Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 3

Cisza, jaka panowała w całym budynku, była nie do zniesienia. Szczególnie dla braci Beckett, którzy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. W ciągu kilku dni ich życie zmieniło się nie do poznania. Pomijając fakt z wysadzeniem domu... Stracili nie tylko rodziców, ale też ostatnią cząstkę siebie - Naomi. Bez niej nic nie było takie samo i każdy odczuwał to na własny sposób.

Matt, nie mogąc dłużej wytrzymać w tamtym miejscu, podniósł się na równe nogi i skierował w stronę wyjścia. Zatrzymał się jednak przy swoim bracie i położył dłoń na jego ramieniu, zerkając na niego. Wiedział, że tylko on był w stanie zrobić dla niego cokolwiek, nawet jeśli cierpiał tak samo, jak on.

- Idę pojeździć, nie wiem, kiedy wrócę. - powiadomił, spoglądając na niego z dziwną melancholią. Frankie posłał mu słaby uśmiech.

- Nie rób niczego głupiego, jasne? - powiedział cicho, a Mattowi zrobiło się wyjątkowo głupio przez jego słowa. Sam nie wiedział dlaczego, ale coś ścisnęło go od środka, gdy tak patrzył na brata.

- Frankie...

Serce Frankiego zabiło mocniej, a mózg sam kazał mu wstać. Stanął naprzeciwko swojego młodszego brata, patrząc mu w oczy, które świeciły lekko. Z bólem przyznał, że były takie same, jak te Naomi, czy też jego.

- Odprowadzę cię. Chcę mieć pewność.

Matt nie potrafił protestować, dlatego tylko westchnął, kiwając głową na znak zgody. Oboje z bratem skierowali się do ich pokoju i zgarnęli stamtąd dla siebie odpowiednie rzeczy - młodszy z braci swój kask, a starszy swoją ulubioną zapalniczkę z jego inicjałami. Zaraz ruszyli w stronę windy i zjechali na sam dół, zgarniając po drodze kluczyki do jednego z motorów.

- Na pewno chcesz jechać sam? - spytał starszy z braci, kiedy obaj stanęli przy wcześniejszej podstawionym motorem. Byli wdzięczni Luizie, że pozwalała im na wszystko.

- Nie masz prawka na motor, Frankie. A dziwnie będzie jechać mi z tobą, gdy będziesz siedzieć z tyłu.

- Wstydzisz się mnie, oszuście. - powiedział Frankie ze zdradą w głowie, dźgając Matta palcem w ramię. Był kompletnie zdziwiony jego odpowiedzią, której zupełnie się nie spodziewał.

- Wcale nie! - zaprotestował od razu młodszy z braci, po raz pierwszy od dawna śmiejąc się cicho z reakcji starszego. Westchnął jednak po chwili i znów na niego spojrzał. - Wyglądałoby to gejowsko, mimo że jesteśmy braćmi. Niewiele osób o tym tutaj wie.

- Niech ci będzie. - mruknął Frankie, rozumiejąc sytuację ze strony Matta. Nie dziwił mu się, ale nie zamierzał tego przyznawać sam przed sobą. - Masz tu wrócić cały i nie jeździć za długo. Nie chcę zostawać tu sam.

- Jest Milo, Leo... - zaczął Matt, próbując przekonać sam siebie, że byli też inni, do których potencjalnie mogli zgłosić się o towarzystwo. Frankie pokręcił głową, kładąc dłoń na ramieniu młodszego brata.

- Wolę twoje towarzystwo, braciszku.

Coś ścisnęło obojgu w piersi na tamte słowa. Spojrzeli na siebie, ale nie odezwali się, najzwyczajniej w świecie nie wiedząc, co mogliby powiedzieć. Cała tamta sytuacja była co najmniej beznadziejna i bez wyjścia. Bez Naomi nie było ich, a to znaczyło, że nic nie było takie samo, jak wcześniej. Ich dotychczasowe życie zmieniło się w momencie, gdy porwano ich małą siostrzyczkę, która walczyła teraz w szpitalu o życie.

- Wrócę szybciej, już myślisz, Frankie. - stwierdził Matt, wsiadając na motor. Spojrzał ostatni raz na swojego towarzysza, po czym założył na głowę swój kask.

- Trzymam za słowo, Matt. Uważaj na siebie.

Już po chwili starszy z braci obserwował, jak jego młodszy brat odjeżdżał spod budynku, zostawiając go samego. On sam westchnął ciężko, po czym usiadł nieopodal drzwi przy ścianie, nie mając nic lepszego do roboty.

Przez długie minuty wpatrywał się w ogień, który wydobywał się z zapalniczki, którą podarowała mu kiedyś Naomi.

~*~

Matt długo jeździł po mieście, aż w końcu zatrzymał się na jakimś parkingu nieopodal placu zabaw. Pomimo aktualnej pory roku znajdowało się tam całkiem sporo dzieci. Patrzył na nie przez chwilę z pewną melancholią. W jego oczy już po chwili rzucił się obraz pewnej trójki.

Obserwował jak jakiś chłopiec popchnął pewną dziewczynkę, która upadła na ziemię i patrzyła na niego z przerażeniem. Zaraz do akcji wkroczyła jednak dwójka chłopaków, która pchnęła tamtego. Już po chwili jednak obaj znaleźli się przy swojej siostrze - a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Matta. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech na wspomnienie dość podobnej sytuacji z dzieciństwa, której też był uczestnikiem. Tak bardzo przypominało mu to jego, Frankiego i Naomi.

- Wszystko w porządku? - spytał jakiś dziewczęcy głos, wyrywając go z zamyślenia.

- Co? - odezwał się skołowany, odwracając się w stronę nieznanej dziewczyny. Prędko pokręciła głową sam do siebie, odganiając od siebie różnego rodzaju musli. - Wybacz, zamyśliłem się. Mówiłaś coś?

- Patrzysz tak na te dzieci... Coś się stało? Chyba nie jesteś żadnym pedofilem, co?

- Nie, nie. Po prostu... - zaczął, jednak nie dokończył. Ciche westchnienie opuściło jego usta, a dłoń przejechała po zmierzwionych włosach. - Przed chwilą te dzieci... Widziałem sytuację ze swojej przeszłości i dotarło do mnie, jak bardzo kocham moje rodzeństwo.

- Słyszałam kiedyś, że... Rodzeństwo tak bardzo się nienawidzi, a w razie wypadku... Oddaliby za siebie życie. - powiedziała dziewczyna, choć sama nie wiedziała dlaczego. Miała nieodparte wrażenie, że powinna to powiedzieć.

- Ja bym oddał teraz życie, byleby moja siostra żyła.

- Wybacz, nie widziałam... - zaczęła pospiesznie, widząc, że wchodziła powoli na grząski grunt. Widziała, że coś zmieniło się w jego spojrzeniu i wiedziała, żeby lepiej się wycofać z tamtego tematu.

- Znaczy, ona żyje, tylko... Walczy. Walczy już od dobrego tygodnia, a ja nie wiem, co ze sobą zrobić. - wyjaśnił Matt pokrótce, nie chcąc mówić obcej nastolatce o "śmierci" siostry, mimo że ta wciąż żyła. Nie chciał jej uśmiercać w oczach innych. - Ale mam brata. I dla niego nie mogę się poddać. Bo dopóki ona żyje, muszę wierzyć.

- I to jest bardzo dobra myśl. - oznajmiła dziewczyna, wskazując na niego palcem. Jej twarz ozdobił szeroki uśmiech, a Matt dopiero po chwili zorientował się, że wystawiła w jego stronę dłoń. - Jestem Ashlyn.

- Matt.

~*~

Matt wrócił pod budynek, w którym aktualnie mieszkali, w o wiele lepszym humorze, niż go opuszczał. Nie spodziewał się, że tamta krótka rozmowa z nieznajomą mu dziewczyną - która dała mu swój numer - tak bardzo potrafi mi humor. To samo chciał też zrobić z Frankiem, dlatego podszedł do siedzącego przy budynku chłopaka, który początkowo nie zwrócił nawet na niego uwagi, tylko przez fakt, że trochę się mu przysnęło.

- Stary, wstawaj. Jedziemy. - odezwał się Matt, szturchając brata w ramię, by się obudził. Uśmiechnął się delikatnie, czy Frankie zaczął się rozglądać wokoło, próbując zrozumieć, co się działo.

- Co? Gdzie? Kiedy wróciłeś?

- Przed chwilą. Wstawaj. Pojedziemy do Naomi. - powiadomił młodszy, machając ręką na znak, by jego towarzysz wstał. Frankie westchnął cicho, ale podniósł się na równe nogi, jeszcze do końca nie ogarniając.

- Ale ona... - zaczął, ale Matt nie pozwolił mu dokończyć. Odwrócił się do niego z tym swoim błyskiem w oku, dając mu znak, żeby słuchał.

- To, że nie reaguje, nie znaczy, że nie słyszy. Chodź. Ona tam leży sama.

- Ćpałeś coś? - spytał Frankie dla upewnienia, marszcząc brwi. Nie poznawał własnego brata, miał wrażenie, jakby ktoś go wtedy podmienił.

- Dobrze wiesz, że nie tykam tego gówna. - stwierdził Matt, patrząc na niego takim wzrokiem... Prędko dotarło do niego, że brat mu zbytnio nie ufał w tamtym momencie. - Frankie...

- No dobra, dobra, niech ci będzie. - westchnął Frankie, kiwając głową sam do siebie. Nie był w stanie mu wtedy odmówić, szczególnie że widział, jak bardzo mu na tym zależało. - Teraz się nie wstydzisz, że będę cię przytulał tak od tyłu? - zażartował, siadając na motorze i obejmując brata w pasie.

- Już żałuję.

W odpowiedzi Frankie tylko się zaśmiał.

Po raz pierwszy od dawna.

~*~

Z racji tego, że każdy z personelu doskonale pamiętał braci Beckett, pielęgniarki niemalże od razu przepuściły ich dalej. Obaj skierowali się lekko zestresowani do odpowiedniej sali, gdzie leżała ich siostra. Zawahali się przed wejściem, zerkając na siebie nawzajem, ale ostatecznie pchnęli drzwi.

Widok podłączonej do różnych maszyn siostry był jak cios prosto w serce. O ile wcześniej taki widok po misjach był raczej codziennością, tak teraz było to traumatyczne. Naomi przecież nigdy nie walczyła o życie w taki sposób. To ona je najczęściej skrócała nieodpowiednim osobom.

- Cześć, siostrzyczko.

- Przynieśliśmy ci kwiaty. Kupiliśmy je w kwiaciarni obok, twoje ulubione. Chyba.

Frankie zerknął na brata, po czym odłożył bukiet niebieskich kwiatów na szafkę nocną, tuż przy głowie dziewczyny. Zaraz usiadł na niewielkim krzesełku, podobnie do Matta, który zasiadł po drugiej stronie. Obaj niemalże od razu złapali po jednej dłoni Naomi i ścisnęli je lekko, chcąc dodać sobie otuchy.

- Jesteśmy świadomi tego, że raczej nam nie odpowiesz, ale... - zaczął Frankie, próbując wyobrażać sobie, że dziewczyna zaraz się do nich odezwie, zbeszta bądź po prostu zacznie się z nimi śmiać.

- I tak będziemy do ciebie mówić. Podobno to słyszysz, ale ile jest w tym prawdy... - dodał od razu Matt, sam już nie wiedząc, czy dobrze robili.

Ciche westchnienie opuściło ich usta, a w sali zapanowała niespodziewana cisza. Serca ściskały ich tak bardzo na jej widok - była bez życia, strasznie blada, niemalże zimna...

- Słyszałem ostatnio, że... Anioły najczęściej schodzą na ziemię, wcielając się w rolę córek. Ja mam jednak wrażenie, że w rolę sióstr także. - powiedział Frankie tak cicho, że Matt ledwo go usłyszał. - Ty jesteś naszym aniołem stróżem.

- A ja widziałem dzisiaj pewną sytuację. I przypomniałem sobie naszą trójkę.

Starszy z braci spojrzał nagle na młodszego ze zmarszczonymi brwiami. Matt zerknął na niego, po czym zaczął tłumaczyć. Obaj bracia już po chwili zaczęli przypominać różnego rodzaju historie z ich trójką w roli głównej. A czas mijał nieubłaganie.

Kiedy wychodzili ze szpitala późnym wieczorem, w głowach obojgu z nich siedziała jedna myśl...

Rodzeństwo. Jedno serce. Dwa ciała.

Choć w ich przypadku trzy ciała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro