Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

-Już widzę te nagłówki w gazetach! Dwójka kochanków najpierw zamordowała jakąś tam rodzinę, a potem jeszcze kochali się w ich łóżku!-zawołała Jill, zakładając stanik. Oboje na raz zaczęliśmy się śmiać.-A ty się jeszcze nie ubierasz?-zapytała po chwili. Moja dziewczyna była już niemal ubrana.

-Nie wolisz mnie w tej wersji? Prawie nagiego?-spytałem. Obecnie miałem na sobie tylko bieliznę i wylegiwałem się na łóżku, podziwiając jednocześnie ubierającą się Jill.

-Nie powinniśmy już wracać?-odparła dziewczyna.

-Ale po co? Możemy tutaj zostać i jeszcze trochę się zabawić! Albo iść gdzieś indziej i znowu kogoś zabić!-zawołałem.

-No niby tak, ale jak nas obydwy nie będzie tyle w Rezydencji, to może nawet Jack zacznie coś podejrzewać?-odparła Jill

-Niby jak i dlaczego? Zresztą, co ty się tak tym przejmujesz?-spytałem.

-Przejmuję się, bo jak ostatnio znalazłeś sobie "dziewczynę", którą po tygodniu i tak zgwałciłeś i zabiłeś, to Jack powiedział, iż mimo że jest twoim przyjacielem, to i tak nie rozumie głupoty tych lasek, które godzą się, żeby z tobą być, skoro niemal każda wie, że jesteś zboczonym mordercą. Wnioskuję z tego, że po tym, jak dowiedziałby się o nas, wygłosiłby mi jakąś moralizatorską mowę, a to ostatnia rzecz, której oczekuję od swojego brata-wyjaśniła Jill.

-Dżizas, aż taki jestem zły? Pewnie na ciebie nie zasługuję?-spytałem z uśmiechem na twarzy.

-Zasługujesz, zasługujesz-odparła Jilll, po czym pochyliła się w moją stronę i dała mi szybkiego całusa.

-W każdym razie, Jack i tak nie miałby podstaw sądzić, że byliśmy gdzieś razem. Ty sobie zabijałaś ludzi w innym miejscu, ja w innym. I kto nam udowodni, że tak nie było?-zapytałem.

-W sumie to masz rację. To co, gdzie teraz idziemy?-zapytała Jill.

-A musimy gdzieś iść? Ja bym tutaj został-odparłem, po czym przysunąłem się do niej bliżej i zacząłem ją znowu całować. W tym samym momencie pod oknami domu przejechał samochód, zapraszający ludzi do cyrku.

-Cyrk! O matko! Zapomniałem!-zawołałem, po czym zerwałem się na równe nogi.

-Candy? Co się stało?-zdziwiła się Jill.

-Miałem dzisiaj iść do cyrku razem z Candy Cane, bo dawno nic razem nie robiliśmy. Umówiłem się z nią, a teraz o tym zapomniałem!-zawołałem.

-No to co ty tu jeszcze robisz? Leć do niej!-odparła Jill.

-Ale mam cię tu tak po prostu zostawić?-zapytałem niepewnie. Dziewczyna popatrzyła na mnie z lekkim politowaniem.

-Przecież ja sobie wszędzie i zawsze poradzę. Wrócę do Rezydencji albo pójdę jeszcze kogoś zabić. A ty się ubieraj, nie przejmuj się mną, i biegnij do Cane, bo pewnie moja przyjaciółka gdzieś tam stoi, czeka na ciebie i czuje się jak ostatnia idiotka, bo myśli, że ją zostawiłeś-powiedziała Jill, podając mi ubrania.

-Dzięki Jill, jesteś kochana. I wspaniała. I kochana-powiedziałem, ubierając się.

-Powiedz mi coś, czego nie wiem-odparła Jill, patrząc z uśmiechem na moje nieudolne próby szybkiego ubrania się.

~*~

-Pani też będzie występować?-usłyszałam. Jednocześnie poczułam, że ktoś łapie mnie za rękaw bluzki. Spojrzałam w dół i ujrzałam na oko siedmioletniego chłopca.

-Tak. Mój występ będzie najzabawniejszy i najefektowniejszy. Obiecuję, że lepszego nie zobaczysz do końca życia!-odparłam, po czym uśmiechnęłam się. Dzieciak odwzajemnił uśmiech.

-Naprawdę? A jak się pani nazywa?-zapytał chłopczyk.

-Candy Cane, a ty?-odparłam.

-Jestem James-powiedział chłopiec.

-To bardzo ładne imię. Jesteś tutaj z rodzicami?-zapytałam.

-Tak, właśnie poszli kupować bilety-powiedział chłopiec, wskazując na mały namiot, przed którym utworzyła się już długa kolejka.

-Ach tak?

-Tak. I mają moją siostrę, Lily-odparł James.

-A ile ona ma lat?-zapytałam. Uśmiech nadal nie schodził mi z twarzy.

-Dwa-powiedział chłopiec.

-Więc jest bardzo mała-zauważyłam.

-Tak, dlatego czasem rodzice nie złoszczą się na nią, kiedy robi rzeczy, za które ja dostałbym karę. Ale i tak ją lubię!-zawołał chłopiec.

-Naprawdę?-zapytałam.

-Tak!

-Za to ja lubię ciebie!-zawołałam. James ponownie uśmiechnął się.

-A ja ciebie, Candy Cane!-zawołał chłopiec. Wtedy zauważyłam, że z namiotu wyszło dwoje ludzi z małą dziewczynką. Zaczęli się wszędzie rozglądać, aż ich wzrok spoczął na nas.

-James, myślę, że musisz już iść do rodziców-odparłam, wskazując na tamtą rodzinkę.

-Naprawdę? Ojej...Ale to nic nie szkodzi, zobaczymy się w cyrku, prawda?-zapytał chłopiec.

-Prawda, prawda. Do zobaczenia!-zawołałam. James odszedł, machając do mnie, co zresztą odwzajemniłam. Jego rodzice najpierw nachylili się do niego, a potem odwrócili do mnie, uśmiechnęli się i pomachali mi, co też odwzajemniłam. Następnie gdzieś sobie poszli, a ja zakodowałam sobie w głowie, żeby uprzedzić swojego brata, iż mam rodzinę, którą chciałabym osobiście wykończyć. Zanim jednak mogłam to zrobić, minęło sporo czasu. Większość osób kupiła już bilety i weszła do cyrkowego namiotu, podczas gdy Candy Pop postanowił w końcu wspaniałomyślnie się zjawić.

-Co to ma znaczyć? Sam coś proponujesz, a potem prawie się spóźniasz?!-zawołałam na jego widok.

-Po pierwsze to, jak sama powiedziałaś, prawie się spóźniłem, więc nie masz się znowu o co tak złościć. A po drugie, to mogłabyś się chociaż na początku przywitać z ukochanym bratem, a nie od razu na niego krzyczeć-odparł błazen.

-To, że jesteś moim jedynym bratem, nie znaczy, że od razu ukochanym-odparłam, uśmiechając się złośliwie.

-Jak to nie? A kto inny ma taką wspaniałą rodzinę jak ty?-zaśmiał się Candy Pop.

-Dobra, dobra, koniec tego gadania. Mamy jakiś plan?-spytałam.

-Możemy iść zobaczyć przedstawienie i wybrać sobie przy okazji kilka osób, które potem zabijemy-zaproponował Candy.

-Brzmi spoko-odparłam. Udaliśmy się więc, żeby kupić bilety, a potem poszliśmy prosto do namiotu. Byliśmy ostatnimi osobami, które weszły, ale przedstawienie się na szczęście jeszcze nie zaczęło. Niestety z trudem znaleźliśmy wolne miejsca, ale jakoś nam się to udało. Przedstawienie niczym mnie jakoś nie urzekło. Sama znałam o wiele lepsze sztuczki, niż występujący ludzie. Podczas przerwy do mnie i do Candy'ego podszedł James.

-A ty kiedy wystąpisz?-zapytał mnie. Mój brat spojrzał zaskoczony na dzieciaka.

-Już niedługo-odparłam.-To jest James. Obiecałam mu, że dziś wystąpię i że to będzie najlepszy występ w jego życiu-wyjaśniłam Popowi, po czym uśmiechnęłam się do niego sztucznie, a on odwzajemnił ten uśmiech.

-A więc ty jesteś James? Ja jestem Candy Pop, brat Candy Cane.

-Naprawdę? Ty też wystąpisz?-zapytał podekscytowany dzieciak.

-Pewnie! Właściwie to nie ma już na co czekać! Możemy wziąć kilka osób i pokazać im nasz występ już teraz-zasugerował Candy, patrząc w moją stronę.

-Czemu nie? Chcesz go zobaczyć, James?-zapytałam.

-No pewnie!-zawołał chłopiec.

-Świetnie. Więc my tu chwilę poczekamy, a Candy Pop pójdzie...

-Już idę-przerwał mi brat i odszedł na chwilę. Kiedy wrócił, okazało się, że udało mu się wyłowić z tłumu jeszcze trójkę dzieci w wieku na oko 7-10 lat.

-A mogę iść po swoją siostrę?-spytał James.

-Jasne! Przyjdź z nią potem tam, gdzie się pierwszy raz spotkaliśmy-powiedziałam, nim zdołał się odezwać Candy. Chłopiec natychmiast gdzieś pobiegł.

-Czy ty masz jakiś fajny plan?-spytał mój brat.

-Bardzo fajny, a już niedługo dowiesz się jaki. Teraz chodź, najlepiej będzie poszukać jakiegoś pustego namiotu albo innego miejsca-odparłam. Razem z Popem dość szybko znaleźliśmy coś takiego. Pusty namiot, który najprawdopodobniej robił za jakiś tymczasowy magazyn. Szybko uwinęliśmy się z tą trójką dzieciaków. Candy jednego z nich zmiażdżył swoim młotem, podczas gdy ja niemal od razu odcięłam drugiemu głowę za pomocą siekiery, która pojawiła się w mojej dłoni. Trzecie dziecko zaczęła płakać i krzyczeć i chciało nam uciec, ale ja w porę je złapałam, przyszpiliłam do ziemi i zaczęłam dusić.

-Teraz możemy iść po tamtą dwójkę. Znając życie, przyszli z rodzicami. Zaprowadzimy ich tu i załatwimy całą czwórkę-powiedziałam.

-Świetny plan-przyznał Candy. Zaprowadziłam go na miejsce, gdzie James i jego rodzina naprawdę na nas czekali. Istniała szansa, że nie przyjdą, ale nie mieli podstaw, aby mi nie wierzyć.

-Państwo chyba chcą zobaczyć występ specjalny-powiedziałam, kiedy się do nich zbliżyliśmy.

-Oj tak, James cały czas o niczym innym nie mówi. Aż sami jesteśmy tego ciekawi, bo nikt nam tu o niczym takim nie wspominał-odparła kobieta.

-Ach, to taka tradycja naszego cyrku, że w czasie pierwszej części przedstawienia wybieramy osoby, które w przerwę mogą zobaczyć występ specjalny. Ja jestem Candy Cane, a to Candy Pop i zapraszamy państwa na najlepsze przedstawienie w waszym życiu!-zawołałam, po czym ja i mój brat jednocześnie się ukłoniliśmy.

-Ah, to wspaniale!-zawołała kobieta. Ledwo mogłam powstrzymać się od śmiechu. Zaprowadziliśmy ich do odpowiedniego namiotu. Kiedy tam weszli, zamarli, widząc martwe ciała trójki dzieciaków, w tym jedno pozbawione głowy, a drugie zmiażdżone.

-Co to jest?!-zawołał mężczyzna, odwracając się w naszą stronę. W tym samym czasie kobieta zasłoniła córce oczy ręką.

-Jak to? To początek najlepszego przedstawienia cyrkowego w waszym życiu!-zawołał Candy.

-I ostatniego-dodałam, uśmiechając się obłąkańczo. Najpierw uciszyliśmy rodziców. Mój brat podciął mężczyźnie gardło, ale nie ciął za głęboko. Chciał, aby mężczyzna nie mógł krzyczeć, ale jednocześnie nie umarł natychmiast. Ja z kolei zabiłam kobietę od razu, przebijając jej nożem serce. Potem mogłam się zająć dzieciakami. Jamesa trochę okaleczyłam pazurami, które pojawiły się na moich dłoniach, a potem zaczęłam przebijać nożem jego ciało tak długo, aż przestał się ruszać. Kiedy skończyłam. Candy zdążył już wykończyć mężczyznę i drugie dziecko.

-Ta dam! Koniec przedstawienia!-zawołałam, kłaniając się w stronę trupów.

-Zapraszamy na naszą stronę internetową w celu wsparcia nas swoimi datkami, abyśmy mogli wszystkim pokazać swój występ! Całkowicie za darmo!-dodał Candy, także się kłaniając. Następnie oboje jednocześnie się wyprostowaliśmy i zaczęliśmy obłąkańczo śmiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro