- Chodź.
- Co? Jest środek nocy przecież. - mruknęła Naomi, opatulając się bardziej kołdrą. Leo jednak nie zwracał na to większej uwagi i pakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy do niewielkiego plecaka.
- Będziesz spała w samochodzie. Wstawaj, musimy się zbierać. - powiedział, podchodząc do niej bliżej. Kucnął tuż obok jej twarzy, odgarniając kosmyk jej włosów za ucho. - No dawaj. Nie będziesz żałować.
Naomi nakryła się kołdrą i westchnęła ciężko. Zaraz jednak wstała do siadu, kładąc stopy na zimnej posadzce, przez co przeszły ją dreszcze. Wzdrygnęła się, ale ostatecznie zwlokła z łóżka i podeszła do szafy, by wyciągnąć dla siebie jakieś ubrania.
- Dlaczego ja to robię w ogóle?
~*~
- Z jakiej okazji ty mnie tu zabierasz, co? Czym sobie zasłużyłam? - spytała Naomi, kiedy chłopak zabrał ją na pobliską plażę, gdzie niedługo miał nadejść wschód słońca.
- Taki mały wypad z okazji naszych zaręczyn. Nie mów tylko, że ci się nie podoba. - odparł, obejmując ją od tyłu i kładąc głowę na jej ramieniu. Spojrzał na nią od boku, podziwiając jej prawy profil.
- Nie podoba mi się to, że musiałam tam wcześnie wstać. - mruknęła, ale on nie zdążył odpowiedzieć, bo Naomi uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na niego, by chwilę później położyć głowę na tej jego. - Ale z drugiej strony, warto dla takich widoków.
Stali tak przez kilka minut, dopóki słońce nie wyszło całkowicie. Leo już zaczął się od niej odsuwać, gdy ona nagle przyciągnęła go z powrotem.
- Wschód słońca zaliczyliśmy. Teraz jedziemy dalej.
- Jeszcze chwilkę, proszę. - odezwała się, a on nie potrafił odmówić jej proszącym oczom. Uśmiechnął się jedynie, ponownie ją obejmując. - To chyba jedyny czas, kiedy nie myśleć o tym wszystkim, kiedy mogę czuć się wolna. I w końcu mogę poczuć się, jak normalna dziewczyna.
~*~
Kolejną rzeczą na liście Leo było zobaczenie wielkiego napisu HOLLYWOOD. To dziewięć liter o wysokości 13.7 metra było największą wizytówką Los Angeles i symbolem amerykańskiego przemysłu filmowego. I choć dla niektórych znak Hollywood mógł wydawać się lekko przereklamowany, tym bardziej dla mieszkańców LA, to zdecydowanie był obowiązkowym punktem każdej wizyty w Los Angeles.
- Chyba nie będziesz mi kazał tam wchodzić, nie? - odezwała się Naomi, odwracając się do chłopaka z uniesioną brwią. Tak bardzo nie chciała tego robić, ale mina jej ukochanego mówiła co innego. - Nawet sobie nie żartuj, Leo. Zabiję cię, jeśli naprawdę chcesz tam iść.
Leo zaśmiał się cicho z jej reakcji, świadomy, że byłaby w stanie to zrobić. A ona spojrzała na niego, jak na wariata, nie wiedząc, jak się wtedy zachować.
- Już, nie masz się o co martwić. Żartowałem. Mi też nie chce się tam wchodzić. Chciałem po prostu z tobą zobaczyć ten napis po raz kolejny. Na wchodzenie na górę przyjdzie jeszcze czas.
- Masz szczęście, Leon. - mruknęła, specjalnie używając jego pełnego imienia. Próbowała się nie uśmiechnąć na jego reakcję, ale było to wyjątkowo trudne.
- Tylko nie używaj mojego pełnego imienia. - jęknął, na co uśmiechnęła się zwycięsko. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie lubił tamtego imienia, od początku kazał na siebie mówić właśnie zdrobnieniem.
- Leon.
- Zrobię ci coś zaraz. - powiedział, mierząc ją wzrokiem. Naomi zaśmiała się cicho, podchodząc do niego jeszcze bliżej i nic sobie nie robiąc z jego słów. Zdawała sobie sprawę, że to ona byłaby w stanie to zrobić, nie on.
- Co? Zabijesz mnie? Nie masz psychy, Leon. - zaśmiała się, dźgając go w pierś. Chłopak patrzył na nią dość obojętnym wzrokiem, czym się nawet nie przejmowała.
- Chcesz się przekonać? - spytał, najwyraźniej uważając, że ona zamierzała cichnąć to dalej. Naomi jednak złapała go za rękę i pociągnęła za sobą, udając, że poprzednia rozmowa nigdy nie miała miejsca.
- Chodź już, a nie. Co jest kolejną rzeczą do odhaczenia? - zagadnęła, ciekawa, gdzie zamierzał zabrać ją po raz kolejny. Leo ścisnął jej dłoń, patrząc na nią z pewnym błyskiem w oku.
- Aleja Gwiazd.
~*~
- Kogo szukamy? Chciałbyś zobaczyć czyjąś gwiazdę? - odezwała się Naomi, patrząc w ziemię i szukając osoby bądź postaci, którą chciałaby zobaczyć.
- Moja stoi przede mną.
Policzki Naomi zaróżowiły się po raz pierwszy od naprawdę dawna. Prędko ukryła to swoimi włosami, unikając jego wzroku. Mówił jej takie rzeczy wielokrotnie, ale wtedy jakoś nie potrafiła kontrolować swojego ciała.
- A tak na poważnie? - spytała w końcu, nawet na niego nie spoglądając. Leo zastanowił się przez chwilę, trzymając jej dłoń, by nigdzie jej nie zgubić w tłumie.
- Zobaczyłbym Kermita. - stwierdził wreszcie, na co ona się uśmiechnęła. Zdawała sobie sprawę, że Kermit był kiedyś idolem chłopaka, oczywiście w dzieciństwie.
- Czyli szukamy.
- A ty? - zagadnął, unosząc na nią swój wzrok. Zatrzymali się na chwilę, patrząc na siebie nawzajem. Naomi założyła kosmyk włosów za ucho.
- Powinieneś wiedzieć. - powiedziała cicho, po czym nagle zaczęła cicho śpiewać. - Don't wanna be a boy, you wanna be a man
You wanna stay alive, better do what you can
So beat it, just beat it
You have to show them that you're really not scared. - zaśpiewała, a on patrzył na nią, jak zahipnotyzowany. Wiedział, że była osobą wielu talentów, ale po raz pierwszy słyszał, gdy śpiewała. - Już wiesz?
- Ładnie śpiewasz. - wydukał tylko w odpowiedzi, a ona uśmiechnęła się dość nieśmiało, jak na siebie.
- Wiem. Ale nie zmieniaj tematu.
- Dobrze, dobrze, wybacz. - powiedział ze śmiechem, unosząc ręce do góry w geście poddania. Potem znów złapał ją za dłoń i zaczął iść przed siebie. - Znajdźmy tego Jacksona. - dodał, spoglądając w dół w poszukiwaniu ów piosenkarza.
- Michaela. - oznajmiła od razu Naomi, jednak on nawet na nią nie spojrzał, a jedynie uśmiechnął pod nosem.
- Jacksona.
~*~
- Nie sądziłam, że to jedzenie jest aż tak dobre. Musimy tu przychodzić częściej. Powiem chłopakom, na pewno się zgodzą. Spodoba im się tu. - powiedziała Naomi z szerokim uśmiechem, wręcz podskakując z radości. Prędko jednak oprzytomniała, zerkając na swojego ukochanego. - Chyba ci to nie przeszkadza, co?
- Nie. Wiem, że jesteście ze sobą blisko. Nie zmienię tego i nie zamierzam zmieniać. - odparł zgodnie z prawdą, całując ją w głowę. Naomi uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się, że tak stawiał sprawę. - Przynajmniej mam w nich wsparcie i jednocześnie wrogów.
- Noo, to akurat fakt. Ale Matt i Frankie naprawdę bardzo cię lubią. - przyznała dziewczyna, doskonale pamiętając każdą rozmowę z braćmi na temat Leo. Lubili go o wiele bardziej, niż jej byłego. - Chyba już wracamy, nie? Pewnie się niecierpliwią i zastanawiają, gdzie jesteśmy. Bo wątpię, żebyś ich o tym poinformował.
- Nie złożyło się jakoś. - stwierdził Leo, drapiąc się po karku z zażenowania. Planował to od kilku dni, a zapomniał o tak ważnej rzeczy.
- No właśnie. Dlatego chodź, nie mamy daleko. Powinniśmy zdążyć przed zmierzchem.
~*~
Nastolatkowie nie zdążyli nawet dobrze wejść do salonu w podziemnej siedzibie, gdy na horyzoncie pojawiła się wściekła Christine. Zmierzyła ich wzrokiem, po czym od razu skierowała się do swojego gabinetu.
- Naomi. Leo. Do mojego gabinetu, natychmiast.
- Zajmę się tym. - wyszeptała Naomi, odwracając głowę do chłopaka. Ten nie odpowiedział, a jedynie złapał ją za dłoń i skierował się za kobietą.
Kiedy oboje weszli do odpowiedniego pomieszczenia, Christine siedziała już przy biurku z grobową miną, dając im tym samym znak, że nie była zadowolona. Była zła, że zniknęli na cały dzień, że nie powiedzieli, że wychodzą... Martwiła się, bo to na nią spadłaby odpowiedzialność, gdyby coś się stało.
- No, wytłumaczcie się, proszę. Gdzie żeście zniknęli? I dlaczego nie było was przez cały dzień? - odezwała się w końcu, więc Naomi postawiła krok w jej stronę, by zacząć się tłumaczyć.
- My...
- To moja wina. Naomi nie miała z tym nic wspólnego. - wypalił Leo, nie chcąc, by dziewczyna ich tłumaczyła, skoro to on to wszystko zorganizował. Czuł się odpowiedzialny i zamierzał ponieść konsekwencje na swoje czyny.
Naomi odwróciła się do niego przodem, nie wiedząc, dlaczego to zrobił. Stanęła koło niego, zła, że brał całą winę na siebie.
- Co ty wyprawiasz? - spytała cicho, patrząc na niego znacząco. Leo nie zdążył odpowiedzieć, gdy oboje usłyszeli głos kobiety.
- Mów, Leo. - nakazała, uporczywie się w nich wpatrując. Chciała wyjaśnień, jakichkolwiek, by mogła uznać, że się nie narażali. Ich bezpieczeństwo było najważniejsze.
- Chciałem jej zrobić niespodziankę, bo zaręczyliśmy się ostatnio i stwierdziłem, że zabiorę ją na miasto. Byliśmy w Los Angeles przez cały czas, przysięgam. Nie zrobiliśmy nic, nikomu się nie naraziliśmy.
- To prawda? - spytała Christine, przenosząc swój wzrok na Naomi. Ta natychmiast pokiwała głową, potwierdzając słowa Leo. - No dobra. Jestem w stanie wam w to uwierzyć, ale na przyszłość, jeśli któreś z was wpadnie na podobny pomysł, to dajcie znać, że was nie będzie. - dodała już łagodniej, widząc skruchę w ich tłumaczeniach.
- Dziękujemy, Christine. I przepraszamy. To się więcej nie powtórzy. - powiedziała natychmiast Naomi, popychając Leo w stronę drzwi. Chciała już stamtąd wyjść i spędzić jeszcze trochę czasu ze swoim ukochanym.
- Idźcie już. - nakazała kobieta, machając na nich ręką. Za nim jednak wyszli, odezwała się ponownie. - I szczęścia. Mam nadzieję, że dostanę zaproszenie na ślub.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro