Kwiecie oplotło nas oboje
Widzę, jak idziesz po ścieżce pełnej zapalonych świec. Ogień muska twoje stopy, wokół latają ćmy, a tam, nad tobą leci biały orzeł, chyba cię pilnuje, byś nie zeszła z drogi.
Nie chcę iść tą ścieżką, ty blakniesz, zamieniasz się w szary popiół.
Lekko stąpasz po płomykach świec, jakby to był miękki dywan.
Twoja twarz kiedyś rumiana, teraz powoli nabiera barwy sadzy, jakby nie wystarczało, że oddałaś się im.
Drżysz z zimna, choć idziesz po ognistych płomykach, twoje stopy już przez nie przenikają, prawie ich nie widać.
Twoje lekko już fioletowe usta szepcą jakieś słowa, których nie słyszę, jestem za daleko.
Biegnę twoją ścieżką, lecz z każdym krokiem ty jesteś dalej, tutaj nie można iść obok siebie.
W naszym pokręconym życiu tylko ty chciałaś rzucić się w ten wir. I udało ci się, nawet doskonale.
Nie słyszysz moich krzyków, nigdy ich nie usłyszysz.
W miejscu, gdzie powinno być serce, masz pięknego motyla. Och, już odleciał.
Biały orzeł leci teraz nade mną, chyba zawsze towarzyszy przy przejściu.
Nie wiem, a raczej nie dopuszczam do siebie świadomości, czego tu szukasz.
Wybrałaś tę drogę sama, ja nie miałem wyboru, obiecałem, że cię nie opuszczę.
Czuję już to zimno, czuję dreszcze.
Ale ty już jesteś na kolejnym etapie.
Twoje wymizerowane ciało teraz otaczają kwiaty. Ćmy zamieniły się w przepiękne motyle, które muskają co jakiś czas twoje szare policzki.
Widzę, jak się uśmiechasz, ale to już nie ten sam uśmiech, którym obdarzałaś ludzi, to uśmiech nie z tego świata, jednocześnie piękny i bolesny. Topisz się w kolorowych kwiatach, zapadasz w nich, one wchodzą w ciebie, jakbyś była przeźroczysta. Wysysają twój ból, robią to, czego ja nie potrafiłem przez czas nam dany.
Przypalałem już dawniej twoje ręce, lecz nie wiedziałem jak je naprawić. Sprawiałem ci ból, teraz dopiero to dostrzegłem.
Nie należysz już do mnie. Nie należysz do siebie. Ja też nie.
Na tej łące nie ma ani mnie, ani ciebie, choć oboje tu jesteśmy.
Już wiem, że nigdy cię nie dogonię.
Zawsze byłaś dalej ode mnie o te kilka kroków, nigdy nie byłem obok ciebie, to było tylko złudzenie, którym karmiłem moje serce.
Bałem się ciebie opuścić, nie, nie mogłem tego zrobić.
Kwiecie oplotło nas oboje, ale osobno.
Twierdziłaś, że wszystko mi mówisz, zapomniałaś tylko o jednym, że zabierasz mnie ze sobą w podróż, z której nie wrócimy. Byłem ślepy.
Kwiecie oplotło i mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro