Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prolog

- Louis, zdaj raport. Czego się dowiedziałeś? - powiedział jeden z policjantów, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia, gdzie znajdował się dziewiętnastoletni chłopak. Ten spojrzał na wchodzących mężczyzn, po czym odwrócił się z powrotem do swojego laptopa i włączył odpowiednie zdjęcia.

- Nie wiem, jak ma na imię, ale nazywają ją Willow. Szczerze, nie za wiele jest o niej informacji, tak jakby w ogóle nie istniała. Ale ustaliłem pewną rzecz.

- No to mów. Musimy wiedzieć, jak najwięcej. Kto wie, do czego jeszcze jest zdolna.

- Tutaj, na Beverly Boulevard będzie jutro. Godzina osiemnasta dwadzieścia trzy, punktualnie. - powiedział Louis zgodnie z prawdą, włączając mapę i pokazując palcem w odpowiednim miejscu. Nie trudno było ukryć, że mężczyźni byli pod wrażeniem tak precyzyjnej odpowiedzi.

- Wow! - odezwał się jeden z nich, spoglądając po reszcie z szeroko otwartymi oczami.

- Musimy tam wtedy być. - dodał kolejny z determinacją w głosie. Od miesięcy próbowali złapać tajemniczą zabójczynię, bezskutecznie jednak, a każdy, choćby najmniejszy, szczegół był na wagę złota.

- To niebezpieczne. Ona nie jest zwykłą zabójczynią, czy kimś w tym rodzaju. Jeszcze nikomu nie dało się jej złapać, a nie działa sama, jak wiecie. To może być pułapką. - oznajmił Louis, nie do końca przekonany do planu policjantów, których zdążył poznać w ostatnich tygodniach. Wiedział, że byli dobrzy, ale czasami też lekkomyślni i chcący zrobić wszystko szybko, a to przecież wcale nie było takie proste.

- No dobra, to, co twoim zdaniem mamy zrobić w tej sprawie? - spytał mężczyzna po lewej, krzyżując ręce na piersi. W jakimś stopniu wszyscy udali Louis'owi, a jego zdanie ostatnimi czasy było ważne.

- Dajcie mi trochę czasu, a coś wymyślę. - odparł chłopak od razu, wracając do swojego laptopa. Natychmiast zaczął przeszukiwać wszelkie notatki i wiadomości, które zdążył zebrać na temat Willow. - Musi mieć jakieś słabości, odkryję to. Choćbym miał stanąć z nią twarzą w twarz.

- Nawet nie umiesz walczyć. - przypomniał policjant po prawej, na co Louis przewrócił oczami. To nie siła się liczyła w tamtej sprawie.

- Nic nie szkodzi. Załatwię to inaczej.

- Ona cię zabije prędzej, niż ty coś z niej wyciągniesz. Zostaw to profesjonalistom, wiemy, co robić. - polecił jeden z czterech mężczyzn, klepiąc chłopaka po ramieniu. Ten westchnął, wiedząc, że im ciężko było przemówić do rozumu.

- Dobra. Tylko jeśli któryś z was tam zginie, to nie zrzucajcie winy na mnie. - powiedział, bo przeczucie podpowiadało mu, że to mogło skończyć się źle. Nie chciał ofiar, ale narzucać się też nie zamierzał. Byli przecież dorośli.

- Nikt nie zginie. - zapewnił najwyższy z policjantów, niezwykle pewny siebie, co nie udzielało się Louis'owi. Chłopak pokręcił głową, wracając do swojej wcześniejszej pracy, podczas gdy cała reszta zaczęła wychodzić z pomieszczenia.

- Obyś się nie mylił, Dickens. Obyś się nie mylił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro