Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

epilog

- Louis Hamilton, miło w końcu poznać. - odezwała się Willow, podchodząc powolnym krokiem do chłopaka. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, choć gdzieś w środku czuła, że to nie musiało się tak kończyć.

- Ty jesteś... - zaczął Louie, cofając się nieco, gdy dostrzegł, że kierowała się w jego stronę. Był wieczór, było ciemno, a oni znajdowali się w mało uczęszczanej okolicy, która wtedy była idealna na to, co miało się wydarzyć.

- Willow, zgadza się. - przytaknęła, podchodząc do niego jeszcze kawałek. Widziała jego strach, który dodatkowo ją zachęcał. Sama nie potrafiła określić, dlaczego tak się działo. - Cóż za spotkanie, prawda? Kompletnie nie wiedziałam, że będziesz tędy przechodził.

W końcu się zatrzymała, zaledwie metr od niego. Strach ponownie przeszył jego ciało, bo czuł, jak blisko była, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Przerażała go, nie mógł powiedzieć, że nie... Miała w sobie coś, przez co wiedział, że nie była w stu procentach dobra.

- Nie bój się mnie, mój drogi. Ja wcale nie gryzę. - powiedziała spokojnie, a jednak z szatańskim uśmiechem, którego nie mógł zobaczyć. Szaleństwo w jej oczach powiedziało mu jednak wszystko. - Mogę ci coś powiedzieć? - spytała, jak gdyby nigdy nic, na do on przełknął głośno ślinę. Nie wiedział, jak kontrolować swoje zachowanie, a tak usilnie próbował nie pokazać swojego strachu.

- Czego ode mnie chcesz?

- Oh, nie cofaj się. To na nic. - odezwała się ponownie, widząc, że chciał się cofnąć, kiedy podeszła do niego jeszcze o krok. Musiała opanować sytuację, by wszystko poszło dobrze. Musiała w jakimś stopniu zdobyć jego zaufanie, nawet jeśli było to sporym wyzwaniem. - Chciałam ci powiedzieć, że cię podziwiam, wiesz? Odkryłeś, gdzie będę i co planowałam. Policja dała radę, szkoda tylko że kosztem moich ludzi. - powiedziała, smutniejąc natychmiast, gdy przypomniała sobie o Frankie'im, który wciąż leżał w skrzydle szpitalnym, na szczęście już przytomny. - Jeden z moich, mój brat, został postrzelony, bo do nas strzelaliście, mimo że nic wam nie zrobiliśmy. Chcieliśmy sprawiedliwości, chcieliśmy zapobiec większej tragedii, a wy nas zaatakowaliście.

- Nie jesteście wcale tacy święci. - stwierdził, dość wrogim tonem, co nieco ją zabolało. Wiedziała, że tak było, nie mogła zaprzeczyć, ale jednak...

- Żadne z nas nawet nigdy tak nie powiedziało i temu nie da się zaprzeczyć. To prawda, przyznaję bez bicia. - oznajmiła, unosząc nieznacznie dłonie w górę. Nie zamierzała kłamać w tej sprawie, bo i tak wszyscy wiedzieli, jak było.

- Do czego zmierzasz? - zapytał, marszcząc brwi. O ile już rozmawiali, to chciał chociaż znać konkrety, coś, co powiedziałoby mu o intencjach dziewczyny, którą tak chciał poznać.

- Aa, tak, oczywiście. Konkrety. - powiedziała cicho, łapiąc się za głowę, jakby dopiero wtedy dotarło do niej, że coś takiego w ogóle istniało. Spojrzała na niego nagle, z jakąś iskrą w oku, po czym wyciągnęła do niego ręce. - Czy mogę ci podziękować? Jesteś naprawdę dobrym informatykiem, należy ci się szacunek za to, co zrobiłeś dla policji. Ja to cenię. - dodała, kładąc dłoń na sercu, bo w jakimś stopniu naprawdę go ceniła. I gdyby nie współpracował z policją, to może by się zaprzyjaźnili. - To jak? Mogę się przytulić?

Spojrzał na nią, jak na wariatkę, nie dowierzając w jej zachowanie. Uważał, że była bardziej inteligentna i bardziej brutalna, a tu... Wycofał się, wskazując w jakimś kierunku. Wierzył, że może go puści, że policja o wszystkim się dowie, że może ją złapią...

- Może lepiej...

- Nie uciekaj, kochany! Jeszcze nie skończyłam. - powiedziała, jakby urażona, widząc, że jeszcze bardziej zaczął się cofać.

Złapała go za nadgarstek i przyciągnęła do siebie. Oczu chłopaka otworzyły się gwałtownie, gdy nóż znalazł się w jej ciele niespodziewanie. Naomi poklepała go jeszcze po ramieniu, trochę żałując, że to zrobiła, ale nie było już odwrotu.

- Teraz... Już tak. - wyszeptała, ale on nie był już w stanie jej odpowiedzieć. Kiedy się odsunęła, on spojrzał na jej twarz, po raz ostatni, po czym opadł na ziemię, zakrwawiony.

Naomi spojrzała na niego z obojętnością, nie przejmując się już nawet, że go zraniła i to dość poważnie. Liczyło się dla niej wykonanie misji, niż jakaś relacja z nim, której nie potrafiła nawet określić.

- Wybacz i dziękuję, że mogłam cię spotkać, Louis Hamilton. Dobry był z ciebie chłopak.

Po tym odeszła, zostawiając wykrwawiającego się chłopaka na ulicy, w ciemną i chłodną noc, bez żadnych świadków, bez pomocy.

Bez emocji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro