Na początku był beton.
Powyższy nietypowy tytuł był zdaniem przewodnim zadania, które to zleciła mojej grupie na obozie literackim pani opiekun. Kto by pomyślał, że wyjdzie z tego coś, co będę chciała tutaj opublikować. Nawet zmusi mnie to do stworzenia nowej okładki i poprawy wcześniejszych opowiadań. Teraz pozostaje mi tylko zaprosić was do czytania.
Na początku był, tylko beton. Grube, ciemne ściany korytarza, miejsca, o którego istnieniu wiedział tylko człowiek idący właśnie przed siebie. Towarzyszyła mu jedynie cisza, zakłócana momentami cichym odgłosem migających bladym światłem lamp. Brnął na przód w spokoju, nie oglądał się, nic nie mówił. Przygotowywał się do tego, co czeka go na końcu korytarza.
Nie były to wcale mosiężne, potężne, opancerzone drzwi. Nie był to skomplikowany kod, jaki je otwierał. Było to coś, a raczej ktoś czekający wewnątrz małej celi, pozbawionej całkowicie okien, zimnej, całej wykonanej z najtrwalszych materiałów, na jakie stać było właściciela. Pomieszczenie oświetlała pojedyncza lampa, zawieszona mniej więcej na środku sufitu. Z tej racji jej światło ledwie dochodziło do samych kątów celi, a to właśnie tam siedział więzień.
— Dzisiaj wydam swoje ostatnie polecenie — odezwał się mężczyzna, przerywając cisze. Jego głos brzmiał pewnie i zdecydowanie. Przeciwnie do tego, co naprawdę czuł wewnątrz.
Postać, do której się zwrócił, drgnęła. Powoli podniosła się. Mężczyzna cudem powstrzymał się od zrobienia kroku wstecz, kiedy ta wyłoniła się z cienia. Więźniem okazał się młody mężczyzna o kruczoczarnych, krótkich włosach i trupiobladej cerze. Jego wygląd jednak nic nie znaczył dla człowieka, który go więził. Problemem było jego spojrzenie. Nie ważne, ile razy tu wchodził, kiedy oczy o czarnych, bezdennych tęczówkach spoczęły na nim, zawsze dostawał gęsiej skórki, a jego ciało paraliżował strach. Niemniej nie zamierzał się poddawać tym uczuciom, bo wiedząc przed kim stoi i co zamierza, potrafił, choć na chwilę zapanować nad sobą.
— Wywołasz coś zupełnie innego niż myślisz człowieku. Sprowadzisz na świat zagładę — głosił beznamiętny, bardzo donośny głos więźnia.
— Mówisz tak, bo za moją sprawą skończą się twoje rządy. Nigdy więcej nie będziesz miał już żadnej władzy nad ludźmi — prawie krzyknął, po czym odchrząknął i poprawił się. — Nad żadnym stworzeniem.
Postać wyprostowała się niczym struna, ale nie oderwała wzroku od ciemiężyciela. Mężczyzna obserwował jak czarne niczym smoła tęczówki błyskają czerwienią, która pojawiła się nagle i objęła w ciągu paru sekund przewagę. Błyszczące w ciemności ślepia wywiercały wręcz dziurę na wylot w człowieku, jednak postać ani drgnęła.
— Spraw by od tej chwili nikt więcej nie umarł! — zawołał pośpiesznie mężczyzna.
Czerwień w ciemności znikła, a ostatnie co usłyszał od postaci człowiek, było:
— Będziesz tego żałował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro