Rozdział 6
- I żebym was tutaj więcej nie widział! - usłyszałam czyjś głos. Rozpoznałam, że należał on najpewniej do Toby'ego. Zamierzałam właśnie odwiedzić creepypasty w Rezydencji, ale stałam się świadkiem tej dziwnej sceny. Bez najmniejszego zrozumienia przyglądałam się, jak Willę najpierw opuszcza ewidentnie zdenerwowany Candy, a tuż za nim równie ewidentnie zdenerwowana Cane.
- Nie musisz się obawiać, nie zamierzamy zaszczycać was więcej swoją obecnością! - krzyknęła dziewczyna, wygrażając przy tym pięścią w stronę otwartych drzwi. Domyśliłam się, że gdzieś w środku Rezydencji stał pewnie Toby, do którego Cane skierowała swoją groźbę.
- Na twoim miejscu nie odgrażałbym się tak, zwłaszcza mi i zwłaszcza po tym, co zrobił twój brat! - zawołał chłopak.
- Kiedy on nic nie zrobił! A przynajmniej nic gorszego niż Offenderman! Niech Slender jego ukarze, a nie cała wina spada na Candy'ego! - krzyknęła wściekła Cane. W tej samej chwili Candy zawrócił po nią, chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą, choć ona prężnie mu się wyrywała. - Zostaw mnie! Daj mi go załatwić! Należy mu się, za głupoty, które wypowiada Slender! Albo nie, załatwmy go razem! On jest tylko bezbronnym człowiekiem! - zawołała.
- Nie teraz Cane, chodźmy stąd lepiej! - odparł jej brat.
- Groźby pod adresem proxy nie są mile widziane przez Slendermana, a on już nie jest raczej "tylko bezbronnym człowiekiem" - powiedział Toby, wychodząc na zewnątrz domu. W tej samej chwili Candy i Cane znaleźli się na dole drewnianych schodów prowadzących na niewielki taras, na którym właśnie stanął proxy. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie i odwróciła się w jego stronę.
- Zamierzasz się chować za tym stworkiem-potworkiem?! Takiś odważny?! Zabiję cię zanim o czymkolwiek mu doniesiesz, a martwi głosu nie mają! - zawołała Cane.
- A kto umarł, ten nie żyje. Tak, tak, Cane, wiemy o tym, a teraz lepiej daj sobie z tym wszystkim spokój - powiedział Candy, nadal ciągnąc ją za sobą.
- Kiedy ja staję w obronie twojego honoru, braciszku!
- Mój honor ma się dobrze, a jeszcze lepiej będzie się miał z dala od tego gówna. Czyli Willi Slendermana - powiedział Candy. W tej samej chwili Toby zniknął wewnątrz domu, a ja podeszłam do dwójki rodzeństwa.
- Jill! Co ty tutaj robisz?! - zawołała Cane.
- Przyszłam sprawdzić, co w Rezydencji. Co się stało? - spytałam.
- Nic się nie stało. Co u ciebie? Ostatnio mało się widzieliśmy - odparł Candy, po czym jęknął cicho, po tym jak jego siostra wbiła mu łokieć między żebra.
- Powiedz prawdę. Niezupełnie "nic się nie stało" - powiedziała.
- Ale po co mam jej o tym mówić?
- Bo to twoja dziewczyna, a moja przyjaciółka. Jak ty jej nie powiesz, to ja to zrobię, w ramach damskich plotek - odparła Cane.
- Możecie mnie w końcu oświecić, czego właśnie przed chwilą byłam świadkiem? - zapytałam. Candy najpierw westchnął, a dopiero potem zaczął mówić.
- Cane i ja właśnie zostaliśmy oficjalnie wyrzuceni z Will Tego Beztwarzowego Gnoja - powiedział.
- Co? Jak to? Dlaczego? - zapytałam. Odpowiedziała mi na początku cisza.
- Ty jej powiesz, czy ja mam to zrobić? - spytała wreszcie Cane, spoglądając na brata. Candy ponownie westchnął.
- No dobra, miejmy to za sobą. Offenderman i ja poszliśmy do burdelu...
- GDZIE POSZLIŚCIE?! - zawołałam, zdenerwowana wizją Candy'ego otoczonego przez kilkanaście półnagich... a nawet nie półnagich, tylko zwyczajnie nagich dziewczyn.
- Spokojnie, to nie tak, jak myślisz, daj mi dokończyć - powiedział Candy.
- Nie wiem, czy chcę tego słuchać - syknęłam, krzyżując ręce.
- Wyluzuj, to naprawdę nie jest tak, jak myślisz - odezwała się Cane. Popatrzyłam na nią niepewnie, po czym przeniosłam wzrok ponownie na Candy'ego.
- No dobra, niech stracę. Tłumacz się dalej - stwierdziłam.
- Aha, czyli jak ja mówię, żebyś mnie posłuchała i dała się wytłumaczyć, to jest i tak foch, a jak ona to mówi, to jej słuchasz? - spytał z oburzeniem.
- Magia damskiej przyjaźni. No, a teraz mów, o co chodzi - powiedziałam.
- Otóż, plan zakładał, że Offenderman zabawi się z kilkoma, a potem ja pomogę mu je wszystkie zabić. Brakowało mi porządnego zabijania, zwłaszcza tak spektakularnego i krwawego, więc szybko się zgodziłem i tak właśnie zrobiliśmy. Tyle że nie spodobało się to do końca Slendermanowi. Okazało się, że Pan Nie Mam Twarzy, Ale I Tak Jestem Super Mądry nie chciał, abyśmy zabili aż tyle osób, zwłaszcza że ostatnio creepypasty zwracały na siebie zbyt wiele uwagi. Więc się na nas wkurwił, a że Offenderman to jego brat, jemu się oczywiście oberwało, ale mniej. A gdy się na to poskarżyłem, wywiązała się niezła kłótnia, Cane stanęła po mojej stronie i w efekcie oboje nas wyrzucił! - wyjaśniłem.
- Coo?! Jak to możliwe?! Jak on mógł?! - zawołałam, nie kryjąc swojego oburzenia.
- Jak widać, jak najbardziej mógł i to zrobił. Ale ja mu jeszcze pokażę, rozkurwię go jak go tylko dorwę! - krzyknęła Cane. To mnie jakoś uspokoiło, widząc ich zdenerwowanie zrozumiałam, że sama muszę zachować spokój.
- Co teraz zrobicie? - spytałam.
- Nie licząc wyrwania Slenderowi serca? - zapytała moja przyjaciółka.
- Pytam serio - odparłam.
- A ja serio odpowiadam - stwierdziła Cane, na szczęście mówiła już spokojniejszym tonem niż wcześniej.
- Musimy sobie ogarnąć jakieś tymczasowe lokum - powiedział Candy.
- Otóż to, odpowiedź za sto punktów! - zawołałam, po czym uderzyłam go lekko w ramię. - A tak się składa, że pewien wasz przyjaciel, w dodatku twój chłopak - tu przerwałam i spojrzałam na Cane. - oraz brat twojej dziewczyny - tu popatrzyłam na Candy'ego. - ma taki zajebiście fajny lunapark, ogromny, a do tego cały pusty! - zawołałam.
- Sugerujesz, żebyśmy zatrzymali się u Jack'a? - spytał Candy.
- Właśnie tak! Zamieszkamy razem, fajnie, nie? - spytałam.
- Właściwie... - Cane i Candy spojrzeli na siebie. - To brzmi świetnie! - zawołała dziewczyna.
- Tak, już i tak miałem dość ciągłego rzucania nożami przez Jeffa, napierdalania w środku nocy we wszelakie gry przez Bena, wrzasków Niny na widok Jeffa, kłótni Toby'ego, który nie dawał spokoju Masky'emu, panoszącego się wszędzie Slendera, tego kundla Smile'a, którego Jeff nie potrafił ogarnąć i który zawsze musiał zapaskudzić pół domu, no i oczywiście doktorka Smiley'a, który tylko czekał, aż zaśniesz, żeby nafaszerować cię środkami nasennymi i wyciąć ci żołądek, a zamiast niego doszyć trzecią rękę - powiedział Candy.
- Zapomniałeś o Jack'u, zawsze gotowym, aby wyciąć i zjeść twoją nerkę - dodała Cane.
- Można by tak jeszcze długo wymieniać. A, no jeszcze oczywiście humorki Jasona i przymus znoszenia obecności tej ponurej, szarej, opętanej lampki, czyli Puppeteer'a - odparł błazen.
- Dlatego właśnie ja postanowiłam zrobić sobie od nich przerwę i pomieszkać w wesołym miasteczku Jack'a. I wam radzę to samo, skoro już nadarzyła się ku temu okazja - powiedziałam. Skoro Cane i Candy właściwie się już zgodzili, niemal od razu ruszyliśmy na miejsce, a po dotarciu tam, mój brat oczywiście nie robił absolutnie żadnych problemów i nie miał nic przeciwko, aby nasi przyjaciele, w tym jego dziewczyna, z nami zamieszkali, zwłaszcza po wysłuchaniu ich historii.
Ten wieczór postanowiliśmy poświęcić na zabawę z okazji przeprowadzki Candy'ego i Cane. Było trochę alkoholu, trochę cukierków mojego brata i trochę naszych dziwnych, głupich i pojebanych pomysłów, co oczywiście nie mogło skończyć się dobrze, ale przynajmniej była zabawa. Na dokładkę wizytę złożyli nam znów jacyś ludzie, niestety tylko dwójka, ale to nam nie przeszkodziło. Cane zaproponowała, żeby zrobić mini konkurs, która para efektowniej wykończy swoją ofiarę, na co oczywiście natychmiast każdy z nas się zgodził. Schwytanie intruzów nie było jakimś większym problemem. Dorwaliśmy ich na niewielkim placu, byli to chłopak i dziewczyna, Candy'emu i mi do zabawy przypadła właśnie ona. Odciągnęliśmy ją na przeciwną stronę placu, żeby nie przeszkadzać naszemu rodzeństwu, po czym planowaliśmy się nią zająć. We dwójkę bez problemu związaliśmy jej z tyłu ręce i zakleiliśmy usta taśmą, następnie rzuciliśmy na ziemię. Podczas gdy ona szamotała się, nieudolnie starała się nas błagać o litość (co jest dość trudne, gdy nie możesz mówić) i jakoś wstać, aby nam uciec, my zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, jak ją załatwić
- Zawsze możemy zrobić z niej naleśnika - powiedział Candy, przyglądając się szamoczącej się dziewczynie z tym dobrze mi znanym uśmieszkiem, który wydawał się być miły, a tak naprawdę był tylko zapowiedzią przyszłych cierpień ofiary.
- To byłaby zbyt szybka i miła śmierć - odparłam, również z lubością patrząc na jej nadaremne próby ucieczki.
- Czy miła? Nie powiedziałbym, ale na pewno szybko - stwierdził Candy. W tym czasie dziewczyna załkała głośno i spróbowała się od nas odsunąć.
- Coś się wymyśli! Podziurawimy ją jak ser szwajcarski! - zawołałam, po czym zrobiłam kilka kroków w jej stronę. - Chcesz się zabawić? - spytałam błazna, kiedy już stanąłem obok naszej przerażonej ofiary.
- Zależy w jakim sensie. Na trójkąty zawsze jestem chętny - odparł Candy, po czym uśmiechnął się dwuznacznie.
- Trójkąt może nie, za to gra w doktora i te sprawy... - odparłam, również z uśmiechem.
- Chcesz się zabawić w chirurga? - spytał błazen. W odpowiedzi pochyliłam się i wbiłam pazury w twarz zszokowanej dziewczyny. Chciałam jej ją zedrzeć, niczym karnawałową maskę. Ona oczywiście natychmiast zaczęła się wiercić jak tylko mogła i drzeć w niebogłosy, ale wtedy obok mnie zjawił się Candy, następnie kucnął obok dziewczyny i chwycił ją mocno za gardło, porządnie przy tym podduszając, co skutecznie ją uciszyło. Nie dość, że walczyła teraz o każdy oddech, to jeszcze musiała znosić ból, jaki zadawałam jej przy wydłubywaniu oczu, zdzieraniu skóry z twarzy, przebijaniu pazurami jej ciała... Świadomość tego, jak i sama reakcja dziewczyny sprawiły, że zaczęłam się głośno i szaleńczo śmiać, a po chwili dołączył do mnie też Candy. Mieliśmy świetną zabawę, przynajmniej póki nasza zabawki nie przestała dawać oznak życia.
- Cóż, to by było na tyle - powiedział Candy, odpychając ją od siebie jak zwykłego śmiecia. Jej ciało uderzyło o ziemię, podczas gdy Candy wstał.
- Ludzie mają to do siebie, że krótko można się z nimi bawić - powiedziałam. Błazen i ja popatrzyliśmy na siebie. Nagle w tle dało się słyszeć równie szaleńcze jak nasze, chichoty Jack'a i Cane, oraz wrzaski ich jeszcze żywej ofiary. Posłaliśmy sobie rozbawione spojrzenia i także wybuchnęliśmy ponownie głośnym śmiechem. Cóż, może i ten dzień nie zaczął się najlepiej, zwłaszcza dla Candy'ego i Cane, ale teraz chyba żadne z nas nie miało na co narzekać. W trakcie tego śmiania się poczułam jedynie, jak ktoś mnie do siebie przyciąga, był to oczywiście Candy, który skorzystał z okazji i złożył na moich ustach krótki pocałunek.
- Moja roześmiana psychopatka - powiedział. Nie mogłam się powstrzymać od lekkiego uśmiechu.
- Mój słodki psychopata - odparłam, na co on również się uśmiechnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro