Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 6

Choć do Naomi przychodziło zdecydowanie więcej osób, Louis miał swoje stałe grono - swoich rodziców i siostrę, która jednak nie przychodziła do niego zbyt często. I właśnie tamtego dnia małżeństwo przyszło do szpitala, by odwiedzić swojego syna. Wciąż było dla nich szokiem, że się tam znajdował, nawet jeśli w o wiele lepszym stanie, niż Naomi. Oglądanie go jednak - takiego okaleczonego, jakby bez życia - było bolesne.

- Ja wciąż nie mogę... - zaczęła Ophelia, z bólem w sercu, odwracając się do swojego męża przodem. Ból, jaki znajdował się w jej oczach, ranił jego serce. - Dlaczego on to zrobił, Denis?

- Najwidoczniej uważał to za słuszne. Ta dziewczyna musiała być dla niego ważna, skoro to zrobił.

- To kryminalistka. - przypomniała z jakimś dziwnym jadem w głosie. - W dodatku próbowała zabić naszego syna.

- Ophelia, proszę. Louis musiał mieć powód, by to zrobić. Znasz go, nie chowa długo urazy, nawet po czymś takim. Wiesz przecież, że spotkał się z nią kilka razy, nie mówiąc nam o tym. Skoro nic mu nie zrobiła, to znaczy, że nie jest taka zła. - powiedział spokojnie Denis, nie chcąc wierzyć, że Naomi, a dla nich bardziej Willow, była tak zła, za jaką ją uważali. - Chodźmy już do niego.

Ophelia nie odezwała się więcej, tylko dała się prowadzić swojemu mężowi w odpowiednią stronę. Prędko znaleźli się w sali, w której leżał ich syn, ale nie odezwali się ani słowem. Spojrzeli tylko na siebie, po czym usiedli przy nieprzytomnym chłopaku, wciąż próbując zrozumieć, dlaczego w ogóle tam leżał. Byli świadomi tego, że nie bez powodu znalazł się w tamtym budynku o tamtej porze, z Naomi obok. Choć jej nie znali, wiedzieli, że nie można było jej ufać. Była przecież kryminalistką.

Morderczynią.

A tak naprawdę zwykłą dziewczyną, która w ostatnich tygodniach przeżyła zdecydowanie za dużo, jak na tak młody wiek.

~*~

Denis i Ophelia długo siedzieli u swojego syna, "rozmawiając" z nim, opowiadając różne rzeczy, pytając o wydarzenia sprzed dwóch tygodni. Kiedy wychodzili z sali, na której leżał, od razu wpadli na dwójkę chłopaków, których zdążyli "poznać". Mężczyzna zerknął na swoją żonę, po czym złapał jednego z nich za nadgarstek. Matt, bo to była właśnie jego ręka, odwrócił się zdezorientowany, patrząc na małżeństwo.

- Moglibyśmy porozmawiać?

Bracia spojrzeli po sobie, jakby uzgadniając między sobą, czy myśleli o tym samym. Zaraz odwrócili się do rodziców Louisa, choć pozostawali w bezpiecznej odległości, zdając sobie sprawę, że ich towarzysze byli funkcjonariuszami policji. A oni unikali policji i innych stróżów prawa.

- Coś się stało? - spytał Matt, marszcząc brwi. Patrzył na małżeństwo przed sobą z obawą, zastanawiając się, dlaczego w ogóle ich zaczepili.

- Chcieliśmy z wami porozmawiać. O tym, co się wydarzyło. Musimy wiedzieć, co dokładnie się tam stało. - wyjaśnił pokrótce Denis, przyglądając się obu braciom. Widział ich podkrążone oczy, ale ogółem wyglądali całkiem przyzwoicie.

- Przecież wiecie już wszystko. Był wybuch, a nasza siostra i państwa syn leżą w szpitalu w ciężkim stanie. Nic więcej nie wiemy.

- Osoby, które mogłyby coś więcej wiedzieć, nie żyją. - dodał Frankie zgodnie z prawdą, chcąc przypomnieć im o tamtym drobnym, aczkolwiek ważnym szczególe.

- Nie zmienia to faktu, że jesteście braćmi...

Ophelia urwała, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie znała imienia dziewczyny. Owszem, znała jej pseudonim - Willow, ale to przecież o niczym nie świadczyło. Choć próbowała trzymać się faktów dokonanych przez nią czynów, to nie chciała jej też pochopnie oceniać. Skoro jej syn zaufał Naomi...

- My już sobie pójdziemy. Do widzenia.

- Poczekajcie, proszę. - zaprotestował od razu Denis, łapiąc Frankiego za nadgarstek. Obaj bracia odwrócili się z powrotem w stronę małżeństwa. - Przyjdźcie na komendę, tu macie moją wizytówkę. Będę wdzięczny, jeśli się zjawicie. Im szybciej rozwiążemy tą sprawę, tym lepiej.

- To i tak nie zmieni faktu, że nasza siostra i Louis tutaj leżą. - przypomniał Matt, mierząc ich takim wzrokiem, że aż przeszły ich dreszcze.

- Nie chcemy dla was źle. - powiedział mężczyzna łagodnym tonem, naprawdę nie chcąc, by tak pochopnie ich oceniali. - Chłopcy... Jeśli zależy wam na siostrze...

To był wystarczający argument i ostatni, jaki miał w rękawie Denis. Widząc, jak bracia spojrzeli po sobie, zdał sobie sprawę, że mu się udało. Patrzył jednak na nich, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi z ich strony... Ale się nie doczekał, bo Matt i Frankie najzwyczajniej w skierowali się do wyjścia, nie mówiąc już nic więcej.

- Oni na pewno nie przyjdą. Mogliśmy załatwić to inaczej. - jęknęła Ophelia, łapiąc się za głowę. Była wściekła na samą siebie, że nie zrobiła nic więcej.

- Przyjdą. - stwierdził Denis, patrząc w mieście, gdzie zniknęło rodzeństwo. Wierzył, że to nie było ich ostatnie spotkanie.

- Co? Skąd możesz to wiedzieć? - spytała, marszcząc brwi. Nie rozumiała wtedy już kompletnie nic. Skąd mógł mieć pewność?

- Ten błysk w ich oczach... Wiem, że przyjdą. Dla niej.

~*~

Ku zaskoczeniu Ophelii, Matt, Frankie, Leo i Milo zjawili się na komendzie. Ich widok - choć zwyczajny - przyprawiał jednak o dreszcze. Każdy z pracujących na komendzie policjantów wiedział, kim byli i trochę ich to przerażało. Zdawali sobie sprawę, że gdyby tylko chcieli, zabiliby ich wszystkich bez mrugnięcia okiem, a oni nie mieliby żadnych szans. Tak się jednak nie stało, bo żadne z nich nie planowała niczyjego zabójstwa, nawet jeśli mieli przy sobie broń, o której nikt nie wiedział.

Cała czwórka chłopaków prędko zorientowała się, że ktoś się im przyglądał. Spojrzeli na Ophelię, która nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Onieśmielali ją. Biła od nich powaga, obojętność... Niebezpieczeństwo. Kiedy stanęli przed nią, czuła się wyjątkowo mała.

- Myślałam, że nie przyjdziecie. - powiedziała, starając się brzmieć normalnie. Serce biło jej jednak jak szalone.

- Jeśli uważamy coś za słuszne, to to zrobimy. - oznajmił Matt, a po jej plecach przeszły nieprzyjemne dreszcze. To głównie od niego biła ta niebezpieczna energia, choć wydawał się najodpowiedniejszy z całej czwórki.

- I pani mąż jest przekonujący. - dodał Frankie.

Ophelia sama nie wiedziała, jak interpretować uśmiech Frankiego. Nie mogła go uznać za fałszywy uśmiech, czy też wredny... Było w nim coś, co nie pozwalało jej tak myśleć. A przede wszystkim znała swojego męża i wiedziała, że potrafił być przekonywujący.

Już po chwili kobieta powiedziała im, żeby za nią poszli, co też posłusznie zrobili. Poprowadziła ich do jednego z pomieszczeń, gdzie czekał już jej mąż. Denis uśmiechnął się delikatnie na widok całej piątki, po czym przywitał się z chłopakami uściskiem dłoni. Była to tak normalna, codzienna rzecz, że można było odnieść wrażenie, iż nie była to sytuacja między policjantami a kryminalistami.

- Przejdźmy może do rzeczy. Chcielibyśmy się wszystkiego dowiedzieć o tej całej sytuacji z waszą siostrą. - zaczął po chwili, wskazując im miejsca siedzące. Wszyscy, o dziwo, usiedli na krzesłach przy biurku mężczyzny. - I naszym synem.

- Możemy powtórzyć jedynie to, co już i tak mówiliśmy. Niewiele może to zmienić. - oznajmił Milo zgodnie z prawdą, przyglądając się mężczyźnie z bliska.

- Może jest jeszcze coś, co umyka nam wszystkim.

- Jeśli mam być szczery, to wszyscy, którzy byli w to zamieszani, siedzą w areszcie i czekają na proces. Znaczy, wszyscy ludzie, którzy byli po drugiej stronie, przeciwko nam.

Mimo wszystko i mimo ponownych zarzekań, że nic więcej nie wiedzieli, Matt, Frankie, Leo i Milo opowiedzieli wszystko ze szczegółami... Wszystko to, co sami wiedzieli.

I niewiele to pomogło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro