Rozdział 20
Przez cały niedzielny poranek próbowałem się dodzwonić do Franka. W końcu otrzymałem od niego wiadomość, że wyjechał i wróci nazajutrz rano. Umówiliśmy się na godzinę dwunastą w moim biurze.
Wykorzystałem resztę czasu na nacieszenie się swoją Yamahą. Musiałem spojrzeć prawdzie w oczy, zakochiwałem się w Amelii Moore. Więc jeśli zbitka stali i plastiku miała stanąć mi na drodze, musiałem się jej pozbyć. Chociaż zostało mi trzynaście dni do końca zakładu, nie chciałem ryzykować. Dlatego postanowiłem oddać walkę walkowerem. W moich oczach już wygrałem.
Pojechałem w jedyne słuszne miejsce – na cmentarz. Nie byłem na grobie brata od prawie roku. Co przypomniało mi, że niedługo zbliżają się jego urodziny. Byłem tak pochłonięty Amelią, że niemal zupełnie o nich zapomniałem. Zaparkowałem przy jednym z drzew i usiadłem na trawie przy znajomym nagrobku.
– Cześć, bracie – odezwałem się do marmurowej płyty. – Przyszedłem, byś pożegnał się ze swoją maszyną. – Wskazałem na motocykl za mną.
Zauważyłem, że przy grobie leżą świeże kwiaty, a sama płyta była nieskazitelnie czysta. Zapewne była to sprawka Evy. Przychodziła tu raz w tygodniu. To był jej sposób na poradzenie sobie ze stratą. Dbała o miejsce spoczynku Michaela, tak jak dbała o niego, gdy jeszcze żył.
– Jeśli patrzysz na mnie z góry, to wiesz, co się wydarzyło i dlaczego oddaję Yamahę Frankowi. I z jakiegoś dziwnego powodu czuję, że nie masz do mnie o to żalu. Przecież tego dla mnie chciałeś, prawda? Miłości i szczęścia. Czyli tego, co ty dawałeś mi od zawsze. W swoich ostatnich słowach kazałeś mi znaleźć kogoś, kto mnie pokocha. I wydaję mi się – uśmiechnąłem się do siebie – że znalazłem. Muszę tego teraz tylko nie spieprzyć.
Promienie słońca wychyliły się zza chmur, oblewając złotym blaskiem wszystko wokół. To był znak. Od Michaela. Uda mi się! Oddam motocykl, a Amelia nigdy nie dowie się prawdy.
Poczułem szczypanie pod powiekami. Mimo tego, że dość często mówiłem do brata, na tyle często, że mogłoby to, u co poniektórych, wzbudzić niepokój, tym razem było inaczej. Być może „znak", który widziałem, był zwykłym przypadkiem. Nie pozwoliłem sobie w to wierzyć. Chciałem nadal mieć nadzieję, że choć raz wszechświat sprzyja mojemu szczęściu.
Telefon zawibrował mi w kieszeni.
Kruszynka: Co powiesz na przejażdżkę?
To był pierwszy raz, gdy to ona rozpoczynała wymianę SMS-ów. Chyba właśnie zrobiliśmy kolejny krok do przodu.
Ja: Będę za 40 minut.
Podniosłem się i jeszcze raz spojrzałem na nagrobek brata.
– Będziesz ze mnie dumny, obiecuję. – Przyłożyłem palce do ust, a następnie do płyty.
W drodze do Amelii podjechałem do domu po kask dla niej. Stała już na chodniku, gdy parkowałem.
– Hej. – Zdjąłem kask i zsiadłem z motocyklu.
– Hej.
Energia między nami była inna niż zwykle. Bardziej namacalna. Zupełnie jakby jeden całus w policzek zburzył jakąś niewidzialną ścianę. Przez moment nie wiedziałem, jak się zachować. Czy wczorajszy wieczór cokolwiek zmienił? Podałem brunetce kask.
– Dokąd chcesz jechać?
– Dokądkolwiek mnie zabierzesz – powiedziała, już zapinając kask.
Włączyłem interkom, byśmy, w trakcie jazdy, mogli być w ciągłym kontakcie. Amelia zajęła miejsce za mną i oplotła mnie rękami w talii. Ten gest nie miał w sobie żadnych erotycznych przesłanek, a jednak ciepło ciała i bliskość Amelii wysłały w moje żyły adrenalinę.
Ruszyliśmy, a ja potrafiłem się skupić tylko na jej dotyku. Chłopie, skoncentruj się! Zbeształem sam siebie. Podczas kolejnych kilometrów nazywałem w myślach wszystkie mijane drzewa, budynki i samochody.
– Co? – usłyszałem znajomy głos wewnątrz kasku.
– Nic nie mówiłem.
– Mówiłeś. Powiedziałeś drzewo, czerwone auto, słup... – Czyli jednak...
– Wybacz, rozpraszasz mnie. – Rozluźniła nieco uścisk, a ja zwolniłem i puściłem kierownicę jedną ręką, żeby docisnąć jej dłonie do mojego torsu. – Ani mi się waż! Masz mnie trzymać dla swojego bezpieczeństwa. Obiecałem ci przecież, że nic ci się ze mną nie stanie, pamiętasz?
– Mhm – mruknęła.
– Więc mnie nie puszczaj. Zaraz będziemy na miejscu.
Na obrzeżach miasta ludzie spacerowali całymi rodzinami, korzystając, z jednych z nielicznych, słonecznych dni w Londynie. Zostawiłem motocykl na parkingu i chwyciłem Francuzkę za dłoń.
– Tym razem już się nie bałaś – zauważyłem.
– Nie z tobą.
To wyznanie niemal posłało mnie na kolana. Być może dla reszty świata Amelia była rekinem biznesu, nieustraszoną, pewną siebie i ambitną kobietą, ale przy mnie odkrywała delikatną część siebie. Tę, która na co dzień była ukryta pod maską, którą stworzyła. Oczywiście byłem świadomy, że potrafiła być równie bezwzględna, co łagodna. To właśnie te cechy sprawiły, że byłem skłonny poświęcić wszystko, aby ją przy sobie zatrzymać.
W przyjemnej ciszy wędrowaliśmy przed siebie, wciąż trzymając się za ręce. Chciałbym powiedzieć, że czułem fajerwerki, gdy pierwszy raz świadomie zachowywaliśmy się jak para. Prawda była zgoła inna, bardziej przerażająca. Bo czułem spokój. Zupełnie jakby moje serce po raz pierwszy znalazło się w domu.
W byciu zamożnym tkwi jedna, bardzo poważna wada. Nigdy nie wiesz, czy ktoś jest przy tobie dla pieniędzy, sławy, czy dla ciebie. Przy Amelii nie musiałem się tym martwić. Przeczucie, że jest tutaj tylko dla mnie, pobudzało mnie do życia bardziej niż podwójne espresso.
Zerknąłem na kobietę obok mnie. Obserwowała ptaki przelatujące z jednego drzewa na drugie z niebywałą fascynacją. Zupełnie jak dziecko, które pierwszy raz doświadczało czegoś magicznego. W podobny sposób ja chłonąłem ją. Patrzyłem, jak marszczyła brwi, gdy czegoś nie rozumiała (a to zdarzało się stosunkowo rzadko), w jaki sposób uśmiechała się, gdy nikt nie patrzył, jak zagryzała wargę, w chwili zawahania. Patrzyłem i zapisywałem w pamięci każdy szczegół.
– Możesz przestać się gapić? – zapytała, nawet nie zerkając w moją stronę.
– Nie, tego akurat nie mogę zrobić – rzuciłem żartobliwie, jednocześnie nigdy nie będąc równie poważnym, czym zwróciłem jej uwagę.
Popołudniowe słońce odbijało się w brązowych oczach, wydobywając z nich złote drobinki. Świat na chwilę stanął w miejscu, gdy wpatrywaliśmy się w siebie, przekazując sobie spojrzeniem wszystko, czego jeszcze nie byliśmy w stanie wypowiedzieć na głos. Musiałem to przerwać, zanim do reszty przepadłbym w tych tęczówkach, co miałem wrażenie, i tak nieuchronnie się zbliżało.
Zboczyliśmy ze ścieżki i ruszyliśmy między drzewami pod górę. Amelia ani razu nie zapytała, dokąd idziemy. Kroczyła tylko za mną, a ja musiałem pamiętać, żeby iść powoli. Różnica wzrostu między nami uwidaczniała się w takich momentach.
W końcu po pięciu minutach marszu teren się wyrównał. W oddali mogłem już dostrzec pozostałości po murach, do których nas prowadziłem.
– Jesteśmy – zakomunikowałem brunetce.
– Co to za miejsce? – Rozejrzała się, próbując dostrzec jakieś szczegóły.
– Tam – wskazałem miejsce za murem – odbywały się kiedyś plenerowe spektakle teatralne.
Amelia wychyliła się, by spojrzeć na prowizoryczną scenę znajdującą się w dole, jakieś piętnaście metrów pod nami. Przed areną, ustawione w półokręgu, były powbijane w ziemię ławki, a pomiędzy nimi, idealnie pośrodku, wykopano trawę w taki sposób, aby tworzyła coś na kształt schodów. Stanąłem za nią, gotów w każdej chwili ją złapać, gdyby się zachwiała.
– Możemy tam zejść? – zapytała z taką nadzieją w głosie, że byłem pewien, że zgodziłbym się na wszystko, gdyby poprosiła w taki sposób jak teraz.
– Możemy.
Brunetka gwałtownie się wyprostowała, zatrzymując się na mojej klatce. Oparłem dłonie na jej talii, aby nie straciła równowagi i zorientowałem się, że stężała pod moim dotykiem. Niechętnie się odsunąłem i poprowadziłem nas stromym zboczem w dół.
– Tu jest pięknie – skomentowała. – Skąd znasz to miejsce?
– Kiedy byłem nastolatkiem, często szwendałem się po różnych miejscach. Któregoś razu odkryłem to.
– Pewnie przyprowadziłeś tu sporo dziewczyn – rzuciła niby od niechcenia.
– Sporo może nie, ale kilka – wyznałem. Nie było sensu jej okłamywać.
– Która jestem na liście? – zainteresowała się.
– To nie ma znaczenia...
– Aż tak źle? – wtrąciła.
– To nie ma znaczenia, bo żadna z nich nie była tobą.
Siedzieliśmy na trawie, a ja patrzyłem w niebo zamiast na nią. Nie pamiętam, bym jakiejkolwiek kobiecie powiedział coś równie cringe'owego, ale nic nie mogłem poradzić, że taka była prawda.
Czułem, jak brązowe tęczówki wwiercają się w mój policzek. Kiedy w końcu odważyłem się odwrócić twarz, widok Amelii z otwartymi ustami, jakby zabrakło jej słów, wprawił mnie w zażenowanie. Byłem przekonany, że zaraz wyśmieje moje słowa, albo obróci wszystko w żart, jak zawsze, gdy czuła się niekomfortowo. Do diabła, kiedy ja zacząłem zauważać u niej takie drobnostki?
– Pocałujesz mnie, czy będziesz tak siedział i milczał? – zapytała, gdy w końcu odzyskała głos.
Nie zawahałem się nawet sekundy. Jedną dłoń oparłem o trawę, a drugą chwyciłem ją pod brodę i uniosłem twarz. Zbliżyłem się na tyle blisko, że stykaliśmy się nosami. Nasze oddechy się mieszały, gdy czekałem. Spojrzałem jej w oczy, szukając ostatecznej zgody i przywarłem do warg, gdy tylko ją otrzymałem.
Pierwsze zetknięcie naszych ust było jak wybuch bomby nuklearnej w moim umyśle. Zniknęło wszystko: ludzie, problemy, świat. Byliśmy tylko my. Przejechałem językiem po jej dolnej wardze, a ona rozchyliła je w geście zaproszenia. Były ciepłe i miękkie. Ciche pomruki, jakie wydawała, gdy żarliwie smakowaliśmy siebie nawzajem, tylko przyspieszały krew buzującą mi w żyłach.
Gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie, musiałem wziąć kilka głębszych oddechów, żeby uspokoić oszalałe z endorfin serce. Oczy Francuzki błyszczały jak rozgwieżdżone niebo, gdy oboje dochodziliśmy do siebie po naszym pierwszym pocałunku. Spojrzała na moje usta, po czym opuszką palca przesunęła po swoich.
– Masz moją szminkę na ustach. – Wyciągnęła dłoń w moją stronę, najprawdopodobniej po to, by się jej pozbyć. Chwyciłem ją za nadgarstek.
– Zostaw.
– Ale wtedy wszyscy będą wiedzieć, że...
– Niech wiedzą. – Uśmiechnąłem się do niej. – Mogę osobiście powiedzieć o tym każdej osobie, którą miniemy.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy wracaliśmy na parking. Duma, jaką czułem, gdy szedłem obok Amelii, unosiła mnie kilka milimetrów nad ziemią. Uśmiechałem się, kiedy odwoziłem ją do domu i kiedy znów całowaliśmy się pod drzwiami. Oparta plecami o drzwi, cicho wzdychała, gdy smakowałem jej usta. Nie mogłem przestać się cieszyć podczas powrotu do domu, a nawet wtedy, gdy brałem prysznic, czy kładłem się do łóżka.
Ja: Dobranoc, Kruszynko.
Trzy szare kropki pojawiały się i znikały, gdy odpisywała.
Kruszynka: Życzyłeś mi już dobrej nocy, Theodorze. Czyżby pamięć szwankowała?
O nie. Tego dnia długo nie zapomnę.
Ja: Po prostu lubię się czasem zapomnieć. 😊
Ten, niewątpliwie dwuznaczny, tekst sprawił, że aż sam się skrzywiłem. Na litość boską, nie zachowuj się jak gówniarz!
Kruszynka: Dobranoc, Theodorze.
Przynajmniej jedno z nas potrafiło się opanować.
Ta scena zawsze mnie rozczula z dwóch powodów. Po pierwsze: pojawia się Michael, a on zawsze wzbudza we mnie coś między smutkiem, a taką sentymentalną radością; po drugie: błagam was - ten romantyczny Theodor is my cup of tea <3
Zostaw coś po sobie, żebym mogła zobaczyć, czy rozdział przypadł ci do gustu :D. A teraz Zawrzyjmy Układ w cyferkach:
10794 - ZZS
1633 - Wyrazów
5 - Strony A4
9 - Minut czytania wg Wattpad
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro