróż, poczochrał mu jeszcze włoski, co objawiło się delikatnym powiewem wiatru, który wziął się znikąd.
Ten dzień pozostał długo w pamięci chłopca. Młody Mikołaj podjął się swego rodzaju misji. Co roku, będąc wraz z mamą na cmentarzu, opiekował się zaniedbanym grobem, zauważonym za pierwszym razem. Zawsze pamiętał, by kupić dodatkowy znicz, który na nim postawi. Z początku nie było powodu do głębszego rozmyślania o tym, ot co zwykłe przyzwyczajenie i chęć robienia czegoś ważnego przez dziecko. Jednak, gdy parę lat później Mikołaj stał się nastolatkiem, nadal nie zmienił swojego postanowienia. Żywiołowy, chętny na wszelką rozrywkę chłopiec o dobrym i ciepłym sercu, nadal dbał o wybrany przez siebie grób. Robił nawet coś więcej. Odkąd jego codzienna droga powrotna do domu, przechodziła tuż obok cmentarza, pojawiał się tam częściej niż tylko od święta. Jak na swoje ekstrawertyckie usposobienie, Mikołaj lubił czasem po prostu pobyć chwilę sam. To miejsce uważał za idealne do takich celów. Po za tym przechodząc przez próg cmentarza czuł czasem przyjemne ciarki na plecach, co tylko zwiększało jego zainteresowanie tym miejscem. Jako że nie był już małym dzieckiem, znał te i owe strachy. Opowieści o duchach, potworach, straszydłach. Jakimś sposobem jednak nie zaczął obawiać się tego miejsca, może pomagał mu w tym skrzydlaty opiekun, który czujnym okiem obserwował go co dnia, służąc pomocą. Chłopak uważał cmentarz za tajemniczy, wręcz intrygujący. Na dodatek to tam zawsze mógł odnaleźć spokój i ciszę.
Tak było i tego dnia. Idąc ze szkoły, nastolatek słuchał muzyki. Uśmiechając się przemierzał ulice. Większość jego znajomych wolała jeździć autobusami, więc Mikołaj trasę do domu pokonywał bardzo często sam. Czasem może pisał z jakimś przyjacielem, ale zwykle było właśnie tak jak dzisiaj. Tylko on, muzyka i znana na pamięć droga. Gdy zbliżał się do okolic cmentarza, ściągał słuchawki i chował je do plecaka. Następnie wchodził na jego teren. Furtka skrzypnęła jak zwykle, gdy ją otwierał, wywołało to uśmiech na twarzy chłopaka. „Sentyment" - przez myśl przeszło mu to krótkie słowo. Mikołaj nie zamierzał, zostawać tu zbyt długo. Miał wiele lekcji do odrobienia, nazajutrz sprawdzian z matematyki. Jeszcze całe popołudnie rozwiązywania zadań przed nim. Teraz jednak nie zamierzał o tym myśleć. Podążał dobrze sobie znaną drogą, rozglądając się wokół. Cmentarz wyglądał zupełnie inaczej wiosną. Nad jego głową zieleniły się liście, groby udekorowane były różnorakimi kwiatami, wiązankami. „Jakoś tak radośnie" - stwierdził chłopak. - „Nawet jak na to miejsce". Szedł jeszcze chwilę udeptanymi, wąskimi ścieżkami, aż w końcu dotarł do grobu. Stanął przed płytą z szarego kamienia, na której wypisane miedzianymi literami były imiona jego dziadków. Wprawdzie nie tylko do nich Mikołaj przyszedł, ale wolał by nie czuli się zazdrośni. Na myśl o tym rozbawiony chłopak pokręcił głową. Następnie rozejrzał się wokół. Na szczęście w tej części cmentarza był sam. „Dobrze." - pomyślał. Wrócił wzrokiem do miejsca spoczynku swoich bliskich. Wolał, by ktoś nie głowił się po co tu jest. Raczej niewielu młodych ludzi w jego wieku przychodzi bez okazji i celu na cmentarz. Mikołaj pragnął nie myśleć, jakie powody jego wizyty mogły komuś przyjść na myśl.
- Cześć babciu i dziadku - odezwał się najpierw nieco niepewnie.
Obawiał się, że ktoś go usłyszy. Dla pewności rozejrzał się jeszcze raz. W zasięgu wzroku było pusto. Jedynie do jego uszu doszły jakieś głosy, ale ci ludzie byli zbyt daleko by mogli go usłyszeć. „Pewnie w innej części odbywa się pogrzeb" - podsumował chłopak, po czym postanowił wrócić do monologu.
- Tak, to znów wasz wnuczek. - Przewrócił teatralnie oczyma, uśmiechając się lekko. - Znów przyszedłem powłóczyć się wśród trupów, jak to skwitowała moja mama.
Chłopiec westchnął.
- Tęskni za wami. Pomimo tych wszystkich lat. Pewnie, gdyby mogła, byłaby tu teraz ze mną - powiedział nieco smutno i obejrzał się w kierunku drogi do domu. - Gdyby tylko nie miała tylu zmartwień, zajęć. Jeszcze opieka nad tatą...
Mikołaj opowiadał o tym, co dzieje się w domu, co przyniósł ten dzień. Wszystkiemu przysłuchiwał się jego stróż, lojalnie stojąc u boku chłopca. Anioł rozumiał tę formę uwolnienia się swojego podopiecznego od zmartwień. Udając, że rozmawia, równocześnie przekazywał swe troski komu innemu. Nawet, jeśli rozmówcami byli nieżyjący dziadkowie, miał wrażenie, że komuś się wygadał. Dobre serce nastolatka nie pozwalało mu na zrzucenie tych wszystkich zmartwień na barki matki lub ojca. Obydwoje mieli już ich nadprogramową ilość. Rodzicielka chłopca, poza ciężką pracą na utrzymanie rodziny, była zdana na wiele rzeczy zupełnie sama. Natomiast Mikołaj nie pamiętał, kiedy ostatnio jego ojciec był pełen sił. Od małego znał go chorego. Niestety.
Kończąc swój monolog chłopak, ściągnął plecak. Wyłożył z niego zapałki i zajął się ponownym zapalaniem zniczy, które nie do końca się wypaliły. Stwierdził, że następnym razem zabierze ze sobą nowe świeczki. Do ich przyniesienia motywował go obraz cmentarza nocą. Piękny widok skupiska różnokolorowych zniczy, palących się w ciemnościach.
- Spokojnie. Nie zamierzam przychodzić tu w nocy! - powiedział jakby sam do siebie, kręcąc przy tym głową.
Następnie zajął się oględzinami samotnego grobu. Jego wygląd może nie zmienił się znacznie, odkąd chłopak przejął nad nim pieczę, ale miał chociażby zapalone dwa znicze. Nie był już tak bardzo zarośnięty, piasek wokół był ładnie zgrabiony. Mikołaj uśmiechał się na samą myśl, że zrobił to on, właśnie on i to bez niczyjej pomocy. No może nie licząc mamy, która kupiła oba znicze.
- Kiedyś dowiem się, jakiego samotnika skrywasz - odezwał się chłopak, wpatrując się w tajemniczy nagrobek. Niegdyś skrupulatnie obejrzał cały grób jednak ku rozczarowaniu nie znalazł żadnego imienia czy nazwiska, spoczywającego tu człowieka.
- Podziwiam cierpliwość i powściągliwość ciekawości, ale czy nie lepiej rozwikłać zagadkę tu i teraz? - usłyszał nagle zza pleców, męski, spokojny głos.
Serce zaczęło mu bić szybciej, a sam niekontrolowanie drgnął i odwrócił się, chcąc ujrzeć osobę, która go wystraszyła. O grób dalej od niego, stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach. Ubrany w ciemny płaszcz, który rzucał się w oczy, wśród wiosennych, jasnych kolorów. Chłopak liczył, że widok nieznajomego trochę go uspokoi, ale było wręcz przeciwnie. Postać budziła w nim dziwne, sprzeczne uczucia i wrażenia. Mężczyzna wydawał się być dosyć młody, a jednocześnie, kiedy patrzyło się na jego twarz i ciemne oczy, miało się wrażenie, że ma się do czynienia z osobą starszą, doświadczoną, która widziała już w swoim życiu to i owo. Jego postura, bladość skóry wskazywały na człowieka wątłej postawy, Mikołajowi wręcz kojarzył się z pozbawionym sił chorym ojcem. Jednak było coś takiego w postaci nieznajomego, że odczuwało się jakiś respekt i wrażenie, że tej osoby nie da się przyrównać do żadnej innej. Chłopakiem zawładnęła fala myśli i odczuć sprawiając, że kompletnie zapomniał o tym co mężczyzna do niego powiedział. Ten natomiast patrząc na niego zaczął się zbliżać. Nastolatkiem w pierwszej chwili targnął strach. Najchętniej po prostu brałby nogi za pas. Jednak przez natłok myśli, potrzebował więcej czasu na reakcje. Gdy już otrząsnął się, ujrzał mężczyznę, stojącego metr przed sobą. Oczy Mikołaja najpierw otworzyły się szerzej w zaskoczeniu. Równocześnie z chłopaka stopniowo uszły wszelkie negatywne emocje. W jego głowie obudził się także głos rozsądku. „Przecież to może być grabarz" - zauważył. - „Przestraszyłeś się zwykłego pracownika miejsca, do którego co dzień przychodzisz. Wprawdzie jego oczy są nieco straszne, czarne jak jakaś pustka.... Po co ty się tak patrzysz w jego oczy?!" - skarcił się w myślach.
- Eee...- wydał z siebie cichy mimowolny odgłos, chcąc jakby coś powiedzieć, a równocześnie do tego nie dążąc.
- Więc chciałbyś dowiedzieć się, czyim grobem się tak opiekujesz chłopcze? - odezwał się ponownie mężczyzna, który nie wydawał się zatroskany zachowaniem Mikołaja, które przecież musiał zauważyć.
- Chętnie, proszę pana - chłopak starał się brzmieć pewniej i zrobić lepsze wrażenie.
Nieznajomy natomiast spojrzał na nagrobek w taki sposób, jakby mógł dojrzeć w nim coś więcej niż widział chłopak.
- William Smith - oznajmił po chwili. - Człowiek, który przybył tu za miłością. - Nastolatkowi zerkającemu cały czas w jego oczy, wydawało się, że te błysnęły. Jakby przez chwilę nie były czarną próżnią, a zwierciadłem uczuć. - Nie był to jednak dobry wybór. Postawiony przed obliczem sytuacji, która go przerosła... Pozostał sam.
Mikołaj miał nieodparte uczucie, że mężczyzna zbyt szybko uciął historie, jednak nie zareagował na to, gdyż pozostał zaskoczony rozwikłaną zagadką. O dziwo, nie brał nawet pod uwagę, że nieznajomy kłamał, bądź robił sobie z niego żarty.
- Niekoniecznie sam - odezwał się dość spontanicznie chłopak. Sam był zaskoczony swoim zachowaniem. Podobnie jak nieznajomy, który spojrzał na niego.
- Niekoniecznie? - powtórzył za chłopcem.
- Pan go znał.
Mikołaj nie miał pojęcia skąd u niego tak pewne przeświadczenie o tym fakcie. Próbował wytłumaczyć sobie, że przecież wszystko na to wskazywało. Nieznajomy natomiast chwilę przyglądał mu się w dość nieokreślony sposób, po czym naturalnie odwrócił wzrok.
- Znasz już imię tego, kim się opiekujesz - odezwał się zdaniem, nieco wyrwanym z kontekstu, stwierdzającym oczywistość. Spojrzał na zegarek. - Na mnie już czas. Mam spotkanie z twoim ojcem.
Chłopak zamrugał zaskoczony i kompletnie zbity z tropu.
- Ale skąd pan zna mojego ojca? - zapytał najpierw po czym zorientował się, że powinien zacząć od czego innego. - Proszę pana mój ojciec z nikim się nie spotyka, przecież nie ma jak. Pomylił mnie pan z kimś innym.
Mężczyzna zerknął na niego, nastolatkowi wydawało się przez chwilę, że spojrzenie jakim go obdarzył było smutne. Zwrócił się jeszcze w stronę anioła. Stróż nawet nie drgnął, kiedy wzrok nieznajomego spoczął dokładnie na nim.
- Niestety. Dla mnie znajdzie czas - odpowiedział, po czym, jakby nigdy nic odwrócił się i zaczął odchodzić.
Mikołaj był tak zdezorientowany, że nic już nie powiedział. Kucnął na chwilę i głęboko odetchnął. To nie było normalne popołudnie. Dla tego młodego człowieka była to do tej pory najdziwniejsza sytuacja, jaką przeżył. Ale nie tylko dla niego ta chwila była emocjonująca. O dziwo, to samo wrażenie odczuwał jego skrzydlaty opiekun. On jednak wiedział więcej o nieznajomym i wyglądał teraz na bardzo zmartwionego.
W końcu chłopak wstał, zmuszony przez dzwoniący w plecaku telefon, który zakłócił cmentarny spokój. Nie ujrzał już nigdzie tajemniczego mężczyzny. Mikołaj jak najprędzej odebrał telefon, dzwoniła jego mama. Parę minut później nastolatek pędził już do domu. Tam zastał kobietę, która na wejściu przytuliła go mocno, z jej oczy spływały łzy.
- Co się stało mamo? - zapytał nieco zdezorientowany syn, głos z tyłu głowy mówił mu jednak, że nie chce znać odpowiedzi.
- Twój tata... odszedł - wyszeptała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro