Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zbieg okoliczności - rozdział 1


Dzień zapowiadał się na całkiem przyjemny. Od rana świeciło słońce, na niebie nie było praktycznie żadnej chmury, liście drzew cicho szumiały, kiedy czasami powiał lekki ciepły wietrzyk. Pogoda idealna, autobus się nie spóźnił, nawet kasjerka w sklepie uśmiechnęła się promiennie. Można by więc było zaryzykować stwierdzenie, że młody człowiek, rozpoczynający dzisiaj swój pierwszy dzień w wymarzonej pracy, powinien być szczęśliwy... Ale nie był. Nie był, bo gdy stojąc przed bramą szkoły, zauważył na podjeździe znajomy samochód, cały nastrój prysł jak bańka mydlana. Niech to szlag! A miał nadzieję, że nigdy więcej nie spotka jego właściciela. Że wyniesie się gdzieś do większego miasta, robić karierę trenerską. Westchnął cicho i czochrając swoje jasne włosy, wszedł na dziedziniec. Szkoła nic się nie zmieniła od czasów, kiedy sam się w niej uczył. Ta sama czerwona ceglana fasada, odświeżana tylko co jakiś czas, te same wielkie dębowe drzwi, które zawsze ciężko było otwierać, a nawet ten sam woźny, który, choć widocznie się postarzał, stał teraz z boku, paląc papierosa.

– Mamo, ja nie chcę tu. Chcę do Hogwartu! – Jakaś dziewczynka z cienkim mysim warkoczykiem, ciągnęła matkę za rękaw.

– Dobrze, kochanie, w przyszłym roku. – Kobieta, która trzymała na rękach młodsze dziecko, starała się ją uspokoić.

– Widzisz, tato? Ona pójdzie do Hogwartu. Dlaczego ja nie mogę? – Ciemnowłosy chłopczyk stanął przed ojcem i skrzyżował ręce. Wyglądał jak mały buntownik. – Zawsze mi wszystkiego zabraniasz!

Rodzice chyba coś tłumaczyli temu dziecku, docierały do niego tylko pojedyncze słowa, za to wyraźnie usłyszał, kiedy jakaś starsza kobieta mówiła stojącej obok atrakcyjnej blondynce w beżowym płaszczu, chyba córce, bo podobieństwo było widoczne na pierwszy rzut oka, że zdecydowanie powinni pozbyć się z domu tych książek, bo to negatywnie wpływa na psychikę młodych ludzi.

– Wojtek! – Przed twarzą mignęły mu duże okulary i długie rude włosy, a po chwili poczuł, jak ktoś wiesza mu się na szyi. – Wreszcie jesteś. Podekscytowany? – zapytała dziewczyna. Spojrzała na niego nie kryjąc radości. W końcu przyjaźnili się od piaskownicy, a teraz będą pracować w tym samym miejscu. Zapowiadało się naprawdę ciekawie.

– Kiedyś mnie udusisz. – Wojtek wysunął się z uścisku i spojrzał na nią uważnie. Nic się nie zmieniła przez wakacje. No, może trochę się opaliła. Lena... A konkretniej Magdalena Inek. To dzięki niej najpierw trafił tu na staż, a potem dostał pracę. Co prawda tłumaczyła mu wielokrotnie, że jego sposób prowadzenia zajęć tak się spodobał, że to była samodzielna decyzja władz szkoły, ale nie bardzo w to wierzył. Co rok na staż tutaj trafiało wielu kandydatów na przyszłych nauczycieli i że niby wybrali jego? Akurat!

– Wiesz, kto też zaczyna pracę? – Lena zaczerwieniła się lekko, nie potrafiąc ukryć uśmiechu.

– Domyślam się, widziałem samochód – westchnął Wojtek. Dla niego to naprawdę nie był powód do radości. W zeszłym roku miał przez tego kretyna same nieprzyjemności. Dominik, też wtedy stażysta, nie potrafił odpuścić sobie żadnej okazji do dogryzania mu. Najwyraźniej wydawało mu się chyba, że skoro ma dobre koneksje i wzdycha do niego pół szkoły, może wszystko. A nie mógł. I Wojtek będzie musiał mu to udowodnić. Teraz będzie tu nauczycielem, nie może sobie pozwolić na to, żeby uczniowie go nie szanowali przez takiego bubka.

– Wy to się chyba nigdy nie polubicie, co? – Lena zaśmiała się, jeszcze raz go ściskając. – Jak tam w domu? – zapytała.

– Daj spokój, matka zrobiła się jeszcze bardziej wścibska. Ciągle przeszukuje kosz na pranie, sprawdzając kołnierzyki moich koszul, już kilka razy ją na tym złapałem. Nie wiem, co chce tam znaleźć. Dobrze, że przynajmniej w komputerze mi nie grzebie, bo na wszelki wypadek założyłem hasło.

– Może czas się wyprowadzić, nie uważasz? – Lena uśmiechnęła się, a po chwili odwróciła w stronę szkoły. – Idziemy?

Wojtek rozejrzał się jeszcze dookoła. Dzieci z rodzicami to pewnie pierwszoklasiści, ale byli też starsi uczniowie. Ciekawe, którzy z nich trafią do jego klasy. Miał zostać wychowawcą czwartej B i stresował się tym, jak chyba jeszcze nigdy niczym. Uwielbiał uczyć, wielokrotnie na studiach dawał korepetycje, kochał swój przedmiot, ale z dziećmi póki co miał niewiele do czynienia. Nie wiedział, czy sobie z nimi poradzi.

– Wiesz, myślę, że... – powiedział, gdy mieli już wchodzić do budynku, ale nie zdążył dokończyć zdania, bo główne drzwi szkoły gwałtownie się otworzyły, uderzając go boleśnie w ramię. – Proszę uważać, to... To ty! – burknął i nie zaklął tylko dlatego, że zapewne usłyszałyby go osoby stojące niedaleko. Jako nauczyciel nie mógł sobie na to pozwolić.

– Cześć, maminsynku. Widzę, że mamusia wyprasowała ci koszulę – zakpił mężczyzna stojący naprzeciwko. Jego czarne oczy wpatrywały się kpiąco. Dominik... Nauczyciel wuefu, który tak działał mu na nerwy.

– A odwal się – odpowiedział cicho Wojtek, próbując go wyminąć, ale zablokował wejście ręką.

– Gdzie ci się tak spieszy? – Żelazny uścisk na drzwiach nie puszczał, mimo że próbował przepchnąć się siłą. W końcu, już mocno zirytowany, po prostu schylił się i przeszedł pod ramieniem, ciągnąc za sobą Lenę.

– Jak najdalej od ciebie – warknął, kierując się do auli. Dopiero za pół godziny miał się zacząć apel inauguracyjny, ale musiał trochę ochłonąć.

– Nie tak szybko! – Dominik w kilka sekund pokonał schody i stanął naprzeciwko nich. Był naprawdę bardzo wysportowany. Ponoć miał kiedyś zostać gwiazdą piłki nożnej, był chyba niesamowicie zdolnym napastnikiem, ale trwała kontuzja prawej stopy przekreśliła plany. Mocne uderzenia zawsze kończyły się tak samo i choć Dominik długi czas nie odpuszczał, w końcu musiał pogodzić się z tym stanem rzeczy. Nie będzie piłkarzem. Wojtek czasami zastanawiał się, czy to przez to był tak chamski i zgryźliwy. Zresztą, nieważne. Cokolwiek by to nie było, nie miał prawa tak wyżywać się na ludziach. A zwłaszcza na nim. Przecież nawet się dobrze nie znali.

– Dyrektor chce cię widzieć – powiedział Dominik, opierając się o balustradę schodów. – Ze mną już rozmawiał, teraz twoja kolej. Choć przez to, że twoja dziewczyna...

– Nie jestem jego dziewczyną! – Lena, która zazwyczaj dostawała wypieków na twarzy na myśl o tym młodym wuefiście, potrafiła się też nieźle na niego wkurzyć. Mimo że jej okulary mogły sprawiać wrażenie, że jest cicha i uległa, to w żadnym razie nie była prawda. Owszem, Dominik jej się podobał. I to bardzo. Ale gdy zaczynał obrażać Wojtka lub robić jakieś głupie insynuacje, potrafiła się postawić. Była od nich starsza, pracowała w tej szkole już rok, a praca z dziećmi, jak chyba nic innego, sprawia, że człowiek staje się stanowczy i asertywny. – Chodź! – Pociągnęła za rękaw Wojtka.

Zapukał do drzwi dyrektora i po krótkim „proszę" – wszedł. A raczej weszli.

– Madziu, a ty co tu robisz? Nie miałaś pomagać przy nagłośnieniu? – spytał szpakowaty mężczyzna nieco przy kości. Dyrektor Sławomir Inek.

– Tato... – Lena zmarszczyła nos, jak zawsze, gdy ojciec ją tak nazywał. Nie była już dzieckiem, co więcej, była w tej szkole nauczycielką, więc takie zdrobnienie imienia wydawało się jej naprawdę nie na miejscu. Już i tak miała dość docinków, że dostała posadę dzięki tatusiowi. Poza tym wolała skrót imienia, który kiedyś wymyślił Wojtek i który się już na dobre przyjął – Lena.

– Panie dyrektorze? – odezwał się Wojtek, który, gdyby się chyba nie odezwał, to nie zostałby zauważony. W sumie, jak sam twierdził, nie było za bardzo na co patrzeć. Zwykły blondyn ze zwykłymi niebieskimi oczami – takich masa na ulicach. Wtapiał się w otoczenie, choć Lena i matka mówiły zupełnie coś innego. Że niby jest przystojny i takie tam. Akurat. Nawet ten kretyn, Dominik, wytknął mu kiedyś że powinien pójść trochę poćwiczyć, bo inaczej nikogo nie wyrwie. I chyba, co Wojtek przyznał z ciężkim sercem, miał rację. Dlaczego on do cholery nadal nie miał dziewczyny?

– O, no właśnie. Słuchaj, Nowacki. Tu masz listę swoich uczniów. – Dyrektor wyciągnął rękę i podał mu spis. – Do jutra jeszcze może się zmienić, ale wolałem wam to dać już dzisiaj. Tylko... – zawahał się chwilę. – Uważaj z nimi. Dwoje jest naprawdę trudnych, rodzice już przedstawili zaświadczenia.

Szli do auli w niezbyt pozytywnych nastrojach. To znaczy Wojtek... Lena ciągle chyba o czymś myślała i zawiesiła się na moment. Przejrzał jeszcze raz skserowane zaświadczenia. Jedno dziecko z ADHD, drugie z jakąś inną choroba, nie miał pojęcia, co to znaczy, będzie musiał poszukać w Internecie. Poza tym sześć osób ze zdiagnozowaną ponoć dysleksją. Wojtek nie wiedział, czy rodzice zdają sobie w ogóle sprawę, co to znaczy dysleksja, ale przemilczał to w gabinecie dyrektora. W dzisiejszych czasach zaświadczenie zdobywało się od ręki i w większości przypadków tylko po to, by dzieciak miał łatwiej w szkole. Takich było na pęczki i każdy z nauczycieli to widział, ale nikt nie komentował. Bo i co by to dało? Rodzice już i tak byli na tyle bezczelni, że nawet dziecko nieuka lub – jak kto wolał nazwać – idiotę, bronili tak, jakby jedynka w dzienniku była ujmą na ich honorze. Bo skoro pan i pani mecenas są inteligentni, to ich pociecha też, tylko nauczyciel się uwziął. Wojtek już wystarczająco nasłuchał się od Leny, która kilka razy wypłakiwała mu się w rękaw. Poluzował lekko krawat, bo nagle zaczęło mu być duszno. Po chwili ściągnął też marynarkę. Stres dopadł go akurat w najmniej odpowiednim momencie. I jeszcze zachciało mu się sikać.

– Lena, idź sama, ja zaraz przyjdę – mruknął i pobiegł do toalety dla nauczycieli. Wiedział, że musi się streszczać, bo zaraz zacznie się apel z okazji rozpoczęcia roku i nowi wychowawcy zostaną przedstawieni. Nie no, naprawdę... To będzie śmiech na sali. On i...

– A ty co, musisz sobie ulżyć? – usłyszał zgryźliwy głos, gdy wpadł do łazienki. No jeszcze tego brakowało! Spojrzał z rozpędu w lustro. Zaczerwieniona od biegu twarz, rozwichrzone włosy, rozchełstana koszula i poluzowany krawat. Wyglądał, jak... – Może ci pomóc? – Głos, a raczej Dominik, odezwał się znowu. Na jego twarzy widoczne były jeszcze kropelki wody, a czarne włosy opadały lekko, zasłaniając tym samym oczy. Po chwili przeciągnął po nich ręką, odgarniając do tyłu. Też nie miał na sobie marynarki, była przewieszona przez drzwi jednej z kabin. Oparł się nonszalancko o umywalkę i patrzył tymi przeraźliwie ciemnymi oczami, uśmiechając się kpiąco. Tak... Wojtek musiał z niechęcią przyznać, że ten kretyn był przystojny. Widział, jak Lena na niego patrzy. Ale te jego maniery, to zachowanie. Przyjaciółka zdecydowanie zasługiwała na kogoś lepszego.

– Wal się! – warknął, rzucając marynarkę na jedną z umywalek i poszedł do toalety. Miał nadzieję, że kiedy z niej wyjdzie, Dominika już nie będzie. Niestety, był. Nawet śmiejąc się szyderczo, chciał pomóc założyć mu marynarkę, ale wyrwał mu ją i ubrał się sam. Wyszli z toalety razem, akurat, jak na złość, natrafiając na gimnazjalistki, które zaczęły chichotać na ich widok. Wojtek dobrze wiedział, jaka plotka na ich temat krążyła już wtedy, gdy odbywali tu staż. To wszystko przez głupie... Eh. Musiał się uspokoić. Wszystko się wyjaśni i będzie po kłopocie.

W końcu dotarli do auli. Obaj. Razem. Mieli jeszcze miejsca przydzielone obok siebie. Widział te głupawe uśmieszki starszych uczniów. Naczelna atrakcja, nie ma co. Już w zeszłym roku nasłuchał się wielu głupich komentarzy, ale starał się, naprawdę się starał je ignorować. Tylko że teraz... Obaj będą tu uczyć. Niech to szlag! Dyrektor rozpoczął przemowę, której nawet nie słuchał. Zerknął na Dominika. Wydawał się w ogóle niczym nie przejmować. A powinien, kretyn jeden. Bo było się czym przejmować! Wojtek siedział na krześle tak sztywno, że miał wrażenie, iż zaraz przyrośnie do oparcia. I że nie będzie w stanie się podnieść. Ale w końcu musiał, bo...

– Nasi nowi nauczyciele – usłyszał i aż chwycił kurczowo za siedzenie. – Nauczyciel języka polskiego, wychowawca klasy czwartej B – Wojciech Nowacki. – Podniósł się, a nogi miał jak z waty, gdy podchodził do dyrektora. – I nauczyciel wuefu, wychowawca klasy czwartej A – Dominik Nowacki.

Jak jeden popieprzony zbieg okoliczności może komuś skomplikować życie – myślał Wojtek, wracając do domu. Nawet nie poszedł na autobus, wolał się przejść. On i Dominik nosili to samo nazwisko. No i co z tego? Nowackich jest na świecie mnóstwo, więc czemu nastolatki robiły z tego jakieś wielkie „ale" i dopisywały sobie historię. Miał wrażenie, że zapadnie się pod ziemię, słysząc ten śmiech dookoła nich podczas apelu. Nie, nie był szyderczy. Ale był jednoznaczny. Bo już podczas stażu, kilka podekscytowanych dziewczyn wzięła ich za gejów, a potem plotka się rozeszła. Kilkukrotnie słyszał, że jest między nimi chemia, a także szepty w stylu: gdzie wzięli ślub, bo w Polsce się nie da. Pewnie w Holandii. Dominik kwitował to zawsze ironicznym uśmiechem, ale on... Wojtek chciał zdobyć szacunek, nie mógł sobie pozwolić na takie głupie domysły. Dlatego kiedyś poprosił Dominika, żeby razem zdementowali te plotki, ale on go tylko wyśmiał. Albo może nie wyśmiał... Po prostu ze śmiechem zapytał, czy czegoś się boi, skoro tak panikuje przez gówniarskie docinki. Wojtek nie panikował, ale... No właśnie. Ale. Pamiętał sytuację z jednego z pierwszych dni stażu. Wszyscy myśleli, że są braćmi, ewentualnie kuzynami. Wojtek próbował tłumaczyć, że nie, że nie ma między nimi żadnego pokrewieństwa, ale chyba tak średnio go słuchali. Dominik, w przeciwieństwie do niego, nie bawił się w żadne tłumaczenia, postanowił sobie z tego zażartować. Powiedział oblegającym go dziewczynom, że nie tylko przez pokrewieństwo można mieć to samo nazwisko. Jeszcze uśmiechał się przy tym tak sugestywnie... Wtedy to wszystko się rozpoczęło. I najwyraźniej jeszcze się nie skończyło.

– Poczekaj – ktoś wysapał mu nad ramieniem. Odwrócił się. Lena. – Biegłam za tobą, co ty myślisz, że ja jakąś sprinterką jestem? Narzuciłeś takie tempo.

– Wybacz. Ale widziałaś tę reakcję ... – Wojtek skrzywił się w grymasie, mającym imitować uśmiech. Kopnął butem jakiś kamień.

– Daj spokój, przejdzie im. A jakby to miało ci poprawić humor, to może i ja zostanę panią Nowacką? – Lena zastanowiła się przez chwile, mrużąc swoje brązowe oczy. – Będzie nas wtedy troje.

– Nie ma sprawy. Na kiedy mam rezerwować termin w Urzędzie Stanu Cywilnego? – Wojtek roześmiał się i objął ją ramieniem. Wiedział, że nie o tego Nowackiego jej chodziło. – Lenka, jest tylu innych fajnych facetów. Dlaczego właśnie on?

– Nie wiem, tak po prostu. Ale mniejsza o to. Idziemy do ciebie obejrzeć jakiś film? – zapytała, a rude włosy okręciły się wokół szyi, kiedy zrobiła kilka piruetów. Była szczęśliwa. Jej przyjaciel, jej najlepszy przyjaciel i ten drugi, jej skryta miłość, w tej samej szkole. Codziennie będą się widzieć. No cudownie!

– Jasne, chodź.

Kiedy weszli do domu Wojtka, jego mama krzątała się akurat po kuchni, robiąc obiad.

– Madziulku... – Chwyciła dziewczynę za ramiona i przytuliła mocno, kiedy tylko pojawili się w pomieszczeniu. – Jak ja cię dawno nie widziałam. Jaka ty jesteś śliczna! – Kobieta nie potrafiła przerwać słowotoku zachwytu. To była jej wymarzona synowa. No po prostu ideał. Ładna, mądra, zgrabna. Wojtek już dawno powinien pobiec do jubilera i kupić pierścionek. Och, jaka byłaby wtedy szczęśliwa. A potem na świat przyszłyby dzieci...

– Mamo... – Wojtek stał obok z założonymi rękami. – Jeszcze chwila, a nie będzie miała czym oddychać.

– Tak, masz rację kochanie. – Puściła w końcu „przyszłą synową" i odeszła w stronę kuchenki, na której stały dwa garnki i jedna patelnia. – Zjecie coś? Zjecie. Na pewno jesteście głodni! Za parę minut będą ziemniaki. Siadajcie.

Następną godzinę spędzili przy stole razem z matką Wojtka. Cały czas coś mówiła, była straszną gadułą, ale obiad był naprawdę smaczny i oboje musieli to przyznać. Pani Nowacka była wyśmienita kucharką. Lena często żartowała, że to dlatego Wojtek nie chce się wyprowadzić z domu, ma tu za dobrze. Jednak prawda była taka, że po prostu nie miał powodu. Dom był wystarczająco duży, mieszkał tu tylko z mamą, bo ojciec zmarł parę lat temu, więc skoro nie miał własnej rodziny, ba, nie miał nawet dziewczyny, to jaki byłby sens w płaceniu czynszu za kawalerkę? Matka może i była wścibska, ale tu zawsze miał ciepły obiad, wyprasowane koszule – tak, Dominik trafił w sedno – i swój pokój, który po prostu lubił.

Kiedy w końcu dotarli na górę, zasunął story w oknie, żeby światło nie przeszkadzało i rzucił się na łóżko. Lena już buszowała wśród jego plików z filmami. Zwykle zdawał się na jej gust, choć był pewien, że nigdy nie zapomni traumy, jaką miał po obejrzeniu jakiejś komedii romantycznej. Nawet nie pamiętał tytułu. Pamiętał za to, że była ckliwa i do bólu przesłodzona. Lena powiedziała wtedy, że nie ma w sobie za grosz romantyzmu. W sumie to była racja. Nigdy jakoś specjalnie nie starał się o dziewczyny. Zapytał, usłyszał nie, więc okej, nie to nie. Owszem, spotykał się z kilkoma, całowali się, ale to było jakieś takie nijakie. W ogóle mu się nie podobało. Nawet z Leną próbowali kilka lat temu i nic z tego nie wyszło. Ale przynajmniej dzięki temu wiedzieli, że są i będą najlepszymi przyjaciółmi i teraz mogą leżeć obok siebie na łóżku, gapiąc się w ekran monitora. A nawet przytulać się czasami, gdy działo się coś niedobrego.

– Wiesz co? – Wlepił wzrok w sufit, zastanawiając się nad czymś. Kadry w tle uciekały, nie zwracał na nie uwagi. – Dlaczego ja nie mogę sobie nikogo znaleźć?

Lena podniosła się i wciskając spację, zatrzymała film.

– Bo szukasz nie tam gdzie trzeba – stwierdziła pewnym siebie głosem. Już dawno chciała z nim na ten temat porozmawiać, ale tak jakoś nie było okazji. A dzisiaj, proszę. Okazja sama przyszła. I nawet krzyczała głośno, żeby ją wykorzystać.

– Co masz na myśli? – zapytał, unosząc głowę na ręce.

– To, że przedkładasz swoją płeć nad kobiece wdzięki – zaśmiała się cicho. Zwykle nie używała takich określeń, ale nie chciała powiedzieć tego zbyt dosadnie. To był dość delikatny temat.

– No co ty... – Wojtek dopiero po chwili zrozumiał, co miała na myśli i jego niebieskie oczy rozszerzyły się niczym spodki. – Nie jestem gejem! – krzyknął, orientując się po czasie, że trochę za głośno. Jeszcze matka usłyszy i będzie afera.

– Jesteś tego pewien? – Lena położyła się na wznak i oparła ramiona o wezgłowie łóżka. Przeciągnęła się leniwie. Taki widok chyba na każdego heteroseksualnego mężczyznę by zadziałał. Przyjaciel czy też nie, jakoś by zareagował. A Wojtek nadal tylko mrugał oczami w zdziwieniu. Był gejem. Bez dwóch zdań. – Ja myślę, że powinieneś spróbować...

– A ty powinnaś spróbować tego! – Nie dał jej dokończyć, bo przechylił się i zaczął ją łaskotać. Już po chwili wyła ze śmiechu i wymachiwała nogami. Jak za dawnych czasów, kiedy bawili się tak, będąc jeszcze dziećmi.

– Przyniosłam wam... – Matka Wojtka, która właśnie otworzyła drzwi, chcąc zapytać, co by zjedli na podwieczorek, zastała ich baraszkujących na łóżku. Nawet jej nie zauważyli. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, wycofując się i zamykając drzwi z powrotem. Czyżby w tym momencie jej marzenie się spełniało? Aż zacisnęła ręce z podekscytowania.

lW

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro