Rozdział 17
Następne dwa dni spędziłem w biurze i wcale nie ze względu na tę durną umowę, którą zawarłem z ojcem. Powodem była pewna brązowowłosa Francuzka, która przez ostatnie czterdzieści osiem godzin nie chciała wyjść z mojej głowy. Doprowadzało mnie to do szału.
Najbardziej jednak wkurzał mnie fakt, że przez ten czas napisałem do niej osiem wiadomości, ale żadnej z nich nie wysłałem. Wszystkie wydawały mi się głupie. Trzy razy wystukałem też jej numer telefonu, ale stchórzyłem i finalnie nie skontaktowałem się z nią ani razu.
Wczoraj złapałem się na tym, że po wyjściu z biura wybrałem trasę obok posesji Francuzki. Coś pchało mnie w stronę Amelii uparcie, lecz zamierzałem się temu opierać, jak długo się dało.
Zaczynałem coś do niej czuć, musiałem to przed sobą przyznać. Choć w tym przypadku miłość, czy nawet zwykłe zauroczenie byłoby moją zgubą. Bo przecież, gdyby dowiedziała się o zakładzie, nigdy więcej by się do mnie nie odezwała. Dlatego musiałem milczeć i zdusić wszystkie emocje, jakie ta kobieta zaczęła we mnie wzbudzać.
Dziś mieliśmy się spotkać. Choć nie byłem pewien, czy to wciąż aktualne, kiedy wybiegłem z jej domu w środę, jak zwykły tchórz.
Z rozmyślań wyrwała mnie Aleksandra, gdy wniosła kawę do mojego gabinetu.
– Dziękuję. Możesz już iść do domu – nakazałem.
– Dobrze, pan... Theo.
Wciąż nie mogła przestawić się, by mówić mi po imieniu. Szczególnie że mogła się tak do mnie zwracać tylko wtedy, gdy byliśmy sami. Przy klientach znów stawałem się dla niej panem Clarkiem.
Podszedłem do okna, chcąc, choć na chwilę, skupić uwagę na czymś innym niż Amelia. Chciałbym powiedzieć, że widok z mojego okna był niesamowity i, że głównie dla niego warto było mieć gabinet tak wysoko. Jednak nie dziś. Dzisiaj na zewnątrz było szaro i pochmurno.
Telefon zawibrował na biurku, a ja o mało się nie potknąłem, idąc po niego. Żałosne – wyśmiałem sam siebie. Iskra podekscytowania zniknęła, gdy dostrzegłem, że nadawcą był Frank. Chciał mnie dziś wieczór wyciągnąć na miasto. Odpisałem mu, że jestem zajęty i wszedłem w wiadomości Amelii. Chłopie, miej jaja!
Ja: Mam nadzieję, że czujesz się lepiej. Jeśli tak, przyjadę dziś o dwudziestej. Ubierz się ciepło.
Serce podskoczyło mi gwałtownie, gdy nacisnąłem „wyślij". Nie chciałem czekać, z telefonem w ręku na odpowiedź jak ostatni frajer, więc zamknąłem wszystkie programy w służbowym laptopie i z kubkiem pełnym kawy wyszedłem z biura. Miałem już i tak zbyt wysokie ciśnienie, dlatego wylałem ją do najbliższego zlewu, a kubek wstawiłem do firmowej zmywarki.
Z dołu Londyn wyglądał jeszcze bardziej depresyjnie niż z mojego biura. Ciemne chmury kłębiły się nad miastem, jakby zwiastowały deszcz. Miałem nadzieję, że nie zacznie padać, bo to zniweczyłoby wszystko, co wymyśliłem na dzisiejszy wieczór.
W domu jeszcze raz sprawdziłem zawartość plecaka i upewniwszy się, że niczego nie zapomniałem, pojechałem na miejsce planowanego spotkania. Musiałem sporo zapłacić właścicielowi budynku, żeby pozwolił mi to wszystko zorganizować. Zostawiłem wszystko i sprawdziłem wiadomości. Nic. Być może właśnie wyrzuciłem pieniądze w błoto.
Długi, gorący prysznic porządnie rozluźnił mięśnie. W łazience pełnej gęstej pary nałożyłem balsam na ciało i spryskałem się perfumami. Ciemne spodnie i czarny golf z długim rękawem, wydawał się idealnym wyborem, biorąc pod uwagę aurę za oknem.
Odgrzałem, przygotowany wcześniej, obiad i rozejrzałem się po salonie. Lubiłem mieszkać sam. Preferowałem spokój, ciszę i niczym (a także nikim) niezmącony porządek. A jednak teraz mnie to przytłaczało. Gdy zmywałem naczynia, doszedł do mnie dźwięk wiadomości.
Kruszynka: Ok.
Powinienem ucieszyć się na tę odpowiedź, prawda? A jednak supeł, jaki zawiązał mi się w żołądku, był całkowitym przeciwieństwem radości. Dwie litery i kropka. Czy była zła? Czy tak długo wstrzymywała się z odpisaniem, bo nie była pewna czy chce się ze mną zobaczyć?
Świetnie! Teraz jeszcze zacząłem analizować wiadomości. Cóż, było już za późno, by się wycofać. A już na pewno nie zamierzałem się poddawać. Miałem zamiar powiedzieć jej dziś o wszystkim, co nieudolnie próbowałem napisać, a potem pozwolić losowi działać.
♟️
Podjechałem pod dom brunetki trzy minuty przed ustaloną godziną spotkania. To dało mi kilka sekund, bym wziął się w garść. Jak miałem skłonić ją do zakochania się we mnie i jednocześnie sam pozostać wobec niej obojętny? Czy potrafiłem być wobec niej obojętny? Te pytania kłębiły się w mojej głowie od dobrych kilkudziesięciu minut. Już miałem wysiadać, kiedy odgłos pukania w szybę sprawił, że podskoczyłem na siedzeniu.
Amelia stała nachylona i przekrzywiała głowę, zapewne zastanawiając się, dlaczego siedzę w samochodzie z głową opartą o kierownicę. Zanim jednak zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch, kobieta już wsiadała do środka.
– Hej – przywitała się.
– Hej – Nie no wcale nie jest niezręcznie! – Jak się czujesz?
– Dobrze, a ty? – Święci pańscy! Cóż za porywająca rozmowa!
– Też. Gotowa?
– Tak. Dokąd jedziemy?
– Niespodzianka – odparłem krótko i włączyłem się do ruchu. – Amelio, posłuchaj...
– Theo – wtrąciła, przerywając moją wypowiedź.
– Ty pierwsza. – Byłem bardzo ciekaw, co miała mi do powiedzenia.
– Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, gdy byłam chora. – Cóż, spodziewałem się czegoś innego, ale to też może być. – Dziękuję. – Uśmiechnęła się w moją stronę, a ja nie mogłem tego nie odwzajemnić. – A ty, co chciałeś powiedzieć?
Powiedz! Powiedz jej, że nie chcesz być tylko przyjaciółmi. Powiedz jej, do cholery jasnej, cokolwiek!
– Nic ważnego. – Tchórz!
Resztę drogi spędziłyśmy w ciszy, jednak nie była ona niekomfortowa. Zaparkowałem pod budynkiem i spojrzałem na zegarek. 20:23. To dawało nam sporo czasu na przygotowania.
– Czy to jedna z takich sytuacji, gdzie pokażesz mi swoją samotnię, której nigdy nikomu nie pokazałeś i od tego momentu to będzie „nasze" miejsce? – Zrobiła w powietrzu cudzysłów i się zaśmiała.
– Nie. Nie mam swojej samotni – odparłem i wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Zawahała się, niepewna, czy chce ją przyjąć. – Nie ugryzę cię – zażartowałem. Jeszcze.
Kiedy szliśmy schodami na samą górę, pocierałem kciukiem jej kostki. Dłoń miała ciepłą i gładką. Amelia szła obok, rozglądając się po mijanych klatkach schodowych i słyszałem, jak pracowały jej trybiki w głowie, gdy próbowała wywnioskować, jaki cel mogła mieć nasza wycieczka po starej kamienicy.
Na ostatnim piętrze skręciłem w prawo i zaprowadziłem nas korytarzem. Kątem oka obserwowałem skonsternowany wyraz twarzy Francuzki. Uwielbiała mieć kontrolę nad wszystkim w życiu, więc to uczucie niepewności musiało doprowadzać ją do szału. I dobrze! Teraz ja miałem kontrolę.
W końcu dotarliśmy do wejścia prowadzącego na dach. Otworzyłem stare, ciężkie drzwi i puściłem kobietę przodem. Rozejrzała się i zdziwiona poszukała wzrokiem jakichkolwiek wskazówek.
– Dobra, poddaję się. Co my tu robimy? – Zakreśliła dłonią okrąg w powietrzu.
– Podejdź tam. – Wskazałem miejsce przed nami.
Amelia podejrzliwie na mnie spojrzała, ale wykonała polecenie. Wychyliła się za murek i jeszcze raz przyjrzała się okolicy, a potem opuściła ramiona zrezygnowana. Stanąłem za nią, opierając ramiona na murku tak, aby brunetka znalazła się między nimi. Palcem wskazałem punkt w oddali, a kobieta zmrużyła oczy.
– Na co patrzę? – Była już poważnie zirytowana.
– Wiem, że wolałabyś pilnować swojej siostry niż być tutaj ze mną, dlatego zorganizowałem nam nie-randkę z idealnym widokiem na tarasowy klub i główne okno lokalu, w którym jest. Teraz ona ma wolny wieczór, a ty możesz zaspokoić tego, żądnego kontroli, gremlina w swojej głowie.
– Nie mam tam żadnego gremlina! – powiedział oburzona. Po chwili jednak obróciła się w moją stronę. Byliśmy tak blisko, że piersiami musnęła moją klatkę piersiową. – Poza tym, stąd nic nie widać.
– Dlatego mam to. – Odszedłem od niej i wziąłem plecak leżący nieopodal. – Mam tu: lornetki, koce i trochę przekąsek. A także szachy.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem wpatrującą się we mnie kobietę. Coś w jej oczach zachęciło mnie, bym podszedł bliżej. Amelia poderwała głowę, by móc patrzeć mi w oczy, gdy stałem tak blisko.
– Dlaczego to robisz?
– Zawsze chciałem być szpiegiem. Jestem Clark, Theodor Clark. – Zniżyłem głos, by zimitować najsłynniejszego agenta na świecie.
Nie wyglądała, jakby mi uwierzyła, ale nie drążyła tematu. Zabrała lornetkę, a ja rozłożyłem koc.
– Nie ma jej.
– Jeszcze jej nie ma – poprawiłem ją i poklepałem miejsce obok siebie. – Najlepsza zabawa zaczyna się po dwudziestej drugiej.
– To dlaczego jesteśmy tu tak wcześnie?
– Żebym mógł spędzić z tobą trochę czasu, zanim kompletnie mnie olejesz, żeby podglądać siostrę. Co, kiedy powiedziałem to na głos, brzmi ohydnie. Tak więc, szachy? – zapytałem.
– Nie. Chcę trochę porozmawiać o tobie.
No to sobie dziewczyno znalazłaś sposób na zepsucie atmosfery. Od czego miałem zacząć? Od uprzywilejowanego dzieciństwa? Straty jedynego brata, który był mi jak ojciec? Nudnych studiów, trudnej relacji z obojgiem rodziców?
– Urodziłem się w Londynie i tu dorastałem...
– Nie, nie – przerwała mi. – Chcę wiedzieć o tobie coś szczególnego, a nie suche fakty.
– Nie ma we mnie nic szczególnego. – Sam nie wierzę, że to powiedziałem!
Amelia nie dała się jednak nabrać na moją fałszywą skromność. Wypytywała mnie o tyle spraw, że czułem się, jakbym brał udział w przesłuchaniu. Zadawała pytania dotyczące: mojego dzieciństwa, szkoły, byłych dziewczyn, ale sprawnie omijała temat Michaela. Byłem jej za to wdzięczny, bo naprawdę to nie było coś, o czym można rozmawiać na nie-randce.
W międzyczasie zamówiliśmy coś do jedzenia.
– Teraz moja kolej – powiedziałem, gdy Amelia uzyskała o mnie tyle informacji, że mogłaby napisać książkę.
Już od dawna nikomu nie spowiadałem się na swój temat. Nie ufałem komukolwiek na tyle, by mieć pewność, że nie sprzeda moich sekretów do gazet. Moje wybryki, już same w sobie, przyciągały uwagę plotkarskich mediów. Jednak z Amelią czułem, że mogę jej powiedzieć wszystko. Ona sama szybko stała się pożywką dla reporterów, gdy została najmłodszą partnerką jednej z najlepszych firm w Wielkiej Brytanii. Dlatego wiedziałem, że moje sekrety będą z nią bezpieczne, nawet jeśli nie powiedziałem jeszcze najgorszego.
Im dłużej z nią przebywałem, tym bardziej miałem ochotę zerwać zakład z Frankiem. Na nieszczęście dla nas obojga, Yamaha była jedyną fizyczną pamiątką, jaka została mi po bracie. I choć wiedziałem, że Michael rozgrzeszyłby mnie, gdybym stracił ją dla tej kobiety, nie mogłem się na to zdobyć.
Nie będę kłamał, że przeszło mi przez myśl, by wykiwać Franka i dać mu nowiutką Yamahę, zamiast tej Michaela, ale po pierwsze: Frank nie jest aż tak głupi, żeby nie zauważyć różnicy między nową maszyną a tą mającą już ładne, kilka lat; a po drugie: taka nieuczciwość tylko splamiłaby moje dobre imię, jak i pamięć o Michaelu.
– Jakie jest twoje marzenie? – zapytałem siedzącą obok mnie brunetkę.
– Już o to pytałeś.
– Tak i nie uzyskałem odpowiedzi.
– Skąd pomysł, że teraz ją otrzymasz?
– A nie? – zdziwiłem się. Jak bardzo pokręcone ono było, że stanowiło taką tajemnicę.
– Nie, jeszcze nie.
Przez cały wieczór, atmosfera między nami była napięta. Lecz nie w ten nieprzyjemny sposób jak na początku naszej znajomości. Tym razem chodziło o coś innego. O reakcję ciała Francuzki, gdy przypadkowo muskaliśmy się ramionami. O to, w jaki sposób wstrzymywałem oddech, gdy byliśmy bliżej, kiedy pochylałem się w jej stronę. O to, jak patrzeliśmy na siebie, o kilka sekund za długo, jak na przyjaciół na nie-randce.
Tym razem powodem ciężkiej atmosfery było pożądanie. Jednak, jeśli wszystko miało się udać, to Amelia musiała wykonać pierwszy krok.
Vivian zjawiła się w klubie piętnaście minut po dwudziestej drugiej. Przez większość czasu siedziała w loży lub schodziła na parkiet, gdzie nie byliśmy w stanie niczego dostrzec. Amelia, zgodnie z przewidywaniami, od tego czasu niemal nie zamieniła ze mną słowa.
Gdzieś w oddali zagrzmiało. Spojrzałem w niebo. Chmury przesuwały się coraz szybciej. Miałem wrażenie, że za chwilę poleci z nich ulewa.
– Zaraz zacznie padać. Powinniśmy już iść.
– A co z Vivian? – zapytała, na moment kierując swoje brązowe tęczówki w moją stronę. O tej porze, były niemal czarne.
– Poradzi sobie. To duża dziewczyna. Poza tym obiecała mi, że o drugiej będzie w domu. – Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Vivian. Przez lornetkę widziałem, jak wyciąga swój z torebki.
Wstała i wyszła na taras, aby odebrać połączenie. Włączyłem tryb głośnomówiący.
– Halo?
– Cześć Vivian, jak się bawisz?
– Świetnie – odparła. Nie brzmiała na pijaną. – A wy?
– Jest zimno – przyznałem. – Twoja siostra nie chce zejść z dachu.
Amelia rzuciła mi wściekłe spojrzenie.
– Ona wie? – powiedziała bezgłośnie, a ja potaknąłem.
– Powiedz jej, że niedługo wracam. Lucas mnie odwiezie. – Rozłączyła się.
– Zadowolona? – zwróciłem się do Francuzki.
– Przez cały czas wiedziała?
– Oczywiście, że tak. Taką mieliśmy umowę. Ja ściągam jej z ramion cerbera, a ona grzecznie się bawi i wraca do domu o przyzwoitej godzinie.
– Nazwałeś mnie cerberem?
– Tak, kruszynko. A teraz chodź. Zaraz zacznie padać, a nie mogę pozwolić, byś znów była chora, choć bycie twoim osobistym pielęgniarzem jest bardzo fascynującym zajęciem.
Włączyłem ogrzewanie, gdy na powrót znaleźliśmy się we wnętrzu samochodu. Moja pasażerka nie wydawała się zła, jednak milczała w drodze do domu.
Ściana deszczu lunęła z nieba na chwilę przed tym, zanim dojechaliśmy na miejsce. Wyciągnąłem parasol spod siedzenia Amelii i nie uszło mojej uwadze, jak wciągnęła powietrze przez zęby, gdy dotknąłem wewnętrzną część uda. Odprowadziłem ją pod same drzwi, trzymając parasol nad naszymi głowami. Zadzwoniła kluczami w dłoniach, gdy wyciągała je z kieszeni.
– Kiedy znów się zobaczymy? – Musiałem to niemal wykrzyczeć, bo szum deszczu skutecznie zagłuszał moje słowa.
– Mam dużo pracy. – Oho! Wymówki.
– Jutro jest weekend. Mam propozycję. Przyjedź do mnie i zagramy w szachy. Dziś nie mieliśmy okazji.
– Twoje „jutro" jest dzisiaj. Już po północy – poprawiła mnie.
Zaśmiałem się na te słowa. Jej cięty język coraz bardziej mi się podobał.
– W takim razie, mądralo, do zobaczenia za... – Spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia w nocy. – Dziewięć godzin i trzynaście minut.
– A jeśli nie przyjadę? – Skrzyżowała ręce na piersi, uwydatniając je. Skup się na jej twarzy, skup się na jej twarzy...
– To przyjadę po ciebie i osobiście zawiozę twój tyłek do mojego mieszkania. – Zniżyłem głos, by zabrzmiało to, jak groźba, ale w oczach Francuzki błysnęło coś tak seksownego, że musiałem użyć całej swojej siły, żeby się nie poruszyć.
Ona najwyraźniej też to wyczuła, bo obróciła się i włożyła klucz w zamek. Zmusiłem swoje nogi, by skierowały się w przeciwnym kierunku. Zrobiłem może cztery kroki, zanim usłyszałem, jak do mnie krzyczy.
– Zakochać się!
– Co? – Słowo daję, ten deszcze sprawiał, że nic nie słyszałem.
– Zakochać się! – powtórzyła głośniej. – Moim największym marzeniem jest się zakochać. – A potem zamknęła drzwi, nie dając mi szansy, ani czasu na reakcję.
Popędziłem do auta, a w drodze powrotnej cały czas myślałem o tym, co usłyszałem. Skoro wyjawiła mi to marzenie, musiałem zrobić coś, żeby na to zasłużyć w oczach brunetki.
– A więc chcesz się zakochać, tak? To da się zrobić.
Uśmiechnąłem się chytrze, ale zaraz jednak grymas zniknął mi z twarzy, kiedy uświadomiłem sobie jedną, bardzo ważną rzecz.
Tu już nie chodziło o wygranie zakładu. Tylko o nią. Chciałem spełnić to marzenie z czysto egoistycznych pobudek. Bo być może, pierwszy raz w swoim życiu, chciałem, by ktoś mnie kochał nie dlatego, że musiał. Tylko dlatego, że mnie poznał. Chciałem poczuć się godny miłości. Jej miłości.
Ten rozdział jest zdecydowanie dłuższy od dwóch poprzednich XDXDXD (pewnie w przyszłości podzielę go na dwa, ale tutaj macie jako jeden).
Mamy pierwszą "nie-randkę" Theo i Amelii. Czyżby naszej szachistce powoli topniało lodowe serce? I co z postanowienie Theo - tak chciał odłączyć uczucia i chyba jednak nie wyszło ;) ;) Kto spodziewał się, że nasz playboy wymyśli coś takiego?
Zostaw coś po sobie, jeśli spodobał ci się rozdział i widzimy się w piątek <3
Statystyki:
15522 - ZZS
2378 - Wyrazów
7 - Stron A4
14 - minut czytania wg Wattpad
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro