1839. dwadzieścia dwa.
How strange these human characters are! They even love as if they hate!
— Fiodor Dostojewski
Możliwe, że wrogość jest specyficznym pociągiem seksualnym. W ich przypadku to nawet więcej, niźli tylko możliwe. Przecież dla Dazaia jasne było to, że Dostojewski go nie znosił. Choć skłamałby, twierdząc, że ze wzajemnością. W końcu ciągle rywalizowali, skakali sobie do gardeł (dosłownie też, a jakże), obrażali się i sprzeczali.
Ale to było dla niego nic w obliczu faktu, że przecież ostatecznie zawsze kończyli w mieszkaniu Rosjanina nadzy oraz podnieceni.
Nie żeby Dazai narzekał na to, w jaki sposób ta relacja wyglądała. W końcu nie było żadnych zobowiązań (których przecież całym sobą nie mógł zdzierżyć), zwyczajnie mogli czerpać korzyści i publicznie milczeć na ten temat. Udawać, że są dla siebie wyłącznie znajomymi ze szkoły. Dodatkowo nikt by się niczego po nich nie spodziewał, skoro oni się tak nie lubią.
Poza tym, pewnie, że seks jest dla wszystkich. Ale noc w swoich objęciach, wspólne śniadanie rano (jedzone na tym samym stole, na którym było się niedawno posuwanym) i zakładanie na siebie koszuli partnera o ósmej czterdzieści w słoneczny poniedziałek, jest zarezerwowane tylko dla zakochanych. Czyli nie dla nich.
To dlatego Dazai zawsze wychodził, zanim on się obudził.
Nie chciał wracać do domu, ale też nie chciał zostawać. Błąkał się i płakał, kiedy jego kochanek smacznie spał.
Ale to nic takiego. Przecież ciało Fiodora było piękne, lubił jego twarz, poza tym Rosjanin jako jeden z niewielu potrafił go naprawdę zadowolić. Może właśnie dlatego, że nie dbał o to, czy Dazai będzie zadowolony?
Kurwa jasna, to zdecydowanie było to. Nienawidził jego charakteru i równocześnie kochał jego charakter, bo tak go fascynował, pociągał, zatapiał. Chciał Fiodora i nie chciał. Chciał tylko seksu i chciał seksu z miłości. Chciał mu przywalić ze złości i z podniecenia. Chciał, żeby nazwał go szmatą, a po wszystkim określił mianem jego ukochanego.
A teraz patrzył na niego, szepcząc z utęsknieniem «pieprzyć tą szkołę. zróbmy to u ciebie». A Dostojewski, mimo iż nie usłyszał ani słowa, to na pewno go zrozumiał.
Bo zawsze chodziło tylko o to.
Osamu nigdy nie prosił go o nic innego. To było jedyną rzeczą, której mógł od Rosjanina chcieć. Ale przecież musieli stąd zwiać. Jak najszybciej. Bo zrobić to teraz, w szkolnym kiblu?
To, że Dazai smakował się w tanim winie, wcale automatycznie nie określało go mianem nieekskluzywnej suki. Natomiast Fiodor wolał wódkę.
Więc czekał. Czekał na dzwonek, ryk silnika, silne ramiona, które oplotą jego talię, smukłą dłoń, która zaciśnie się na jego szyi i język, który pozwoli mu dojść. Dazai ciągle czegoś wyczekiwał, ale niestety to Dostojewski dyktował tutaj warunki i Osamu musiał być grzecznym chłopcem, jeśli chciał dostać nagrodę.
Mieszkanie Fiodora było pozbawione barw, energii, życia. Było po prostu ładnym mieszkaniem z ładnym widokiem zza okna. Bez rodzinnych zdjęć, bez obrazów, bez kwiatów, kalendarzy i magnesów przywiezionych znad morza.
Dazai czuł się w nim jak ktoś zupełnie obcy, nie na swoim miejscu, zagubiony, pomieszany. To było bardzo, bardzo, bardzo przykre miejsce. Chyba nawet sam Fiodor go nie lubił.
Krzesła idealnie wsunięte pod stół, dywan perfekcyjnie czysty, naczynia zawsze pomyte, łóżko pościelone i wydawałoby się, że tutaj nawet kurz nie śmiałby spaść na kuchenny blat.
Nie ośmielałby się zanieczyścić miejsca utrzymywanego w tak niebywałym porządku. Osamu podzielał tą postawę.
Biel i czerń. Piękne oraz chłodne. To tak bardzo, bardzo, bardzo do Dostojewskiego pasowało.
To wrażenie było pierwsze i mechaniczne, natomiast wiele czasu zajęło Dazaiowi pojęcie, że czułość tego mężczyzny również była specyficzna. Graniczyła z uczuciami bardziej gwałtownymi albo z ich brakiem. Była niewzruszoną taflą, ośnieżonymi szczytami, wielką pustynią.
Ale niekiedy też niczym lawa, wulkany, jak wielka, ognista kula. Nikt inny, tylko Dostojewski, był w stanie dać mu posmakować tych rzeczy równocześnie.
A seks, ich seks, jest przecież formą agresji, jest brutalny z samego założenia. Nigdy nawet przez myśl by im nie przeszło, żeby zrobić to inaczej. Oni musieli się wyżyć, musieli poniżać i zostać poniżonymi, żeby dalej normalnie funkcjonować.
Tego właśnie chcieli. Wszystko co tu się wydarzyło, to co się dzieje i również to co się dopiero wydarzy, było dla nich w porządku.
W porządku było to, jak zimne dłonie Rosjanina przejechały po barkach Dazaia, zrzucając z nich białą koszulę. W porządku było to, jak chwile potem Fiodor zaczął całować jego szyję, równocześnie odpinając guziki. Jak nie starał się być delikatnym, a jednak jego dotyk za każdym razem okazywał się niezwykle subtelny. Jakbyś upadł na śnieg po wiecznym lecie. Ulga, innowacja, ciekawość. Za każdym cholernym razem. A potem ból, odmrożenia, katar. Za każdym cholernym razem.
Może jeszcze śmierć przez zapalenie płuc.
Ale gdy czujesz się tak, jakbyś stopami dotykał puchu, jakby on otulał Twoje spragnione czułości ciało, to przecież nie myślisz o konsekwencjach, prawda?
Obaj byli jak spragnione zwierzęta. Delikatny dotyk stał się bardziej swobodny, bardziej podniecający, ponętny. Ich palce, nogi, usta, języki sensualnie sunęły po rozpalonych ciałach, pozostawiając tylko drżenie, ciężkie oddechy, puste spojrzenia rzucane spod przymrużonych powiek.
Czuli się, jakby coś ich goniło. Chcieli to zrobić szybko i brutalnie. Chcieli o tym zapomnieć i chcieli to powtórzyć jeszcze dwieście razy. Bardzo, bardzo, bardzo głupi chłopcy.
Ale przecież do rana zostało jeszcze dużo czasu.
A seks w połączeniu z przyjaźnią jest czymś niesamowitym. Natomiast połączony z miłością zwykle prowadził do małżeństwa. Zainteresowanie kimś mogło trwać wiele lat, ale w momencie gdy pójdziesz z tą osobą do łóżka, bezpieczeństwo i przewidywalność znikają. Dlatego seks wyłącznie pognany zwykłym napaleniem, dziką potrzebą, tym śmiesznym, ludzkim usposobieniem... był przekleństwem i darem. Był jak skała albo jak wichura. Choć przecież oni i tak nie liczyli pocałunków, nie pamiętali orgazmów.
Dazai obudził się pierwszy. Nie wstał. Nie ubrał się, nie zabrał swoich rzeczy i nie wyszedł.
Ostatecznie to wstrętne mieszkanie, niczym lodowy pałac, było jego jedyną przystanią. Myśli o bezsensie, o bezwzględności, sama w sobie nieciekawa rzeczywistość... to wszystko przygniotło go i osaczyło. Nie czuł, jakby mógł się ruszyć. Bo wtedy musiałby już wstać i iść.
Ale nie miałby celu, a zwykły wysiłek był czymś żałosnym oraz gnębiącym go. Więc leżał. Milczał, rozmyślał i usychał. A Fiodor spał. Oczywiście. Przecież dramaty Dazaia nigdy nie były dramatami Dostojewskiego.
— Chcę umrzeć — powiedział, patrząc w sufit.
Rosjanin nagle otworzył oczy.
— Och? Jesteś tu? — mruknął, ale biała pościel stłumiła jego głos.
— Skądże, po prostu tak za mną tęsknisz, że dopomagasz sobie wyobraźnią — odparł Osamu, bawiąc się zwisającym z jego kciuka plastrem.
— Ech, czyli jednak.
— Rozczarowany? — zastanowił się Dazai. — Jeśli chcesz urazić rodziców, a nie masz odwagi im powiedzieć, z kim się pieprzysz, jak się pieprzysz i przede wszystkim dlaczego to robisz, to wystarczy się naćpać.
Fiodor ułożył swoją głowę w zagłębieniu szyi chłopaka, mruknął mu do ucha coś niezrozumiałego, ułożył swoją dłoń na jego nieokrytym brzuchu.
— Nie jestem za ładny na narkotyki?
Osamu zachichotał dźwięcznie, ale sztucznie. To nie był ten rodzaj złośliwego albo rozbawionego chichotu. Ten miał tylko sprawiać wrażenie.
— Wszyscy jesteśmy.
Nie.
Coraz częściej myślał o tym, że seks i ćpanie wiele łączy. Bo w końcu stosunek, tak samo jak używki, był ucieczką od rzeczywistości, pozwalał zapomnieć o kłopotach, odprężyć się, zaszyć gdzieś, nie myśleć. Poza tym tak samo też wyniszczał.
— Nie wiem, co mógłbym Ci powiedzieć — oznajmił wreszcie Rosjanin.
— Nic nie musisz. Właściwie jestem już dorosły i do tej pory sobie nieźle radziłem — odparł Dazai, próbując zrzucić ze swojego ciała kochanka. — Nie będę już przeszkadzał.
Fiodor westchnął. Było to takie westchnienie, że gdy je słyszysz, to myślisz, co znów zrobiłeś nie tak, jak oczekiwano. Zastanawiasz się dlaczego on poczuł się mną naprawdę zawiedziony? Dlaczego słowa, które chciał powiedzieć, nie mogły przejść mu przez gardło? Jednak Osamu, pomimo swojej ciekawości, nie zamierzał czekać. Miał przecież jeszcze wiele spraw na głowie.
Na przykład musiał załatwić sobie nowe miejsce do zamieszkania, bo jego ojciec już nie wytrzymał. Oczywiście nie żeby żałował, albo jakoś szczególnie się tym martwił. Przecież jest bardzo, bardzo, bardzo pomysłowym chłopcem i na pewno z łatwością znajdzie wyjście z tej sytuacji.
— Nie — powiedział Dostojewski, gdy chłopak znów spróbował wygramolić się z łóżka. — Zostań ze mną. Nie chcę, żebyś poszedł do niego.
— Jesteś zazdrosny?
Kolejne westchnięcie.
— A ty najwidoczniej z tego faktu zadowolony.
Prawda. Osamu był zadowolony. To nie tak, że jakieś pozytywne uczucia kryły się w postawie Fiodora. Ale były tam jakiekolwiek uczucia i to było naprawdę niesamowite, wydawałoby się wręcz odległe. Przecież dla Dazaia nic nie jest tak intymne jak spanie obok drugiej osoby. Jak ta osobliwa bezczynność. Przyjemna świadomość, że nie chciał go puścić i nie chciał też go teraz pieprzyć.
W tej chwili nie było nic poza mętlikiem w głowie. W tej chwili nie liczyło się nic, poza tym momentem, tym ułożeniem, tym dotykiem. Tym spokojem.
Chodziło tylko o długie palce Fiodora malujące niewidzialne wzroki na jego brzuchu. Liczyły się wyłącznie dłonie Osamu, które najprościej w świecie wplątane były w włosy Rosjanina, tylko stopy, które zwyczajnie, zupełnie niedwuznacznie, ocierały się o jego łydki. Poranny oddech i ziewanie. Promienie słońca wpadające do mieszkania na szóstym piętrze oraz miauczenie głodnego, czarnego kocura.
Ale chwila zawsze będzie tylko chwilą.
— Wyglądasz tak po domowemu — odezwał się Dazai, gdy Fiodor, ubrany w dresy i zwykłą, białą koszulkę, nieudolnie próbował przewrócić naleśnika. — Seksownie. Wyobrażam sobie ciebie w fartuszku odkurzającego to mieszkanie.
Dostojewski uśmiechnął się na chwilę, jednak zaraz potem na jego twarzy znów pojawił się rozdrażniony grymas. Nieczęsto robił sobie śniadania. Nigdy nie robił ich dla kogoś innego. W Internecie było wyraźnie napisane, że to proste, że ten przepis jest banalny i że rezultat wcale nie będzie kojarzył się z gównem.
Cholerne kłamstwo.
— Może chodźmy zjeść na mieście? — zaproponował Osamu.
I poszli. Nie mówili dużo, bo chyba nie przywykli do rozmów. To było dziwne, krępujące. Równocześnie spędzali przyjemnie czas, zajadając się w pobliskiej restauracji i toczyli w głowach mnóstwo wojen.
Nigdy nie rozmawiali na temat ich relacji. W ogóle nigdy nie rozmawiali na ciężkie tematy. Unikali ich, bo przecież to bywa niewygodne, a jedyna przyjemność, jakiej w życiu można doświadczyć, to pełna wygoda. W każdym tego słowa znaczeniu.
A Fiodor był najbardziej niewygodną osobą na świecie do jedzenia śniadań na mieście. Zwłaszcza tego dnia. Przeklęty dzień, przeklęty Chuuya.
Po pierwsze, gdy zadzwonił telefon Dazaia, Fiodor widząc to jedno, konkretne imię na wyświetlaczu wyglądał jak dzieło sztuki. Nie mam na myśli, że przystojnie, nieziemsko, z nieuczesanymi włosami, jasnym płaszczem, nie chodzi o to, że to do niego pasowało. Wyglądał jak dzieło sztuki, ponieważ wywoływał emocje.
Budził niepokój.
Czy w takim razie powinien odebrać? Czy to, że zignorowałby telefon od Nakahary wydałoby się Dostojewskiemu podejrzane?
Oczywiście, że tak.
— Możesz przyjść? — usłyszał głos rudzielca po drugiej stronie. — Przyjdź.
— Teraz? Huh...
Dazai sprawiał wrażenie rozdartego, wyglądał jak ktoś, kto się zastanawiał. Jak ktoś, kto rozważał czy przybiec na zawołanie Chuuyi jak jego pies, przyjaciel, sługa, potencjalny partner seksualny, czy może zostać tutaj, w ładnej restauracji z pewnym nieziemsko przystojnym i niebywale specyficznym gościem, którego obecność przy tak codziennych, zwykłych czynnościach wydawała się krępująca.
Ale prawda jest taka, że on już wiedział, co chciał zrobić. Od samego początku. W końcu istniały priorytety.
— Do później, Dostojewski.
A potem wstał i wyszedł, odprowadzony chłodnym spojrzeniem ciemnych tęczówek. Znajomości ugruntowane na seksie nigdy nie będą się szczególnie liczyły.
Dlatego Fiodor zmuszony był do dokończenia posiłku samotnie, a potem do oczekiwania w swoim mieszkaniu na powrót Dazaia, bo przecież wiedział, że on wróci. W końcu był bardzo, bardzo, bardzo ostrożny w relacjach z ludźmi, na których mu faktycznie zależy.
Dlatego z Nakaharą obchodził się delikatnie, sumiennie, wręcz jakby z jakąś najdroższą zastawą! Natomiast wobec Fiodora zachowywał się zazwyczaj po prostu perwersyjnie. I nie żeby któremuś z nich to przeszkadzało! Wręcz przeciwnie!
W końcu Fiodor czułby się obrażony, gdyby ktokolwiek traktował go jak wytwór porcelany.
Ale jednak, i tak czy siak, Dostojewski odnajdywał w zachowaniu kochanka jakieś oszczerstwa, coś poniżającego go. Jakby Osamu sugerował mu, że ma czuć się gorszy od tego rudzielca. Że nigdy nie będzie na pierwszym miejscu.
Czy on miał jakiekolwiek powody, aby odnajdywać w sobie cokolwiek, co mogłoby nie być wysławiane?
Oczywiście, że nie. Był ponad Nakaharą. Był również ponad Dazaiem, ale przecież wszyscy mamy pokusy i ulubione grzechy.
Dlatego Dostojewski okazał się po prostu przerażony tym, że mógłby utracić swojego kochanka na rzecz Chuuyi, czyli kogoś tak niewyrafinowanego, porywczego wręcz śmiałby rzec... obrzydliwego.
I choć przyznał przed sobą, że nie potrafiłby pogodzić się ze stratą swojej ulubionej zabawki. To przecież w jego strachu kryła się gdzieś jakaś chora zazdrość.
Natomiast człowiek nieprzyzwyczajony do zazdrość naprawdę nieudolnie sobie z nią radził. Choć może nie chodziło tutaj do końca o przywyknięcie, ale o tą nieobliczalną, szaloną, a nawet brutalną osobowość Fiodora.
Musiał dać upust tym emocjom. Były dla niego niecodzienne i uciążliwe, naprawdę z całego serca nie chciał ich czuć. Wbrew pozorom to nie Fiodor był tym, który lubił cierpienie na duszy i ciele.
To był Dazai. Więc dzięki Bogu, że już wrócił.
Dzięki Bogu, że wystarczyło tylko kilka drobnych gestów ze strony Dostojewskiego, aby on się napalił, żeby już powoli ściągał swoją kurtkę, aby wysuwał pasek ze szlufki.
A może to po prostu przez Chuuyę? Może wrócił taki, bo widział się z nim. Może to Chuuya umiał rozbudzić go znacznie lepiej, niż Rosjanin?
Co jeśli tak? Co powinien wtedy zrobić?
Fiodor był właśnie bardzo, bardzo, bardzo wściekły. Z zapałem wygłodniałego zwierzęcia dopadł do Dazaia, zaczął całować jego obojczyki i pchać w stronę sypialni. Osamu cofał się nieuważnie, mrucząc jakieś słowa. Bardzo wiele jakichś tam słów. Może komentował z rozbawieniem poczynania kochanka, może próbował go powstrzymać, albo możliwe też, że wypowiadał coś niebywale zboczonego.
Ale Dostojewski nie słuchał. Nie chciał go słuchać, w ogóle nie chciał, żeby gadał. Miał mu tylko pozwolić na zrobienie z nim tego, na co tylko przyjdzie mu ochotę.
I w jego głowie pojawiło się już mnóstwo pomysłów. Takich, które miałyby być odpowiednią nauczką dla niewychowanego oraz nielojalnego psa. Wszystkie te, które zadałyby mu tyle bólu, na ile tylko sobie zasłużył. A nawet znacznie więcej.
Natomiast Dazai stwierdził, że niebywale łatwo jest pomylić dobry seks z miłością, jeśli codziennie odczuwało się brak jakichkolwiek romantycznych uczuć.
Choć to nie on był tym, który cokolwiek tutaj mylił. Osamu doskonale wiedział, jakie zakończenie będzie miało to wszystko. Był gotowy. Był nawet podekscytowany. On najprościej w świecie nie mógł się doczekać finiszu!
Zdawał sobie sprawę, z kim lądował w łóżku, komu oddawał swoje ciało w całości, z kim chciał kończyć. Zdążył szczególnie dogłębnie poznać Rosjanina i miał pojęcie o naprawdę wielu rzeczach, choć Dostojewski oczywiście nie mógł tego przewidzieć.
Bo gdy tylko Fiodor drżał w nim, to nareszcie pojął coś szczególnie istotnego. Coś, czym powinien być zaaferowany już wcześniej, ale chyba nawet gdyby zdawał sobie z tego sprawę od początku, to raczej nie ośmieliłby się. To było takie proste, takie banalne. Seks liczył się tylko wtedy, kiedy był uprawiany z osobą, która coś znaczyła.
Dlatego Dazai nigdy nie wracał stuprocentowo zadowolony po spotkaniach z Chuuyą. On się dla rudzielca nie liczył i miał tego świadomość!
Więc teraz tylko szukał ukojenia w ramionach Dostojewskiego. To takie śmieszne!
— Komiczne wręcz — warknął, dysząc ciężko nad uchem kochanka.
— Co takiego? — dopytał Osamu.
— Twoje zachowanie. — Fiodor uśmiechnął się. Jednak w tym uśmiechu nie było nic przyjemnego, żadnej radości. To był uśmiech, który mógłby doprowadzać do obłędu i niepokoju. Uśmiech kogoś, kto naprawdę miał dość tego gówna, które ciągle dostawał i tego wykwintnego dania, którego niedane było mu skosztować. — Jesteś zwykłą dziwką.
Dazai jęknął, gdy smukłe dłonie oplotły jego szyję. Wygiął się jak kocur, odchylił głowę, jakby mówił proszę, «tylko nie tak delikatnie. Zrób to po swojemu.»
A Dostojewski tylko patrzył. Zastygł w miejscu i przyglądał się błogiej ekspresji kochanka, który z wyczekiwaniem sapał i mruczał, starając się sam doprowadzić siebie do jego ulubionego stanu.
Doskonale wiedział, że kontakt wzrokowy trwający dłużej niż osiem sekund, bez odwrócenia wzroku czy mrugania, ujawniał żądzę seksu lub morderstwa.
Doskonale wiedział, na które dziś trafiło.
Lubił to spojrzenie Fiodora, było tak cholernie seksowne. Przez myśl mu przebiegło, że mógłby dojść od samego patrzenia na niego. Przecież wystarczyło mu dać tylko chwilę, jednak niegrzeczne szmaty nie zasługują na niesamowite orgazmy.
Fiodor Dostojewski był bardzo, bardzo, bardzo eleganckim młodym mężczyzną z niedawno kupionym mieszkaniem, czarnym kocurem, dobrymi ocenami i świeżymi zwłokami na swoim łóżku.
Oraz pracą na piętnastą, więc ubrał się i wyszedł. Nie chciał być spóźniony już pierwszego dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro