Rozdział 3: Igiełka
Już dawno nie kończyłem dyżuru z tak wyraźną ulgą.
Czterdzieści osiem godzi. Chryste. Miałem dość, naprawdę.
Ledwie powłócząc nogami, ruszyłem w kierunku mieszkania na Skłodowskiej. Stara, mała kawalerka, której w głębi serca nienawidziłem, teraz wydawała mi się prawie rajem. I mojego podłego humoru nie poprawiało nawet wiosenne słońce, które grzało z nieba mimo wczesnej godziny.
Odpoczynek. Tylko tego chciałem.
Żałowałem, że nie pojechałem na dyżur swoją hondą. Choć trasa była krótka, przejażdżka na motocyklu zawsze dodawała mi energii. Z drugiej strony nie warto było ryzykować własnym życiem, skoro rozwarte powieki utrzymywałem już resztką silnej woli. Żaden ratownik nie marzy o tym, by samemu stać się pacjentem. Zbyt dobrze wiedzieliśmy, jak to wygląda z tej strony.
W końcu dotarłem do mieszkania i kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi, znalazłem się w salonie, który jednocześnie był kuchnią i sypialnią. Kurwa, dusiłem się tutaj. Jednak póki co nie mogłem spełnić swojego największego marzenia, czyli wybudować dom. I wcale nie chodziło o finanse. Pieniędzy miałem aż nadto, bym mógł je sam sensownie wydać. W końcu nie bez przyczyny zapieprzałem jak dziki osioł na dwóch etatach, prawda?
Po prostu miałem plan. A realizacja poszczególnych punktów zależała od powodzenia w osiąganiu wcześniejszych celów.
Więc...
Najpierw chciałem znaleźć dobrą dziewczynę. A w dzisiejszych czasach to nie było wcale takie proste. Zmęczyłem się już jednorazowymi przygodami, ile można. W końcu miałem już dwadzieścia osiem lat. Czas się ogarnąć. No tak... I tu pojawiały się schody. Cała ta kabała z Kamilą, kurwa, nawet nie chciałem o tym myśleć.
W każdym razie gdyby już jakimś cudem udało mi się znaleźć porządną kobietę, wówczas należałoby ją poprowadzić do ołtarza. I dopiero tutaj pojawiała się opcja kupna działki i budowy domu. Chciałem, by była to nasza wspólna decyzja.
Cholera... Jeszcze nie miałem żadnej dziewczyny, a już snułem z nią dalekosiężne plany. To w wystarczający sposób udowadniało, że jestem kretynem.
Później... kiedy pojawiłaby się już kobieta, kiedy kupiłbym działkę i wybudował dom, wtedy chciałem mieć dzieci. I już, marzenie życia spełnione.
Położyłem się na kanapie, nawet jej nie rozkładając. Nie miałem siły. Przymknąłem oczy, ignorując głód. Najpierw drzemka, pomyślałem. Nie sądziłem jednak, że dane mi będzie pospać cały kwadrans. I że zostanę wybudzony w tak brutalny sposób.
Klnąc na czym świat stoi, sięgnąłem po telefon, który chwilę wcześniej zostawiłem na niskim stoliku obok kanapy. Zerknąłem na wyświetlacz i aż jęknąłem. Kamila pieprzona zmora Wesołowska. Chryste, nawet jej nazwisko było ponurym żartem. W życiu nie poznałem bardziej zrzędliwej i marudnej osoby. I jeśli miałbym być szczery, żałowałem, że ją w ogóle poznałem.
– Halo? – warknąłem do komórki, siląc się na to, by od razu nie kazać jej spieprzać. A byłem bardzo blisko cieniutkiej granicy, za którą znikała ta uprzejma wersja mnie.
– Bartuś... – jęknęła i zacząłem błagać w myślach, by ktoś przebił mi bębenki, bylebym nie musiał po raz kolejny słuchać tego zdrobnienia wypowiadanego piskliwym głosem. Boże, co ja w niej widziałem?! – Musisz przyjechać.
– Nie muszę. Jestem po dwudniowym dyżurze, Kamila.
– Źle się czuję.
Kurwa, to zdanie słyszałem tak często, że powoli zaczynałem obojętnieć. Ale... nie mogłem tego zrobić. I ona dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Wykorzystywała moją słabość i robiła to z premedytacją. Ja to wiedziałem. Ona o tym wiedziała. I oboje udawaliśmy, że tak naprawdę nie mamy o niczym pojęcia. Na szczęście, to wszystko do czasu. Już niebawem się od niej uwolnię. A przynajmniej mam taką nadzieję. Ewentualnie będę zmuszony związać się z nią do końca życia. I coś czuję, że to mogłoby być krótkie życie... Ta kobieta z pewnością doprowadziłaby mnie do zawału bądź udaru jeszcze przed trzydziestką.
– Jadę – warknąłem i rozłączyłem się bez słowa, zastanawiając się jedynie, kiedy zabraknie mi cierpliwości.
Ruszyłem do lodówki, wyjąłem z niej energetyka i wypiłem go na kilka łyków. Poza tym pozostała mi jedynie modlitwa, bym dotarł do Gdańska cały i szczęśliwy. To tam mieszkała Kamila.
Na żart losu zakrawał fakt, że również tam przeprowadziła się Dominika. Ale o tym nie będę teraz myślał, bo wizja bliskiego spotkania z drzewem może okazać się zbyt kusząca. Wystarczyło, że poświęcałem tej blondynce zdecydowanie zbyt wiele myśli. A każda była bezcelowa i dołująca. Ten statek już odpłynął i miałem świadomość, że jest zdecydowanie zbyt późno, by cokolwiek naprawić.
Ostatecznie po piętnastu minutach wyprowadzałem już motocykl z garażu, który wynajmowałem niedaleko bloku od uprzejmego staruszka. Nigdy nie pozwoliłbym, by moja Hania (tak, honda miała swoje imię) stała pod gołym niebem. Nie, to maleństwo zasługiwało na jak najlepsze traktowanie.
Ruszyłem. A mój humor odrobinkę się poprawił, kiedy poczułem opływający mnie wiatr. Cudowne uczucie. W chwilach, gdy sunąłem szosami, wydawało mi się, że wszelkie problemy znikają. Byłem tylko ja, maszyna, prędkość i droga przede mną.
Byłem cholernie ciekaw, co tym razem wymyśli Kamila. Nie wierzyłem w jej rzekome złe samopoczucie, ale wrodzona odpowiedzialność kazała mi lecieć, ilekroć mnie wzywała. A robiła to zdecydowanie zbyt często. Cholera, jaki ja byłem ślepy, kiedy władowałem się do jej łóżka. Nie mogłem od razu zauważyć, że to pieprzona modliszka?
Nie, nie mogłem. Myślałem chujem. Niestety. Miałem choć tyle odwagi, by się do tego przyznać.
Dobrze pamiętałem dzień, w który poznałem Kamilę. Wysłali nas na szkolenie do Gdańska. Mieliśmy poobserwować pracę dyspozytorów na sto dwanaście i docenić, że ludzie tam serio starają się niczego nie spierdolić. Nie doceniliśmy. Tak naprawdę pomysł z jednym numerem alarmowych obsługiwanym na poziomie województwa był idiotyzmem i każdy, kto parał się zawodem polegającym na ratowaniu życia, uważał to samo.
Mniejsza jednak o to. Tam poznałem Kamilę i dla tej historii był to punkt kulminacyjny. Na to, że się z nią pospałem, złożyło się kilka czynników.
Po pierwsze: długo nie miałem dziewczyny, parę miesięcy dokładniej. A człowiek miał swoje potrzeby.
Po drugie: Kamila była więcej niż chętna i bardziej niż odważna w pokazywaniu tego, czego pragnęła.
Po trzecie: właśnie wtedy zrozumiałem, że jestem kretynem. Dotarło do mnie, że miałem złoto tuż obok siebie, a wciąż rozglądałem się za byle czym dokoła. Ta, chodziło o Domi. Parę miesięcy temu się zmieniła. Nie miałem pojęcia, na czym dokładniej polegała ta zmiana, ale ją zauważyłem. Oprócz oczywistości takich jak nowa fryzura czy bardziej seksowne ciuchy Dominika zaczęła być jakaś bardziej... dojrzalsza? Sam nie wiedziałem, o co chodziło. Pamiętałem ją przecież jako wycofanego skrzata, który nie potrafił wydukać zdania, a w dodatku wciąż chodziła zarumieniona i nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. A wtedy...? Pojechałem do Dalki, u której nie byłem chyba z miesiąc, by pomóc jej z dostawami. Wszedłem do kawiarni i zobaczyłem za ladą właśnie Domi. Jej zazwyczaj związane włosy tym razem były rozpuszczone i opadały jej falami na ramiona. Uśmiechała się do mojej siostry, promieniując blaskiem, którego nie zauważyłby tylko idiota. Miała na sobie seksowną czarną sukienkę z takiego delikatnego materiału. Nie miałem pojęcia, jak się nazywał, ale z tego samego ustrojstwa robiło się misie. Plusz, o chyba tak. Cholera wie. Czerwony fartuch podkreślał jej wciętą talię, a kiedy się odwróciła, by pójść po coś na górę, nie mogłem oderwać wzroku od kuszących pośladków, którymi kompletnie bezmyślnie kręciła.
Wtedy Dalia zabroniła mi się do niej zbliżać. Próbowałem posłuchać. W końcu byliśmy jedną wielką paczką, ale... cóż, później był Sylwester i przyznam szczerze, że tamtej nocy nie zapomnę do końca życia.
I właśnie tutaj wracał temat Kamili. Wracał jak pieprzony bumerang, którego nie można się pozbyć. Poznaliśmy się jakoś na jesień i zaraz po pierwszym dniu szkolenia wylądowałem w jej łóżku. Była piękna. Seksowna. Odważna i bezpruderyjna. Pozwalała mi na rzeczy, o których do tej pory tylko śniłem. Ogłupiałem na jej punkcie. Ogłupiałem do tego stopnia, że zgodziłem się na seks bez zabezpieczenia. Po raz pierwszy w życiu. I dość szybko tego pożałowałem.
Kiedy skończyło się moje tygodniowe szkolenie, skończył się i romans. Wróciłem do Kościerzyny, ona została w Gdańsku, gdzie zresztą pracowała. Bumerang, pamiętacie? Przypomniała o sobie w najgorszym momencie. W listopadzie otrzymałem od niej wiadomość na Messengerze. Do niej dołączone było zdjęcie z USG. Ta, dokładnie. Kamila zaszła w ciążę i zarzekała się, że to ja byłem ojcem.
W tamtej chwili mój cały świat runął. Miotałem się między tak różnymi emocjami, że do dziś dziwiłem się, że po prostu nie zwariowałem. Dlaczego? Po prostu dotarło do mnie, że przespałem się z wariatką. Od września, gdy się poznaliśmy, do listopada, kiedy przekazała mi cudowną wiadomość, nie mogłem się jej pozbyć. Dzwoniła. Pisała. Wysyłała swoje zdjęcia. Raz nawet przyjechała na SOR w moim szpitalu, licząc, że mnie spotka. Na szczęście wtedy nie miałem dyżuru, a Gabryś dobrze mnie krył. Cholera, mając prawie trzydziestkę na karku, dorobiłem się stalkerki.
To było przerażające.
Poza tym czułem irracjonalną radość. Miałem zostać ojcem? Świetna sprawa! Kochałem dzieci, uwielbiałem je i marzyłem o swoich. Co z tego, że matka okazała się wariatką? Dobra... racja, wiele z tego.
W międzyczasie ktoś życzliwy powiedział mi, jakie ziółko było z Kamili. Podobno spała z połową załogi oddziału ratunkowego, na którym pracowała. I to prawie jednocześnie ze mną. Oczywiście wyparła się, kiedy jej to zarzuciłem, i obraziła śmiertelnie, gdy zażądałem testów DNA. Na moje nieszczęście jej obraza trwała jakiś tydzień. Później zgodziła się na badania, ale po porodzie. Do tego czasu miałem obiecać, że pomogę jej, jeśli będzie działo się coś złego. Podobno nie miała w okolicach żadnej bliższej rodziny. Pochodziła z południa Polski i tam wszystkich zostawiła. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że nawet nie przyjaźniła się z kimkolwiek... Choć im lepiej ją poznawałem, tym bardziej wydawało mi się to możliwe.
To wszystko powodowało, że średnio raz w tygodniu jeździłem do Gdańska, by sprawdzić, czy z rzekomą matką mojego dziecka aby na pewno wszystko dobrze. Dla wyjaśnienia: nigdy nie miała prawdziwego powodu, żeby mnie wezwać.
W końcu zaczynało do mnie docierać, że byłem zbyt honorowy, zbyt odpowiedzialny i za mocno bałem się, że naprawdę istniał jakiś procent szans, bym to ja okazał się ojcem. A wówczas? Już zaczynałem zastanawiać się, czy istnieje prawna możliwość, by opieka została przyznana mężczyźnie. Jeśli Kamila myśli, że w ten sposób mnie ze sobą zwiążę, myliła się.
Ostatni wniosek na dziś: nikomu nie powiedziałem o swojej sytuacji. W ramach samobiczowania postanowiłem karać się świadomością błędu, jaki popełniłem. Dodatkowo z pokorą znosiłem obelgi Dalki, śmiech moich braci i milczenie ojca. W zasadzie jedynie matka traktowała mnie jak dawniej, choć i w jej spojrzeniu widziałem dezaprobatę w związku z tym, co zrobiłem w Sylwestra.
Ta, bo o tamtej nocy wiedzieli dosłownie wszyscy i czasami miałem ochotę udusić Domi za to, że powiedziała cokolwiek Dalii. Bo byłem pewien, że to od niej wypłynęła ta rewelacja.
Cholera... tamta noc...
Nigdy nie czułem czegoś podobnego. Pożądanie, jakie między nami wybuchło, nie było normą. Było czymś nie z tego świata. Kiedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy, miałem wrażenie, że dostałem czymś ciężkim w głowę. Żądza pozbawiła mnie racjonalizmu. Po prostu... pragnąłem.
Co noc torturowałem się wspomnieniami o blondynce, która wyglądała tak pięknie, gdy dochodziła z moim imieniem na ustach. Cholera, od tamtych chwil nie byłem w stanie pójść do łóżka z kimkolwiek. W mojej głowie zakotwiczyła się Dominika i w sercu chyba też. Zacząłem rozumieć, jak wielkim kretynem byłem, co potwierdziła też Dalia, gdy powiedziała mi prawdę. A ja na serio nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Domi kocha się w mnie od lat.
Byłem więc nie tylko głupi, ale i ślepy.
Nie potrafiłem sobie wybaczyć tego, jak się wtedy zachowałem. Gdy już nabrałem odwagi, by powiedzieć jej prawdę, zasnęła wtulona w moje ramię. Kląłem w myślach na samego siebie, ale chłonąłem z tych chwil, co tylko mogłem. Wiedziałem, że ta bajka skończy się, kiedy tylko nastanie poranek.
I co zrobiłem?
Stchórzyłem.
Uciekłem bez słowa.
Przez długi czas nie potrafiłem spojrzeć na siebie w lustrze. Kiedy później widziałem, jak Dominika cierpi, miałem ochotę zrobić sobie krzywdę. Jak ostatni kretyn uznałem, że żadna dziewczyna nie będzie mnie chciała w mojej sytuacji, a już w ogóle nie Domi. Była zbyt dobra, poukładana, mądra i uczciwa. A ja? Dobrze wiedziałem, jak to wyglądało. Kretyn, który pieprzy się na prawo i lewo, zrobił sobie dziecko i unika odpowiedzialności, już oglądając się za inną.
Zdecydowałem więc, że będę milczeć. Chciałem przeczekać. Kamila miała termin na początek czerwca, jeszcze trochę i będzie można spodziewać się porodu w każdej chwili, a ja w końcu dowiem się, czy naprawdę jestem ojcem, czy po prostu dałem się wykorzystać jak ostatni idiota.
A wtedy może odważę się powiedzieć Dominice prawdę. Nie miałem nadziei, że to coś zmieni, ale zasługiwała chociaż na to. Chociaż na okazję, żeby dać mi z liścia za to, jak beznadziejnym facetem byłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro