Zdrajca || Assassin's creed
– Au! To boli! – wrzasnął młodzik, któremu właśnie opatrywałem ranne ramię.
Nie mogłem uwierzyć jakim cudem tak niedoświadczona jednostka dostała pozwolenie na wykonanie jakiejkolwiek misji samodzielnie. No tak prawie bym zapomniał, w teorii nie był sam. Przewróciłem oczyma, skupiając się na swojej pracy. Opatrywany chłopak najwyraźniej doszedł do wniosku, że krzyki na nic się zdadzą lub zdał sobie w końcu sprawę, jak to źle świadczy o jego osobie, bo nareszcie przestał pojękiwać i krzyczeć. Co prawda było mi wszystko jedno, przy jakim akompaniamencie zaszywam ranę, ale wolałbym, by niepotrzebny hałas nie ściągnął nam tu nieproszonych gości.
Kiedy nareszcie skończyłem swoją pracę, dałem młodemu odpocząć. Mimo wszystko przeżył dzisiaj naprawdę wiele. Wszystko, co mógł, zrobił. Teraz moja kolej. Przede mną cała masa roboty. Muszę dokończyć, to czego nie potrafił dokonać mój uczeń. Naciągnąłem na głowę kaptur i opuściłem kryjówkę. Upewniłem się, czy okolica jest bezpieczna, nie zostawiłbym młodego na pastwę wroga. Następnie ruszyłem przed siebie. Sprawnie i szybko pokonywałem miasto, skacząc po dachach budynków. Zdążyłem się za tym stęsknić. Z chwilą, gdy dotarłem do dzielnicy kupców, zaczęły się komplikacje. Nie były one jednak tak wielkie, by mnie zatrzymać. Musiałem po prostu być ostrożny. Dalej przemieszczałem się nad głowami przechodniów, tym razem jednak musiałem uważać na czyhających na moje życie łuczników. W miarę możliwości unikałem konfrontacji, jednak od czasu do czasu jeden z nich padał martwy ze wbitym w klatkę piersiową sztyletem.
Dotarłszy do małego placu, na którym gromadziły się tłumy kupców, próbujących wcisnąć coś bogaczom z dzielnicy, ujrzałem swój cel. Mężczyzna ukrywał się w tłumie stojącym na uboczu, by na ziemię w jednej z pobocznych, mniej tłocznych uliczek. Wracając na plac, poruszałem się w tłumie, tak by nie zostać zauważonym, dodatkowo mijając strażników, opuszczałem głowę w odpowiedni sposób, by nie mogli mi się przyjrzeć. Spokojnie moi drodzy, to nie na wasze życie teraz czyham.
W końcu udało mi się dotrzeć w pobliże upatrzonej wcześniej osoby. Teraz pozostało mi, tylko wyciągnąć ją z tego zatłoczonego placu. Złapaliśmy kontakt wzrokowy. Pokazałem mu, by szedł za mną, a następnie skierowałem się z powrotem w poboczną uliczkę. Było to nieco ryzykowne. Cel mógł uciec. O dziwo jednak podążył za mną. „Przez swoją arogancję zginiesz" – pomyślałem. „Zdrajca liczy, że o niczym nie wiem i weźmie mnie z zaskoczenia. To się zdziwi..."
W momencie, kiedy zniknęliśmy z widoku, błyskawicznie odwróciłem się do niego i odpowiednim ruchem nadgarstka uwolniłem ukryte pod nim ostrze, które od razu wbiło się w szyję nieszczęśnika. Objąłem niegdysiejszego brata, z którego ulatywało powoli życie. Ciało mężczyzny drgnęło po raz ostatni raz. Zdrajca skonał w moich ramionach. Nie powinienem odczuwać satysfakcji z odebrania tego życia, jednak znając jego ostatnie czyny, nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, który wpłynął na moje usta, kiedy zrywałem z szyi naszyjnik z czerwonym krzyżem. Dowód zdrady, za którą zginął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro