Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zaginione miasto

Dedykacja

Opowiadanie napisane dla:

@atriabooktook
@MiriaMaddie
@kuczynskaola
@Queenie_132
@thegirlfromstarsxox
@Lovvska 
@Bookowa
@trohical

Pierwszym co do mnie dotarło, gdy tylko otworzyłam oczy była świadomość, że to nie jest mój sufit. Kolejna sekunda wystarczyła, żebym zdała sobie sprawę, że nie jest to też moje łóżko, ani mój pokój.

Zacisnęłam usta, żeby nie rzucić ostrej wiązanki przekleństw i z trudem podparłam się na łokciach. Na szczęście w nieszczęściu miałam na sobie ubranie. Czasami zdarzało mi się obudzić całkiem nago na środku domu w kałuży własnych wymiocin, dlatego z niejakim zadowoleniem zarejestrowałam brak bólu głowy i porządek dookoła.

Tyle dobrego, bo znajdowałam się w jakimś obcym mi pokoju i nie byłam w nim sama.

Na brązowym, pluszowym fotelu siedziała kobieta, której twarz zakrywał kaptur. Ubrana była w długą, ciemną pelerynę i workowate spodnie z tego samego materiału. Obserwowałam ją przez chwilę, nim odważyłam się odezwać.

- Kim jesteś? - spytałam, podpierając się na łokciach. - To twój dom?

Sylwetka wyprostowała się i odwróciła w moją stronę. Spod głębokiego kaptura dobiegł cichy głos:

- Nie.

Był zaskakująco spokojny i melodyjny. Spodziewałam się raczej krzyków i złości, niźli takiego opanowania.

- Więc czyj?

- Kogoś, kto nie chce żebyś tu była.

Zmieszana wstałam z łóżka i podeszłam na boso do nieznajomej. Chłodna, chropowata powierzchnia drażniła stopy, ale nie chciałam zostać w tym łóżku ani chwili dłużej.

- Czy wiesz jak się tu znalazłam?

- Teraz musimy iść.

- Jasne, rozumiem. Ale czy możesz mi najpierw powiedzieć...

- Musimy iść. - bez słowa wyjaśnienia wstała z fotela i ruszyła w stronę drzwi. - Tu masz buty. - wskazała na szare kozaki przy nodze łóżka.

- Nigdzie nie pójdę, dopóki nie wytłumaczysz mi co tu się dzieje. Jak się tu znalazłam, kim jesteś, gdzie się znajdujemy? - powiedziałam stanowczo, ale nie wzgradziłam obuwiem. Szybko zapięłam miekkie buty i spojrzałam na kobietę.

Zupełnie ignorując moje słowa wyszła z pokoju. Zaskoczona stałam przez chwilę, nim zdecydowałam się ostrożnie otworzyć drzwi.

Za nimi nikogo nie było, zeszłam więc otrożnie na dół po skrzypiących schodach. Cały dom wydawał się stary i dawno nie użytkowany. Ściany obłożone były wyblakłą tapetą, na podłodze leżały panele z taniej sklejki.

- Chodź. - tajemnicza kobieta czekała na mnie przy drzwiach wyjściowych. Kiedyś były zapewne czerwone, ale teraz odpryśnięta, obdrapana farba przypominała kolorem zbutwiałe drewno.

- Poczekaj. Myślę, że naprawdę powinnyśmy...

Przerwałam, gdy zobaczyłam co kryło się za drzwiami.

- Cz-czy to... Pu-pustynia?

Nieprzeniknione połacie szarego piachu i żwiru ciągnęły się aż po horyzont. Delikatny wiatr poruszał drobinkami skał, ale poza tym panował martwy bezruch.

- Gdzie my do cholery jesteśmy?

- W drodze.

Ignorując moją konsternację kobieta ruszyła przed siebie.

Chciałabym pomyśleć, że to tylko jakiś zwariowany sen, ale palące słońce i gryzący piach były na to zbyt realistyczne. Czy zostałam porwana? Gdzie się znajdowałam? W okolicy mojego domu na pewno nie było takiego miejsca.

Nie mając zbytniego wyboru podążyłam za nieznajomą. Uznałam, że musiałyśmy pojechać do jakiegoś parku z atrakcjami, a teraz szłyśmy w stronę samochodu, aby wrócić do najbliższego miasta. Czy nie było to najrozsądniejsze co mogłyśmy zrobić w takiej sytuacji? Gdyby chciała mnie zabić, mogła to zrobić we śnie. Albo pozbyć się ciała w drodze do tamtego domku. Właściwie to jak ja się tam znalazłam?

- Dokąd idziemy? - nie wytrzymałam, gdy po godzinie mozolnej wędrówki, wciąż nie natrafiłyśmy na żaden ślad cywilizacji, ani samochód.

- Nie trać sił na pytania.

- Postaw się na moim miejscu! Budzisz się Bóg jeden wie gdzie, jakaś obca kobieta wyprowadza cię na środek niczego, a ty nie możesz nawet zadać pytania?

Milczała, prąc przed siebie. Już traciłam nadzieję, że powie cokolwiek, gdy wymruczała cicho:

- Możesz zadawać pytania.

- Dobrze! W takim razie...

- Ja na nie po prostu nie odpowiem.

Zrezygnowana zacisnęłam usta. Szłyśmy dalej, a ja czułam się dziwnie: normalnie po kilkunastu minutach takiej wędrówki opadłabym zupełnie z sił, a teraz, choć umysł był zmęczony, ciało pozostawało pełne energii. Czy to adrenalina? Czy może naprawdę zostałam porwana i czymś mnie odurzono?

- Muszę się napić. - oznajmiłam, gdy słońce zza naszych pleców przeniosło się nad nasze głowy.

- Zaraz dotrzemy do źródła wody.

Kiwnęłam krótko głową. Miała rację - po kilkunastu krokach w polu naszego widzenia zamajczyła niebieska plama.

Wkrótce stałyśmy przed całkiem sporych rozmiarów zbiorniku wodnym. Jak na środek pustyni, bo obejście go zajęłoby mi może piętnaście minut. Jego wody miały intensywnie niebieski, niemal nienaturalny kolor, a odbijające się w nim słońce sprawiało, że cała tafla lśniła niczym pozłotko.

Nie przyszło mi do głowy zastanowić się dlaczego dookoła wody nie powstała oaza. Czemu nie ma tu żadnej roślinności, ani śladów bytowana zwierząt. Po prostu puściłam się biegiem w stronę tej cichej obietnicy odpoczynku.

Pochyliłam się z ulgą nad sadzawką i zaczerpnęłam wody w dłonie. Jej chłód przyniósł cudowne wytchnienie rozgrzanej od palącego słońca skórze.

Już chciałam wylać na siebie wodę, kiedy dostrzegłam na dnie zbiornika dziwne kamienie. Albo i nie kamienie...

Syknęłam cicho i odwróciłam się od wody.

- Co to jest? - spytałam, zerkając podejrzliwie na moją przewodniczkę.

- Kości.

Odskoczyłam od oczka jak oparzona i zaczęłam wycierać ręce w lniane spodnie.

- Co do cholery... Jakie znowu kości?!

- Dziecka.

Zamarłam z przerażenia. Moje serce zaczęło dudnić niczym taran wojenny, który uderza raz za razem w zamknięte wrota. Dum. DUm. DUM.

- Ktoś kiedyś zaprowadził tu dziecko, zaproponował kompromis, a gdy ono się nie zgodziło: utopił je. Pozbył się tego, co uważał w swoim życiu za zbędne.

- Kurwa, co ty pierdolisz? - na moim ciele wyszła gęsia skórka. Bałam się spojrzeć na kości, bałam się poruszyć, jakby bezruch mógł uchronić mnie przed słowami kobiety.

Żółć podeszła mi do gardła i musiałam wziąć głęboki oddech nim wydusiłam z siebie pytanie:

- Mówisz... Mówisz tak, jakbyś to widziała. Czy wiesz... Wiesz kto to zrobił?

- Tak, Alison. To byłaś ty.

- Jasne. - warknęłam, czując jak obok przerażenia i obrzydzenia pojawia się złość. Co się tu działo? Nic, NIC tutaj nie miało sensu.

- Tak. - ku mojemu przerażeniu, przewodniczka zanurzyła stopę w wodzie. Potem drugą. Powoli, metodycznie zaczęła zanurzać się w sadzawce, z każdym krokiem zbliżając się do dziecięcych kości.

- Stój! Co ty robisz?! - zawołałam piskliwie.

- Tędy prowadzi droga.

Zanurzyła głowę i przeszła kawałek po dnie, a potem... Zniknęła.

Krzyknęłam za nią, ale pojedyńcze bąbelki powietrza w głębi sadzawki były jedyną reakcją jaka otrzymałam w odpowiedzi.

✦✦✦

- Otwórz oczy.

Byłam pod wodą, gdzieś płytko i jednocześnie gdzieś głęboko. Nie pamiętam, czemu tam weszłam, po prostu nagle wbiegłam do wody, zupełnie jakby targnął mną potężny wiatr. Ale tutaj było inaczej, głębia była nie niebieska, a gęsta i bagnista. Czy to było inne miejsce?

- Blisko.

Gorączkowo zamachałam rękoma i z trudem wyłoniłam się na powierzchnię. Zaczerpnęłam słodkiego tchu, rozejrzałam się i z ogromnym trudem dopłynęłam do brzegu.

- To inny czas.

Głos przewodniczki utonął w radosnym, dziecięcym krzyku.

- Czereśnie! Czereśnie!

Mała dziewczynka wypadła zza kępy traw i zaczęła podskakiwać wskazując drobnym paluszkiem na drzewo, którego delikatne, ciemne konary wyginały się wdzięcznie ku niebu.

- Już są, tato, już są!

Przekrwionymi oczami, wyciągnięta na zimnym, mokrym piasku wpatrywałam się w znajomą sylwetkę, która podążała tuż za dzieckiem.

- Tato. - szepnęłam z bólem.

✦✦✦

Mam siedem lat. Kwitnie czereśnia, tata zrywa dla mnie jedną gałązkę obsypaną białymi kwiatkami i wplata ją we włosy.

Drzewo zrzuca płatki, które tańczą w powietrzu niczym letni śnieg. Na gałązkach wybarwiają się owoce, rosną, dojrzewają. Niedługo przyjdziemy je zebrać, choć nawet połowa nie dotrze do domu.

Mam siedemnaście lat. Kwitnie czereśnia, ale przychodzę sama. Tata miał wypadek w pracy, przygniótł go żwir. Zrywam gałązkę czereśni, by podarować ją tacie.

Jego grób jest skromny, ale zawsze ozdobiony gałązkami czereśni. Kwitnącymi, owocującymi, pączkującymi, uśpionymi...

Mam dwadzieścia siedem lat. Pomagam mamie zbierać owoce na przetwory. Potem zawsze zapominamy coś z nich zrobić i musimy rozdawać je sąsiadom, ale może w tym roku będzie inaczej.

Czekamy aż kwiaty opadną i bierzemy wielkie, wiklinowe kosze, by nazbierać słodkich owoców.

Mam trzydzieści siedem lat. Rok temu umarła moja mama, a wraz z nią ostatnia cząstka mojego dzieciństwa. Drzewo zarosło, zdziczało.

Nieprzycięte gałązki rodzą małe, kwaśne owoce, których już nikt nie zbiera.

Mam czterdzieści siedem lat. Wczoraj w drzewo uderzył piorun. Spłynęło doszczętnie, pozostał jedynie ślad pnia na wypalonej trawie.

To smutne, ale nie płaczę. Jestem już przecież dorosła. Dziecko, które kiedyś we mnie tkwiło, musiało odejść.

✦✦✦

Wcisnęłam twarz w kłujący piasek, a wspomnienia wracały do mnie w całej swojej jaskrawości. Ból, tak dużo bólu... Zwinęłam się w kłębek, a delikatny przypływ musnął moje nagie stopy. Zgubiłam buty, przemknęło mi przez myśl, ale był to krótki błysk w burzy uczuć, która szalała w moim wnętrzu.

Walczyłam, żeby wyrzucić je z głowy, ale wszystko było takie wyraźne. Każda chwila, każda sekunda, każda emocja. Fale podchodziły coraz wyżej, choć nie powinno ich tu być. To tylko oczko wodne na pustyni, tu nie występują wiatry, ani pływy. A jednak po chwili przykryły mnie całą i wciągnęły pod wodę.

Zsunęłam się w odmęty lekko niczym liść, po prostu opadłam na śliskie dno i zamknęłam oczy.

Na początku miałam ochotę się poddać. Zniknąć tu, gdzie leżały kości dziecka, którym kiedyś byłam, zasnąć i śnić o lepszym życiu. Ale instynkt okazał się silniejszy i moje ciało samo zaczęło walczyć. Odbiłam się stopami od dna i szleńczo machając kończynami wyrywałam ku powierzchni. Prądy morskie szarpały mnie na prawo i lewo, raz po raz ciskając mną w dół. Ale im bardziej paliły mnie płuca, im bardziej ciało było wyczerpane, tym zacieklej walczyłam. Dawno nie czułam w sobie takiej siły i woli życia, jak właśnie wtedy gdy próbowano mnie ich pozbawić.

Gdy moja głowa przebiła taflę zaczerpnęłam tchu i znów wpadłam w pułapkę wody. Bezustannie rywalizowałam z żywiołem o swoje życie. Jego argumentem były fale, a moim - upór i zaciekłość.

Gdy już niemal przegrałam, dostrzegłam jakąś platformę wznoszącą się nieco ponad poziom wody. Z trudem dopłynęłam do obiektu i wdrapałam się niego, po czym opadłam wykończona. Dyszałam ciężko, a moje ciało ciało bylo sztywne, jakby ktoś naszpikował je ołowiem.

Jakim cudem nie zauważyłam tego z brzegu, nie miałam pojęcia. Ale byłam wdzięczna niebiosom za ten mały okruch dobroci.

- To ty. - usłyszałam. Znajomy głos pobudził mnie na tyle bym obróciła głowę. Z szoku otworzyłam usta i jęknęłam.

Niemożliwe. Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe.

Choć świeciło za nią oślepiające słońce, poznałabym ją nawet po ciemku. Brązowe, krótkie włosy, szare oczy i te smutne usta...

Cień wspomnień znów przysłonił światło mojej determinacji. To wszystko było tak dawno temu... Tyle lat... Ona... Była kiedyś najlepszym człowiekiem jakiego znałam. Zbyt dobrym, zbyt cudownym i wspaniałomyślnym. Musiałam ją zranić, żeby potem nie cierpiała bardziej, dlatego zerwałam naszą przyjaźń. Mimo, iż wiedziałam, że to ją zaboli. Że ma tylko mnie.

Potem starałam się jej unikać, żeby nie rozdrapywać gojących się ran. Po kilku miesiącach usłyszałam niepokojącą plotkę, że rzuciła szkołę przez szybko postępującą depresję i wiedziałam kto jest temu winien. Powinnam ją przeprosić, porozmawiać... Ale po prostu wycięłam ją ze swojego życia.

- Lary... - wstałam powoli na trzęsących się nogach. - Jak się tu znalazłaś?

- To ty! - znajoma szatynka uśmiechnęła się złośliwie. Stanęła tuż za moją przyjaciółką, która wzdrygnęła się na dźwięk jej głosu. Ja także poczułam się nieswojo. Tym razem była to osoba, która zraniła mnie i to wielokrotnie, za każdym razem głęboko.

- To ty. - powiedział Johnson. Jego też zraniłam. Wystawiłam, zdradziłam, oszukałam...

- To ty. - odezwał się głos za moimi plecami. Znałam go. To Sabina, dziewczyna dla której byłam wzorem, którą obiecałam bronić.

- To ty.

- To ty.

- Ty. - mówili ludzie, których zraniłam. Ramię w ramię z nimi stali ci, którzy zranili mnie. Nie miałam nikogo, kto mógłby mnie obronić. Zostałam sama. Na właśnie życzenie.

Z każdą nową osobą coraz bardziej czułam się jak ranne zwierzę zagonione w kąt. Próbowałam objąć ich wszystkich wzrokiem, ale było ich wielu, tak wielu.

- To ty!

- Proszę, poczekajcie. - uniosłam pokojowo ręce, ale nie ucichli, wciąż pochodzili nowi. Ludzie których zawiodłam, zdradziłam, ci których się bałam i ci, którzy bali się mnie.

- Czemu? - Lary zrobiła krok w moją stronę. Po jej policzkach spływały łzy. Ja też czułam gulę w gardle, ale kiedy znów się zbliżyła, cofnęłam się. Jednak za mną była tylko krawędź platformy. Nie miałam dokąd uciec.

Za Larysą szli pozostali, dziesiątki ludzi, może nawet setka...

Spojrzałam każdemu z nich w oczy. Ze spojrzeniem szarych oczu Lary spotkałam się na końcu, a potem zrobiłam krok w tył.

Znów wpadłam do zimnej wody. Szok wydusił z moich płuc powietrze w postaci wirujących bąbelków. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w niebo, coraz mniej widoczne, im bardziej zapadałam się w dół. Tym razem nawet instynkt odpuścił. Pozwolił mi iść na dno.

Zapadałam się powoli w chłodnej wodzie, pozbywałam się ostatnich pęcherzyków. Pęcherzyków, które ułożyły się w kształt... Nie.

Nie było go tam, na platformie wśród potępiających mnie ludzi. A powinien stać na ich czele.

Twarz Leona wykrzywiła się w nieszczerym uśmiechu tuż przed moimi oczami. Wyglądał zupełnie tak jak wtedy... Gdy byliśmy razem na peronie, gdy byłam taka mała.

Jego zimne ręce złapały mnie za ramiona i pociągnęły w górę.

Mogłam go złapać, ale byłam taka przestraszona. Miałam wtedy już dziesięć lat. Powinnam była coś zrobić, zatrzymać go, zawołać.

Nie chciałam się wynurzać. Nie mogłam, nie kiedy widziałam przed sobą jego twarz. Szarpnęłam się, ale on był silny, silniejszy niż ja. Chciałam się wyrwać, opaść na dno i zaczerpnąć wody w płuca.

Leon wydostał mnie na brzeg i złożył pocałunek na moim czole. To więcej niż wybaczenie, to więcej niż zasługiwałam. Nim zdążyłam się pożegnać, wrócił do wody.

✦✦✦

- Jesteś tu. - wymyka mi się, gdy widzę moją przewodniczkę. - Jak się tu znalazłaś? Co to tym razem za miejsce? Dokąd idziemy?

- Musimy znaleźć zaginione miasto. Gdy tam dojdziemy, wszystko zrozumiesz.

- Zaginione miasto?! Żartujesz sobie? Najpierw mnie porywasz, potem mam hucynacje, które miażdzą mnie raz za razem, wędrujemy po jakiejś pieprzonej pustyni... I ty mi mówisz, że to po to, żeby odnaleźć jakieś miasto?

- Zrozumiesz to, gdy dotrzemy. A teraz chodź.

Czuję w sobie huragan sprzecznych emocji, złości, przerażenia, zagubienia, bólu, ale wiem, że nie mam szans uzyskać żadnej odpowiedzi.

Dlatego po prostu zaciskam zęby i idę za nią po szarej pustyni.

Upał sprawił, że po kilku minutach byłam zupełnie sucha, a po kilku kolejnych - spływałam potem. W pewnym momencie zaczęłam liczyć minuty, ale po godzinie poddałam się.

Miałam wrażenie, że powierzchnia piasku lekko falowała, zapewne od wysokiej temperatury. Czułam pulsujący ból w czaszce, ale o dziwo nie byłam tak bardzo zmęczona, jak wcześniej. Czyżby to wszystko działo się w mojej głowie? Jakaś chora wizja wywołana palącym słońcem albo jakimś narkotykiem...

Obejrzałam się za siebie. Woda już dawno zniknęła, a słońce wisiało nisko nad horyzontem. Znów było za naszymi plecami, musiałyśmy więc zawrócić.

Zmrużyłam oczy od jego jaskrawego blasku, a gdy odzyskałam ostrość widzenia byłam już w zupełnie innym miejscu.

- Witaj. Usiądź proszę. - pani psycholog wskazała na krzesło naprzeciwko jej fotela.

Zrzuciłam plecak z ramienia i posłusznie usiadłam.

Plecak...

- Czemu tu jestem? - spytałam, rozglądając się zdezorientowana. Przecież przed chwilą wędrowałam po pustyni, po bardzo dziwnym miejscu, gdzie realność szybko mieszała się z urojeniami, a poczucie winy było bardziej niż fizyczne. Czy to skutek udaru cieplnego?

- Twoi nauczyciele są zaniepokojeni twoim zachowaniem. - założyła nogę na nogę i zmierzyła mnie ciepłym spojrzeniem. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać o twoim tacie i przyjacielu z dzieciństwa.

Zamarłam w bezruchu. Oczywiście wiedziałam, że tego będzie dotyczyła nasza rozmowa. Gdy dzisiaj na geografii nauczyciel kazał mi iść do pani pedagog widziałam, że będziemy o tym rozmawiać.

Chwila. Wiedziałam? Geografia, dzisiaj? Ale przecież pustynia...

Wszystko zaczynało mieszać mi się w głowie. Może to początek szaleństwa?

- Proszę usiądź.

Niepewnie zajęłam miejsce. Nieprzyjemne przeczucie ścisnęło serce, aż nieco zabrakło mi tchu.

- Zaczniemy od krótkiej rozmowy na temat twojego stanu. Powiedz mi co teraz czujesz.

C o t e r a z c z u j e s z ?

- Nie... Nie wiem. - odparłam zupełnie szczerze.

- Zastanów się. Czy jesteś zła?

- Nie. - odparłam bez wahania.

- Smutna?

- Nie... Może trochę. Ale nie wiem dlaczego.

Spojrzała na mnie współczującym wzrokiem.

- Może przez stratę jakiej doświadczyłaś?

- Może. - wędrowałam za obcą kobietą przez szare pustkowie. Jestem tego pewna! Ale dlaczego jestem tego pewna, skoro to brzmi bardziej absurdalnie, niż zwykły dzień w szkole średniej?

- Czy czujesz zagubienie? Jakbyś cały czas szła drogą, która nagle się skończyła?

- Tak. Chyba tak.

- Czy czujesz dezorientację, zupełnie jakby wszyscy cię zostawili? Twoi przyjaciele, którzy nie zrozumieli, jak bardzo ich potrzebujesz. Twoi rodzice, twój przyjaciel, który był tak nie ostrożny. Ty sama. Porzuciłaś siebie, zostawiłaś swoje marzenia i plany.

Każde jej słowo kuło mnie boleśnie niczym szpilka wbijana w poduszeczkę. Skąd ona tyle wiedziała? Czy to wszystko było w mojej kartotece?

- Dlaczego pani to mówi? - zapytałam zamykając oczy i zaciskąc pięści.

- Zawsze chciałaś pracować w schronisku, pomagać tym, którzy nie mogą robić tego sami, prawda? Ale uznałaś, że się nie nadajesz. Że skoro tylko wszystkich krzywdzisz to nie jesteś warta tego marzenia.

- Nie! To przez tatę, on zawsze powtarzał, że będziemy pracować razem...

- Jednak ta decyzja sprawiła tylko, że jeszcze bardziej odcięłaś się od innych. Metodycznie zrywałaś kontakty, raniąc bliskich. Z każdym kolejnym twój mur, którym odgrodziłaś się od uczuć rósł i rósł...

- Nie chciałam ich zranić... Ja tylko uznałam, że beze mnie będzie im lepiej...

- Nie miałaś prawa podjąć za nich decyzji.

- Wiem. Ale oni byliby przy mnie z litości, nie chciałam zabierać ich życia.

- A potem w ogóle przestałaś mieć marzenia. Znalazłaś niesatysfakcjonującą cię pracę i ile lat tam spędziłaś?

- Nie wiem, nie pamiętam. - zaprotestowałam słabym głosem.

- Ile?

- Nie wiem.

- Ile lat spędziłaś sama, pracując w szarym miejscu, wracając do szarego domu?

- Ja...

- Ile?!

- Trzydzieści lat! - krzyknęłam płaczliwie. - To zaczęło się jeszcze przed śmiercią mamy. Tata zmarł gdy miałam siedemnaście lat i byłam na trzecim roku liceum. Skończyłam szkołę, ale nie poszłam na studia, tylko od razu znalazłam jakąś słabo płatną pracę. Potem kolejną. Jak miałam dwadzieścia trafiłam na hurtownię i tam pracowałam... Pracuję do dziś!

- Czemu?

- Moja mama...

- Twoja matka zmarła szesnaście lat po tym jak zaczęłaś tam pracować. CZEMU?

- Bo nie miałam już sił. A to było łatwe. Dużo osób z mojej pracy tak robiło...

- Nie usprawiedliwiaj się. Powiedz PRAWDĘ.

- Nie miałam już sił! - krzyczę, a po moich policzkach płyną łzy. Wszyscy powtarzali mi, że to przejdzie, że potem będzie łatwiej. Że muszę być silna. Ale ja chciałam po prostu już zapomnieć! Dać sobie spokój z żałobą i żyć po swojemu! Myślami, że robię dobrze, znalazłam pracę, dom, poradziłam sobie! Jednak zawsze gdy wracałam do domu witały mnie wspomnienia...

- Co wtedy robiłaś? Jak z nimi walczyłaś?

- Piłam. - wyduszam z siebie i zaczynam płakać. - A potem byłam taka zmęczona... Ale każdy kolejny raz... Dawał mi wytchnienie i pozwolał myśleć o innych rzeczach. Jestem słaba, taka słaba. Starałam się przed wszystkimi udawać silną, ale tak naprawdę tylko się pogrążyłam. Zniszczyłam siebie, próbując się ocalić.

Z ostatnimi słowy ściany pokoju rozpadają się w proch i rozwiewają na wietrze. Psycholog zarzuca kaptur na głowę i znów jest moją beznamiętną przewodniczką.

Opadam na kolana i nawet nie próbuję powstrzymywać szlochu. Wszystko zniszczyłam. Swoje ciało, swoje więzi, swoją przyszłość, przeszłość...

Sama sobie wyrwałam skrzydła i nakazałam zapomnieć jak się lata.

✦✦✦

- Panie Boże, jeśli mnie słyszysz, błagam, zabierz to ode mnie. - wyszeptałam bez tchu, gdy po kilku godzinach leżałam wykończona na stygnącym piachu. Słońce zniknęło już jakiś czas temu, zostawiając nas w milczącej ciemności.

- Nigdy nie wierzyłaś w Boga. - bezlitosne słowa przecięły chłodne powietrze.

- Czego ty ode... Mnie... Chcesz? - wydusiłam. Nie mogąc wydusić z siebie łez, załkałam tylko bezgłośnie. - Przepraszam. Przepraszam, o to ci chodzi? Mam cię błagać?

Nie odpowiedziała. Moje gardło ścisnęło się boleśnie.

- Wybacz, jestem złym człowiekiem, żałuję, żałuję tak wiele. Czy ja cię skrzywdziłam?! - spróbowałam otworzyć oczy, ale moją skroń przeszył potworny ból. Jęknęłam, gdy piekąca fala przebiegła po całym moim ciele. - Kim ty jesteś?! Powiedz mi! - płynny ogień zdawał się promieniować od moich nóg w górę, aż po oczy, które pulsowały nieprzyjemnie. - Co się dzieje? Pomóż mi! Zrób cokolwiek!

Nagle zdałam sobie sprawę, że nie mogę się poruszyć. Mimo bólu, przestałam czuć osobno mięśnie, wszystko zlało się w jedno wielkie ognisko cierpienia. Zupełnie jakby moje emocje przyjęły fizyczną formę i zwróciły się przeciwko mnie.

- Wstań.

- Nie mogę. - załkałam. Gula podeszła mi do gardła, a szloch wywołał w całym ciele fale bólu. - Nie mogę się poruszyć. Moje ciało... Ja nie czuję...

- Nie, to ona. Ty masz wstać.

Nic nie rozumiałam. Choć każde wspomnienie było teraz dla mnie wyraźne i jasne, teraźniejszość wydawała się zupełnie pozbawiona ładu, nieokrzesana, bezsensowna. Ja już NIC nie rozumiałam.

- Wstań.

Słysząc jej ton poczułam w sercu co dziwnego. Bez żadnego precedensu cały ból zniknął. Powoli podniosłam się na czworaka, a potem na nogi. Otarłam zasmarkany nos i w końcu otworzyłam oczy.

- Jak to możliwe?

Zobaczyłam tylko oddalające się plecy mojej przewodniczki. Ruszyłam powoli za nią, w milczeniu próbując analizować to co się stało. Mój gorączkowy umysł starał się zrozumieć cokolwiek. W jednej chwili płakałam, w drugiej zwijałam z bólu, lecz zanim minęła sekunda wszystko przeszło. Gdzie tu sens, gdzie tu logika?

- Twoje nogi są sparaliżowane. - odezwała się nagle, po kilkunastu minutach drogi.

- Nie, spójrz. - okręciłam się. - To musiał być po prostu szok... Albo coś podobnego. Już wszystko jest dobrze.

- Nie.

Teraz zupełnie już nic nie rozumiałam. Jednak wiedziałam, że pytanie byłoby bezcelowe, dlatego też po prostu szłam w milczeniu przed siebie.

✦✦✦

Po kilku godzinach nieskładnych rozważeń, szalonych teorii i niejasnych przypuszczeń, kobieta zatrzymała się.

- To tu. - wskazała ręką przed siebie. Odwróciła się i chciała odejść bez słowa, ale złapałam ją za rękę. A przynajmniej próbowałam, bo moja dłoń przeszła na wylot przez jej ciało.

- Ty nie jesteś prawdziwa. - szepnęłam - Nigdy nie byłaś.

Moja własna twarz wyzierająca spod jej kaptura sama w sobie była odpowiedzią. Uśmiechnęła się smutno zrzucając niepotrzebne nakrycie.

- Czy ja umieram? - spytałam łamiącym się głosem. Taka myśl chodziła mi po głowie już od jakiegoś czasu. Odkąd zobaczyłam kości dziecka, w mojej głowie tkwiło dziwne przypuszczenie. To wszystko przypominało mi jakiś dziwny sen, ale było inne od wszystkiego, czego kiedykolwiek doznałam. Zbyt prawdziwe i zbyt oczyszczające. I ten ból... Ja naprawdę byłam sparaliżowana, ale nie ja tkwiąca tutaj, a ta prawdziwa, która pozostała w moim świecie.

- Jest jak jest. - wzruszyła ramionami.

Już nie miałam sił na dyskusje, czy kłótnie. Czułam się tak, jakby moją duszę połamano wiele razy, rozsypano, podeptano i zmielono na proch. Wszystkie moje wspomnienia, były jasne, ostre i konkretne. Żadnych tajemnic. Żadnych luk w pamięci. Tylko czemu to było takie bolesne?

- Dotarłaś. - powiedziała, a potem odwróciła się i odeszła. Nie próbowałam jej zatrzymać.

Ruszyłam w kierunku, który mi wskazała i po kilku krokach wreszcie dotarłam.

Odnalazłam zaginione miasto.

✦✦✦

Było inne już sądziłam. Kamienne, surowe ulice były puste, ale wszędzie było pełno rozkrzyczanych dzieci, zabieganych dorosłych. Tylko, że nikt tutaj nie używał nóg.

Nikt ich nie posiadał.

Mieszkańcy szybowali w powietrzu, łowiąc prądy i skrzecząc cicho w ptasiej mowie.

Zachwycona obserwowałam powietrzne skrobacje sójek, gołębi, wróbli, jaskółek, kosów i szpaków. Każde z nich wydawało się miotać chaotycznie, ale żadne z nich na siebie nie wpadało, nie zawahało, nie spadło z nieba.

Kolorowy tłum zdawał się gdzieś spieszyć, choć każdy zataczał tu koło. Wielobarwne pióra muskały się w przelocie, głosy układały w niemal mruczącą melodię.

Patrząc na nich powoli dostrzegałam wzór. Niepojęty, surrealistyczny, genialny. Wzór, który dla każdego był inny, ale przecież ostatecznie każdy wyglądał tak samo.

Oczami wyobraźni widziałam już jak wzbiłam się w powietrze, jak moje kończyny zamieniają się w szpony i skrzydła lśniące najczystszą bielą.

Jak mój cień staje się niewielką plamą, a trzepot skrzydeł otacza mnie z każdej strony.

Jak z mojego gardła wydobywa się krzyk, głośny i wściekły. Krzyk w którym brzmi całe moje nieszczęście poczucie niesprawiedliwości, złość.

Jak mieszkańcy Zaginionego Miasta cichną, oddając hołd tej chwili mojego życia, gdy zamieniam nogi na skrzydła.

Jak wznoszę się w górę i w górę, upojona wolnością, a potem... A potem lekko niczym piórko spadam w dół.

- Dokonaj wyboru. - usłyszałam nagle głos. Potężny łabędź zatrzymał się naprzeciwko mnie, po drugiej stonie bramy dzielącej mnie od miasta. - Możesz do nas dołączyć, ramię w ramię łąwiąc prądy i żyjąc tylko z lotu. Nie potrzebujesz tu jedzenia, ni snu. Będziesz wolna. Tak wolna, jak nie byłaś nigdy.

Odwracam się za siebie. Za mną jest ta sama jałowa pustynia, gdzie słońce praży za dnia żwir i piach. Gdzie czekają na mnie moje koszmary, wspomnienia zatopione w bólu i strachu.

- Albo możesz tam wrócić. Wtedy przetrwasz w swoim świecie, ale to nie zniknie. Już zawsze będziesz dźwigała ten krzyż, pozostanie on z tobą, dopóki nie nadejdzie twój czas. Teraz masz wybór. Co zdecydujesz?

Tyle śmierci, tyle rozczarowania, zdrady, niechęci do samej siebie. Strachu i goryczy, złości i beznadziei.

- Zrób to teraz.

- Ja wybieram... - patrzę znów za siebie, na ten krajobraz zniszczenia i zaniedbania. Zapomnienia. - Wbieram życie.

- Jak chcesz. - mówi ptak i macha skrzydłami. Wrota zamykają się przede mną z cichym zgrzytem, a on odlatuje w góre, do swoich pobratymców.

Teraz już zawsze będę pamiętać. I póki mam szansę - nie zapomnę.

Mam tylko nadzieję, że tyle mi wystarczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro