Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 13

- Widział ktoś dzisiaj Matta? Nie słyszałam go od rana, a zazwyczaj przychodzi do mnie, by pogadać, czy coś. - spytała Naomi, wchodząc do salonu, gdzie znajdowało się już kilka osób. Była zdziwiona i nieco zdezorientowana, że jej brata nigdzie nie było. Martwiła się o niego i było to widać już z daleka.

- Misję miał jakąś dzisiaj z rana. Ale dziwne, że jeszcze nie wrócił. - odpowiedziała Charlotte, również zdziwiona faktem, że Matta jeszcze nie było w siedzibie. On nigdy się nie spóźniał, zawsze był tym, który wstawał najszybciej i tym, który kończył swoją robotę jako pierwszy.

- Ej, ludzie!

Wszyscy zgromadzeni spojrzeli w stronę Milo i... Matta. Chłopak nie wyglądał w tamtej chwili najlepiej: rozczochrane włosy, poszarpane ubranie i wszędzie krew. Naomi zabolało serce, a nogi same poprowadziły w stronę brata, którego twarz prędko złapała w swoje dłonie.

- O mój boże! Matt! - zawołała, oglądając jego twarz z każdej strony. Widziała niewielkie rany na jego policzkach, łuku brwiowym oraz wardze, a także ból spowodowany obrażeniami, których doznał. - Co się stało, bracie? Kto ci to zrobił? Nic ci nie jest? Krwawisz.

- Jest okey, Naomi. Trochę tylko oberwałem, nic mi nie będzie. - mruknął Matt z bólem, krzywiąc się nieznacznie. Każdy kolejny ruch był dla niego koszmarem i nie dało się tego nie zauważyć. Cierpiał, a Naomi nie wiedziała, co zrobić, by choć trochę mu ulżyć.

- Musimy to opatrzeć, natychmiast. Chodź ze mną, zajmiemy się tym. - powiedziała prędko, po czym oboje zaczęli kierować się w odpowiednią stronę, do skrzydła szpitalnego. Dziewczyna wiedziała, że tylko tam jej brat mógł dostać profesjonalną pomoc. - Co się stało? Ktoś cię napadł, czy co?

- Można to tak nazwać w sumie. Auu...

- Już, już, wybacz. - mruknęła prędko, zabierając dłoń z jego torsu. Koszulka w tamtym miejscu była rozdarta i zakrwawiona, a rana bolała niemiłosiernie. - Kto to był? - dopytywała, gotowa by już w tamtej chwili zająć się osobą bądź osobami odpowiedzialnymi za jego stan.

- Nie wiem, nie widziałem twarzy. Skopali mnie, zwyzywali. Dobrze, że nie odkryli, że mam ze sobą broń, bo mogło być gorzej. - wyjaśnił, wykrzywiając twarz w bólu. Serce Naomi łamało się na pół, gdy widziała go w takim stanie. Rodzina była dla niej najważniejsza, a wszelka krzywda jakiej doświadczali bolała również ją.

- Trzeba się nimi zająć, Matt. Znajdę ich. - zadeklarowała od razu, ale chłopak natychmiast ostudził jej zapał. Zdawał sobie sprawę, że była w stanie załatwić tamtych chłopaków gołymi rękoma, ale nie chciał, żeby i jej stała się wtedy krzywda.

- To nie ma sensu, Naomi. - oznajmił, patrząc na nią takim wzrokiem, że nie potrafiła się przeciwstawić. Postanowiła więc uszanować jego prośbę i nie nie mieszać się w tamtą sprawę, nawet jeśli miała wielką ochotę skopać winowajcom tyłki.

W końcu dotarli do skrzydła szpitalnego, a tam od razu zostali zauważeni przed doktora, który zajmował się leczeniem Naomi. Mężczyzna natychmiast do nich podszedł, widząc, że z chłopakiem było źle.

- Co się stało? - spytał, zerkając to na Naomi, to na obolałego Matta. Chłopak syknął z bólu, gdy dziewczyna niechcący ścisnęła go w miejscu, gdzie znajdowała się jedna z ran.

- Pobili go. - odpowiedziała od razu nastolatka, po czym spojrzała na lekarza z nadzieją. Liczyła na szybką pomoc, by zobaczyć wreszcie ulgę na twarzy brata. - Zajmiesz się nim, prawda?

- Siadaj. - nakazał od razu mężczyzna, wskazując dłonią na kozetkę. Matt natychmiast na niej usiadł, podczas gdy lekarz zwrócił się do Naomi. - Miło z twojej strony, że się tak troszczysz o nich. - powiedział cicho, uśmiechając się delikatnie. Podobało mu się, że dziewczyna tak troszczyła się o swoich braci, bo inne rodzeństwo w niektórych momentach darłoby ze sobą koty, niż sobie w taki sposób pomagało.

- To moi bracia, nie mogę inaczej. - odparła zgodnie z prawdą, zerkając ukradkiem na starszego brata. - Mogę zostać, prawda?

- Nie ma problemu.

~*~

Już pół godziny później małżeństwo Beckett oraz ich córka siedzieli w salonie, w odosobnieniu i rozmawiali na temat leżącego w skrzydle szpitalnym Matta. Kobieta zarzucała sobie, że jej dzieciom działa się taka krzywda, że w ogóle wciągnęli ich w to całe bagno, w którym oni siedzieli od lat.

- Najpierw jedno nasza córka trafia do szpitala i okazuje się chora na cukrzycę, a teraz nasz syn zostaje brutalnie pobity.

- Matt jest cały, nieco obolały i posiniaczony, ale cały. Nie musicie się aż tak martwić, jest silny, wyjdzie z tego. - powiedziała Naomi, odwracając się w stronę swoich rodziców. Zdawała sobie sprawę, że martwili się o swojego syna, ona z resztą również, ale wiedziała też, że Matt był silny. I psychicznie, i fizycznie.

- Gdzie Frankie? - spytał mężczyzna, zerkając na swoją córkę. Wszyscy troje zdawali sobie sprawę, jak mógłby zareagować Frankie na wiadomość o pobiciu swojego młodszego brata.

- Na strzelnicy. Nie wie o Macie.

- Czego nie wiem o Macie? Coś się stało? - odezwał się chłopak, znikąd zjawiając się koło swojej rodziny.

Cała trójka zamilkła niemalże od razu, patrząc na siebie nawzajem.

- Frankie, hej. - przywitała się natychmiast Naomi, podnosząc się ze swojego miejsca. Zerknęła jeszcze na rodziców, jakby uzgadniając z nimi, że to ona zajmie się przekazaniem informacji bratu. - Chodź, pokażę ci coś, tylko bez żadnych akcji, dobra?

- Będę grzeczny, jak aniołek. - zapewnił Frankie ze śmiechem, składając ręce, jak do modlitwy. I choć normalnie rozbawiłoby to dziewczynę, w tamtej chwili nawet się nie uśmiechnęła.

- Uważaj, bo ci jeszcze uwierzę.

Nastolatka w ciszy zaprowadziła go w odpowiednie miejsce, kompletnie nic nie zdradzając po drodze. Frankie również milczał, nieco zdziwiony jej zachowaniem. Kiedy w końcu dotarli do skrzydła szpitalnego, weszli do odpowiedniej sali, gdzie znajdował się Matt.

- Hej, bracie. - przywitał się chłopak, ucieszony widokiem starszego brata. Poprawił się na swoim miejscu, by w spokoju z nimi porozmawiać, po czym spojrzał na swoje rodzeństwo z uśmiechem.

- Co ci się stało? Gdzieś ty był? - zapytał od razu Frankie, nie bawiąc się w żadne przywitania. Widok chłopaka był bolesny również dla niego, bo jednak patrzenie na cierpienie bliskiej sobie osoby nie było przyjemne.

- Noo, trochę mnie poturbowali, ale jest w porządku. Naomi wynagradza wszystko, to ona tu ze mną przyszła. - odpowiedział Matt, wyciągając w stronę siostry dłoń, którą ta natychmiast ścisnęła, podchodząc do niego bliżej. Cieszyła się, że było już z nim o wiele lepiej i że powoli, naprawdę powoli wracały mu siły.

- Wiesz, ostatnim razem ty też mnie tu przeprowadziłeś. To taka rekompensata za tamto. - powiedziała zgodnie z prawdą, uśmiechając się pod nosem. Doskonale pamiętała, kto ją wtedy przyprowadził w tamto miejsce i dziękowałam mu za to, bo inaczej nie odkryłaby tak szybko, że poważnie chorowała..

- To teraz wy oboje powinniście przyprowadzić tu mnie.

Po sali rozległ się cichy śmiech całej trójki na słowa Frankie'ego, który choć trochę poprawił im w tamtym momencie nastrój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro