Rozdział 34
Ze snu wybudziło mnie zacinanie deszczu o szybę. Nie chciałem jeszcze wracać do rzeczywistości, więc przewróciłem się na drugi bok i ręką spróbowałem złapać brunetkę. Pod palcami wyczułem pościel i plusz, ale żadnego ciepłego ciała. Niechętnie otworzyłem zaspane powieki i pierwszym co ujrzałem, było czarno-brązowe psisko.
– Bastian. A gdzie twoja pani? – zapytałem rottweilera. On tylko w odpowiedzi przekręcił łeb.
Podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem się po pokoju. W powietrzu wciąż było wyraźnie czuć zapach seksu. Pies szczeknął, czym zwrócił na siebie moją uwagę. Podszedł do szafki nocnej i nosem trącił kartkę, która tam leżała. Doprawdy, relacja tego zwierzęcia z Amelią była godna podziwu. Czekał tu aż się obudzę, żeby mi to pokazać?
Umyj się i zejdź na śniadanie, poinformowała mnie notatka. Przemierzając odległość między łóżkiem a drzwiami łazienki, zauważyłem, że nigdzie nie było moich ubrań.
Wszedłem do kabiny i pozwoliłem ciepłym strumieniom spływać po moim ciele, zanim wtarłem lawendowy żel w skórę. Łazienka wypełniła się gęstą parą i zapachem, który kojarzył mi się z Francuzką.
Z ręcznikiem przewiązanym na biodrach, opuściłem łazienkę. Dopiero gdy byłem już na schodach, do moich zmysłów dotarły cicha melodia i zapach jedzenia. Burczenie w brzuchu przypomniało o tym, że poprzedniego wieczoru byliśmy zbyt pochłonięci swoimi ciałami, żeby coś zjeść.
Amelia w obcisłej koszulce i luźnych spodenkach bujała się rytmicznie, pichcąc coś na płycie indukcyjnej.
– Dzień dobry, kruszynko.
Podszedłem do niej od tyłu i objąłem w talii.
– Dzień dobry. Jak spałeś?
– Jak dziecko, a ty?
– Chrapiesz – rzuciła gwoli wyjaśnienia.
Ucałowałem ją we włosy w ramach przeprosin. Brunetka zdjęła z patelni ostatniego naleśnika na talerz i odłożyła całą ich stertę na wyspę kuchenną, gdzie czekała już pełna zastawa śniadaniowa.
– Gdzie moje ubrania?
– Suszą się. Za chwilę powinny być już gotowe.
Skinąłem głową i spałaszowałem aż siedem cieniutkich placków, na które wcześniej nałożyłem owoce.
Skończyliśmy posiłek, a ja uprzątnąłem wszystko i schowałem niedojedzone naleśniki do lodówki.
– Co dziś robimy? – zapytałem brunetkę, która opierała łokcie o blat.
– Po południu jadę do rodziców. Jutro jest Dzień Ojca i, jak co roku, spędzamy go wszyscy razem.
Dzień Ojca. Zupełnie zapomniałem o tym święcie. Tak naprawdę nigdy go nie obchodziłem. Dlatego dla mnie, jak i dla całej rodziny Clarków, ten dzień był jak każdy inny.
– A ty nie spędzasz Dnia Ojca z rodziną?
– Nie obchodzimy takich świąt – wyznałem.
– Dlaczego? – Brunetka przekrzywiła głowę. Jej ruch łudząco podobnie przypominał ruch Bastiana.
Jak miałem wytłumaczyć, że dla Philipa rodzina była zwykłym PR-em? Nie zrozumiałaby. Zapewne Moore'owie byli ze sobą zżyci. A przynajmniej tak mi się wydawało, gdy przypomniałem sobie groźbę Vivian nad basenem.
– Do tego trzeba być ojcem – wyznałem.
Jad zawarty w tych słowach był wyraźnie słyszalny.
Amelia zasłoniła dłonią usta, zanim zapytała:
– Pan Clark nie jest twoim biologicznym ojcem?
– Jest dawcą nasienia, jeśli o to pytasz, ale nie jest ojcem. Na ten tytuł trzeba sobie zasłużyć.
– Moim zdaniem, że jesteś dla niego zbyt surowy – rzekła.
– Gdybyś znała całą historię, nie powiedziałabyś tego.
– To mi ją opowiedz – rzekła.
– Nie jesteś na nią gotowa.
– Pozwól, że ja o tym zadecyduję. – Skrzyżowała ramiona na piersi.
Czułem, że nie wygram tej bitwy. Moje wcześniejsze stwierdzenie, było dla niej jak marchewka na kiju. Poznałem ją na tyle, żeby wiedzieć, że teraz będzie za nią biegła, póki jej nie złapie.
– Zaparz herbaty. To będzie długa historia.
Amelia bez słowa podeszła do czajnika i włączyła go. Wsłuchiwałem się w szum deszczu i dźwięk otwieranych szafek, próbując ułożyć chronologicznie wspomnienie jednej, przypadkowo podsłuchanej, rozmowy i ciągu dramatów, jakie po niej nastąpiły.
Gdy kubki z gorącymi napojami znalazły się na stole, brunetka zajęła miejsce naprzeciw mnie. Ten dystans miał najpewniej zapewnić mi komfort, choć zadziałał zupełnie odwrotnie. Mimo to nie poprosiłem Amelii, aby przysiadła się bliżej.
Wrzuciłem dwie kostki cukru, dodałem odrobiny mleka i mieszałem powoli łyżeczką, przeciągając zaczęcie rozmowy do granic możliwości.
– Philip zawsze marzył o dziedzicu. Chciał mieć kogoś, kto przejąłby po nim ten cały biznes. Dlatego Michael od najmłodszych lat był kształtowany na jego następcę. – przerwałem na moment, żeby uspokoić drżący głos. – Kiedy miał dwa lata, wykryto u niego komórki nowotworowe. Odmiana była łagodna, a dzięki szybkiej diagnozie, udało się ją pokonać. Lekarze mimo to uprzedzali naszych rodziców, że w przyszłości mogą pojawić się nawroty.
– To straszne żyć ze świadomością, że nad twoim dzieckiem wisi widmo śmierci, a ty jesteś bezsilny – wtrąciła Amelia. – Ale to wciąż nie wyjaśnia, dlaczego masz do ojca taki stosunek.
– Poczekaj... Najgorsza część historii dopiero nadejdzie. – Wziąłem głęboki wdech i kontynuowałem: – Nasi rodzice byli przerażeni, tym, że w każdej chwili mogło się okazać, iż ich syn znów jest umierająco chory. Philipa jednak bardziej obchodził brak dziedzica majątku niż utrata syna samego w sobie. Wtedy podjęli decyzję o poczęciu mnie. – Zerknąłem na Francuzkę z obawą, że zobaczę litość wymalowaną na jej twarzy. Gdyby tak było, uciekłbym.
Na szczęście nic takiego tam nie znalazłem. Brązowe tęczówki wpatrywały się we mnie zupełnie bez emocji. Wysłuchiwała jednej z najbardziej traumatycznych historii mojego życia, będąc kompletnie niewzruszoną.
– Stałeś się czymś w rodzaju kopii zapasowej? – upewniła się.
– Tak. Byłem ich polisą ubezpieczeniową na wypadek śmierci Michaela.
– To okrutne! – Walnęła pięścią w stół. – Jak można zakładać rodzinę z tak głupich powodów?!
Uniosłem kącik ust, widząc reakcję Amelii. Znałem ten gniew aż za dobrze. Dorastałem z nim, obrastałem w niego, otoczyłem się nim niczym tarczą. Przez lata zespoliłem się z nim do tego stopnia, że stał się obojętnością. Wobec rodziców, świata, wszystkiego.
– Lata mijały, a choroba nie wracała – wszcząłem urwany wątek z obawy, że jeśli nie powiem wszystkiego teraz, to już nie zrobię tego wcale. A na pewno nie dziś. – Mimo to musiałem odbierać takie samo wykształcenie jak Michael i właściwie robić wszystko to, co on. Fakt, że byliśmy do siebie uderzająco podobni, sprawiał, że to wszystko było jeszcze bardziej popaprane.
– Na wszelki wypadek... – szepnęła zamyślona brunetka, a ja potaknąłem. – Nienawidziłeś brata przez to, że musiałeś stać się nim?
– Nigdy. Był mi jedyną opoką w tej chorej rodzinie – odparłem bez wahania.
Siedzieliśmy chwilę bez słowa, a jedynym dźwiękiem był deszcz, uderzający o parapety. Na zewnątrz właśnie rozpętała się prawdziwa ulewa. Idealnie odzwierciedlała to, co działo się w mojej głowie, za każdym razem, gdy przypominałem sobie, dlaczego się urodziłem.
– Właściwie to on ciągle powtarzał, że nie mogę być taki jak on. Że mam mieć swoje życie i marzenia. Często kłócił się o to z Philipem. Obiecał, że któregoś dnia, ściągnie ze mnie to brzemię. Niestety umarł, zanim do tego doszło.
– Przykro mi – powiedziała Amelia i podeszła bliżej.
Sposób, w jaki ostrożnie stawiała kroki w moją stronę, cały czas obserwując moje reakcje przypominał podchodzenie do rannego zwierzęcia. Gdy znalazła się na wyciągnięcie ręki, rozłożyła ramiona w zaproszeniu do uścisku. Nie powstrzymałem jej i chwilę później ciepłe ciało otoczyło mnie na wysokości ramion.
Wciągnąłem zapach kobiety głęboko w płuca i oparłem dłonie na plecach, po czym przyciągnąłem bliżej. Czułem się tu bezpiecznie. Świat ucichł, gdy wtulony w zagłębienie szyi Amelii, odnajdywałem wewnętrzną równowagę. Kobieta nie odsunęła się, dopóki nie poluzowałem uścisku.
– Twój ojciec jest głupcem – mówiąc to, chwyciła mnie za twarz. – Skoro nie widzi, jakim jesteś świetnym człowiekiem.
– To nie koniec historii – odparłem. Poklepałem swoje uda, a Amelia na nich usiadła. Potrzebowałem takiej bliskości, aby skończyć opowieść. – Im dłużej nie było wiadomości o nawrocie, tym większa rosła nadzieja w Philipie, że jednak nie będę mu potrzebny. I tak się zachowywał. Jakbym był zbędnym balastem, który był zmuszony dźwigać. Byłem nastolatkiem, więc nie rozumiałem, dlaczego z biegiem lat, oddalał się ode mnie. Dlatego robiłem to, co nastolatki robią najlepiej... Buntowałem się.
– Uciekałeś z domu?
– Też. Robiłem dużo innych, gorszych rzeczy. Próbowałem wszystkiego, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Żyłem w przeświadczeniu, że lepiej wzbudzać w nim złość, niż obojętność.
– Byłeś tylko dzieckiem. Nie powinieneś był żebrać o uwagę ojca! Co z niego za człowiek?!
Trzęsła się z emocji, kiedy przyciągnąłem ją do swojej piersi i czekałem, aż się uspokoi.
– Kilka miesięcy po moich dwudziestych urodzinach, Michael wyjechał na pół roku. Kiedy wrócił, zaszła w nim jakaś zmiana. Jakiś czas później poznaliśmy powód. Nawrót. I tym razem nowotwór nie był łaskawy. Michael próbował wszystkich leków i metod leczenia, ale nie pomagały. Przegrywał.
Znajoma gula pojawiła się w moim gardle. Samo wspomnienie mojego brata w najsilniejszym stadium choroby, było dla mnie tak samo bolesne, jak w dniu, w którym wyznał mi coś, czego nie miał odwagi, ani czasu, zrealizować.
„Ludzie umierają przez brak pieniędzy, a nas to właśnie one zniszczyły... – wyznał przykuty do łóżka – ...bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby nie one.".
Na tamten czas tego nie rozumiałem. Wydawało mi się, że pieniądze dają szczęście, władzę, po prostu wszystko. Do czasu, aż straciłem brata. Wtedy żadna kwota nie mogła wypełnić pustki, jaka pochłaniała mnie każdego dnia po kawałku.
Odpłynąłem myślami tak daleko, że przez moment zapomniałem, gdzie jestem, dopóki Francuzka nie poruszyła się na moich udach.
– Kiedy Michael zmarł, Philip przerzucił całą swoją uwagę na mnie. Znów próbował, abym zmienił się w starszego brata. Nawet przepisał mi wszystko, co kiedykolwiek do niego należało.
– Udało mu się?
– Po części. Pracuję w firmie, to prawda, ale nigdy nie chciałem jej przejąć.
– W takim razie, co dalej?
– Nic. Philip przepisze firmę na mnie, a ja... Jeszcze nie postanowiłem, co z nią zrobię – powiedziałem.
To było kłamstwo. Doskonale wiedziałem, co mam zrobić. Miałem plan, a jego pierwsze kroki zostały już wdrożone w życie. Jednak było za wcześnie, żeby dzielić się szczegółami z kimkolwiek. Niektóre z moich poczynań mogłyby wydawać się Francuzce okrutne i bezlitosne, choć im dłużej ją znałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że ona i ja mamy odmienne definicje tych słów. Jakiekolwiek by one nie były, niestety mogły okazać się niezbędne.
Na świecie istniała tylko jedna osoba zdolna do tego, aby przewidzieć każdy ruch Philipa. Dlatego przygotowała kilka planów, na każdą ewentualność. Jednak teraz tylko ja mogłem doprowadzić zemstę do końca.
Wyrwanie mnie ze szponów ojca, wymagało czasu, sprytu i strategii. Oprócz tego potrzebny był ktoś, kto wykonałby każdy zaplanowany krok bez mrugnięcia okiem. I tą osobą musiałem zostać ja.
Mózg całej operacji opracował wszystko już dawno temu. Przekazał mi tę wiedzę, wraz ze słowami: „Musisz być silny i nieugięty. Uwierz w siebie tak, jak ja w ciebie wierzyłem", a potem zamknął oczy na wieczność.
– Może pojedziesz ze mną? – zaproponowała Amelia i obróciła twarz w moją stronę.
– Dokąd?
– Do mojej rodziny.
Miałbym oficjalnie poznać rodzinę Moore'ów? Jako kto? Chłopak, czy przyjaciel? W głowie zakiełkowała się myśl, że gdyby nie moja opowieść, brunetka zapewne by mnie nie zaprosiła. Nie podejrzewałbym ją o litość, ale nie mogłem jej wykluczyć.
– Dziękuję, ale muszę odmówić.
– Dlaczego? – Zeskoczyła z moich nóg, a ja od razu zatęskniłem za jej ciepłem.
– Jutro są urodziny Michaela. Poza tym to wasz rodzinny dzień.
– Byłyby – poprawiła mnie, po czym zasłoniła dłońmi usta, gdy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.
Wiedziałem, że zrobiła to nieumyślnie. Wiedziałem też, że miała rację. Jutro byłyby urodziny Michaela.
– Cóż, ubiorę się i będę leciał. Pewnie musisz się spakować, a już jest późno. – Spojrzałem na zegarek. Wskazywał 12:37.
– Theodorze, ja przepra...
– Nic się nie stało – wszedłem jej w słowo. – Nie mogę resztę życia zachowywać się, jakby mój brat wciąż żył.
Wyminąłem ją i poszedłem do pralni, skąd wyciągnąłem swoje czyste i suche ubrania, a potem wrzuciłem ręcznik do kosza na brudy. Z sypialni Amelii zabrałem komórkę i zamówiłem taksówkę. Pogoda na zewnątrz była zbyt ryzykowna na jazdę motocyklem.
Francuzka przez ten cały czas stała przy kuchennej wyspie i śledziła mnie wzrokiem, gdy tylko pojawiałem się w jego zasięgu.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, zostawiłbym tu motor.
– Oczywiście, że nie – powiedziała słabo.
Dopiłem, zimną już, herbatę i ucałowałem brunetkę w czoło.
– Widzimy się w poniedziałek, kruszynko.
Nie dałem szansy na odpowiedziała. Już kierowałem się w stronę drzwi.
– Czekaj! – zawołała. – Twoja kurtka. – Podała mi ją.
Musiała rankiem zabrać kurtkę z tarasu, gdzie została po wczorajszym wieczorze.
– Dziękuję.
Nie powiedzieliśmy sobie nic więcej. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy czasu, żeby przetrawić wszystkie słowa, jakie wciąż wisiały w powietrzu niczym gilotyna.
Stałem na początku podjazdu, czekając na taksówkę, a deszcz przesiąkał przez wszystkie warstwy ubrań. Mogłem zaczekać w środku, zamiast marznąć w ulewie, ale musiałem wyjść, zanim atmosfera między nami zrobiłaby się zbyt napięta.
Chyba po prostu bałem się, że Amelia będzie na mnie patrzeć inaczej, teraz gdy poznała całą, brzydką prawdę o mojej rodzinie. Ostatnie, czego bym chciał, to zostać w jej oczach skrzywdzonym chłopcem, któremu trzeba było współczuć.
Bosz... Zawsze mi smutno, jak czytam ten rozdział. Jest trochę długi, ale uwierzcie, nie było jak tego podzielić.
Czy to już dobry moment, aby użyć hastagu #rodzicetheodowyjebania?
Zostaw coś po sobie i widzimy się już w piątek :D A teraz staty dla zainteresowanych:
13408 ZZS
2021 Wyrazów
6 Stron A4
12 Minut czytania wg Wattpad
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro