Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 18

Naomi czuła się, jakby zaraz miała zemdleć. Szalały w niej różne emocje, których nawet nie potrafiła określić. Była jednocześnie szczęśliwa i przerażona tym, co miało się wydarzyć za kilkadziesiąt minut. I jedyną osobą, która mogła ją wtedy uspokoić, była znajdująca się z nią w pomieszczeniu Penny.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Nie możesz się stresować w takim stanie. To będzie najlepszy dzień w twoim życiu. Obiecuję. - powiedziała kobieta, głaszcząc dziewczynę po ramionach w uspokajającym geście.

- To wszystko jakoś do mnie nie dochodzi. Jeszcze jakiś czas temu zawalił mi się cały świat, a dzisiaj biorę ślub. To niedorzeczne. - wyszeptała Naomi, spoglądając na nią z dziwną wdzięcznością.

- To znak, że świat nie jest wcale taki zły. - odparła Penny, posyłając jej delikatny uśmiech. - Straciłaś rodziców, ale w zamian nosisz pod sercem nowe życie.

- Nazwę go Henry, po dziadku.

- Piękne imię.

Obie odwróciły się nagle w stronę drzwi, w które ktoś pukał. Po chwili do pomieszczenia wszedł dobrze ubrany chłopak z rozczochranymi, czarnymi włosami i zielonymi tęczówkami. Wyraźnie zgarbiony i zestresowany, spojrzał na swoją przyjaciółkę, nie wiedząc, co powiedzieć. Naomi zaśmiała się cicho i wyciągnęła do niego dłoń, za którą niemalże od razu złapał.

- Jestem straszną panikarą ostatnio. - powiedziała zgodnie z prawdą, spoglądając ukradkiem również na Penny, która cały czas stała obok.

- Ty panikujesz? To ja tu nikogo nie znam, prócz ciebie. - odpowiedział Edwin dość piskliwym głosem, co nigdy mu się nie przytrafiało. Był przerażony.

- A Matt i Frankie?

- Gdybym jeszcze miał z nimi jakiś świetny kontakt kiedykolwiek. - mruknął, wywracając oczami. - Postawiłaś mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji, królewno.

- Widać, że jesteście podobni. - skomentowała Penny ze śmiechem, zwracając tym na siebie ich uwagę. - Będzie dobrze. Ty, Naomi, zrozumiesz niedługo, że nie było się czego bać. A ty, Edwin, na pewno złapiesz z kimś kontakt. Jestem pewna, że się z kimś zakolegujesz w międzyczasie.

- Jestem introwertykiem, człowiekiem antyspołecznym. Ja nie lubię ludzi, choć są pewne wyjątki, między innymi wy dwie.

- To będziesz się trzymać ze mną i Erickiem. Ja się chętnie tobą zajmę. - powiedziała kobieta z takim przekonaniem...

Naomi wręcz wybuchła śmiechem na tamte słowa, które brzmiały co najmniej dwuznacznie. Edwin zakrył twarz rękoma, próbując powstrzymać śmiech, a Penelope zrobiła się czerwona na twarzy, kiedy dotarło do niej, co powiedziała.

- Lepiej nie mówić tego Erickowi, choć strasznie kusi. - zaśmiała się Naomi, mając wielką ochotę powiedzieć o wszystkim swojemu przyjacielowi, a mężowi blondynki. - Chodźmy już i miejmy to za sobą. Pan młody się jeszcze rozmyśli i będę musiała brać ślub z Eddiem.

Choć powinno być odwrotnie, to Naomi złapała Edwina za rękę i pociągnęła do wyjścia. Penelope skierowała się tuż za nimi, trzymając w dłoni bukiet z białych kwiatów, który należał do panny młodej. Całą trójką ostrożnie zeszli po schodach i wyszli z klatki schodowej. Przed budynkiem, czyli właściwie przed mieszkaniem Ericka i Penelope, stała już podstawiona wcześniej limuzyna, która miała zawieźć ich do kościoła, a później na salę. Za kierownicą siedział nie kto inny, jak Drago, który postanowił robić tamtego dnia za szofera pary młodej.

- Wyglądasz pięknie, Naomi. - skomentował, lustrując dziewczynę wzrokiem. Był pod wrażeniem tego, jak wyglądała.

- Dziękuję.

Mężczyzna pomógł wsiąść Naomi do samochodu, po czym wraz z pozostałymi ruszyli w drogę do kościoła. Dziewczyna przez cały czas ściskała dłoń Edwina, próbując unormować bicie swojego serca. On sam próbował się uspokoić, zdając sobie sprawę, że to ona przeżywała wtedy o wiele gorszy stres, niż on. To miał być jej najlepszy dzień w życiu i zamierzał zrobić wszystko, by tak właśnie było. Zasługiwała na to.

- Jesteś gotowa, Naomi? - spytała Penelope, kiedy zatrzymali się w końcu pod kościołem.

- Chyba nigdy nie będę gotowa. Ale zróbmy to.

Wysiedli więc z limuzyny. Edwin od razu zaproponował Naomi swoje ramię, za które złapała, ściskając lekko. Oboje posłali sobie uśmiechy, po czym całą czwórką ruszyli w stronę wejścia do kościoła, gdzie miała odbyć się cała ceremonia. W tle słychać już było spokojną muzykę, przywołującą gości do wstania.

- Jeszcze możesz zrezygnować. - powiedział cicho Edwin, nachylając się w jej stronę. Naomi przystanęła na moment.

- Nie, nie mogę. - odparła od razu, co go jednak nie zdziwiło. - Nie chcę.

- Przemyśl to szybko. Możemy jeszcze wrócić do Chicago i męczyć siebie nawzajem przez resztę naszych marnych dni.

- To był nasz plan. - zaśmiała się cicho, przypominając sobie obietnicę sprzed lat. Rzeczywiście, przyrzekali męczyć siebie nawzajem, kiedy żadne z nich by się z nikim nie związało do czterdziestki. - Niestety, nie mogę tego zrobić. Przed ołtarzem stoi facet, który oddałby dla mnie wszystko, który...

- Kocha cię nad życie. - dokończył za nią, uśmiechając się delikatnie. - Więc do niego idź, królewno. I zrób wszystko, by nigdy nie żałował decyzji związania się z tobą.

Naomi szybko cmoknęła Edwina w policzek, po czym podeszła do swoich braci, którzy stali przed wejściem. Choć żaden z nich się nie odezwał, obaj poczuli napływające do oczu łzy. Ich młodsza siostrzyczka wychodziła właśnie za mąż, tracili ją, a mimo to cieszyli się jej szczęściem.

- Do łazienki nie musisz? - spytał nagle Frankie, chcąc rozładować jakoś napięcie. Naomi uderzyła go w ramię.

- Wal się, Frankie.

Ostatecznie obaj wystawili swoje ręce w stronę Naomi, która złapała za nie, ściskając lekko. Stukot szpilek, które miała tamtego dnia na sobie, odbijał się jej w uszach, kiedy powolnym krokiem szli przez środek kościoła pod sam ołtarz. Zgromadzeni goście, a nie było ich zbyt wielu, odwrócili się w ich kierunku, wzdychając z zachwytu. Naomi drżała od środka, ale starała się iść pewnie - wiedziała, że upadek nie wchodził wtedy w grę, kiedy podtrzymywana była przez obu swoich braci. Na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, kiedy dostrzegła na końcu białej ścieżki ubranego w biały garnitur Leo. Patrzył w jej stronę przez łzy wzruszenia, podczas gdy Milo uśmiechał się od ucha do ucha, stojąc tuż za nim, a przede wszystkim pełniąc rolę świadka.

Wreszcie Frankie i Matt przystanęli na końcu ścieżki, tuż obok Leo. Kawałek dalej znajdował się ksiądz, który udzielić miał tamtego dnia ślubu. Frankie wyciągnął dłoń Naomi w kierunku jej przyszłego męża, który najdelikatniej, jak się tylko dało, przejął ją od niego, kiwając w kierunku obu braci głową. Oni sami, ku zaskoczeniu panny młodej, pocałowali ją w głowę, po czym odeszli, by zająć swoje miejsca, tuż obok swoich dziewczyn.

Serce waliło wtedy parze młodej jak młotem.

Uroczystość skończyła się zdecydowanie szybciej, niż Naomi z początku przypuszczała. Już jako żona Leo, odwróciła się wraz z nim do gości, unosząc z nim dłonie ku górze. Wszyscy zaczęli wiwatować i bić brawo, podczas gdy Leo niespodziewanie złapał Naomi w talii, przechylił do tyłu i złączył ich usta. Zaraz po tym postawił ją prosto, łapiąc jej twarz w swoje dłonie. Uśmiechnął się szeroko, po czym zerknął swoje czoło z tym jej, wciąż nie potrafiąc uwierzyć, że była już na zawsze jego.

- Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. - wyszeptał, odsuwając się od niej nieznacznie, ale nie wypuszczając jej ze swoich ramion. - Ty i ten maluch.

- Mój mały Henry. - powiedziała Naomi z szerokim uśmiechem, kładąc dłoń na brzuchu. Zaraz przeniosła ją jednak na twarz Leo, którego pogłaskała po policzku. - I mój duży Leoś.

- I moja kochana Naomi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro