Rozdział 11
Mężczyzna patrzył z przerażeniem to na mnie, to na Jill, to na to, co zostało z jego rodziny. Pocięte zwłoki jego dziecka i żony/dziewczyny leżały bezwładnie na podłodze. Tylko przeszkadzały w poruszaniu się po pokoju, więc postanowiłam je przesunąć. Paroma kopniakami przesunęłam ich martwe ciała na bok, gdy nagle ciszę przerwał głośny wrzask. Podskoczyłam lekko, zaskoczona, po czym odwróciłam głowę w bok. Jill pochyliła się nad mężczyzną i wbiła mu pazury prosto w pierś, tam, gdzie znajduje się serce.
Na twarzy jej ofiary malowało się zaskoczenie, pomieszane z przerażeniem, smutkiem i bólem. Po chwili jednak wszystkie uczucia zaczęły znikać, wyjaławiać się, tak jak znikały oznaki życia. Mężczyzna niknął w oczach i choć jeszcze był w stanie patrzeć na Jill, spróbował nawet coś wybełkotać, to jego wzrok powoli gasł. Ostatecznie moja przyjaciółka zaczęła poruszać swoją dłonią i wbitymi w niego pazurami, przekręciła nimi lekko, co sprawiło, że mężczyzna otworzył szeroko oczy i usta.
Wyglądał, jakby był po prostu zdziwiony. I taki wyraz na stałe zastygł na jego twarzy. Jill jednak nic sobie z tego nie robiła. Zacisnęła na czymś dłonie, po czym wyrwała mężczyźnie serce wraz z kawałkami tętnic i żył, z których lała się jeszcze krew. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Widziałam już gorsze rzeczy i byłam świadoma siły i umiejętności mojej przyjaciółki. Nasze mordy, którymi chciałyśmy poprawić sobie humor, dobiegły końca. A przynajmniej tak myślałam.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu, stało się coś jeszcze. Jill upuściła serce mężczyzny, nawet na nie nie spoglądając. Potem po raz kolejny wbiła mu w pierś swoje pazury, i wyciągnęła je gwałtownie. Zaczęła to powtarzać, dźgała jego martwe ciało swoimi pazurami niczym nożem. Trafiała głównie w pierś, ale parę razy wbiła je w szyję, w bark, a potem zaczęła je wbijać w brzuch mężczyzny. Na początku przyglądałam się temu bez większych emocji i czekałam, kiedy skończy. Nie chciałam jej przeszkadzać ani narzucać, jak ma się bawić ze swoją ofiarą. W końcu jednak, w miarę jak to trwało coraz dłużej, zaczęłam się trochę martwić.
Postanowiłam wreszcie interweniować. Podeszłam do Jill z zamiarem pogadania z nią, ale zatrzymałam się na chwilę, gdy spostrzegłam, co zrobiła ze swoją ofiarą. Podziurawione, krwawe truchło, wyglądało to co najmniej...ciekawie. Pewnie nawet by mi się podobało i przyglądałabym mu się dłużej, gdyby nie to, że chodziło o moją przyjaciółkę. W końcu ocknęłam się z tego letargu i położyłam Jill dłoń na ramieniu. Ona w końcu zatrzymała się i wyprostowała, ciężko przy tym dysząc ze zmęczenia.
- Wszystko w porządku? - spytałam. Przez chwilę nic się nie działo, żadnej reakcji z jej strony. Nagle jednak gwałtownie odwróciła się, strącając tym samym moją dłoń ze swojego ramienia. Zamarłam, gdy spojrzałam jej w oczy. Nadal było w nich pełno bólu. I nienawiści.
- Nie! Nadal jestem wściekła! - zawołała, po czym odwróciła się i jeszcze kilka razy wbiła swoje pazury w ciało mężczyzny. Potem spojrzała z powrotem na mnie. - To mi pomogło, ale niewiele - dodała. Westchnęłam.
- Zamiast tych tutaj, wolałabym zabić tą irytującą sukę - powiedziałam.
- To jest to. To by mi ostatecznie poprawiło humor - stwierdziła Jill. Popatrzyłam na chwilę na to, co zostało z mężczyzny, po czym wróciłam spojrzeniem do mojej przyjaciółki.
- To co robimy? Idziemy się dalej bawić? - spytałam. Jill obrzuciła spojrzeniem wszystkie trzy ciała.
- Nie za bardzo mam na to ochotę. Nie wiem jak ty, ja się trochę uspokoiłam. Wróciłabym i sprawdziła, co znowu genialnego wymyślili nasi bracia-idioci - odparła.
- Właściwie to zgadzam się z tobą. Nie wiem, czy bardziej mnie to ciekawi, czy martwi, co oni jeszcze mogą wykombinować - powiedziałam.
- No właśnie. Bez naszej opieki jeszcze wpadną na kolejny głupi pomysł, więc może lepiej wracajmy - odparła Jill. Mordy nie poprawiły nam więc humorów tak, jak byśmy chciały, ale pomogły chociaż trochę. Teraz musiałyśmy wrócić i zmierzyć się z Candy'm, Jack'iem, tą całą Natalie i ich głupimi pomysłami.
~*~
Wróciliśmy do wesołego miasteczka w wyśmienitych humorach. W drodze powrotnej rozmawialiśmy oczywiście o zabijaniu, bo o czym innym? Natalie zdała swój pierwszy egzamin i wydawała się być naprawdę obiecującą osobą.
- Natalie, idź sprawdź, czy nikt się tutaj nie pałęta - powiedziałem, gdy wróciliśmy już do lunaparku. Dziewczyny wyglądała na zmęczoną, choć szczęśliwą, ale bez słowa sprzeciwu poszła wykonać moje polecenie. Oczywiście Jack wiedziałby, gdyby ktoś się kręcił po lunaparku, ale trzeba było wymyślić jakieś zajęcie naszej podopiecznej.
- Daj znać, jeśli poczujesz, że opuściła lunapark. Będziemy musieli na nią zapolować i ją złapać - powiedziałem, patrząc za oddalającą się sylwetką Natalie.
- Jasne, ale wątpię, żeby zechciała nas opuścić. Ma nie po kolei w głowie, tak jak i my. Obiecująca osoba - odparł klown.
- Taak. Naprawdę coraz bardziej mi się podoba. Jest...taka inna. Lubi zabijać, tak jak my. Może być z tego naprawdę masa zabawy - odparłem.
- Masz jakiś plan, Candy? - spytał Jack. Wzruszyłem lekko ramionami.
- Nic konkretnego. Po prostu chcę się nieźle zabawić, a Natalie może nam dostarczyć sporo dobrej zabawy - powiedziałem.
- To prawda. Z każdą chwilą Natalie zaskakuje mnie coraz bardziej, oczywiście na dobre - powiedział Jack, po czym zaczął obłąkańczo chichotać. Również uśmiechnąłem się na myśl o tym wszystkim, co już było i co nas czekało. Slenderman mógł się wypchać ze swoją Rezydencją, my mieliśmy lunapark Jack'a i mogliśmy bawić się tutaj znacznie lepiej niż tam.
- Całe szczęście, że to nie inni ludzie odkryli jej wyjątkowość, tylko my. Oni by ją pewnie zamknęli na dobre w szpitalu dla obłąkanych, a my możemy jej dar odpowiednio wykorzystać - stwierdziłam, na co Jack przyznał mi od razu rację.
~*~
Wreszcie dotarłyśmy z powrotem do lunaparku.
- Dobra, czas się rozejrzeć i sprawdzić, czy i gdzie są - powiedziała Jill, gdy tylko znalazłyśmy się przy głównym wejściu. Kiedyś bramę zdobiły kolorowe napisy, baloniki i wstążki. Dziś napis był w większości obdrapany, spłowiały, ledwo dało się go odczytać, a z baloników i wstążek nie zostało nic. Kiwnęłam lekko głową.
- No dobra, rozdzielamy się, czy szukamy razem? - spytałam, spoglądając na Jill. Ona popatrzyła na mnie, po czym jej wzrok skupił się na czymś za moimi plecami. Jej wzrok od razu zaczął emanować nienawiścią. Odwróciłam się i spostrzegłam powoli zbliżającą się w naszą stronę Natalie.
- Super, to jest właśnie ta osoba, którą chciałam spotkać tutaj jako pierwszą - odparłam z ironią. Następnie spojrzałam z powrotem na Jill. Nic nie mówiła, tylko dalej patrzyła na dziewczynę z nienawiścią. Również jeszcze raz na nią spojrzałam i wtedy wpadłam na pewien pomysł. - A gdyby tak...naprawdę ją zabić? - dodałam. Jill popatrzyła na mnie, a w jej oczach ujrzałam błysk.
- To byłoby cudowne - stwierdziła.
- Candy i Jack nie byliby zadowoleni - przypomniałam jej. Wzruszyła ramionami.
- Jakoś to przeżyją - odparła, po czym przeniosła wzrok na zbliżającą się Natalie. - Ta laska jest tu zaledwie dwa dni, a działa mi na nerwy jak nikt inny. Bardziej irytująca była chyba tylko matka Mary i to jej przekonanie, że jestem wymyśloną przyjaciółką jej chorej psychicznie córki - dodała.
- Więc co? Chcesz to zrobić? - spytałam. Jill uśmiechnęła się lekko, ale sadystycznie.
- Zabawmy się - stwierdziła. Po chwili i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Z zadowoleniem spojrzałam na Natalie.
- Z wielką chęcią.
~*~
- Dziewczyna coś długo nie wraca... - powiedział cicho Candy. Podszedł do wyjścia z namiotu, rozejrzał się na zewnątrz i wrócił do środka. Wzruszyłem ramionami.
- Może robi sobie wycieczkę? - zasugerowałem. Na twarzy Candy'ego pojawił się uśmiech.
- Bez nas? Nieładnie z jej strony - stwierdził. Po chwili jednak spoważniał. - Jesteś pewny, że nie uciekła? - spytał.
- Raczej bym o tym wiedział - powiedziałem. Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, powietrze przeszył nagły, głośny dźwięk. Ludzki krzyk, wyrażający ból i cierpienie. Candy i ja spojrzeliśmy na siebie, lekko zaskoczeni. Oboje przyzwyczailiśmy się już do tego typu odgłosów, słuchanie ich wręcz sprawiało nam radość, ale tym razem intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak.
- Ktoś jest w lunaparku? - spytał Candy.
- Nic takiego nie poczułem, ale lepiej to sprawdzić - odparłem.
Błazen natychmiast ruszył w stronę wyjścia, a ja za nim. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, krzyk rozległ się ponownie, dzięki czemu wiedzieliśmy, w którą stronę powinniśmy się udać. Tym razem jednak wrzask urwał się w połowie, jakby ktoś na dobre uciszył osobę, która krzyczała.
- Interesujące - stwierdził Candy, po czym ruszył w kierunku, z którego doszedł nas krzyk. Nie znaliśmy jednak dokładnej lokalizacji tej osoby, albo osób, lawirowaliśmy więc między budynkami, starając się odnaleźć sprawców tego zamieszania.
Pomógł nam w tym śmiech. Szaleńczy, obłąkańczy śmiech, dzięki któremu dotarliśmy na miejsce. Mógł należeć tylko do jednej osoby. Gdy wyszliśmy zza starej karuzeli, na niewielkim placu przed nami mogliśmy ujrzeć ciekawy widok. Jill klęczała na ziemi i wbijała pazury, a właściwie rozszarpywała nimi jakiś ochłap mięsa, który kiedyś chyba był człowiekiem, Cane zaś, cała we krwi, stała obok niej. Przyglądała się temu z zachwytem i radością w oczach i cały czas się śmiała. Dopiero po chwili podniosła wzrok i nas zauważyła.
- O! Cześć chłopaki! - zawołała.
- Co tu się dzieje? - spytał Candy, podchodząc do nich.
Ruszyłem za nim. Zatrzymaliśmy się przy Cane i niemal jednocześnie spojrzeliśmy na Jill, która ani na chwilę nie przerwała swojego zajęcia. Dopiero teraz, może dlatego, że wyczuła nasze spojrzenia, podniosła na nas wzrok i uśmiechnęła się radośnie.
- Zabawiamy się, zresztą widzicie - powiedziała, po czym wstała i wytarła swoje zakrwawione dłonie i pazury o sukienkę. Niewiele to jednak dało, bo materiał dawno już przesiąkł krwią. Następnie Jill podeszła do Candy'ego i przytuliła go, a potem pocałowała w policzek. Dość niezdarnie, przez co Candy syknął, bo ukłuła go swoim nosem.
- Kto to jest? - spytałem, po czym kopnąłem leżące na ziemi truchło. Nie przypominało absolutnie nikogo.
Trudno było nawet orzec, jak Cane i Jill torturowały tą osobę wcześniej, bo z niemal całego jej ciała zdarta była skóra, jej porozrywane fragmenty leżały wszędzie dookoła. Dodatkowo z solidnej rany na brzuchu wręcz wylewały się wnętrzności.
- A może najpierw chcielibyście wiedzieć, co tej osobie zrobiliśmy? - spytała Cane, podchodząc do mnie. Uśmiechnąłem się do niej i pogładziłem ją lekko po głowie, a ona przytuliła się do mnie. Tak samo jak Candy nie miałem problemu z tym, że moja dziewczyna jest cała we krwi, w końcu ja nie wyglądałem lepiej.
- Pewnie. Z chęcią posłuchamy. Szkoda tylko, że nie zostawiliście czegoś dla nas - odparł Candy.
- Trzeba było przyjść wcześniej - stwierdziła Jill.
- A co z Natalie? - spytałem. Candy wzruszył ramionami.
- Skończy swój obchód i wróci tam, gdzie wcześniej byliśmy. A jeśli nie, to poszukamy jej potem - odparł. Jill i Cane spojrzały na siebie, po czym zaczęły chichotać.
- Co jest? - spytałem, zdziwiony ich zachowaniem.
- Och, nie, nic... Po prostu bawi nas myśl o tym, jak świetnie się bawiłyśmy - wyjaśniła Jill.
- O tak! Żebyście wiedzieli! Najpierw związałyśmy naszą ofiarę, a potem Jill wyczarowała chustkę, którą wepchnęłyśmy jej w usta, aby tyle nie krzyczała. Potem zaczęłyśmy ciąć ją po skórze, znaczy Jill, a ja zajęłam się jej twarzą. Odcięłam jej uszy, nos, wycięłam usta i wydłubałam jedno oko, bo chciałam, aby drugim jak najdłużej na nas patrzyła. I na to, jak się z nią bawimy. Potem łamałyśmy jej kości. Gdy nam się znudziło, zaczęłyśmy wyrywać jej paznokcie, jeden po drugim, powoli, aby bolało jak najbardziej. Nie muszę chyba dodawać, że krew lała się strumieniami? Powyrywałam wszystkie paznokcie, aż do żywej skóry, podczas gdy Jill zajęła się na powrót twarzą naszej ofiary.
Wyrwała jej kilka zębów, ale przestała, gdy chustka za bardzo przesiąkła krwią. Ja w tym czasie miażdżyłam młotkiem jej palce, a potem resztę dłoni. Zamknęła oko, które jej zostawiłyśmy, więc Jill uznała, że odbierze jej wzrok, skoro nie chce patrzeć, jak się z nią bawimy. Wyczarowała niewielki, rozgrzany, podłużny kawałek materiału, a potem wbiła go naszej ofierze w oko. Z jeszcze większą siłą zaczęła się nam wyrywać, dosłownie miotała się jak opętana, krzycząc ile tylko miała sił, ale chustka wszystko tłumiła. Jej próby walki i to, jak się zachowywała, wyglądało żałośnie. Jak jakiś robak, którego z łatwością można rozdeptać.
Jill znudziło się drastyczne okaleczanie naszej podopiecznej, więc zamiast tego wyczarowała sobie sól i zaczęła nią posypywać wszystkie rany, które jej zadałyśmy. Nasza ofiara nawet nie próbowała już się więcej wyrywać ani krzyczeć. Chyba płakała, nie jestem pewna, bo łzy mieszały się prawdopodobnie z krwią. Napawałyśmy się widokiem jej cierpienia. Zastanawiałam się, jak jeszcze mogę zadać jej ból. Mój wzrok spoczął na jej ręce, gdzie miała ranę, z której wystawał kawałek jej kości. Otwarte złamanie, klasyka. Postanowiłam jeszcze trochę się zabawić i włożyłam do tej rany swoje palce, a potem zaczęłam ją rozciągać i powiększać. Nie wiedziałam, że nasza ofiara miała jeszcze tyle wigoru, ale nagle znów zaczęła się wyrywać, wierzgając przy tym swoimi nogami. Dziwiłam się, że jest w stanie jeszcze tak nimi wymachiwać, w końcu jej je połamałyśmy.
Jill spodobał się mój pomysł i po tym, jak unieszkodliwiła chwilowo naszą ofiarę solidnym ciosem w twarz, sama po prostu rozszarpała jej brzuch, tworząc wielką ranę, z której już po chwili zaczęły się wręcz wylewać wnętrzności ofiary. Jill nic sobie z tego nie robiła, poszerzała ranę coraz bardziej. W końcu ofiara przestała się tak wyrywać. Jak wiecie, ludzie są dość krusi. Życie zaczęło ją opuszczać, i właśnie wtedy Jill wpadła na kolejny pomysł. Wróciła do jej twarzy, wbiła w ofiarę swoje pazury i zaczęła zdzierać jej skórę. Ofiara wykrzesała z siebie ostatnie siły i na nowo wierzgnęła, przez co jakimś cudem wypadła jej z ust chustka. Krzyknęła raz, chwilę później drugi raz, ale umilkła, gdy Jill silnym pociągnięciem zerwała jej skórę z połowy głowy. To było coś! Żałujcie, że tego nie widzieliście! - zawołała rozentuzjazmowana Cane.
- Oj żałuję, i to bardzo. Brzmi jak naprawdę ciekawe widowisko - stwierdził Candy.
- Ale na samej głowie chyba nie poprzestałyście - odparłem, spoglądając na zmasakrowane ciało.
- Nie, oskórowałyśmy ją do końca - potwierdziła Jill.
- A wiecie, co jest najlepsze?! - zawołała Cane. Candy i ja popatrzyliśmy na nią wyczekująco. - To wasza Natalie! - dodała moja dziewczyna, po czym i ona i Jill zaczęły się śmiać.
~*~
- I pomyśleć, że to przez zwykłą zazdrość... - powiedział Candy, kręcąc z niedowierzaniem głową. Następnie odpakował mojego cukierka i włożył go do ust. Oparłam głowę na jego ramieniu. Siedzieliśmy obok siebie, na jakiejś starej skrzynce, i wpatrywaliśmy się w wejście do namiotu.
- Żadna suka nie będzie mi się koło ciebie kręcić! - zawołałam, na co Candy zareagował śmiechem. W akcie zemsty dźgnęłam go łokciem między żebra, ale to go tylko bardziej rozbawiło. Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk czyichś kroków. Spoważniałam i spojrzałam w stronę wejścia do naszego namiotu, w którym chwilę później pojawił się nie kto inny, tylko mój brat, Laughing Jack. Zamrugałam, zaskoczona jego nagłym pojawieniem się.
- A ty nie jesteś z Cane? - spytał Candy. Chciałam zadać to samo pytanie, ale on mnie ubiegł. Jack wzruszył ramionami i zrobił kilka kroków w naszą stronę.
- Gdzieś mi zwiała - odparł. Nie brzmiał jednak, jakby był zły albo zawiedziony, co mogło oznaczać tyle, że to jakaś ich nowa zabawa. Może bawią się w chowanego, kto wie?
- Tutaj jej nie ma - odparłam.
- Właśnie widzę - powiedział Jack, rozglądając się po pomieszczeniu. Potem jego wzrok spoczął na nas. - A wy co robicie? - spytał. I znów, zanim zdążyłam odpowiedzieć, uprzedził mnie Candy.
- Prowadzimy grę wstępną - odparł.
- Grę wstępną? Do czego? - spytał Jack.
- Do seksu, to chyba oczywiste - powiedział Candy. W tamtej chwili nie zdzieliłam Candy'ego w głowę tylko dlatego, że jego słowa za bardzo mnie zaskoczyły. A Jack'a chyba wkurzyły.
- Co? - spytał, po czym w kilku krokach zbliżył się do nas i stanął przed Candy'm. Mój chłopak nie przejął się chyba jednak tym wszystkim.
- Ty też na pewno sypiasz z Cane i też mi się to nie podoba, ale jakoś to znoszę. Nie wiem tylko, o które z was martwię się bardziej. O ciebie, bo miałeś to nieszczęście i zostałeś chłopakiem mojej siostry, czy o moją siostrę, bo miała to nieszczęście, że została twoją dziewczyną? - odparł Candy. Jack nieco się uspokoił i spojrzał na błazna ze znużeniem i ledwo widoczną irytacją.
- Jesteś niemożliwy - stwierdził mój brat. Candy prychnął.
- Jestem wspaniały! - zawołała, a ja uśmiechnęłam się lekko.
Kłócili się jak dzieci w piaskownicy. Pewnie kontynuowaliby tą zabawną rozmowę, gdyby nie przerwało im tego nagłe pojawienie się Cane. Między nami nagle zmaterializował się różowy dym, z którego po chwili wyłoniła się postać mojej przyjaciółki.
- Cześć i czołem! - zawołała, zwracając tym samym na siebie spojrzenia całej naszej trójki. Właściwie to Cane niemal zawsze znajdowała się w centrum uwagi, dzięki jej głośnej osobowości.
- O, patrz, znalazłem ci Cane - powiedział Candy, po czym uśmiechnął się lekko. Jack spojrzał na niego z irytacją.
- Naprawdę? Co ty nie powiesz? - spytał. Potem jednak wyraz jego twarzy złagodniał i przeniósł wzrok na Cane. - Gdzie ty byłaś? - spytał. Moja przyjaciółka wzruszyła niedbale ramionami.
- Och, no wiesz. To tu, to tam. W różnych miejscach - odparła, po czym nagle uśmiechnęła się i przetoczyła radosnym wzrokiem po naszej trójce. Takie spojrzenie znaczyło tylko tyle, że Cane zaraz powie nam coś, jej zdaniem, wspaniałego i ekscytującego. Nie wiedziałam, czy powinnam się cieszyć czy martwić. - Mam dla was niespodziankę! - zawołała. Jej słowa wprawiły w konsternację chyba każdego z nas.
- Niespodziankę? - powtórzył niepewnie Candy. Cane skinęła energicznie głową.
- Tak! Coś wspaniałego! - zawołała z ekscytacją, po czym spojrzała na mnie. I, o ile to było możliwe, jej uśmiech stał się jeszcze większy. - Tobie spodoba się najbardziej! - stwierdziła z przekonaniem.
- Możesz nas już nie trzymać w niepewności i pokazać tą niespodziankę? - spytał Jack. Cane odwróciła głowę w jego stronę.
- Z wielką przyjemnością - odparła, po czym spojrzała jeszcze na chwilę na swojego brata i zachichotała.
- Nigdy nie sądziłem, że będę musiał ci to powiedzieć, ale chyba ostatecznie postradałaś rozum i zmysły - stwierdził Candy. Cane uspokoiła się.
- Jeszcze nie - odparła, po czym odwróciła się w stronę wejścia. - No dobra, możesz wejść! - zawołała. Wymieniliśmy między sobą spojrzenia, po czym wzrok każdego z nas spoczął na wejściu. Po chwili pojawił się w nim...chłopak. Młody, wyglądał, jakby miał nie więcej niż dwadzieścia lat. Miał krótkie, czarne włosy, które układały mu się w niesforne loki, które zasłaniały nieco jego niebieskie oczy. Był dość wysoki i miał jasną cerę. Wyglądał naprawdę ładnie... Ale te jego niebieskie oczy będą wyglądały jeszcze piękniej, gdy zostaną wyłupane - pomyślałam. Tylko co on miał wspólnego z niespodzianką Cane?
- To jest twoja niespodzianka? - spytał Candy. Podobnie jak Jack i ja, przyglądał się uważnie chłopakowi. Ten zaś, co dziwne, nie wyglądał na przerażonego. Owszem, sprawiał wrażenie dość niepewnego, ale nie śmiertelnie wystraszonego.
- Dokładnie tak. Moja niespodzianka nazywa się Mark - odparła Cane, po czym podeszła do chłopaka i stanęła obok niego. - Całe szczęście w końcu udało mi się go znaleźć - dodała, przyglądając mu się z uśmiechem.
- Zaraz, zaraz... Chcesz powiedzieć, że szukałaś tego chłopaka? Po co? - spytał Jack. Nawet nie krył swojej wściekłości. Cane spojrzała na niego i zachichotała.
- To proste. Ty i Candy tak bardzo napaliliście się, żeby mieć jakiegoś swojego ucznia, a Natalie... Cóż, musiała nas niestety opuścić. Postanowiłam więc, że znajdę wam kogoś na jej miejsce. Tym razem Jill i ja możemy wam pomóc w szkoleniu waszego ucznia, żeby przypadkiem nic mu się nie stało. Mark jest naprawdę świetny! Schwytałam go, jak razem z kumlem szlajali się po naszym lunaparku i powiedziałam, że ten, który zabije drugiego, przeżyje i puszczę go wolno. Tamten się wzbraniał, ale Mark wykorzystał to i szybko się go pozbył, nieźle, nie? Dostrzegłam w nim potencjał i postanowiłam trochę mu o nas opowiedzieć i zaproponować zostanie waszym uczniem. Super, nie? - spytała. Popatrzyła z uśmiechem na Candy'ego i Jacka, po czym przeniosła wzrok na mnie. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Obaj nasi braci, i jednocześnie nasi partnerzy, nawet nie kryli swojej złości. Na myśl o tym, że będziemy mogły się na nich odegrać i sprawić, ze poczują się teraz, tak jak my wcześniej, aż chciało mi się śmiać. Zemsta zawsze jest świetna! Martwiło mnie tylko, że Candy i Jack dość łatwo domyślą się, po co Cane sprowadziła tego chłopaka, więc będą chcieli go szybko zabić. Cóż, to oznaczało tyle, że będziemy musiały pilnować go jak oka w głowie. I tak czekała go śmierć w męczarniach, o czym zapewne nie wiedział, ale jeszcze nie teraz. Najpierw wykorzystamy go, aby zabawić się kosztem jego i naszych braci. Cane wszystko to wspaniale zaplanowała. Właśnie dlatego była moją najlepszą przyjaciółką, miała świetne pomysły i rozumiała mnie jak nikt inny. Wstałam i podeszłam do nich. Zatrzymałam się przed Cane i tym chłopakiem, któremu przyjrzałam się uważnie.
- Cześć, jestem Mark - powiedział pewnie, po czym uśmiechnął się lekko. - Cane mówiła, że stanowicie całkiem fajny klub demonicznych stworzeń mordujących ludzi - dodał. Odwzajemniłam uśmiech i odwróciłam się w stronę Candy'ego i Jacka.
- Moim zdaniem to świetny materiał na ucznia! - zawołałam, delektując się jednocześnie widokiem ich wściekłych min.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro