rozdział 14
- Kogo tak właściwie szukamy? - zagadnął Frankie, kiedy razem ze swoim rodzeństwem wchodził na teren jednego z cmentarzy. Dziwił się sam sobie, co tam robił, ale obiecał siostrze pomóc jej we wszystkim i obietnicy zamierzał dotrzymać.
- Louis Hamilton. - odparła natychmiast Naomi, na co jej bracia spojrzeli po sobie z niezrozumieniem. Znali tamto nazwisko, bo dziewczyna mówiła mu o tamtym chłopaku.
- Po co w ogóle? - spytał Matt, marszcząc brwi. Sam chciał pomóc siostrze, ale trochę nie wiedział, w czym dokładnie. Przecież tamta sytuacją wydarzyła się już dawno.
- Muszę coś sprawdzić. A wiem, że nie żyje. Zabiłam go. - wyjaśniła cicho Naomi, rozglądając się na boki w poszukiwaniu odpowiedniego grobu. Musiała wiedzieć, po prostu wiedzieć. - No, nie obijać się, chłopcy. Szukamy, raz, raz. - dodała już głośniej, klaszcząc w dłonie i odchodząc od nich.
- Po kim ona taka stanowcza, co? - spytał cicho Frankie, nachylając się do swojego brata. Obaj patrzyli na dziewczynę przed sobą, która chodziła między grobami.
- Słyszałam to!
Bracia ruszyli więc przed siebie, by pomóc Naomi w poszukiwaniach.
Pół godziny później i ciągłym chodzeniu między nagrobkami zmarłych, cała trójka zebrała się w jednym z miejsc, by obgadać całą sprawę - bracia zamierzali powiedzieć siostrze, że nikogo o imieniu Louis Hamilton nie było na tamtym cmentarzu.
- To chyba na nic, Naomi. Tu nikogo nie ma o takim imieniu i nazwisku. - odezwał się Frankie, z rezygnacją patrząc na dziewczynę naprzeciw. Widział jej determinację, ale niestety nie byli w stanie nic zrobić, by udowodnić jej, że Louis rzeczywiście zmarł.
- Tak. Niby znaleźliśmy jakiegoś Hamiltona, ale gościu zmarł dwadzieścia lat temu. To na pewno nie on. - dodał Matt, potwierdzając słowa brata. Zaraz położył dłoń na ramieniu Naomi, patrząc na nią z pewnym smutkiem. Widział, że tamta spawa była dla niej w jakimś stopniu ważna. - Odpuść.
- Może macie rację? - westchnęła Naomi, patrząc na nich obu. Nie chciała przyjąć do swojej świadomości, że Louisa mogło tam naprawdę nie być. - Tylko coś mi tu nie gra. Jego grób powinien stać tu jakoś od pół roku, a nigdzie go nie ma. Nie pasuje mi to.
- A właściwie, to czemu akurat na tym cmentarzu jesteśmy? Przecież jest jeszcze jeden.
- Wiecie, wątpię, żeby pochowali go na drugim cmentarzu, na drugim końcu LA. Mieszkają tu niedaleko. - odparła od razu, wskazując w jakimś kierunku. Westchnęła jednak ponownie, stwierdzając, że lepiej zostawić tamtą sprawę bez wyjaśnienia. - Dobra, chodźcie. Może powinnam odpuścić tą sprawę.
~*~
- Ej, wy! Stójcie! - zawołał ktoś, a cała trójka odwróciła się za siebie, dostrzegając na horyzoncie czterech chłopaków, może niewiele starszych od nich bądź nawet w tym samym wieku.
- O co chodzi? - spytał spokojnie Matt, widząc tamtych chłopaków. Byli masywni, wysocy i ich zaczepiali, a to nie mogło dobrze się skończyć.
- Wyskakujcie z kasy. Już. - nakazał kolejny z przeciwników, wyginając palce, ale oni nie przejęli się tym zbytnio. Byli w stanie ich załatwić, mieli przy sobie broń, której mogli użyć.
- Nie mamy przy sobie pieniędzy. - powtórzył Matt, wciąż spokojnie, nie chcąc wplątywać się w niepotrzebne akcje. Żadne z nich nie chciało uczestniczyć w tamtej akcji.
- Nie pytałem o to. Dawajcie hajs.
- Powiedział ci coś, czego nie rozumiesz? Nie mamy pieniędzy. - warknęła Naomi, wychodząc naprzeciw tamtej czwórce. Zmierzyła ich wszystkich wzrokiem, pokazując, że wcale się ich nie bała.
- Twoi ochroniarze, kochanie? - zaśmiał się chłopak, uśmiechając się złośliwie. Naomi prychnęła pod nosem, nie wierząc w ich głupotę. Przecież jej bracia i ona sama byli do siebie podobni.
- Moi bracia, pacanie. - odgryzła się natychmiast, nie chcąc wtedy w żaden sposób ustąpić. - I nie nazywaj mnie tak nawet.
- Bracia powiadasz? - odezwał się, po czym znów roześmiał. Zaraz odwrócił się do swoich towarzyszy. - Dobrze. Chłopaki? Trzymajcie ją, nie może się ślicznotka wtrącać. - dodał, na co zmarszczyła brwi. Nie zdążyła jednak zareagować, gdy dwójka chłopaków wzięła ją pod pachy, nie dając się jej ruszyć.
- Co? Ej! Puszczajcie! Natychmiast! - zawołała, próbując się wyrwać z ich uścisku. Oni jednak nie puszczali, a pozostała dwójka zaczęła bić jej braci, kopać, okładać pięściami. - Zostawcie ich! Nic nie zrobili! Zostawcie!
Naomi była zmuszona patrzeć, jak bito jej braci, jak ich katowano. Łzy zagnieździły się w jej oczach, bo nie była w stanie dłużej na to patrzeć. Znów zaczęła się wyrywać, ale oni zdecydowanie za mocno ją trzymali.
- Puszczaj, padalcu! - warknęła, a tamta dwójka natychmiast ją puściła, ku jej uldze. Naomi prędko znalazła się przy swoich poobijanych braciach, sprawdzając, czy nic poważnego im nie było. - Matt, Frankie. - wyszeptała ze łzami, dotykając ich zakrwawionych twarzy. Tamten widok tak cholernie ją wtedy bolał. - Wy cholerne gnoje! Zapłacicie mi za to! - zawołała do oddalających się napastników, którzy nie przejęli się jej nawoływaniami.
Naomi prędko wróciła do Matta i Frankiego, próbując zrobić cokolwiek, by ulżyć im w bólu. Nie mogła patrzeć na nich w tamtym stanie, bo serce łamało się jej na pół.
- Nic wam nie jest? Zabiorę was do lekarza, pomogą wam. - powiedziała cicho, pomagając wstać i jednemu i drugiemu, co wcale nie było takim prostym zadaniem. - Chodźcie, pomalutku, tak? Już, ostrożnie.
Przy jękach bólu i dłużącej się niemiłosiernie drodze, cała trójka wreszcie znalazła się pod odpowiednim budynkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro