Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

...będzie ostatnim.

Miranda z całej siły uderzyła w drzwi. Ani drgnęły. Ze wściekłością rozejrzała się po sali. W ścianie tkwiło wielkie okno, ale nie było szans, żeby przeżyła upadek z dwunastego piętra. Jej wzrok spoczął na kukle Ulricha stojącej przy drzwiach. To była szalona, absurdalna myśl, ale może...

Znów usłyszała to dziwne wycie. Czy wypuszczali tu psy stróżujące? Ale ten dźwięk przypominał jej coś innego, coś, o czym dawno temu starała się zapomnieć...

Nie tracąc czasu na zbędne rozmyślania podbiegła do manekina i chwyciła miecz krzyżaka.

- Wybacz, Ulrich - Rzuciła w stronę atrapy i zaciągnęła broń w stronę drzwi. Była niesamowicie ciężka, co rodziło nadzieję, że nie tylko imitowała prawdziwą, ale po prostu nią była.

Spróbowała się zamachnąć, ale ostrze było zbyt ciężkie. Dopiero za trzecim razem, gdy już niemal straciła nadzieję, udało jej się niezdarnie zaatakować drzwi. Miecz w nich utknął, ale dalsza walka nie miała sensu: zamek szczęknął i jej wybawiciel uchylił wrota do wolności.

- Dziękuj... - zająknęła się widząc, kto, a raczej, CO wsunęło się do komnaty.

Anemiczna, nieproporcjonalna istota zakradła się do środka kulawym krokiem. W pewnym sensie przypominała człowieka: miała oczy, usta, kończyny, podobny kształt czaszki i proporcje. Ale ich pokraczność sprawiała, że wzbudzała dreszcze.

Potwór spojrzał prosto na nią, a jego przekrwione oczy miały w sobie więcej dzikości, niż świadomości. Szara skóra naznaczona była błękitnymi żyłami, których szlak układał się w skompilowane, asymetryczne wzory. Wyglądał jak pomiot szatana.

Ale Mina już kiedyś widziała diabła.

Już kiedyś, gdy obudziła się na swoje ósme urodziny i złamała zakaz rodziców spojrzała w oczy kompletnego szaleństwa. Rogi, skrzydła, kły... Już kiedyś w jej umyśle pozostały ślady mroku.

Przymknęła oczy niezdolna patrzeć na koszmar, który powrócił do niej po tylu latach. Gdy je uchyliła istota była tuż przy niej. Dziewczyna wrzasnęła i cofnęła się o krok.

Poczwara zamachnęła się na nią małą, żylastą łapą, a Mina z płaczem odbiegła od niej jak najdalej. Miecz pozostał w drzwiach, niewzruszony sceną rozgrywającą się we wnętrzu muzeum.

* * *

Ciężko nazwać to, co się później działo walką. Był to bardziej zlepek nieporadnych prób obrony, połączonych z niebywałym szczęściem, zupełnie, jakby cały pech Mirandy kumulował się przez lata po to, żeby teraz móc stanąć po jej stronie, ratując dziewczynie życie.

* * *

Potknęła się i upadła u stóp Luka Skywalkera. W desperackim odruchu sięgnęła po miecz świetlny, modląc się w duchu o jakiegoś wybawiciela wyłaniającego się zza poczwary.

Jednak nikt nie wybawił jej z opresji, a bestia błyskawicznie znalazła się tuż przy niej. Miranda rozpaczliwie zamachnęła się metalowym artefaktem, naduszając przypadkowo ON. Jasna wiązka światła wystrzeliła gwałtownie z małej atrapy, trafiając stwora prosto między oczy. Ten krzyknął z bólu i zatoczył się do tyłu.

Dziewczyna odczołgała się jak najszybciej od potwora i wstała na nogi. Trzęsącymi się dłońmi starała się kierować światło na wciąż krzyczącą bestię, której skóra zaczęła pokrywać się pęcherzami. Absolutnie nie rozumiała co robi, ale działało.

Niespodziewanie miecz świetlny zaczął mrugać. Mina wciąż ściskając go w dłoni, pognała w stronę wyjścia. Jednak nawet ciężko ranny stwór był niesamowicie szybki. Światło zgasło na sekundę, nim dotarła do drzwi, ale bestii tyle wystarczyło.

Potwór błyskawicznie znalazł się tuż przed nią i złapał ją za przód koszulki.

- Chssiałem cieee poo psostuu sabić... - wysyczał, patrząc na nią z nienawiścią. Część jego twarzy przecinały różowe ślady po oparzeniach, co nadawało mu jeszcze bardziej makabrycznego wyglądu. - Ale terasss... Będzieszzz cierpieć!

Rzucił studentkę na przeciwległy kąt komnaty z taką siłą, że wszystko rozmazało jej się przed oczami. Poczuła mocny cios w brzuch, aż jęknęła i zwinęła się w kłębek.

- Nsee. - Istota pokręciła głową i znów podniosła ją do pionu. - Będzieszzz...

Nagle potwór charknął i spojrzał na swoją klatkę piersiową. Mina podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła wystający grot strzały. Przełknęła ślinę.

- Nic ci nie jest?! - usłyszała zmartwiony kobiecy głos, a potwór z cichym jękiem osunął się na ziemię, pociągając Mirandę za sobą. Szybko wydostała się z uścisku bestii i spojrzała na wybawicielkę z nieopisaną wdzięcznością. Z zaskoczeniem zobaczyła znajomą twarz. To musiała być jedna z tych irytujących dziewczyn, które wciąż przerzucały się głupimi żarcikami.

- Dłu-dług-długo to trwało... - powiedziała Mina i spróbowała się uśmiechnąć, choć wyszedł jej raczej grymas strachu.

- Przepraszam, ale nagle zaroiło się ich od groma. - Dziewczyna skrzywiła się z obrzydzeniem i spojrzała na potwora. - Ten tutaj musiał się jakoś przez nas zakraść albo znać tajne przejście.

Mina próbowała jakoś to sobie poukładać w głowie. Mimo iż wiedziała o istnieniu potworów to to... Przekraczało jej zdolności poznawcze.

- Co... Co to są? - spytała, stając się omijać wzrokiem postać martwego potwora, choć jej oczy uparcie kierowały się w jego stronę.

- No... To akurat młody wampir. Chyba ten Ronald Dell, choć wydaje mi się, że widziałam go jak latał po dziedzińcu.

Mina poczuła jak żółć podchodzi jej do gardła. Mimowolnie jęknęła, a jej oczy wypełniły się łzami.

- Słuchaj, jeśli chcesz się obronić, naprawdę obronić, używaj światła. Te potwory przez długi czas kontrolowały swoją dzikość za pomocą krwi dziennych zastępów, istot spłodzonych z człowieka i demona. Choć nocni płacili im za litry utoczonej krwi, to dzienni mieli już tego serdecznie dość. Rebelia szykowała się od dawna... - Widząc szeroko otwarte oczy Miny, machnęła ręką. - Nieważne. Chodzi o to, że potwory są teraz, jak ćpuny na odwyku. Bardzo złe i głodne.

Jakby na potwierdzenie jej słów zamkiem wstrząsnął kolejny skowyt.

- Krew dziennych pomagała im zachować jasność umysłu i pozwalała wychodzić na słońce. Ale już jeden dzień bez niej... Sprawia, że potwory zupełnie tracą zmysły. Dlatego są teraz podatne na każdy przebłysk światła.

Miranda kiwnęła głową w oszołomieniu, mimo iż żadne słowo do niej nie docierało.

Musiała się stąd wydostać. Jak najszybciej.

* * *

Dziewczyna coś jeszcze do niej mówiła, ale Mina już nie słuchała. Odwróciła się na pięcie i jak ogłuszona pobiegła przed siebie. Właściwie nie wiedziała dokąd biegnie. Chciała po prostu się wydostać, byle jak najdalej od koszmaru, który ją dogonił.

W dół, w dół, a może w głąb? Jej umysł odciął się od ciała, ono biegło, słyszało jakieś krzyki, wrzaski, widziało krew, z trudem łapało równowagę. Może na coś wpadło, może się poślizgnęło.

Umysł był dużo dalej, w miejscu niedostępnym dla tego zgiełku i nieszczęścia. Błądził po dolinach pokrytych mgłą, zanurzał się w ciepłych jeziorach, wylegiwał na wzgórzach grzanych delikatnym słońcem. Tam gdzie było spokojnie i ciepło, przyjaźnie i cicho.

Tam gdzie...

- Mirando! - usłyszała znajomy głos i nieomal rozpłakała się na widok sponsora biegnącego w jej stronę. Gwałtownie wróciła jej przytomność, a wszystkie niechciane wspomnienia powróciły w jaskrawej feerii.

- Pomóż... - wydusiła z siebie drżący szept i upadła na posadzkę. Szybko pomógł jej wstać, ale odsunął się, gdy zadrżała. Wspomnienie dziwnego stanu, w jakim się znalazła, gdy zaprowadził ją do tamtej wnęki wciąż nie dawało jej spokoju, mimo ulgi, jaka ją ogarnęła na jego widok.

- Szybko, musimy się dostać do sali... - Westchnął cicho, gdy coś targnęło jego ciałem. Mina spojrzała w dół i zobaczyła wampira uczepionego nóg Abrahama. Wrzasnęła i cofnęła się o krok. Czerwona mgła zasłoniła jej pole widzenia. Ostatni sojusznik, na jakiego mogła liczyć właśnie został zaatakowany... Cofała się i cofała, a łzy rozmazywały jej obraz. W końcu odwróciła się i pobiegła przed siebie.

Może powinna zostać, ale w tamtej chwili liczyło się dla niej tylko jedno. Musiała przeżyć.

Wiedziała, o jakiej sali mówił, uznała więc, że tam będzie bezpieczna. Wśród eksponatów musiała kryć się jakaś broń, cokolwiek co mogłoby jej pomóc. Ocierając oczy spróbowała się rozeznać w terenie dookoła.

Znajomy korytarz, znajome schody... Zacisnęła zęby i próbując powtrzymać łzy pobiegła przed siebie.

* * *

Znów znalazła się w miejscu, w którego uciekła zaledwie chwilę wcześniej. Nie byłaby w stanie opisać ulgi, jaka ją ogarnęła, gdy nigdzie nie dostrzegła ani truchła poczwary, ani dziwnej dziewczyny, która miała być zwykłą studentką, tak jak ona.

Spojrzała na kukły wojowników. Jeszcze kilka godzin temu wydawały jej się takie zabawne i urocze. A może kilka minut? Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, czy daleko do wschodu słońca? A może za chwilę zapieje kogut i wszystko to zniknie, rozwieje się w ocieplającym się poranku?

- Mino... - usłyszała nagle tuż za sobą. Odskoczyła od drzwi i spojrzała na tego, który właśnie wchodził do środka. To jednocześnie, jakby był i nie był Abraham. Te same oczy, ta sama twarz i głos, ale przepełniała je... Jakaś mroczna nienawiść.

On też był potworem?!

- Nie podchodź! - rozkazała, cofając się. Nie posłuchał. Zbliżał się wciąż i wciąż, aż Miranda dotknęła plecami wąskiego parapetu z marmuru. Zimny powiew musnął jej szyję, gdy mężczyzna stanął tuż przed nią. - Proszę, zostaw mnie. - spróbowała błagać.

- Nie mogę, nie mogę. Ten zew... Ja muszę się napić krwi, Mino. To takie silne, silniejsza niż jakakolwiek istota. Nikt by się temu nie oparł. - Jego czarne włosy zsunęły się w nieładzie na twarz, zasłaniając czerwone oczy. Wcześniej nie zwróciła uwagi na intensywność ich koloru, ale teraz dostrzegła jak bardzo jest niezwykła. Lśniły niczym rubiny, hipnotyzowały.

- Proszę... - szepnęła, jednak z jej tonu nie przebijała już taka rozpacz. Wpatrzyła się w te piękne tęczówki, wpadła w ich głębie i wciąż spadała.

- Ja nie mogę tego kontrolować... Mino... Po tylu latach w ciemności... Jeden dzień bez światła jest jak milenia. Tysiące dni i nocy spędzonych bez choćby iskierki ognia. To szaleństwo, czyste szaleństwo, które mnie pochłania i pożera. Z każdą sekundą czuję się coraz mniejszy i mniejszy... Bez światła znikam, rozpadam się, rozpływam.

- Nieprawda. - zaprzeczyła słabo. Jego białka zaczęła wypełniać oślizgła czerń, a głos momentami przełamywał się w drżący warkot. Zupełnie, jakby maska człowieczeństwa zaczęła pękać, a zza niej wyłaniał się potwór. Bestia. Wampir.

- Bez światła. - syknął Abraham. Nie przypominał już tamtego opanowanego, majestatycznego mężczyzny, którego wizerunek wciąż tkwił w jej głowie. Na jego skórze wykwitała siatka czarnych żył, na wargi napierały długie kły, a w oczach płonął szał. - Jesteśmy jak zwierzęta.

Mina zrozumiała, że to koniec, przegrała. Abraham pochylił się nad nią tak nisko, że ich nosy niemal się stykały. To była krótka gra.

- Ja wierzę. - powiedziała twardo, bo co innego jej pozostało oprócz wiary? - Wierzę, że dasz radę pokonać ten głód, jakkolwiek silny by nie był. Wierzę w ciebie!

Odchyliła lekko głowę i z niemym błaganiem spojrzała w dzikie, bezdenne oczy.

- Więc umrzesz za swoje przekonania. - Rzucił się do jej szyi szybko niczym atakująca kobra. Nim zdążyła westchnąć ostre kły przebiły skórę. Poczuła jak zimne twory anemiczne zanurzają się w jej ciele, rozrywając je i atakując żyły.

Pił z taką żarliwością, jakby próbował przekonać i siebie, i ją, że jest potworem, za jakiego się uważa. Udowodnić, że ona się myliła, że nie ma w nim ani odrobiny światła, bo walka kosztowałaby go zbyt dużo.

Chciała w to wierzyć.

Chciała by właśnie taka myśl towarzyszyła jej, gdy zamknęła oczy, a ostatnie co poczuła to suche zimno pustoszące jej ciało.

Chciała by właśnie takie słowa motywowały ją, gdy popchnęła go w stronę okna i razem wypadli w zimną, zamarłą noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro