prolog
Naomi otworzyła leniwie oczy, rozciągając się. Zaraz podniosła się do siadu, rozglądając się wokoło. Słońce trochę ją oślepiło, ale już po chwili ktoś je zasłonił, wyciągając w jej stronę dłoń. Zdziwiona dziewczyna uniosła głowę do góry, natrafiając na uśmiechniętą twarz mężczyzny.
- Cześć, słonko.
- Dziadek?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, pomagając się jej podnieść. Dziewczyna patrzyła na niego kompletnie zaskoczona. Pokręciła głową sama do siebie, po czym wpadła w jego ramiona, ściskając go mocno. Dziadek dziewczyny zaśmiał się cicho, ciesząc się, że znów ją widział, że mógł ją przytulić, porozmawiać z nią.
- Gdzie właściwie jestem? - spytała Naomi po chwili, odsuwając się od niej. Założyła kosmyk swoich rozpuszczonych, ciemnych włosów za ucho, patrząc na mężczyznę przed sobą.
- To przystanek. - wyjaśnił beztroskim tonem, wskazując na wszystko wokoło nich. - Bo widzisz, miałaś wypadek i lekarze walczą o twoje życie. Spójrz.
Naomi spojrzała w dół i nieco się przeraziła.
Widziała samą siebie i mnóstwo lekarzu kręcących się wokoło. Widziała też Leo, Matta, Frankiego... Ich załamanie. Zabolało ją serce na tamten widok, dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak źle z nią było. W uszach zaczęło jej szumieć, kiedy na dole jej serce się zatrzymało i zrobił się jeszcze większy harmider. Słyszała tamte przeraźliwe krzyki swoich bliskich, widziała, jak ich wyprowadzono, jak usilnie próbowano ją uratować.
- Czyli... Ja umieram? - spytała tak cicho, że mężczyzna ledwo ją usłyszał. Nie chciała nawet wierzyć, że to mógł być jej koniec.
- Wciąż walczysz, oni walczą. - wyjaśnił pokrótce, obejmując ją ramieniem w pocieszającym geście. - Jesteś dość poważnie ranna, szanse są naprawdę niewielkiego, ale tylko twoja silna wola może cię uratować. Nie wiem, czy będziesz w pełni sprawna, ale możesz spróbować żyć dalej.
Naomi nie odezwała się, przyglądając pracy lekarzy. Walczyli o nią, ale to ona musiała wybrać, czy żyć dalej, czy zostać tam ze swoim dziadkiem w bezpiecznej przystani, nie przejmując się kompletnie niczym. To był trudny wybór, ale nie miała za dużo czasu się nad tym zastanawiać, bo do jej uszu dotarł głos jej dziadka.
- Matt i Frankie mocno cię kochają, wiesz o tym, prawda? - odezwał się, uśmiechając się delikatnie. Naomi zabolało serce. - Stracili już rodziców, nie pozwól, by cierpieli jeszcze raz. Jesteś dla nich ważna, słonko. Ważniejsza, niż ktokolwiek inny.
Coś ścisnęło ją od środka, gdy uświadomiła sobie, że przecież miała dla kogo żyć. Na dole miała braci, swojego ukochanego, przyjaciół... Rodzinę. Nie mogła ich zostawić, nie potrafiła, nie chciała.
- Jak długo tu będę? - spytała ze łzami w oczach, odwracając się do dziadka przodem. Nie chciała płakać, ale nie potrafiła być też dłużej silna.
- Nie za długo. Kończy ci się czas, więc musisz wybrać. - stwierdził, przyglądając się jej z bliska. Widział, że się wahała, ale widział też tą determinację w jej oczach, którą miała zawsze.
- Powinnam wrócić?
- Jeśli nie dla siebie, to dla swoich braci, dla Leo, dla przyjaciół... Oni wszyscy w ciebie wierzą, kochają cię i na pewno nie chcieliby przychodzić na twój grób. - powiedział zgodnie z prawdą, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Nie chcę ci mówić, co masz wybrać, ten wybór należy do ciebie.
Naomi ostatni raz spojrzała w dół i przeraziła się jeszcze bardziej. Lekarze pomału zaczynali odpuszczać, a ona nie mogła na to pozwolić. Spojrzała na swojego dziadka ze łzami, a on jedynie się uśmiechnął. Nie musiał nic mówić, ona i tak tego nie potrzebowała.
- Przypilnuj rodziców, dobrze? - powiedziała, starając się opanować swoje szybko bijące serce. Wtedy tak dobrze je czuła.
- A ty swoich braci. - odparł od razu, odwzajemniając jej szeroki uśmiech. Właśnie taką Naomi kochał najbardziej. Tą waleczną dziewczynę, która zawsze była. - Kocham cię mocno, słonko.
- A ja kocham ciebie, dziadku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro