rozdział 5
- Dzień dobry. - przywitało się rodzeństwo Beckett, wchodząc do odpowiedniej sali, gdzie znajdowała się już czekająca na nich "nauczycielka" oraz kilku innych "uczniów".
- Witajcie. - odparła Cheryl, zamykając za nimi drzwi. Kiedy wszyscy już usiedli, kobieta stanęła przy biurku, opierając się o nie plecami, tak, by widzieć wszystkich zgromadzonych. - Jesteście już wszyscy?
- Nie ma Charlotte, ale ona jest usprawiedliwiona akurat.
- Dobrze, to zaczynajmy w takim razie. - powiedziała, podwijac rękawy swojej koszulki, ukazując kilka niewielkich tatuaży na przedramionach. - Dzisiaj zajmiemy się cykutą. Ktoś może wie coś na temat tej trucizny? - spytała, rozglądając się po klasie. Wiedziała, że mogli wiedzieć o tamtej truciźnie.
- Cykutę i tojad to były dwie rzeczy, które najczęściej stosowano, gdy chciało się kogoś pozbyć. - odparła Naomi, bacznie obserwując kobietę przed sobą. Wiedziała dość sporo na temat cykuty, więc postanowiła odpowiedzieć, zdając sobie sprawę, że niektórzy mogli tego nie wiedzieć.
- Dobrze, Naomi.
- Skąd o tym wiedziałaś? - spytał cicho Leo, nachylając się nieznacznie w stronę dziewczyny obok siebie. Podziwiał ją za te wszystkie umiejętności, które potrafiła i wiedzę, którą posiadała.
- Usłyszałam gdzieś kiedyś. - wyjaśniła szeptem, zerkając na niego ukradkiem. Jego ciemne spojrzenie uspokajało ją w jakiś dziwny sposób, którego nie potrafiła wytłumaczyć.
- Cykuta to inaczej szalej jadowity, zawierający alkaloid paraliżujący nerwy obwodowe i mięśnie całego ciała, zaczynając od nóg. Bóle brzucha i nudności, dwie rzeczy, które można uznać za oznaki ciąży. - powiedział Cheryl, zaczynając powoli swój wykład. Wbrew pozorom robiła to naprawdę dobrze i aż chciało się jej słuchać. - Ale zaraz po nich następuje śmiertelny paraliż układu oddechowego. - dodała niezwykle poważnym i dość obojętnym tonem. Z drugiej jednak strony mówiła to, jakby rozmawiała o pogodzie. - Pierwsze wzmianki o cykucie można znaleźć już w komedii Arystofanesa „Żaby" z 405 r. p.n.e. Oficjalnie ta nazwą została wprowadzona do ateńskiego systemu kar w 404 r. p.n.e. w czasie rządów Trzydziestu Tyranów. Cykuta była zatem nazywana „trucizną państwową" lub „słodką śmiercią", co brzmi raczej makabrycznie, gdyż nasuwa to skojarzenie z innymi mniej „słodkimi" formami egzekucji.
~*~
Jeszcze tego samego dnia wieczorem Naomi siedziała w swoim pokoju i rozmawiała ze swoimi rodzicami, którzy byli na misji już kolejny dzień. Nie trudno było ukryć, że cała ich rodzina od lat należała do tamtej organizacji zajmującej się zabójstwami i załatwieniem niewygodnych dla niektórych spraw.
- Kiedy wracacie? - zagadnęła Naomi, składając origami na stole przed sobą. Zawsze ją to odprężało, mimo że robiła to naprawdę rzadko.
- Jutro. - odparła od razu matka dziewczyny, przekrzywiając głowę w bok i patrząc na nią z czułością. Była dumna ze swojej córki, bo mimo tego, czym się zajmowali, Naomi była naprawdę dobra, inteligentna, odpowiedzialna i pracowita, niezależnie od tego, co kazano jej zrobić.
- Mam nadzieję, że żadne z was jutro nie ma żadnej misji. - odezwał się ojciec Naomi, który stał tuż za swoją żoną. Nie można było zaprzeczyć, że zarówno Naomi, jak i Matt oraz Frankie byli dla niego bardzo ważni i mężczyzna zrobiłby dla nich wszystko.
- Póki co nic nie wiemy, ale raczej nie zapowiada się na to, żebyśmy gdzieś wychodzili. - odpowiedziała nastolatka, próbując sobie przypomnieć, czy ktoś nie wspominał o jakiejś misji, w której miałaby uczestniczyć. - Chyba że po jedzenie, bo pomału się kończy. Ktoś niedługo będzie musiał pojechać po zapasy.
- Tylko ty nigdzie nie wychodź, skarbie.
- Ja wiem, mamo. Zazwyczaj Cheryl i Christine wychodzą po prowiant. - wyjaśniła prędko Naomi, doskonale wiedząc, że jej rodzice po prostu się o nią martwili. Pomimo tego, że sami ją wciągnęli w tą całą działalność, ona zawsze pozostawała ich małą córeczką, nawet jeśli była już dorosła. - Tęsknię bardzo. Dobrze, że już wracacie, tak pusto bez was trochę.
- Jeszcze będziecie mieć nas dość. - zaśmiał się mężczyzna, co udzieliło się też jego córce. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, bo radość na twarzy swojej pociechy był wynagrodzeniem za wszystko.
- A wy nas.
Przez dobrą chwilę po prostu cała trójka patrzyła na siebie, uśmiechając się delikatnie. Tamten moment został jednak zakłócony przez odgłos otwieranych drzwi, przez które wyjrzał dobrze znany dziewczynie chłopak.
- Naomi... - mruknął, podchodząc do nastolatki bliżej. Położył dłonie na jej ramionach, układając głowę na jej głowie i... Dopiero wtedy zauważył, że dziewczyna przecież z kimś rozmawiała. - O, dzień dobry, państwu.
- Witaj, Leo. - przywitało się małżeństwo, obserwując obojga nastolatków. Uśmiech chłopaka, a spojrzenie dziewczyny zupełnie ze sobą nie współgrało, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka.
- Chwaliła się, że wygrała wczoraj na zajęciach ze strzelania? - zapytał Leo, nachylając się nieco nad monitorem, by rodzice Naomi dobrze go słyszeli. Nie przejmował się nawet spojrzeniem swojej dziewczyny, która wręcz mordowała go wzrokiem.
- Leo, przestań. Jasne, że wiedzą. - powiedziała natychmiast, odciągając go od swojego laptopa. Uwielbiała go, ale czasami po prostu lubiła pobyć sama, wtedy akurat z rodzicami, ale wciąż sama. - Przepraszam za niego, lubi wchodzić mi w rozmowy z butami. - dodała prędko do swoich rodziców, po czym z powrotem odwróciła się do chłopaka przed sobą. - Wyjdź stąd, zaraz przyjdę. - warknęła cicho, wręcz pchając go w stronę drzwi.
- Czekam przed drzwiami, słodka. - oznajmił Leo, cmokając ją w nos, na co znów cicho warknęła. Nastolatek już po chwili wyszedł z jej pokoju, więc Naomi wróciła do biurka i do rodziców.
- Zabierzcie mnie od niego. O nic więcej nie proszę.
- Uroczo razem wyglądacie. - skomentowała jej matka, uśmiechając się szeroko. Cieszyła się, że jej córka, po ostatnim zerwaniu, znowu kogoś miała. Kogoś, kto traktował ją o wiele lepiej, jakby była całym światem.
- Gdyby nie fakt, że jesteśmy zabójcami. - przypomniała, opierając się łokciami o blat. Małżeństwo jednak zignorowało jej słowa, nawet ich nie komentując.
- Ma szczęście, że traktuje cię lepiej niż... Jak mu tam było? - odezwał się mężczyzna, próbując sobie przypomnieć imię byłego chłopaka córki. Nie dało się ukryć, że nie pałał do niego zbytnio sympatią, skoro nawet nie pamiętał jego imienia.
- Calvin, tato. Miał na imię Calvin. - oznajmiła Naomi dość dobitnie. Westchnęła ciężko, przejeżdżając dłonią po twarzy i próbując ponownie zapomnieć o istnieniu chłopaka, którego wspomnieli. - Ale to już przeszłość, nie wracajmy do tego. Muszę kończyć, wołają mnie już. - dodała po chwili, słysząc swoje imię z korytarza. Nie chciała kończyć, ale zdawała sobie sprawę, że jej znajomi prędzej czy później wejdą do jej pokoju i wyciągną ją siłą.
- Widzimy się jutro, kochanie.
- Będę was wyczekiwać! Paa! - zawołała dziewczyna, machając jeszcze rodzicom na pożegnanie.
Zanim wyszła z pokoju, westchnęła ciężko, wiedząc, że przez najbliższy czas może być otoczona ludźmi, którzy mieli dadzą jej trochę przestrzeni i spokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro