Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

Jedenaście dni później

Nadszedł wielki dzień. Początek końca Clark Company. Mimo bardzo krótkiego okresu na odpowiedź, obecność na imprezie dotyczącej przepisania mi firmy, potwierdziło prawie sto osób. Wszyscy chcieli być świadkami abdykacji Philipa Clarka.

Nasze nazwisko przez trzydzieści lat znaczyło w tym kraju wiele. Zbyt wiele. Miałem zamiar zakończyć wszystko bez świadków, ale skoro zarząd chciał hucznej imprezy, to dostanie najbardziej wybuchowy finał, jakiego nawet nie mogliby sobie wyobrazić, nawet gdyby próbowali.

Zasiądę na kamiennym tronie zgodnie z ich wolą i pozwolę im być świadkami, jak przemieniam go w kupę gruzu.

Uroczystość miała odbyć się o dwudziestej, dlatego pół godziny przed rozpoczęciem, podjechałem swoim mercedesem po Aleksandrę.

Stała w wieczorowej, krwistoczerwonej i długiej do ziemi, sukni. Stanowiła wyraźny kontrast z obskurną kamienicą, którą miała w tle. Dlaczego mieszkała w takim miejscu? Ono nie pasowało do tej inteligentnej kobiety, która dzięki pracy dla mnie zarabiała miesięcznie pięciocyfrowe kwoty. Zamierzałem ją o to zapytać przy innej okazji.

Wyszedłem i podałem dłoń kobiecie, a potem okręciłem nią dookoła, aby mogła pochwalić się kreacją.

– Wyglądasz... Wow... Naprawdę... – Zabrakło mi słów.

Kobieta poprawiła okulary w zakłopotaniu. Zaraz jednak zadarła podbródek dumnie do góry, jakby uzmysłowiła sobie, że taka kreacja wymaga noszenia jej z dumą.

– Dziękuję. To zasługa mojego szefa jest bardzo hojny. – Uśmiechnęła się.

– Sukienka to za mało, abyś mogła wybaczyć mu jego arogancję.

– Spokojnie. Zostało mu wybaczone.

– Kiedy?

– Gdy zapłacił za te buty. – Podniosła suknię i pochwaliła się srebrnymi sandałami na cienkim obcasie.

Pokiwałem głową z uznaniem, po czym pomogłem jej wsiąść i ruszyliśmy. Nie wypadało się spóźnić na własną imprezę.

Ostatnimi miesiącami, gdy wyobrażałem sobie ten dzień, zawsze u swego boku widziałem Amelię. Chciałem iść pod ramię z królową, żeby patrzyła, jak burzę kamienny pałac. Byśmy mogli razem stać wśród jego odłamków.

Jednak jej tu nie było. A obok mnie stała blondynka, która nie zasłużyła, abym myślał o innej kobiecie, gdy kroczy ze mną ramię w ramię. Aleksandra od lat była kimś stałym w moim życiu. Byłem po prostu na tyle głupi, że zauważyłem to dopiero w ciągu ostatnich miesięcy.

Zaproponowałem kobiecie oparcie, w postaci mojego ramienia, gdy parkingowy odprowadzał samochód. Blaski fleszy i klikanie aparatów rozproszyły nas na moment. Wymusiłem firmowy uśmiech, tak samo jak moja towarzyszka i idąc po ciemno-zielonym dywanie, dumnie wkroczyliśmy do Ritza.

Ciekaw byłem, ile jutro plotek rozniesie się po Londynie o moim nieistniejącym związku z Aleksandrą. Przecież te hieny nie sprawdzą, że jest moją asystentką, a nawet gdyby, żaden z nich nie pokusi się na prawdę, bo to skandale się najlepiej sprzedają.

Agnes Weston wynajęła tę samą salę, w której wcześniej odbywały się urodziny Vivian. Kroczyłem środkiem tak, jak wtedy Moore'owie. Eva i Philip byli już na miejscu. Ojciec założył swój wyjściowy smoking, a posiwiałe włosy zaczesał do tyłu. Wciąż nie był w pełni zadowolony z obrotu tej sytuacji, ale na szczęście, już nic nie mógł z tym zrobić. Dzięki obecności tylu ludzi oraz reporterów, ukrywał swoją niechęć pod służbowym grymasem.

Eva natomiast promieniała radością. Zupełnie jakby wizja nadchodzącej wolności, odjęła jej kilka lat. Założyła elegancki kombinezon w kolorze głębokiego granatu, z długimi rękawami. Standardowo, na ramionach miała narzucony futrzany szal.

Przywitałem się z matką, całując ją w policzek. To było kolejne zagranie pod publikę. Philip sztywno uścisnął mi dłoń, a potem odwrócił wzrok, tym samym ignorując Aleksandrę. Już miałem zareagować, ale poczułem ścisk na wysokości bicepsa. Kątem oka dostrzegłem, jak blondynka powstrzymuje mnie ruchem głowy. Miała rację, dramat można było odłożyć na później.

Nieświadomy tego, że Aleksandra właśnie oszczędziła mu operację plastyczną nosa, Philip oddalił się i zmieszał z resztą gości. Niestety nie na długo. Średnio co dwadzieścia minut pojawiał się w pobliżu. Nie wiedziałem, czy to tylko zagranie dumnego ojca dla ludzi, czy może chęć przyłapania mnie na czymś, co zniweczy moje przejęcie firmy.

Zanim reszta zaproszonych zajęła swoje miejsca, zrobiła się już dwudziesta czterdzieści. Kelnerzy w białych marynarkach, sprawnie lawirowali między stolikami, częstując gości szampanem i przekąskami. Dla mediów, Agnes wyznaczyła osobne stoły. Przy nich zostały już ustawione kamery na statywach, które miały raportować przebieg zdarzeń dzisiejszej uroczystości. Niewielkie wzniesienie pod południową ścianą miało być jego epicentrum. To tam, Philip i ja, mieliśmy złożyć podpisy na dokumentach, które odbiorą mu posadę.

Przy naszym stoliku Eva i Aleksandra usiadły obok siebie i żywo dyskutowały o wystroju sali i wyborze kreacji poszczególnych gości. Tymczasem ojciec i ja milczeliśmy, dyskretnie je obserwując. Nie miałem ochoty na omawianie koloru obrusów, czy sukienek, ale mógłbym to robić do białego rana, jeśli alternatywą byłaby rozmowa z najstarszym Clarkiem.

Mimo że wieść o rozwodzie rozeszła się jak dobre wino na imprezie, oni wciąż chcieli sprawiać dobre wrażenie dla ludzi z zewnątrz. A przynajmniej Philip chciał. Matka po prostu się nie odsuwała. Jednak nigdy pierwsza nie inicjowała rozmowy. Nie skracała też między nimi dystansu. Nawet teraz gdy siedzieli przy jednym stole, dało się wyczuć, że Eva jawnie ignoruje swojego byłego męża.

Poczułem ukłucie satysfakcji, gdy dojrzałem na jego twarzy cień smutku. Nareszcie wiesz, jak ona się czuła przy tobie przez te wszystkie lata! – pomyślałem. Mężczyzna, jakby słyszał moje myśli, odwrócił wzrok i upił mały łyk musującego trunku. Ja piłem wodę. Od czasu wydarzenia, w którym brali udział gin i Amelia, dotrzymywałem danego sobie słowa i nie tknąłem alkoholu.

Ludzie podchodzili do mnie, aby składać gratulacje. Jednak, gdy tylko odchodzili kilka kroków, najpewniej myśląc, że ich nie słyszę – szeptali. Mogłem wzbudzać zaufanie w członkach zarządu, ale byłem zbyt znany ze swoich wcześniejszych skandali, aby opinia publiczna przestała wyrażać swoje wątpliwości. Nawet jeśli robili to po kątach sali jednego z najdroższych hoteli w mieście.

– Nie ma jej – szepnęła Aleksandra.

Nie zdawałem sobie sprawy, że podświadomie wśród tłumu szukałem Amelii.

– Wiem – odparłem. Nawet ja usłyszałem smutek w swoim głosie.

W rogu sali orkiestra grała cichą i spokojną melodię, do której nikt nie tańczył. Goście krążyli wokół mojej rodziny jak sępy wyczuwające padlinę. Próbowali dopatrzyć się rys na pozornie idealnych ludziach, gdy sztucznie uśmiechaliśmy się do wspólnych zdjęć.

Dlaczego to tak długo trwało? Ile jeszcze czasu musiałem się tu kręcić, zanim podpiszę tę cholerną umowę, żebym mógł potem uciec z tego cyrku?

Za moimi plecami rozległ się pisk, który odwrócił moją uwagę od natarczywych myśli, a chwilę później usłyszałem śmiech Agnes Weston. Czterdziestolatka, elegancko ubrana, stanęła na podwyższeniu i zbliżyła mikrofon do ust.

– Ach, ta technologia. Dobry wieczór. Serdecznie witamy wszystkich zebranych na dzisiejszej uroczystości. – Rozległy się oklaski. – Za chwilę odbędzie się oficjalne podpisanie dokumentów, przekazujących stanowisko prezesa, Theodorowi Clarkowi. – Wskazała na mnie dłonią.

Wstałem i krótko ukłoniłem się gościom. Nagrodzili mnie kolejnymi oklaskami. Przy stoliku dla reporterów, zaczęło się poruszenie. Każdy z nich wyciągnął dyktafon i mikrofon, trzymając swoje urządzenia w gotowości. Zrobili mi kilka zdjęć i zaczęli ustawiać się pod sceną, gdzie obecnie stała pani Weston.

– A teraz poprosimy o kilka słów, obecnego prezesa, Philipa Clarka – powiedziała członkini zarządu, gdy atmosfera na sali się uspokoiła.

Usiadłem i słuchałem samych fałszywych słów, jakie wylewały się z ust obecnego – jeszcze – prezesa. Musiałem bardzo uważać, aby moja twarz nie zdradziła, co tak naprawdę sądzę o tym człowieku.

– Jestem niezmiernie dumny, że mogę przekazać Clark Company w tak dobre i zaufane ręce. Wierzymy, że pod rządami mojego syna, Theodora, firma wniesie się jeszcze wyżej niż dotychczas.

Omal nie parsknąłem śmiechem. On? Dumny? Ze mnie? Zapewne ćwiczył te słowa długie godziny przed lustrem, zanim w ogóle przeszły mu przez gardło.

Uwagę zebranych zwróciła Eva. Niosła w rękach brązową, skórzaną teczkę.

Co za absurd! Zachowują się, jakby wręczali komuś Nagrodę Nobla.

Kobieta stanęła obok swojego byłego męża, a ten zaprosił mnie do nich na scenę. Czy tylko ja miałem wrażenie, że robimy z siebie durni takim zachowaniem?

Oklaski, błyski fleszy i szepty. Kolejna śmieszna kanonada, mająca na celu dawać złudne poczucie zrobienia czegoś wybitnego. A ja tylko urodziłem się pod właściwym nazwiskiem. Mimo to znów przykleiłem nieszczery uśmiech, gdy zmierzałem w ich stronę.

Matka ucałowała mnie w policzki i ostentacyjnie rozłożyła teczkę na wysokim, lecz wąskim stoliku, a potem wręczyła ojcu pióro. Ledwo powstrzymałem śmiech, widząc to przedstawienie. Wyglądali jak iluzjonista i asystentka. Z tym że Philipowi skończyły się króliki z kapelusza. Ojciec uścisnął mi dłoń, jednocześnie pozując do fotografii. Abstrakcja!

To był ten moment. Chwila, na którą czekałem od lat. Zlepek kilku sekund, na które pracowałem bez wytchnienia. Jeden podpis wystarczył, żeby zwieńczyć wszystkie plany Michaela. Dwa, bo jeszcze mój, ale to podpis mojego ojca w tej chwili liczył się bardziej. Przynajmniej jeszcze przez chwilę.

Czas zwolnił, gdy obserwowałem, jak Philip przykłada pióro do papieru i zamaszyście składa podpis, a potem podaje je mnie. Użyłem całej samokontroli, żeby mu go nie wyrwać, ale nie oszczędziłem ojcu złośliwego uśmiechu, gdy upewniłem się, że żadna z kamer tego nie uchwyci.

Nachyliłem się nad dokumentami. Jasno określały moje prawa i obowiązki, ale przede wszystkim... Abdykację Philipa.

– Theodorze! Jedno zdjęcie! – krzyknął ktoś z tłumu.

Obróciłem głowę w stronę gości i poczułem się, jakby mięsień w klatce piersiowej został porażony piorunem. Świat stanął w miejscu.

Jedno uderzenie serca.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Drugie uderzenie serca.

Jej usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.

Trzecie uderzenie serca.

Odwróciła się tyłem do mnie i skierowała się do wyjścia. Zjawiła się! A teraz wychodziła...

Czwarte uderzenie serca.

Nogi same rwały mi się w pogoń za nią, ale jeślibym to zrobił, Philip wycofałby moją kandydaturę.

Piąte uderzenie serca.

Muszę podjąć decyzję!

Ucichło klikanie aparatów. Byłem obserwowany przez każdą obecną osobę. Poza najważniejszą. Tą, która znowu uciekała.

Szóste uderzenie serca.

Jebać to!


AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Mamy to!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I tak, wiem, że znajdą się tacy, co powiedzą "Co z ciebie za facet, Theo! Żeby to Amelia musiała przyjść do ciebie. Absurd!" No cóż, macie prawo nie zgadzać się z decyzjami Theodora. Uwierzcie, ja też miałam na nie niewielki wpływ XDXDXDXD Jednak w ogólnym rozrachunku... Czy Teddy Daddy właśnie nie zaprzepaścił wszystkiego, na co tak ciężko pracował, z obawy, że to była jego ostatnia szansa? A co, jeśli okaże się, że Amelia nie przyszła, żeby się pogodzić?

Dowiecie się o tym w piątek.

P.S. Przepraszam za polsat, ale uwierzcie mi, w następnym rozdziale będzie się tyle działo, że z nadmiaru emocji, moglibyście tego nie wytrzymać, a ja dbam o swoich czytelników.

To pojedźmy ze statystykami, bo, moi drodzy, do końca zostało nam... 4 rozdziały, epilog i notka od autora. Boże, kiedy to zleciało???? Dobra, bo się rozpisałam *śmiech*

10489 ZZS

1541 Wyrazów

4,5 Strony A4

9 Minut czytania wg watt

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro