9. Hotel
Nie wiem, co sobie wyobrażałam, ale na pewno nie to, że Maks odda pocałunek. On tymczasem przywarł do mnie, niemal boleśnie miażdżąc w swoim silnym uścisku. Czułam się jak bohaterka tanich romansów, przyciśnięta do jego klatki piersiowej, znieczulona euforią, zatracona na chwilę wydłużającą się do tego stopnia, że gdyby ktoś mi powiedział, że spędziliśmy tak godzinę, byłabym skłonna mu uwierzyć. A potem Bies odsunął się i czar prysł, ja znów poczułam się brzydka, niemłoda i samotna, a on... nie odezwał się do mnie ani razu. Serio, przez cały wieczór nie zamienił ze mną ani słowa.
Z każdą chwilą byłam coraz bliższa płaczu. Jeszcze gdyby Maks był naburmuszony i okazywał swój zły humor wszystkim... Ale nie, on się uśmiechał, chętnie częstował się smakołykami, prowadził pełną sympatii dyskusję z moją ciotką, a nawet napił się trochę grzańca i rumieniec wpełzł na jego policzki, nieśmiało wychylając się spod zarostu.
Tylko mnie traktował z chłodną obojętnością. Nawet kiedy dzieliliśmy się opłatkiem i złożyłam mu standardowe życzenia, skinął mi tylko głową, nie zniżając się do tego, by odpowiedzieć na moje spojrzenie. Błądził wzrokiem za moimi plecami, wyraźnie pragnąc, by ta chwila trwała jak najkrócej.
Chociaż było dopiero po dwudziestej, zmrok rozgościł się już na dobre. Nie był jednak do końca nieprzenikniony, bo liche światło nielicznych domów odbijało się od równiutkiej kołderki śniegu na polach, tworząc różową poświatę. Wpatrywałam się w ten krajobraz przez okno traktora, w którym panowała absolutna cisza, jeśli nie liczyć warkotu silnika. Artur nie odzywał się cholera wie dlaczego, Maks mnie ignorował, a do mojego kuzyna nie zagadywał już, zniechęcony poprzednimi próbami kontaktu. Ja natomiast milczałam świadoma, że jeśli się odezwę, jeśli spróbuję wyrazić na głos swoje uczucia, niechybnie się rozpłaczę. Już złe traktowanie ze strony mamy i siostry, a później ten nieszczęsny pocałunek, który wymusiłam na nieznajomym mężczyźnie, wystarczająco obdarły mnie z godności. Nie zamierzałam marnować jej resztek na głupi, szczeniacki bek.
Kiedy Maks oznajmił w przestrzeń — bo gdzieżby do mnie — że idzie do restauracji, nie zaproponowałam mu swojego towarzystwa. Prawdę mówiąc, jego nieobecność w pokoju była mi nawet na rękę. Na samą myśl, że będziemy skazani na swoje towarzystwo, policzki pokrywały mi się rumieńcem i miałam nadzieję, że zasnę, nim mężczyzna wróci z bufetu.
Zamiast tego rozpłakałam się, gdy tylko weszłam do pokoju. Rzuciłam się teatralnie na łóżko, nawet nie zdejmując butów. Czułam, jak przelewa się przeze mnie cała gorycz nagromadzona tego wieczoru. Może i według dowodu dobijałam trzydziestki, ale w tej chwili czułam się jak nastoletnia panienka, której zaloty odrzucił chłopak, a na to wszystko nałożyły się jeszcze konflikty rodzinne. Może w każdym, kto nie dostał odpowiedniej porcji aprobaty i uznania swoich rodziców, gdzieś tam, głęboko, tkwiło zranione dziecko? Jeśli tak, to w takich chwilach jak ta wychodziło na powierzchnię.
Zamarłam, kiedy lekko skrzypnęły drzwi. Ktokolwiek wchodził do pokoju, skradał się, jakby nie chciał mnie obudzić. Albo zaalarmować, bo chciał mnie wziąć z zaskoczenia. Mimo że włoski instynktownie zjeżyły mi się na karku, nie drgnęłam, nawet nie otworzyłam oczu, udając, że śpię. Już z dwojga złego wolałam, by był to seryjny morderca, który w odciętym od świata hotelu szukał łatwych ofiar — może dlatego, że alternatywę dla tej wizji stanowił Maks i jego pełen dezaprobaty wzrok na widok moich łez.
Zabujałam się. Cholera, zadurzyłam się w przystojnym, ale totalnie obcym facecie jak małolata. Po doświadczeniach z pierwszym mężem powinnam chyba zacząć myśleć głową, a nie plątać się w kolejne melodramaty, ale zdradzieckie serce nie wykazywało się ostatnio rozsądkiem.
— Ala... — usłyszałam niepewny głos Maksa, lecz obiecałam sobie nie reagować. Opadł na łóżko; nie swoje posłanie na podłodze, lecz na materac tuż obok mnie. Ten ugiął się pod jego ciężarem. — To pojebane.
Zerknęłam dyskretnie z ukosa i zobaczyłam tylko, jak przeczesał nerwowo zbyt długie włosy.
— Nie płacz, proszę.
— Skąd wiesz, że nie śpię? — zapytałam grobowym tonem i usiadłam na posłaniu, ale wciąż nieco z ukosa, by nie widział mojej opuchniętej twarzy. Moje łzy wydały mi się takie absurdalne i uświadomiłam sobie, że przecież nic takiego się nie stało, ot, celowałam nie do tej bramki, trafiłam w słupek, zdarza się. Ale chyba każdy zna to uczucie, gdy drobnostki, kamyczki, które gniotą nas i uwierają, zbierają się przez cały dzień, aż w końcu ulewa nam się z zupełnie błahego powodu.
— Przyniosłem wino — uniósł demonstracyjnie butelkę — i chyba jestem ci winien wyjaśnienie. Dlaczego to nie wyjdzie — dodał.
— Jeśli masz mi pociskać głodne kawałki, że problem jest z tobą, a nie ze mną i że naprawdę ci się podobam, ale..., to daruj sobie. Połóż butelkę i się wycofaj, okej?
— Taka ładna, a taka cyniczna — zażartował. Nie mogłam jednak nie dostrzec, że delikatny uśmiech objął tylko jego usta, za to starannie ominął oczy. Nie był szczery. — Dobra, to właśnie chciałem powiedzieć, może nie tymi samymi słowami, ale sens zachowałaś całkiem nieźle — przyznał. — Tyle że to prawda. Nic o mnie nie wiesz.
— Bo nic mi nie mówisz. Ja ci opowiedziałam o swojej ciąży, przedstawiłam moją rodzinę... może nie do końca z własnej woli, ale jednak... więc wypominanie mi, że nic o tobie nie wiem, jest niesprawiedliwe. Mogę się dowiedzieć, jeśli tylko mi pozwolisz — żachnęłam się.
Cisza zawisła nad nami ponuro, a lodowatej atmosfery nie zdołało rozproszyć nawet ciepłe światło. Maks siedział zgarbiony, opierając łokcie na kolanach, jakby przygniotły go wszelkie ciężary tego świata. Zacięcie wpatrywał się w butelkę, którą zataczał małe kółeczka, mieszając wino w środku. Nie miałam pojęcia, czy to dobre dla trunku, ale wątpiłam, by słodkie, różowe wino podawało się "wstrząśnięte, nie zmieszane". Czy jak to tam było.
— Zabiłem dziecko mojej siostry — odezwał się w końcu.
Jeśli myślałam, że powie coś, co zdoła rozproszyć mrok i chłód między nami, to grubo się myliłam. Zamarłam. Świat zdawał się rozpadać na tysiące małych kawałeczków, których za cholerę nie zdołam poskładać. Cholera, kiedy myślałam o Maksie jak o mordercy, tylko żartowałam! Nagle zapragnęłam się od niego odsunąć.
— Nie chciałem tego — dodał tonem usprawiedliwienia. Wino upadło na podłogę i tylko miękki dywan uratował butelkę przed roztrzaskaniem się na kawałki. Maks pochylił się jeszcze bardziej, kryjąc twarz w dłoniach, a ja nie wiedziałam, czy go pocieszać, czy zacząć uciekać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro