Rozdział 47
Tydzień później
Stałem otoczony kartonami i patrzyłem, jak ekipa transportowa pakowała moje rzeczy na pakę ciężarówki. Wziąłem tylko osobiste przedmioty. Zostawiłem meble i resztę wyposażenia. Miałem zamiar posprzątać tu, jak już ci wszyscy ludzie stąd wyjdą.
Amelia wzięła dziś dzień wolny, żeby pomóc w przeprowadzce. Nie widziałem w tym jednak sensu, przecież i tak nie pozwoliłbym jej podnieść nawet jednego kartonu. Moja kruszynka nie powinna zajmować się czymś tak pospolitym. Od tego miała mnie. A właściwie ekipę, której za to zapłaciłem.
Właśnie stała przed domem w czarnym komplecie dresowym i kurtce, rozmawiając przez telefon. Gdy skończyła i wróciła do środka, wyciągnąłem dłoń po urządzenie.
– Masz dziś wolne – przypomniałem. – Firma nie upadnie, jeśli nie będzie cię przez kilka godzin.
Amelia od czasu powrotu z Paryża była prezeską obu filii – tej w Londynie, jak i tej francuskiej. To sprawiało, że była w pracy niemal zawsze. Frustrowało mnie to, bo ostatnie tygodnie prawie cały czas była zmęczona. Dlatego tym bardziej doceniłem, że przyjechała tu ze mną, zamiast siedzieć w Moore Security i urabiać się po łokcie.
Przewróciła oczami i westchnęła ciężko, ale oddała komórkę. Rozejrzała się po prawie pustym pomieszczeniu, a jej wzrok zatrzymał się na zdjęciu leżącym na stole. Obróciłem je rewersem do góry i miałem zamiar je wyrzucić, gdy będę pozbywał się reszty śmieci.
Zaciekawiona podeszła i wzięła fotografię w dłoń. A właściwie połowę fotografii. Wcześniej zdjęcie przedstawiało moją rodzinę: Philipa, Evę, Michaela i mnie. Nie pamiętałem, nawet kiedy zostało zrobione. Zdjęć takich jak to wykonano nam setki, ale z jakiegoś powodu, nie potrafiłem sobie przypomnieć, co spowodowało, że ze wszystkich fotografii zachowałem akurat tę. Może dlatego, że wtedy byłem jeszcze nieświadomy, jak bardzo ten obrazek jest odmienny od rzeczywistości? Amelia widziała teraz na fotograficznym papierze już tylko moich rodziców.
– Gdzie jest reszta zdjęcia? – zapytała.
– Już pewnie w ciężarówce.
– Co na nim jest?
– Ja i Michael. Miałem na nim dziewięć lat, a on trzynaście.
– Zamierzasz to wyrzucić? – Podniosła wyżej zdjęcie.
– Tak. To zdjęcie miało pokazywać rodzinę. Dla mnie tylko Michael nią był.
– A Eva? – dopytała.
To był trudny temat. Prawdą było, że współpraca z matką trochę poprawiła naszą relację, lecz oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nigdy nie będziemy tak blisko, jak typowa matka z synem. Chyba żadne z nas też do tego nie dążyło. Zbyt wiele krzywd się wydarzyło w naszych życiach, abyśmy mogli zacząć od początku.
– Eva wyjechała do Grecji. Tak jest lepiej – powiedziałem krótko.
Rzeczywiście było. Moja matka przeżywała właśnie swoje drugie życie. Gdyby tutaj została, wciąż tkwiłaby pogrążona w nieprzyjemnych wspomnieniach.
Amelia przyjrzała się ostatni raz zdjęciu, a potem podarła na maleńkie kawałki.
– Nie potrzebujesz ich. Nigdy nie potrzebowałeś. Miałeś Michaela, a teraz masz mnie.
Czy wypadało teraz paść przed tą kobietą na kolana? Może. Czy obchodziło mnie, że ekipa wciąż kręciła się po domu i widzieliby to? Absolutnie nie.
Zrobiłem to i wtuliłem się w jej brzuch, a ona pogłaskała mnie po włosach. Miała rację. Nie potrzebowałem matki i ojca. Miałem ją, a to wynagradzało mi całe zło, jakiego doświadczyłem do tej pory. No, może poza stratą Michaela, ale na to już nikt nie mógł nic poradzić.
– Theodorze... – szepnęła. – Chodźmy na spacer. Muszę ci coś wyznać.
Podniosłem głowę i się przeraziłem. Jeszcze nigdy nie widziałem tyle niepewności w oczach mojej kruszynki, co w tej chwili. Zerwałem się na równe nogi i wziąłem ją za rękę, a potem wyprowadziłem na zewnątrz. Po drodze chwyciłem kurtkę i zostawiliśmy ekipę za sobą.
Skierowałem nas w stronę lasu. O tej porze roku było tu tak mało ludzi, że to miejsce zdawało się nawiedzone, szczególnie po zmroku. Delikatny wiatr rozwiewał nasze włosy. Jego świst był jedynym dźwiękiem w okolicy. Nawet ptaki milczały, gdy brnęliśmy po zmarzniętej ziemi przed siebie.
Amelia patrzyła pod nogi i czekała, aż będziemy na tyle daleko, że nikt nas nie usłyszy. Kiedy zaczęła mówić, ścisnęła mocniej moją dłoń. Zupełnie, jakby się bała, że ucieknę.
– Musisz wiedzieć, że obserwowałam twoją rodzinę, jakiś czas przed nawiązaniem współpracy. Już z odległości widać było, że Philip nie był dobrym człowiekiem. Twoja opowieść tylko mnie w tym utwierdziła.
– Dlaczego mi to mówisz? – zdziwiłem się. Czyżby tamto zdjęcie podświadomie wzbudziło w niej chęć do rozmowy o mojej rodzinie?
– Chcę, żebyś znał powody moich późniejszych decyzji – wyjaśniła. – W każdym razie, nawet kiedy wyjechałam, byłam na bieżąco ze wszystkim, co się tu działo.
– Dzięki Nikolaiowi – dokończyłem.
– Tak. To on zdradził mi, co zamierzasz zrobić. Byłam na ciebie wściekła za ten zakład, ale wciąż chciałam zobaczyć twoje zwycięstwo. Nie mogłam sobie odmówić przyjazdu do Londynu, kiedy dowiedziałam się, że ci się udało. Byłeś tak blisko dokonania zemsty, a ja wszystko zepsułam. Nie sądziłam, że zostawisz dokumenty i za mną pójdziesz.
– Poszedłbym za tobą wszędzie, choćby i na koniec świata – wyznałem, będąc pewien tych słów.
Widziałem, jak z każdym zdaniem, Amelia staje się coraz bardziej nerwowa. Przytuliłem ją, ale ona szybko się cofnęła. Najwyraźniej chciała skończyć historię jak najszybciej. To tylko bardziej mnie zestresowało. Pozwoliłem jej zachować dystans, choć korciło mnie, żeby przywrzeć do niej całym ciałem. Nie wiedziałem, dokąd zmierzała z tą historią, ale chciałem w jakikolwiek sposób zapewnić ją, że nie ma na świecie rzeczy, jaka by mnie od niej odsunęła.
Wznowiliśmy spacer, a Amelia kontynuowała:
– Gdy Philip dostał ataku serca, odetchnęłam z ulgą. Wiem, jak to strasznie brzmi, ale taka jest prawda. Jego śmierć zagwarantowałaby ci miejsce na fotelu prezesa i możliwość doprowadzenia tego wszystkiego do końca. Wiedziałam, że podpisałeś dokumenty, gdy on był w szpitalu, ale wtedy lekarze go odratowali. Gdyby wrócił do firmy, te dokumenty byłyby nic niewarte. Zbyt dużo było wtedy świadków. – Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała w przerzedzone korony drzew.
– Co zrobiłaś? – W moim głosie nie było słychać gniewu. Jedynie ciekawość.
– Kazałam komuś dolać mu czegoś do porannej herbaty, gdy był w szpitalu. Po kilku minutach od wypicia, jego serce ponownie stanęło. I tym razem... Tego nie przeżył. – Obróciła głowę, aby na mnie spojrzeć.
Jej twarz nie wyrażała nic. Żadnego smutku, czy wyrzutów sumienia. Zupełnie jakby opowiadała o dzisiejszym śniadaniu, a nie o tym, że poleciła komuś, aby zabił Philipa.
– Dlaczego? – Znałem odpowiedź na to pytanie, ale i tak chciałem ją usłyszeć z ust Amelii.
– Żebyś był wolny. Zasłużyłeś na to.
Musiałem usiąść. Nadmiar informacji sprawił, że zakręciło mi się w głowie. W zasięgu wzroku leżał przewrócony konar drzewa. Usiadłem na nim i oparłem ręce na kolanach, biorąc kilka głębokich oddechów. Zacisnąłem je w pięści, chcąc ukryć ich drżenie. Myśli z szaleńczą prędkością odbijały się od siebie w głowie, w której obecnie panował chaos.
Powinienem czuć gniew, prawda? W końcu zrobiła coś okropnego. Mimo to nie mogłem się na niego zdobyć. Być może dlatego, że zrobiła to dla mnie, z miłości. Nawet jeśli to niemoralne i przerażające.
– Jeśli to, co zrobiłam, sprawi, że mnie znienawidzisz, zrozumiem. Jeszcze zdążymy wycofać ekipę i agenta nieruchomości.
– Nie. – Powstrzymałem ją ruchem dłoni, a potem przywołałem do siebie.
Nie skomentowała mojego gestu, co najlepiej pokazało, jak bardzo była zestresowana w oczekiwaniu na moją reakcję. Zupełnie nie obszedł jej fakt, że kazała odebrać życie innemu człowiekowi, ale denerwowała się tym, jak zareaguję, gdy wyzna mi prawdę. Czy już kiedyś to robiła? Czy dlatego niektórzy bali się jej niemal panicznie? W głowie pojawiły mi się obrazy szefa tamtego pubu, w którym się poznaliśmy i kawałki układanki nagle połączyły się w całość. Odsunąłem te myśli od siebie. To nie był dobry moment, aby zapytać o tamten wieczór.
– Dlaczego teraz mi to mówisz? – zapytałem.
Amelia schowała dłonie w kieszenie kurtki i przygryzła wnętrze policzka, zapewne szukając odpowiednich słów.
– W mojej rodzinie nie mamy przed sobą tajemnic. Zdecydowałam się na prawdę, żebyś mógł zdecydować, czy nadal chcesz być jej częścią.
– Znaczy że oni wiedzą co zrobiłaś? – Wybałuszyłem na nią oczy, a ona sapnęła rozbawiona tym widokiem. Westchnęła lekko i zadarła głowę do góry.
– Chyba nie sądzisz, że ja naprawdę wszystkim zajmuję się sama.
– Kto? – To krótkie pytanie znów zwróciło brązowe tęczówki w moją stronę.
– Ta osoba sama ci powie, gdy zdobędziesz jej zaufanie – odparła wymijająco.
Przez ciągnący się w nieskończoność moment, między nami wisiała martwa cisza.
Delikatnie ustawiłem Amelią między swoimi nogami i oparłem dłonie płasko na jej udach. Wpatrywałem się w zapięcie kurtki, zastanawiając się, jak miałem wyrazić miłość, jaką do niej czułem. Szukałem właściwych słów, ale wszystkie wydawały się niewystarczające. Zdecydowałem się na to, żeby powiedzieć to, co obiecałem – prawdę. Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech, zanim to z siebie wyrzuciłem.
– Za każdym razem, gdy wydaję mi się, że nie mógłbym cię już bardziej pokochać, ty udowadniasz, jak bardzo się mylę. Zabiłaś człowieka, abym doprowadził swój plan do końca. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego – urwałem na chwilę, żeby spojrzeniem przekonać ją o szczerości moich słów. – A skoro już wyznajemy sobie kilka rzeczy, też muszę ci coś powiedzieć. Gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek ci zagrażał, zabiłbym go własnymi rękoma. Bez żadnego zawahania.
Oczy Amelii zalśniły łzami, gdy słuchała, jak w dość zawoalowany sposób jej wybaczam. Staliśmy tak pośrodku lasu, gdzie niegdyś ją zostawiłem i nazwałem nawiedzoną, a gdzie teraz znaleźliśmy w sobie nawzajem bezpieczną przystań.
– Wracajmy. Niedługo przyjdzie agent nieruchomości, a ja jeszcze nie posprzątałem. – Pomyślałem o tych wszystkich śladach butów na podłodze i aż mną wstrząsnęło.
– Pedant – wyzwała mnie Amelia.
– Maniaczka kontroli – odparłem, zanim się pocałowaliśmy.
W drodze powrotnej kurczowo trzymałem rękę Amelii przy sobie. Jak to możliwe, że tak małe ciało, skrywało w sobie tak wielkie serce? Zerkałem na nią kątem oka, zastanawiając się, do czego jeszcze była zdolna, żeby ochronić swoich bliskich?
Doszedłem do wniosku, że wtedy w barze sushi, miałem rację. Amelia Moore mogłaby z łatwością zostać szefową mafii. Co więcej, byłaby pewnie jedną z najgroźniejszych kobiet, jakie ten świat widział.
O żesz w mordę jeża! Kto by się spodziewał, że Amelia Moore jest aż tak niebezpieczna? Kilkoro z was na pewno, biorąc pod uwagę komentarze pod rozdziałem w barze :D Ale, ale... Jeśli nie ona, to kto zaciukał Philipa? Dawajcie swoje podejrzenia!
Oto ostatni rozdział Zawrzyjmy Układ! Jeszcze tylko epilog, notka od autora, podziękowania i można się rozchodzić...
Dla zainteresowanych statystyki rozdziału 47:
10345 ZZS
1575 Wyrazów
4 Strony A4
8 Minut czytania wg Wattpada
ZOSTAW COŚ PO SOBIE, JEŚLI SPODOBAŁ CI SIĘ ROZDZIAŁ i do zobaczenia w epilogu, czyli już za chwilę, bo dziś (19/11/2024) ZU zostanie opublikowane do końca!
2...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro