Rozdział 10
Podczas gdy Jack, Jill i Cane zajęli się organizowaniem śniadania, ja udałem się po Natalie. Czy chciała czy nie, musiała nam wszystkim towarzyszyć, w końcu była poniekąd naszym więźniem. Gdy zjawiliśmy się w jednym z namiotów, wszystko było już gotowe. Usiedliśmy przy jakimś starym stole. Z mojej jednej strony zajął miejsce Jack, a obok niego Cane. Z drugiej strony usiadła nadal nieco niepewna Natalie, więc trochę niezadowolona Jill usiadła naprzeciw mnie. Natalie uważnie omiotła wzrokiem wszystko, co było na stole.
- Możesz spróbować tych słodyczy - powiedziała Jill, uśmiechając się sztucznie do dziewczyny. Następnie podsunęła jej miskę pełną po brzegi cukierków, które wyczarował jej brat albo ona sama. Natalie przyjrzała się im niepewnie, ja zaś chwyciłem miskę i odsunąłem ją na miejsce.
- Mamy naszego ucznia dopiero jeden dzień, a ty już próbujesz go otruć - powiedziałem.
- Chrzest bojowy - stwierdziła Jill, krzyżując ręce.
- Tak tylko zapytam, czy tutaj jest do jedzenia coś, co by mnie nie otruło? - spytała Natalie. Odwróciłem głowę w jej stronę i uśmiechnąłem się wesoło.
- Oczywiście, że tak! Masz lizaka, mam nadzieję, że może być! - odparłem, po czym wyczarowałem niebiesko-różowy słodycz i jej podałem. Natalie przyjrzała mu się nieufnie, po chwili jednak na jej twarzy również zagościł uśmiech.
- Dzięki - powiedziała, zabierając ode mnie lizaka.
- Nie boisz się, że jest zatruty? - zapytał zaskoczony Jack. Natalie wzruszyła tylko lekko ramionami.
- Jestem wśród morderców, a do tego nie mam już właściwie żadnego celu w życiu. To nie tak, że śpieszy mi się na tamten świat, ale po prostu dzięki temu wszystkiemu nie boję się aż tak śmierci. Poza tym, skoro już jestem z mordercami, którzy nawet nie są ludźmi, to wolę się o to aż tak bardzo nie zamartwiać, bo tylko się w tym wszystkim bardziej pogubię - stwierdziła.
- Wow, to coś nowego. Zazwyczaj wszystkie nasze ofiary są przerażone i ciągle wypytują nas, kim lub czym jesteśmy i dlaczego im to robimy, czyli dlaczego je torturujemy i zabijamy - powiedział Jack. Natalie wychyliła się lekko i spojrzała wprost na klowna.
- Ja jestem podobno waszym uczniem, więc mam inne podejście - stwierdziła. Jack popatrzył na nią zaskoczony jej słowami, co tylko bardziej mnie rozbawiło. Zacząłem się śmiać, a po chwili dołączył do mnie klown. Trwało to może jakieś kilka minut.
- Oświecisz mnie może, jak zamierzasz uczyć tego swojego ucznia? - spytała Jill. Przestałem się śmiać i popatrzyłem na nią nieco zaskoczony. Brzmiała, jakby była wkurzona, a ja kompletnie nie rozumiałem, co mogło się stać.
- Jill, wszystko w porządku? - spytałem.
- Oczywiście, że tak - odparła, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
- Na pewno? - tym razem to Jack zadał to pytanie, bacznie przyglądając się przy tym swojej siostrze.
- Tak, na pewno! - zawołała. Uderzyła przy tym pięścią w stół i posłała nam obu wkurzone spojrzenie.
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć, co się stało? - spytałem.
- No bo nic się nie stało. A teraz wybaczcie, ja skończyłam jeść i idę się przejść. Może kogoś sobie po drodze zabiję. A wy zostańcie sobie tutaj ze swoim nowym gościem i myślcie, jak ją uczyć morderczego fachu - powiedziała. Zanim ktokolwiek z nas zdołał coś dodać, Jill wstała, zmieniła się w chmurę czarnego dymu i już jej nie było. Przez chwilę przy stole panowała całkowita cisza.
- Co to było? - spytałem. Spojrzałem na Jack'a, a ten wzruszył ramionami, dając mi znać, że on też nie ma pojęcia, co stało się jego siostrze. Popatrzyłem więc wyczekująco na Cane.
- Przykro mi to mówić, bo ty jesteś moim bratem - powiedziała patrząc na mnie, po czym przeniosła wzrok na Jack'a - a ty chłopakiem, ale obaj jesteście idiotami - dodała. Już chwilę później wstała i również zniknęła, teleportując się z pomieszczenia.
- Co je dziś ugryzło? - spytałem, spoglądając z powrotem na Jack'a.
- Nie mam zielonego pojęcia - stwierdził. Popatrzyłem jeszcze przez chwilę na puste miejsca po Cane i Jill, po czym westchnąłem.
- No to zostaliśmy sami z naszym uczniem - stwierdziłem, spoglądając na zaskoczoną tym wszystkim Natalie. - Dziś rozpocznie się prawdziwa zabawa, cieszysz się?! - dodałem. Dziewczyna popatrzyła na mnie niepewnie, a po chwili wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem - odparła.
- Już zdążyłaś przekonać się, jakie fajne jest zabijanie. A dziś tylko się w tym utwierdzisz! - zawołałem.
- To znaczy? - spytała dziewczyna.
- To znaczy, że masz jeść szybciej śniadanie, bo mój przyjaciel i ja nie należymy do cierpliwych istot magicznych. A mamy dziś sporo pracy, musimy znaleźć ofiarę i odpowiednio się nią zająć - powiedziałem.
- Ofiarę? - zapytała cicho Natalie.
- Tak, ofiarę - odparłem, po czym zwróciłem się do Jack'a. - Masz jakiś pomysł? - spytałem. Klown zamyślił się na chwilę.
- Ostatnio często widywałem grupę dzieciaków, jakichś nastolatków nad pewną rzeką. Może dziś też tam zawitają? - zasugerował po chwili.
- Nie wierzę, widziałeś grupę nastolatków i ich nie zabiłeś? - spytałem nieco zdziwiony.
- Mieli po prostu szczęście - stwierdził Jack. Słysząc te słowa, uśmiechnąłem się złośliwie.
- Aż do teraz - odparłem. Obaj popatrzyliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać. Przerwała nam dopiero Natalie.
- Czyli mam rozumieć, że dziś się tam udamy i spróbujemy znów kogoś zabić? - spytała. Uciszyłem się i popatrzyłem na nią.
- Po pierwsze, to nie odzywaj się niepytana ani nieproszona. Po drugie, nie spróbujemy nikogo zabić. My NA PEWNO kogoś dziś zabijemy. A po trzecie to serio kończ jeść, dość mam czekania - odparłem. Miałem wrażenie, że trochę ją przestraszyłem. I dobrze, musiała mieć świadomość, że przebywa z prawdziwymi mordercami, a nie uroczymi klownami czy innymi wróżkami.
- Wystarczy mi ten lizak, a zjeść go mogę po drodze - odparła.
- No to świetnie, ruszamy zatem! - zawołałem. Jack też już był gotowy, od razu więc mogliśmy udać się w miejsce, o którym wcześniej mówił.
~*~
Teleportowałam się na zewnątrz, licząc na to, że zdążę gdzieś jeszcze zauważyć Jill. Niestety nigdzie jej nie było, więc już miałam zacząć jej szukać, ale wtedy usłyszałam hałasy. Krótkie śledztwo pozwoliło mi dojść do wniosku, że dobiegają one z jednego ze starych magazynów. Od razu się tam udałam. Na całe szczęście miałam dość dobry refleks i przy wejściu w porę kucnęłam, unikając tym samym trafienia odłamkiem automatu do gier. Zajrzałam do środka i przekonałam się, że tym, co zostało tam jeszcze z biednego automatu zajmowała się właśnie Jill, rozwalając na części jego szczątki. Powoli podeszłam do niej, zastanawiając się, od czego powinnam zacząć rozmowę. Na szczęście Jill pomogła mi z tym problem, odwróciła się w moją stronę, a gdy spostrzegła, że to tylko ja, sama pierwsza zaczęła mówić. Opowiadając mi wszystko, nadal rozwalała automat do gier.
- Czy ty to widziałaś?! - zawołała.
- No niestety widziałam - odparłam.
- Przez tą małpę wczoraj Candy mnie olał, a dziś ona zajęła MOJE miejsce przy nim! - krzyknęła. Chwilę później wbiła swoje pazury w ekran monitora, po czym zrobiła w nim podłużną dziurę.
- Candy zachował się jak debil, ale dobrze wiesz, że u niego to normalne. Poza tym na tobie zdecydowanie bardziej mu zależy niż na tej całej...Natalie - powiedziałam, powoli do niej podchodząc. Jill nagle odwróciła się w moją stronę i obrzuciła wkurzonym spojrzeniem.
- Wiem to! Ale tak strasznie wkurza mnie, że olał mnie dla jakiejś głupiej śmiertelniczki! Niby co ona takiego wyjątkowego w sobie ma?! - zawołała. Wzruszyłam ramionami.
- Jakby nie patrzeć, to dość niecodzienne, że jakiś człowiek nie reaguje na nasz widok krzykiem przerażenia i nie próbuje uciec. To ich pewnie po prostu zafascynowało. Ona będzie tutaj na pewno tylko przez jakiś czas, w roli zabawki. A Candy szybko nudzi się swoimi zabawkami, więc pewnie niedługo się jej pozbędzie i nie będzie problemu - odparłam. Jill popatrzyła na mnie, a po chwili jej twarz rozpogodziła się.
- Może i masz rację... Oby tak właśnie było - stwierdziła.
- Bądźmy dobrej myśli - odparłam, uśmiechając się lekko. Jill odwzajemniła mój uśmiech, po czym zaproponowałam jej, żebyśmy wróciły do chłopaków. Tak też zrobiłyśmy, ale, o dziwo, nikogo już tam nie było.
- Ciekawe, dokąd mogli pójść? - spytała Jill, przyglądając się miejscu, gdzie jeszcze dwadzieścia minut tego jedliśmy razem śniadanie. Wzruszyłam ponownie ramionami.
- Znając ich, pewnie poszli kogoś zabić. Jeśli będziemy miały szczęście, zabiją Natalie - odparłam. Jill prychnęła.
- Wątpię, żebyśmy miały aż tyle szczęścia. Ale myślę, że poniekąd masz rację. Pewnie poszli kogoś zabić, jak zwykle zresztą - powiedziała.
- Pytanie tylko, zostali tutaj czy poszli gdzieś indziej? - spytałam. Tym razem to Jill wzruszyła ramionami.
- Przejdźmy się może po prostu po lunaparku. Sprawdzimy, czy żaden marny człowieczek się tutaj nie zapuścił, a przy okazji może na nich trafimy i znajdziemy jakiś dobry powód, aby uprzykrzyć im życie jakąś awanturą stulecia - stwierdziła. Słysząc jej słowa, natychmiast uśmiechnęłam się.
- Brzmi jak dobry plan! - zawołałam. Jill również uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym wyszłyśmy na zewnątrz. - No to co? Robimy nasz mały obchód! - zawołałam, na co ona skinęła głową, a potem ruszyłyśmy przed siebie jedną z dróg.
~*~
- Dziś...jesteś jakoś dziwnie przejęta - powiedziałem. Natalie popatrzyła na mnie z mieszanką strachu, zdziwienia i zmartwienia na twarzy.
- N-naprawdę? Wydaje ci się - odparła.
- Nie rób ze mnie idioty - powiedziałem.
- Sam sobie z tym doskonale radzisz - stwierdził Jack. Odwróciłem się w jego stronę i posłałem mu złowrogie spojrzenie.
- Nie przeginaj! - zawołałem.
- Nie przeginam, to szczera prawda - odparł klown.
- Zaraz się doigrasz! - krzyknąłem zdenerwowany.
- Wow, prawie się ciebie przestraszyłem - stwierdził klown, z ironią w głosie. Postanowiłem więcej nie ciągnąć tego tematu, posłałem mu jedynie kolejne wkurzone spojrzenie, po czym odwróciłem się do dziewczyny.
- Posłuchaj.. - zacząłem, a ona popatrzyła ze strachem w moją stronę. - To chyba normalne, że przejmujesz się swoimi pierwszymi morderstwami. A przynajmniej tak mi się wydaje, choć z pierwszym poradziłaś sobie całkiem nieźle, więc teraz nie powinno być gorzej. Ale z drugiej strony, za pierwszym razem zamordowałaś osobę, której szczerze nienawidziłaś, a teraz masz pozbyć się zupełnie nieznanych ci osób, więc okoliczności są nieco...inne - dziewczyna przyglądała mi się z rosnącym zainteresowaniem. - Ale wiesz, jeśli dziś nikogo nie zabijesz, to będzie to znaczyło tyle, że jesteś nic nie warta. I równie dobrze możemy zabić ciebie. Ale chyba aż tak nie będzie ci to przeszkadzać, w końcu sama chciałaś jeszcze niedawno, abym zakończył twoje życie, prawda? - dodałem. Natalie popatrzyła na mnie z przerażeniem. Tak jak się spodziewałem, choć wcześniej wydawała się pogodzona z możliwością swojej śmierci, tego typu groźby nadal robiły na niej zamierzony efekt. Widząc jej minę, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Po chwili dołączył do mnie Jack.
- Wyglądasz teraz przezabawnie, dzieciaku - stwierdził po chwili, spoglądając na Natalie. - Jeszcze zabawniej będziesz wyglądać z jelitami na wierzchu - dodał, na co oboje znów wybuchliśmy śmiechem. Dziewczyna na początku przyglądała się nam z przerażeniem, ale gdy wreszcie się uspokoiliśmy, i ona w końcu się odezwała. Spoważniała i nie wyglądała już na tak przestraszoną jak wcześniej.
- Nie będziecie musieli mnie zabijać, bo to ja dziś zabiję. Bez względu na to, kogo każecie mi zabić - odparła. Musiałem przyznać, że znów byłem na swój sposób pełen podziwu dla jej postawy. Nieczęsto trafiała nam się tak interesująca osoba jak ona. Uśmiechnąłem się tajemniczo.
- No cóż, jeszcze zobaczymy. Ale mam szczerą nadzieję, że dotrzymasz w takim razie danego nam słowa - odparłem. Wkrótce potem musieliśmy przerwać nasze rozmowy. Dotarliśmy do rzeki i naszym zadaniem było teraz spróbować poszukać jakichś ofiar. Podzieliliśmy się i Jack z Natalie zajęli się jedną częścią brzegu, a ja poszedłem kawałek dalej. Po jakiejś godzinie znowu się spotkaliśmy. Nasze poszukiwania spełzły na niczym, Jack i Natalie natknęli się jedynie na jakieś puste puszki, butelki i niedopałki po papierosach. To znaczyło tyle, że jacyś ludzie tam jeszcze niedawno byli, ale nie było co szukać ich teraz.
- Cóż... w takim razie musimy poszukać innych opcji mordu - stwierdziłem.
- Może pójdziemy brzegiem rzeki? Będziemy mieli szansę trafić na jakichś wędkarzy, kąpiących się ludzi albo obozowiczów - powiedziała Natalie. Jack i ja popatrzyliśmy na nią pełni podziwu.
- Brawo, nasza mała uczennica już co nieco załapała - stwierdził klown.
- To dobry pomysł. Jestem pod wrażeniem - dodałem.
- To drobiazg, łatwo było na to wpaść - stwierdziła Natalie.
- No dobra, nie przyzwyczajaj się lepiej do pochwał, za często nie będziesz ich doświadczać od nas. Ruszajmy lepiej - powiedziałem, nieco już zniecierpliwiony. Tak jak zasugerowała Natalie, poszliśmy brzegiem rzeki w poszukiwaniu jakichś ludzi. Zajęło nam to jeszcze jakieś dwie godziny, ale w końcu trafiliśmy na nowych przyjaciół. Wyglądało na to, że to rodzina, która postanowiła sobie zrobić jednodniowy wypad nad rzekę. Z daleko można było usłyszeć tylko jakieś hałasy, ale gdy się zbliżyliśmy, dostrzec można było jakichś ludzi i samochód, mogliśmy też z łatwością rozróżnić ich słowa i stąd wywnioskować, że mamy do czynienia z matką, ojcem, jakimś nastolatkiem i kilkuletnim dzieciakiem.
- Jeśli podejdziemy bliżej, na bank już nas zauważą - stwierdził Jack.
- Ta, dlatego plan mógłby wyglądać tak. Ty i ja użyjemy swoich mocy, staniemy się niewidzialni i się tam zjawimy. Zajmiemy się dorosłymi, a potem zobaczymy, na co stać nasze dziewczę - powiedziałem, po czym przeniosłem wzrok z mojego przyjaciela na naszą towarzyszkę.
- To brzmi nie najgorzej - stwierdził klown. Spojrzałem z powrotem na niego i uśmiechnąłem się z radością.
- Świetnie. No to każdy zna swoje zadanie - stwierdziłem, po czym odwróciłem się do dziewczyny. - Czekaj tu. Jeśli spróbujesz uciec, załatwimy cię, tak jak tych ludzi - dodałem. Ona popatrzyła na mnie z powagą i pokiwała lekko głową.
- Nawet bym nie spróbowała - odparła cicho. Ja zdążyłem stracić nią już tymczasowo zainteresowanie.
- Dobra, to chodźmy się zabawić - powiedziałem, spoglądając z powrotem na Jack'a. Ten tylko uśmiechnął się, widać było po nim, że nie może się doczekać tej całej zabawy tak bardzo jak ja. Zgodnie z planem użyliśmy swoich mocy, dzięki którymi mogliśmy stać się niewidzialni. Bez problemu podkradliśmy się do naszej rodzinki, akurat kiedy chłopak, na oko 15-16 letni dostawał od ojca niezły ochrzan za używanie telefonu na rodzinnym wyjeździe, a kobieta z denerwująco podekscytowanym młodszym dzieckiem szukała czegoś w samochodzie. Jack i ja niemal jednocześnie staliśmy się widoczni gdy tylko zbliżyliśmy się do mężczyzny i nastolatka.
- Mogę zająć się dzieciakiem - stwierdził mój przyjaciel. Kiedy się odezwał, oni w końcu zwrócili na nas uwagę. Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony, zresztą tak jak jego syn. Nastolatek jednak znacznie szybciej opamiętał się, zaczął się śmiać i zrobił nam zdjęcie.
- Kim...panowie są? - spytał mężczyzna. W tej samej chwili dało się słyszeć cichy krzyk. Jack i ja jednocześnie spojrzeliśmy w stronę kobiety, która patrzyła na nas z szeroko otwartymi oczyma. Za nią stało uśmiechnięte, 4-5 letnie dziecko, trzymające w dłoniach kolorową piłkę.
- Klowni! - zawołało radośnie. Było takie naiwne, radosne i miłe... Nie mogłem powstrzymać uśmiechu na myśl o tym, co je czeka.
- To nie jest istotne, kim jesteśmy - powiedziałem, wracając wzrokiem do mężczyzny. - I jak najbardziej zgadzam się z twoim planem, Jack - dodałem, ani na chwilę nie odrywając wzroku od mężczyzny. Odpowiedzią mojego przyjaciela był głośny, obsesyjny śmiech, który sprawił, że zaskoczenie na twarzach rodziców przerodziło się w prawdziwe przerażenie.
- Nie no, zrobiłem zdjęcie, ale i tak nikt mi nie uwierzy, że spotkałem tu takich dziwaków - stwierdził nastolatek, spoglądając na swój telefon. Już chwilę później Jack teleportował się przed niego i zabrał mu urządzenie.
- Ej, oddawaj! - zawołał nastolatek. Już chciał się rzucić w stronę klowna, ale powstrzymał go jego ojciec. Chłopak spojrzał na niego zaskoczony.
- Nathan, wracaj do samochodu - powiedział jego ojciec, mierząc nas uważnym spojrzeniem. Odwróciłem głowę i spojrzałem na stojącą przy samochodzie przerażoną kobietę i nadal cieszące się dziecko, po czym teleportowałem się obok nich. Spojrzałem na kobietę, potem na dziecko, i znów na kobietę. Była całkiem ładna, w takich chwilach mogłem trochę żałować, że mam już dziewczynę. Spojrzałem jeszcze raz na dziecko.
- Zrobisz jakieś sztuczki? - spytało radośnie.
- Dzieci są nudne i ohydne - stwierdziłem. Wskazałem na dziecko. - Je też zostawię tobie, Jack, ty lubisz dzieciaki - dodałem. W odpowiedzi usłyszałem krzyk nastolatka, a potem jego ojca. Odwróciłem się i ujrzałem leżącego na ziemi chłopaka i klęczącego przy nim ojca.
- Nathan? Nathan! NATHAN! - wołał raz za razem mężczyzna.
- O Boże, Nathan! - krzyknęła też kobieta, przez co omal nie ogłuchłem. Zrobiła kilka kroków w ich stronę, usłyszałem to, ale zatrzymała się, gdy ponownie na nią spojrzałem. Kobieta popatrzyła na mnie z czystym przerażeniem wymalowanym na twarzy, a dziecko, słysząc krzyki, zaczęło płakać.
- Oliver, chodź - powiedziała. Chwyciła dzieciaka i pociągnęła go w stronę samochodu. Jak znam życie, albo chciała się w nim zamknąć, albo uciec, ale uniemożliwiłem jej to, chwytając ją za rękę.
- A dokąd to? - spytałem. Kobieta popatrzyła na mnie z przestrachem, a w jej oczach dostrzegłem łzy. - Tak łatwo od nas nie uciekniecie - dodałem, a potem szarpnąłem nią i pchnąłem ją na ziemię. Dziecko rozpłakało się na dobre, a ja stanąłem między nimi i samochodem. Spojrzałem wkurzony na Olivera.
- Jack, zajmij się wreszcie tym wkurwiającym czymś! - wrzasnąłem. Na szczęście mój przyjaciel posłuchał i teleportował się przed dziecko. W tej samej chwili straciłem zainteresowanie tym wszystkim, w końcu nie zamierzałem się tylko biernie przyglądać, jak on torturuje tego smarkacza, też się chciałem trochę zabawić. Odszukałem wzrokiem tamtą dwójkę, mężczyzna nadal klęczał nad swoim synem, który leżał w niewielkiej kałuży krwi. Akurat podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnąłem się i teleportowałem przed niego, po czym schyliłem się, chwyciłem go za szyję, mocno ścisnąłem i podniosłem bez większego problemu z ziemi. Mężczyzna oczywiście od razu zaczął się dusić i próbował się nieudolnie uwolnić. Chciał chyba nawet coś powiedzieć, ale nie za bardzo mógł. Zaśmiałem się, po czym z całych sił uderzyłem nim o ziemię. Niemalże słyszałem, jak całe powietrze uszło z jego płuc. Mężczyzna spróbował się po chwili podnieść, ale uniemożliwiłem mu to, przydeptując jego klatkę piersiową. Już teraz widziałem na jego twarzy oznaki bólu i nie mogłem powstrzymać śmiechu na myśl o dalszych torturach.
- Kim wy...jesteście? - wysapał mężczyzna. Jakoś opanowałem swój śmiech i popatrzyłem na niego z nienawiścią.
- Waszym najgorszym koszmarem! - wrzasnąłem, po czym znów zacząłem się śmiać. Jednocześnie ponownie się schyliłem i znów przydusiłem go na chwilę. Gdy ponownie zaczął tracić dech, przestałem, w końcu nie chciałem go za szybko wykończyć.
- Jack, możesz zamknąć wreszcie to wrzeszczące dziecko?! Nie wiem, wyrwij mu jelita, płuca czy cokolwiek, ale niech przestanie wrzeszczeć! - krzyknąłem ze złością. W odpowiedzi dzieciak wrzasnął jeszcze głośniej, ale po tym uciszył się. - I tak ma kurwa być - stwierdziłem, po czym wróciłem do zajmowania się swoją ofiarą. Stwierdziłem, że okaleczę go trochę, a potem jak zwykle wykończę swoim młotem. Próbował co prawda stawiać się, pytał jak większość osób kim jesteśmy, dlaczego to robimy i co z nas za pojeby, ale nie trudziłem się dyskutowaniem z nim. Zamiast tego wydłubałem mu oczy, jeszcze trochę poddusiłem, a potem wstałem. Nadszedł czas, aby go wykończyć. Uniosłem ręce i akurat gdy chciałem przyzwać swój młot, usłyszałem jakieś hałasy z lasu. Brzmiało to jak odgłosy jakiejś walki. Spojrzałem na Jack'a, który wydawał się równie zaskoczony jak ja. Rozejrzałem się szybko po całym tym miejscu.
- Kurwa, Jack, gdzie ta suka?! - zawołałem, widząc, że nigdzie nie było kobiety. Samochodem nie uciekła, bo, po pierwsze, nadal stał na miejscu, a po drugie, obok znajdował się Jack, więc uniemożliwiłby jej to. A to oznaczało, że ratowała się ucieczką przez las... I mogła trafić na Natalie!
- Sprawdzę co się dzieje, już właściwie skończyłem z tymi dzieciakami - powiedział klown, po czym gdzieś się teleportował. Jak sądziłem, zapewne do Natalie. Spojrzałem na to, co zostało z jego ofiar. Nastolatek leżał w większej kałuży krwi, przedziurawiony zapewne pazurami Jack'a, a młodszy dzieciak padł martwy obok samochodu, z wywleczonym jelitami. Ciche jęki przypomniały mi o obecności i mojej ofiary. Spojrzałem na okaleczonego przeze mnie mężczyznę. Po chwili zacisnąłem usta i ponownie podniosłem ręce, a chwilę później pojawił się w nich mój ukochany młot. Następnie opuściłem go na mężczyznę. Zacząłem to powtarzać raz za razem. Po pierwszych dwóch ciosach odpowiedzią były jęki mojej ofiary, ale wkrótce ucichły. Po kolejnych trzech ciosach uznałem, że skończyłem swoją pracę i udałem się również do Natalie.
~*~
Podobnie jak Candy, przeraziłem się nie na żarty tym, że tamta kobieta mogła trafić na Natalie. A właściwie to bardziej przejęła mnie wizja tego, jak to się mogło skończyć, bo scenariuszy było naprawdę wiele. Na szczęście dość szybko wróciłem do Natalie. Sytuacja wyglądała następująco, obie one dosłownie szarpały się na ziemi. Przez chwilę jedynie stałem i wpatrywałem się w nie. Właściwie to było całkiem zabawne, obserwować taką walkę z bliska, jak obie walczą o dominację nad drugą. Nagle obok mnie pojawił się Candy.
- Jak sytuacja? - spytał zmartwiony, po czym jego wzrok spoczął na dwójce tarzających się po ziemi kobiet. Po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Właśnie tak - odparłem. Byłem nie mniej rozbawiony całą tą sytuacją niż on. Ostatecznie oboje tylko przypatrywaliśmy się całej tej scenie. Bawiła nas ona, ale też mieliśmy okazję sprawdzić, jaki potencjał drzemie w naszej uczennicy. Wreszcie Natalie udało się niejako unieruchomić kobietę, znalazłszy się nad nią. Ta obrzuciła ją przerażonym spojrzeniem.
- Dziewczyno, co ty wyprawiasz, nie wiesz, co się stało?! Musimy uciekać, oni... - w tym momencie jej rozedrgany, wystraszony wzrok spoczął na naszej dwójce. -...oni już tu są! - zawołała przerażona. Następnie wróciła spojrzeniem do Natalie. - Musimy uciekać, to mordercy! - krzyknęła. Dziewczyna jednak ani drgnęła, po chwili za to na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Wiem, w końcu przyszłam tu razem z nimi was wykończyć - powiedziała ze spokojem, w jej głosie zaś brzmiało coś jeszcze. Jako doświadczony morderca, który uważa ludzkie śmierci za zabawne, mógłbym przysiąc, że była to nutka radości i ekscytacji. Kobieta spojrzała na nią przerażona.
- C-coś t-ty powiedziała? - wyszeptała cicho. Natalie całkowicie ją zignorowała i spojrzała na naszą dwójkę.
- Mogę ja się nią zająć? - spytała. Candy i ja spojrzeliśmy na siebie i to wystarczyło, abyśmy przekonali się, że myślimy podobnie. Plus znania się od kilkuset lat, dzięki temu niemal czytamy sobie w myślach. Następnie spojrzeliśmy z powrotem na Natalie i obaj skinęliśmy jej głowami.
- Nie, proszę, błagam, nie! - zawołała kobieta. Po jej policzkach zaczęły spływać strugi łez. Na nowo zaczęła się też wyrywać, także Natalie miała z nią znów trochę roboty, ale szybko z powrotem opanowała sytuację, unieruchamiając jej ręce. Była silniejsza od swojej ofiary. Spojrzała z powrotem na nas, nadal siłując się z tą kobietą.
- Potrzebuję broni - powiedziała. Już byłem gotów wyczarować jej nawet zwykły nóż, ale powstrzymały mnie słowa Candy'ego.
- Prawdziwy morderca potrafi zabić tym, co ma pod ręką. Pierwsza zasada morderców brzmi zaś zabij albo zgiń. Albo zabijesz tą sukę, albo ty zginiesz. Z ręki broniącej się ofiary lub z mojej - powiedział. Natalie uważnie przysłuchiwała się jego słowom, a potem przez chwilę przypatrywała mu się w ciszy. Następnie przeniosła wzrok na nadal usiłującą się wyrwać kobietę.
- Dobrze więc, załatwię ją własnymi rękami - odparła ze stoickim spokojem. Musiałem przyznać, cała ta sytuacja coraz bardziej mnie ciekawiła. Natalie przystąpiła do wykonywania zadania, a Candy i ja uważnie wszystkiemu się przyglądaliśmy.
- Trafił nam się iście wyjątkowy okaz - powiedziałem.
- To prawda. Psychopatka? Socjopatka? Któż to wie, liczę jednak, że dostarczy nam sporo rozrywki - odparł Candy. Natalie nas nie słyszała, bo kobieta nadal miała sporo sił, aby się stawiać, wyrywała się i co chwila coś krzyczała. Najpierw dziewczyna wybrała technikę duszenia. Usiadła na klatce piersiowej kobiety, chwyciła ją za szyję i zaczęła ją dusić. Adrenalina jednak potrafi wiele zdziałać i dodaje ludziom naprawdę sporo sił. Kobieta dała w końcu radę zrzucić z siebie dziewczynę, nie zdążyła jednak wstać. Już po chwili Natalie podniosła się z ziemi i z powrotem na nią rzuciła. Można by rzec, że wróciły do punktu wyjścia, czyli do tarzania się po ziemi i co najwyżej zadrapywania się. To raczej jednak nie doprowadziłoby do śmierci żadnej z nich. Mijały jednak sekundy, minuty, a sytuacja nie zmieniała się ani trochę.
- Jak tak dalej pójdzie to będziemy musieli interweniować, bo Natalie coś sobie nie radzi - stwierdziłem. Candy skinął lekko głową.
- Damy jej jeszcze chwilę, a jeśli tej chwili nie wykorzysta, wkraczamy do akcji i to my się zabawimy - powiedział. Ledwo skończył swoją wypowiedź, a akcja nabrała tempa. Natalie ponownie znalazła się nad kobietą, unieruchamiając ją. Tym razem nie zaczęła jej ponownie dusić, zamiast tego sięgnęła po jeden z leżących w pobliżu kamieni. Uniosła go, nie powiedziała jednak przy tym ani słowa. Na jej twarzy, pokrytej drobnymi zadrapaniami, kurzem i krwią, pojawił się jedynie szeroki uśmiech. Chwilę później opuściła kamień i uderzyła nim w głowę kobiety. Ta oczywiście zaczęła się wyrywać i robić uniki, przez co Natalie nie zawsze trafiała, ale w większości jej się tu udawało. Z każdym kolejnym ciosem pojawiało się coraz więcej krwi, a kobieta traciła coraz więcej energii. Krew była wszędzie, na ziemi, kamieniu, nawet na dłoniach Natalie. Wypływała powoli z głowy kobiety, tworząc wokół czerwoną, mokrą plamę. Ofiara krzyczała, wyrywała się, próbowała się nadal bronić, ale jej los od samego początku był już przesądzony. Przecież nawet gdyby dała radę Natalie, Candy i ja czekaliśmy w pobliżu, w każdej chwili gotowi zająć się tą kobietą. Ruszała się coraz wolniej i sprawiało jej to coraz więcej trudu. Wreszcie zamilkła. Nie krzyczała już więcej, ale nadal machała chaotycznie rękoma, chcąc się obronić przed atakami Natalie. Na nic się to jej jednak zdało, miała już zbyt mało sił i energii. Wreszcie przestała się ruszać, jednak to nie powstrzymało naszej zdolnej uczennicy. Natalie jeszcze przez kilka chwil z całych sił uderzała kamieniem o jej głowę. Gdy przestała, odwróciła się w naszą stronę.
- I jak? Dobrze mi poszło? - spytała.
- Całkiem nieźle jak na pierwszą samodzielną robotę - odparł Candy, po czym podszedł do Natalie, co po chwili zrobiłem i ja. Dziewczyna miała ręce całe we krwi, jednak znacznie ciekawszym widokiem było to, co zostało z jej ofiary. Rozwalony głowa, w tym także czaszka. Oczy, które wypadły z oczodołów, jedno zostało nawet zmiażdżone. Kawałki mózgu, które w połączeniu z krwią stworzyły jedną, wielką, bezkształtną masę. Widok był całkiem zacny.
- Spisałaś się - stwierdziłem.
- Cóż, nie chciałam wypaść przy was źle - odparła Natalie.
- Dość dobrze sobie poradziłaś i wpadłaś na całkiem sensowne rozwiązanie - powiedział Candy. - Może będą z ciebie ludzie - dodał.
~*~
Do tej pory myślałam, że Victoria to jedyna osoba, której śmierć mnie ucieszy. Często życzyłam co prawda śmierci każdemu, kto nawet trochę mnie zirytował, ale myślałam, że to normalne i że po prostu łatwo się irytuję. Tak samo sądziłam, że chciałam pomóc w zabiciu Victorii przez to, że chciałam się na niej zemścić za te wszystkie lata cierpień i upokorzeń... Myślałam też, że zgodziłam na ten cały układ tylko po to, aby przeżyć. Byłam co prawda gotowa na śmierć i gdyby wtedy ten błazen mnie zabił, po prostu zaakceptowałabym swój los. Jednak gdy trafiła się okazja ocalenia życia, wykorzystałam ją, jak chyba każdy normalny człowiek. A teraz zaczęłam dochodzić do wniosku, że ja sama nie jestem jednak normalnym człowiekiem. Sądziłam, że tylko śmierć Victorii będzie dla mnie jakąś zabawą i atrakcją, a ten układ z mordercami pozwoli mi jakoś przeżyć, ale teraz, po tym wszystkim, wreszcie to pojęłam. Nie chcę "tylko przeżyć". Chcę czegoś znacznie więcej. Chcę żyć i móc pozbawiać życia innych. To mnie kręci. To mi się podoba. Tego chcę. Tego pragnę. Nie zadowolę się już tylko marnym spełnianiem ich rozkazów, aby tylko przeżyć. Naprawdę chcę zostać mordercą - pomyślałam. To samo bez namysłu powiedziałam po chwili im.
- Naprawdę chcę zostać mordercą - powiedziałam, spoglądając z powrotem na to, co zostało z mojej ofiary. Powinnam czuć strach, smutek, zgrozę, powinnam czuć się winna... Ale zamiast tego czułam radość, dumę i ekscytację.
- Dlaczego? - spytał Candy, czym zupełnie mnie zaskoczył. Miałam już jednak gotową odpowiedź na to pytanie.
- Bo to mi sprawia frajdę - odparłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro