Rozdział 2: Domi
Wszystko było dobrze. Naprawdę. Wręcz cudownie.
Przeniosłam się do Gdańska i zaczęłam pracę w jednym z miejskich przedszkoli. Uwielbiałam zajmować się dziećmi, a i gdzieś skrycie marzyłam o tym, żeby w końcu mieć swoje. Na to się jednak nie zanosiło. Najpierw należałoby znaleźć dawcę plemników... Bo na faceta to już nie miałam siły. Moje życie już wystarczająco pokomplikowało się przez jednego z nich.
Jednak w końcu odżyłam. Zmieniłam wszystko, co tylko mogłam zmienić. Całe ostatnie trzy miesiące poświęciłam na to, by wykreślić ze swojego życia Bartosza Macha. Robiłam to sukcesywnie i skutecznie. I miałam nadzieję, że również ostatecznie.
Kochałam się w nim od chwili, kiedy byliśmy dzieciakami. Moment, w którym zrozumiałam, pamiętałam do dziś. Miałam wtedy osiem lat, a Bartek jedenaście. Już wtedy bawiliśmy się wszyscy razem, a różnica wieku między członkami naszej paczki wcale tak bardzo nam nie przeszkadzała. Starsi, czyli najczęściej właśnie Bartek i Adaś, zajmowali się tymi młodszymi, a w końcu gdzieś to wszystko się wyrównało.
W każdym razie tamtego wakacyjnego dnia wydurnialiśmy się w parku na Skłodowskiej. Niektórzy mieli rowery, Bartek i Adam deski. Ja, Nata, Mania i Dalka śmigałyśmy na wrotkach. Zabawa była przednia do momentu, gdy braciszkowie wpadli na pomysł, by przenieść się na rampę do skateboardingu. Oczywiście, nie mieli odpowiednich umiejętności. I jak można się spodziewać, skończyło się to kiepsko. Bartek zdarł sobie skórę z nogi od kolana aż do samej kostki. Polała się krew i wówczas dowiedziałam się, że najprzystojniejszy (przynajmniej według mnie) z braci mdleje na widok krwi.
Zauroczyłam się jak głupia. Do tamtej chwili sądziłam, że są niezniszczali, że on jest niezniszczalny. A wówczas okazał się być wrażliwym człowiekiem, a nie jakąś maszyną. Pamiętałam, że pierwsza się przy nim pojawiłam i trzymałam go za rękę, aż Adam nie sprowadził pomocy. Wówczas narodziła się między nami jakaś nić. Niestety po jakimś czasie okazało się, że oboje wyobrażaliśmy sobie coś innego. Ja umacniałam się w mojej beznadziejnej miłości, a Bartek zaczął mnie traktować jak młodszą siostrę, którą należy się zajmować.
Chryste. Ależ to było popieprzone.
Później wciąż trzymaliśmy się razem, a ja jak ostatnia kretynka obiecałam sobie, że będę czekać, aż Bartosz ujrzy we mnie kogoś więcej. Na milion sposobów próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę, zawsze na marne. Ostatecznie nasze drogi rozeszły się, gdy on poszedł na studia. Wybrał ratownictwo medyczne, co zakrawało na ponury żart. Przecież wiedziałam, jak reaguje na widok krwi. Ja trzy lata później postawiłam na nauczanie wczesnoszkolne. I byłam na tyle głupia, że zdecydowałam się na studia zaoczne tylko po to, żeby więcej czasu spędzać w rodzinnym mieście. A w zasadzie po prostu chciałam być bliżej jego.
Dzięki własnej głupocie wystawiłam się na niewyobrażalne cierpienie. Już w liceum wokół Bartka zaczęły pojawiać się dziewczyny. Było ich... wiele. Te, które przedstawiał paczce, pamiętałam do dziś. Wiedziałam, jak miały na imię, czym się zajmowały, dlaczego ostatecznie się rozstali. Z obsesją godną najgorszej stalkerki na świecie chłonęłam każdą informację o Bartku, naiwnie wierząc, że w końcu mnie dostrzeże.
Ostatecznie to zrobił i... cholera, stałam się po prostu jednym z wielu nacięć na ramie jego łóżka. Ta, przespaliśmy się. I na samo wspomnienie tamtych chwil czułam rumieńce na twarzy.
To wydarzyło się w Sylwestra. Wówczas na imprezę przyprowadziłam Fabiana, chłopaka, który od miesięcy próbował mnie poderwać. W końcu uległam. Zdecydowałam, że kończę z Bartoszem pieprzonym Machem. Chciałam się otworzyć na coś nowego. Niestety mój partner wypił zbyt wiele i uznał, że ma do mnie wszelkie prawa. Zaczął mnie obłapiać przy wszystkich, a wtedy stało się coś, o czym nie śniłam nawet w najbardziej fantazyjnych snach.
W obronie mojego honoru stanął Bartek.
Posłał Fabiana na parkiet jednym uderzeniem i zanim się obejrzałam, wyprowadził mnie całą zapłakaną i roztrzęsioną z Browaru. Nie myślałam wówczas zbyt racjonalnie. Narobiłam sobie nadziei, że oto nastał zwrot w naszej historii.
Prawdopodobnie naczytałam się po prostu zbyt wielu romansów.
Zaprosiłam Bartosza do swojego mieszkania.
A później... cóż. Byłam pijana. Zrobiłam się odważna. Kiedy teraz leżałam w swoim łóżku, czekając na dźwięk budzika, którym rozpoczęłabym nowy dzień, wciąż miałam wrażenie, że tamte wydarzenia dopiero co się rozegrały. Że wcale nie minęły trzy miesiące. Przymknęłam oczy i wydawało mi się, że znów słyszę zachrypnięty od podniecenia głos Bartosza:
– Jesteś zjawiskowa, Domi – wyszeptał, całując mnie delikatnie wzdłuż linii żuchwy.
Staliśmy w progu mojego mieszkania i właśnie zaprosiłam go do środka. Opierałam się o drzwi, a Bartek położył jedną dłoń tuż obok mojej głowy. Drugą wsunął we włosy nad karkiem i lekko szarpnął mną, bym uniosła spojrzenie. Górował nade mną, był teraz tak pierwotnie męski, że mimowolnie jęknęłam. Usłyszał to i uśmiechnął się krzywo, ukazując drobny dołeczek w policzku. Wciąż widoczny, choć jego skórę pokrywał gęsty, lecz krótko przystrzyżony zarost.
Wówczas pochylił się i najpierw wytoczył sobie ścieżkę od zagłębienia tuż za uchem, przez żuchwę, aż do ust. Gdy w końcu nasze wargi się spotkały, nie wytrzymałam. Objęłam dłońmi jego szeroką szyję i przysunęłam go jeszcze bliżej.
– Bartosz... – szepnęłam, czując, jak delikatnie mnie muska. To jedno słowo zabrzmiało jak długo skrywana prośba, modlitwa o coś, co zaraz miało się spełnić.
Wówczas pogłębił pocałunek. Nadal był delikatny, choć jego napięte do granic możliwości ciało mówiło mi, że sam niecierpliwi się równie mocno co ja. Pragnęłam go. Tak bardzo go pragnęłam. Wszystkie emocje, które tłumiłam w sobie przez tyle lat, wybuchnęły w moim sercu ze zdwojoną siłą.
Próbowałam trafić kluczem do zamka, ale nie było to proste, kiedy dłonie Bartka poznawały moje ciało. Nie byłam do końca pewna, kto ostatecznie otworzył drzwi. W końcu wylądowaliśmy w środku, a ja od razu zostałam porwana na ręce. Pisnęłam, gdy poczułam lekkiego klapsa na pośladku. Wówczas spojrzałam na przystojną twarz Bartosza i zobaczyłam w jego oku figlarny błysk.
Cholera. Ufałam mu. Kochałam go całym sercem. A na tę chwilę czekałam przez całe swoje życie.
Trafiliśmy do sypialni, gdzie zostałam delikatnie ułożona na łóżku. Spodziewałam się, że Bartek będzie ostry, weźmie mnie szybko i równie szybko zniknie z mojego życia. W końcu go znałam... Wiedziałam, jak traktuje dziewczyny, jak często zmienia partnerki. Nie czułam się wyjątkowa. Kochałam go, okej. Ale nigdy nie byłam naiwna. Przynajmniej nie do tamtej chwili.
Bartosz zachowywał się bowiem, jakby chciał czerpać radość z każdej sekundy naszego zbliżenia. Rozebrał mnie powoli, całując każdy skrawek mojego ciała. Nie spieszył się, wręcz odwrotnie; delektował się dotykiem, smakiem mojej skóry, naznaczał mnie fragment po fragmencie i chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że już nieodwracalnie zabiera mi serce.
To nie był seks. Nikt nie wmówi mi, że po prostu pieprzyliśmy się bez uczuć. Nie.
Bartosz był delikatny, ja piana i podniecona. Nie powiedziałam mu, że jest pierwszy. Nie zdobyłam się na odwagę. Kiedy w końcu splótł nasze palce, unosząc mi dłonie nad głowę, byłam gotowa. Rozłożyłam bezwstydnie nogi i czułam, jak moje policzki zalewają się czerwienią, a Bartek... nie odwrócił ode mnie spojrzenia nawet na chwilę. Uniosłam lekko biodra, a on przytrzymał mi dłonie jedną ręką. Drugą naprowadził się na moje wnętrze i... powoli zaczął się wsuwać.
Ból czułam jak przez mgłę. Nie miałam pojęcia, czy powodem był fakt, że kochałam tego faceta całym sercem, czy też może jego delikatność. W każdym razie stało się – połączyliśmy nasze ciała i był to naprawdę powolny, zmysłowy i delikatny taniec.
Wiłam się, jęczałam, prosiłam, by mnie puścił. Chciałam go dotknąć. W końcu to zrobił, a ja złapałam go za kark i przyciągnęłam bliżej. Zaczęliśmy się całować w rytm przyspieszających ruchów naszych ciał. Czułam rozlewającą się w moim ciele przyjemność. Czułam, że dojdę, choć nigdy nie doświadczyłam takiego rodzaju rozkoszy.
I stało się. Wygięłam plecy w łuk, a spomiędzy moich rozchylonych warg wydostał się długi jęk, który świadczył jedynie o przyjemności, jaką przeżywało moje ciało.
– Piękna – usłyszałam jak przez mgłę.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą przystojną twarz Bartka. Wpatrywał się we mnie intensywnie, obdzierając mnie z wszelkich tajemnic. Wówczas przyspieszył, aż w końcu uniósł się na kolanach i trzymając moje biodra, zaczął uderzać jeszcze gwałtowniej, jeszcze szybciej. Wpatrywał się w miejsce, w którym byliśmy połączeni, i w końcu z jego gardła wydobył się cichy warkot.
Doszedł. Czułam, jak pulsował.
Przymknęłam wtedy oczy, a na moich usta zawitał bezwiedny uśmiech.
Później poczułam, jak Bartosz się ze mnie wysuwa, i dopiero wtedy syknęłam, czując lekki ból. Potem nastąpiła cisza. Kiedy otworzyłam oczy, serce zabiło mi mocniej. Zobaczyłam, że Bartek nadal klęczy między moimi nogami i wpatruje się w moją kobiecość.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał cicho.
Domyśliłam się, co zobaczył.
Krew.
Później zrozumiałam, że nie było jej jakoś strasznie dużo, ale i bezsprzecznie świadczyła o tym, że właśnie straciłam dziewictwo.
– Nie wiem... – odparłam i zasłoniłam przedramieniem twarz.
Poczułam ruch i wkrótce zostałam sama. Bałam się, że Bartek po prostu wyjdzie. On jednak zaskoczył mnie po raz kolejny. Po kilku chwilach wrócił z wilgotnym ręcznikiem w dłoni. Obmył mnie i w minutę później zrozumiałam, że układa się obok mnie. Najpierw odciągnął moje ramię, później kazał mi otworzyć oczy, a wtedy... Palnęłam coś, czego będę żałować do końca życia.
– Czekałam z tym na ciebie.
Nie byłam w stanie odczytać jakichkolwiek emocji z twarzy Bartka. Po prostu na mnie patrzył. Trwało to zaledwie chwilę, bo szybko wciągnął mnie w swoje ramiona. Pozwoliłam sobie na głęboki oddech. Leżeliśmy tak w ciszy, a ja przesuwałam dłonią po jego torsie w miejscu, gdzie miał tatuaż. Zawsze zastanawiałam się co oznacza rzymska cyfra dwadzieścia sześć, ale nigdy nie miałam odwagi zapytać. Teraz też jej zabrakło.
Wsłuchana w bicie serca Bartka zaczęłam odpływać. Gdzieś głęboko w mojej duszy zagnieździła się wtedy nadzieja, że skoro nie uciekł z krzykiem, będzie nam dane porozmawiać rankiem.
Nie było.
Bartek wyszedł bez słowa wyjaśnienia, kiedy spałam, i od tamtej pory ze sobą nie rozmawialiśmy. Otrząsnęłam się ze wspomnień, które jednocześnie były dla mnie cudowne i bolesne.
Wówczas zadzwonił budzik. Skrzywiłam się na myśl, że kolejny dzień rozpoczynałam od tego samego. Nad ranem zawsze wracały do mnie tamte chwile. Albo w postaci snu, albo wspomnień. Bałam się, że nigdy się od nich nie uwolnię.
Bo od pieprzonego Macha uwolniłam się na pewno. I nawet fakt, że za parę dni znów go zobaczę, nie zmieni mojego postanowienia. Przeżyję wesele Adama i Natalii, a potem znów wrócę do Gdańska.
Nikt nie zepsuje mi tego, co już osiągnęłam. Nikt nie zepsuje mi planów na przyszłość.
Nawet Bartosz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro