Rozdział 3
Do Rezydencji wróciliśmy wieczorem. Cane poszła na górę, do dziewczyn, a ja zostałem na dole.
-Co ciekawego porabiacie?-zapytałem Jack'a i Jasona, siedzących na kanapie, po czym wziąłem jednego z leżących na stole cukierków.
-Nie boisz się, że są zatrute? W końcu to słodycze Jack'a-zauważył Jason.
-Najwyżej znowu prześpię dwa dni albo zacznę majaczyć, ale jakoś to chyba przeżyję-odparłem.
-Jak było w cyrku?-zapytał z uśmiechem klown.
-Skąd wiesz, że byłem w cyrku-zdziwiłem się. Nie pamiętałem, abym o tym komukolwiek mówił poza Cane. I Jill.
-Eee...Cane mi powiedziała, że się wybieracie-odparł Jack.
-Aha. A od kiedy wy się tak dogadujecie? Zresztą nieważne. Było całkiem spoko-odpowiedziałem.
-Ej, chcecie coś dobrego do picia!-zawołał Jeff, wbijając do salonu razem ze swoją kochaną Niną. Mieli w dodatku kilka butelek wysokoprocentowego alkoholu. Niemal wszyscy się na niego rzucili i tak zaczęła się kolejna popijawa.
~*~
Ktoś zapukał do mojego pokoju, a kiedy otworzyłam drzwi, ujrzałam w nich Cane. Powiedziała mi, że właśnie wróciła z cyrku, gdzie razem ze swoim bratem zabili łącznie siedem osób i chciała się trochę odświeżyć. Udostępniłam jej więc swoją łazienkę, pokój, a nawet kosmetyki.
-Swoją drogą, Candy chyba sobie znowu kogoś znalazł-powiedziała Cane, poprawiając przed lustrem swój kolorowy makijaż.
-Naprawdę? Dlaczego tak myślisz?-zapytałam. Jednocześnie starałam się brzmieć jak najspokojniej, żeby przypadkiem Cane nie zaczęła czegoś podejrzewać.
-Tak jakoś rzadziej go widzę, a nie wydaje mi się, żeby nagle zaczął sam więcej zabijać, i to w pojedynkę. Pewnie spędza czas z jakąś dziewczyną-wyjaśniła Cane.
-A wiesz z kim?-zapytałam.
-Nie mam pojęcia, ale jestem ciekawa, kto to taki. Zresztą, ja sobie też ostatnio kogoś znalazłam...-odparła dziewczyna.
-Tak? A kogo?-zapytałam, teleportując się obok niej. Cane spojrzała na mnie z wahaniem.
-A obiecasz mi, że nie będziesz zła?-zapytała.
-A dlaczego miałabym być zła?-zdziwiłam się.
-No bo...ja tak trochę kręcę...z twoim bratem-powiedziała niepewnie Cane.
-Z Jack'iem?-zapytałam zaskoczona, po czym spojrzałam na nią szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
-A masz jeszcze jakiegoś brata?-spytała moja przyjaciółka. W odpowiedzi zaczęłam się śmiać.-Co ciebie tak bardzo śmieszy?-zapytała Cane, która sama się uśmiechnęła.
-Zgadnij, kim jest dziewczyną, z którą teraz kręci Candy!-zawołałam, kiedy już opanowałam się na tyle, aby cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna popatrzyła na mnie przez chwilę, po czym otworzyła szeroko oczy i usta ze zdziwienia.
-Chyba nie... Ty?-zapytała. W odpowiedzi pokiwałam głową, po czym obie zapiszczałyśmy i zaczęłyśmy się znowu śmiać.-Dlaczego mi nic wcześniej nie powiedziałaś?-zapytała po chwili Cane.
-A ty dlaczego mi nic nie powiedziałaś o sobie i Jack'u? On też dostanie za to ochrzan!-zawołałam z uśmiechem.
-Nie no, nie ochrzaniaj go. Ja go prosiłam, żebyśmy na razie się tak trochę ukrywali. Bo, jak sama wiesz, Candy zmienia dziewczyny jak rękawiczki...znaczy...-Cane dopiero po chwili zorientowała się, co i do kogo powiedziała.
-Spoko, wiem o co ci chodzi. Ale ja nie zamierzam być tylko jego kolejną parą rękawiczek do wymiany po tygodniu-odparłam. Cane uśmiechnęła się i kontynuowała.
-No więc on sobie mógł od zawsze mieć kogo chce, ale z moimi chłopakami zawsze miał jakieś problemy. Albo był zazdrosny o mnie, albo nie uważał ich za dość dobrych dla mnie, albo obie te rzeczy na raz, albo nie wiem jak jeszcze można by to próbować tłumaczyć-powiedziała moja przyjaciółka.
-Jak go znam, po prostu się o ciebie troszczy-stwierdziłam.
-No właśnie! Aż za bardzo? A Jack z kolei bał się mówić tobie, że spotyka się z twoją przyjaciółką. Ale wracając do mojego pytania, dlaczego ty mi nic nie opowiedziałaś o was? Milczeliście oboje!-zawołała Cane.
-Właściwie to powód mieliśmy podobny. Candy bał się, że spróbujesz go zamordować, jeśli dowiesz się, że chodzi z twoją przyjaciółką, czyli ze mną. A Jack ci w tym z chęcią pomoże. No, a ja się martwiłam, czy nie będziesz miała pretensji do mnie-odparłam. Cane prychnęła cicho.
-Do ciebie? A niby o co? A co do mojego brata, i tak kiedyś go zabiję za wszystkie rzeczy, które odjebał w stosunku do mnie przez tych kilkaset lat mojego życia. No ale jak jeszcze tobie coś zrobi, to w ogóle chyba go wykastruję, a potem jeszcze zabiję w jakiś bardzo powolny i bolesny sposób-odparłam.
-A ja ci wtedy chętnie z nim pomogę-dodałam z uśmiechem.
-Wracamy tam do nich? Przy okazji, skoro my już wiemy, to i im wypadałoby powiedzieć, co nie?-zasugerowała Cane. Chwilę później ruszyłyśmy w stronę drzwi i postanowiłyśmy udać się do salonu, w celu sprawdzenia co właściwie ciekawego dzieje się w domu, gdyż to pomieszczenie było właściwie jego centrum. Gdybym powiedziała, że nie spodziewałam się tego, co tam zobaczyłam, skłamałabym. Znałam ich aż za dobrze i to dla mnie nie był szczególnie szokujący widok. Połowa ludzi gadała coś bezsensu lub śmiała się sama do siebie, Jane wyzywała i usiłowała odepchnąć od siebie przystawiającego się Jeffa, a kilka innych osób starało się wrzucić z powrotem przez okna telewizor. Nawet nie chciałam pytać, jak i kiedy się tam znalazł. Cane i ja spojrzałyśmy po sobie ze zgrozą, tym większą, że wszędzie widziałyśmy walające się papierki po cukierkach mojego brata, co nie mogło się dobrze skończyć. Rezydencja pełna naćpanych morderców brzmi jak pomysł na chorą, nieśmieszną komedię, tyle że w tym wypadku to była nasza rzeczywistość.
-Lepiej poszukam swojego kochanego brata, zanim coś sobie zrobi, i go stąd zabiorę-powiedziała Cane.
-A ja poszukam swojego, niech to jakoś odkręci-odparłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro