Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

EPILOG

Cztery lata później

Słońce mocno przygrzewało mi w plecy, gdy stałem nad grobem brata. Ból po jego stracie w ciągu tych ośmiu lat wyraźnie zelżał. Nadal zdarzały się dni, kiedy tęsknota za Michaelem przygniatała mnie całkowicie. Ktokolwiek kiedyś powiedział, że czas leczy rany – mylił się. On jedynie przyzwyczajał do bólu.

Nauczyłem się z nim żyć. Tak, jak kiedyś oswoiłem swój gniew, tak teraz oswajałem ból. Dzień za dniem nosiłem ze sobą Michaela w pamięci i pielęgnowałem wszystkie wspomnienia o nim. Żałowałem, że nie może być świadkiem tego, jak teraz wygląda moje życie. Żałowałem, że nie miał okazji poznać ludzi, dzięki którym zmieniłem się na lepsze. No, poza Aleksandrą. Ją jedyną znał.

Lubiłem sobie wyobrażać, że byłby świetnym wujkiem dla swojego bratanka, który nosił to samo imię. Nauczyłby Michaela Juniora wszystkiego, czego ja i Amelia nie zdołamy. Zapewne przekazałby mu również swoją miłość do motocykli.

Oczami wyobraźni widziałem, jak sadza bratanka na kolanach i czyta mu bajkę. Jak przychodzi na każde przedstawienie i klaszcze najgłośniej na widowni. Jak wieczorami popija gin i śmieje się z tego, jakim pantoflem się stałem. Jak gra z Amelią w szachy, a z Vivian w tenisa.

Być może założyłby własną rodzinę. Miałby gromadkę dzieci ze złotymi loczkami i promiennymi uśmiechami. Byłby beztroski i szczęśliwy. Tak, lubiłem wyobrażać sobie, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby nowotwór nie pokrzyżował nam planów.

Za namową Amelii wróciłem na terapię, dzięki czemu dużo lepiej radziłem sobie z jego stratą. Moja żona osobiście wybrała specjalistę – oczywiście mężczyznę. Momenty, w których okazywała zaborczość wobec mnie, były rozczulające. Zdarzały się częściej, niż sądziłem, że będą. Dla reszty świata mogła być bezwzględną bizneswoman, jednak ja widziałem w niej swoją kruszynkę. Sto sześćdziesiąt pięć centymetrów odwagi i zadziorności; miłości i stanowczości; siły i łagodności.

Nawet jeśli w tym momencie bardziej przypominała boję, gdy bujała się na boki, idąc w moją stronę. Jej okrągły brzuszek zawsze mnie rozczulał. Lubiłem go głaskać i mówić do naszej córeczki, która już za miesiąc miała dołączyć do naszej gromadki.

– Tato! Tatusiu! – Usłyszałem wołanie mojego małego aniołka, Michaela Juniora. – Mama znowu musi siusiu.

– Przysięgam, że to dziecko traktuje mój pęcherz jak trampolinę. – Usłyszałem głos Amelii za plecami. – Mike, chodź tutaj. Zostaw tatę w spokoju...

– Nic się nie stało. – Wziąłem malucha na barki. – Jak się czujesz?

– Bolą mnie plecy i nogi. I strasznie tu gorąco. I chyba jestem głodna...

– Znowu? – Zdziwiłem się. – Dopiero co... – urwałem, w reakcji na mordercze spojrzenie brązowych oczu.

Brunetka pochłaniała ostatnio takie ilości jedzenia, że zacząłem podejrzewać, że w jej łonie znajduje się co najmniej troje maluszków.

Nachyliłem się do krągłego brzucha, a wtedy Junior zarzucił mamie ręce na szyję.

– Anabello, mogłabyś już wyjść, bo inaczej zostanę zjedzony przez twoją mamę – szepnąłem, za co dostałem po głowie. – Au!

– Mów tak dalej, a odejdziesz we śnie – zagroziła mi.

Kochałem w niej to, że przez te wszystkie lata, ani trochę nie straciła pazura. Wierzyłem, że nawet w zaawansowanej ciąży mogłaby się mnie pozbyć, gdyby chciała. Nawet jeśli samodzielnie by mnie nie dogoniła.

– Niby jak? Usiądziesz na mnie? – Odskoczyłem od niej, żeby znowu nie oberwać.

Mały blondyn zaśmiał się na moich barkach, a ja okrążyłem Amelię, dostarczając mu jeszcze więcej zabawy. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, słysząc nasze mieszające się ze sobą śmiechy.

Spełniłem największe marzenie Amelii, a ona w zamian dała mi coś, czego zawsze pragnąłem – prawdziwą rodzinę.

Kopałem zaspy jesiennych liści, rozsypując je na boki, ku uciesze syna. Jego perlisty śmiech był moim osobistym lekiem na całe zło. Kochałem go tak mocno, że aż ściskało mnie od tego serce. W dniu jego narodzin przyrzekłem sobie, że będę lepszym ojcem niż Philip. Że będę kochał i wspierał Michaela Juniora bez względu na wszystko i nigdy nie dam mu odczuć, że jest dla mnie nieważny, albo niewystarczający.

Grobu Philipa nie odwiedziłem ani razu. Choć mój terapeuta uważał, że powinienem. Jego zdaniem taka wizyta pozwoliłaby mi ruszyć dalej. Tylko że ja i bez tego ruszyłem dalej. Dalej, niż kiedykolwiek przypuszczałem, że dotrę.

Eva też zapomniała o byłym mężu. Nasz kontakt na początku ograniczał się do rozmów przez telefon i świątecznych wizyt, choć odkąd urodził się Michael Junior, moja matka obchodziła chyba każde możliwe święto na świecie. Wróciła do Londynu, aby być blisko wnuka. Była dla niego lepszą babcią, niż matką dla mnie przez całe moje życie, ale nie żywiłem do niej o to urazy. Popełniła błędy, które teraz próbowała naprawić, dlatego pozwoliłem jej być częścią życia mojego dziecka, a wkrótce dzieci.

Tajemnicę śmierci Philipa zamierzałem zabrać ze sobą do grobu. Dotrzymałem każdej, złożonej sobie i najbliższym, obietnicy. Żyłem, tak jak życzył mi mój brat. Według własnych zasad, na swoich warunkach. Kochałem i byłem kochany. Osiągnąłem wszystko, czego pragnąłem.

Nie założyłem innej firmy. Byłem udziałowcem Digital Craft Technologies, a resztę czasu spędzałem z synem. Amelia zrezygnowała z paryskiej filii Moore Security, ale dalej kierowała tą w Londynie.

Mój syn obejrzał się za siebie, gdy wracaliśmy do samochodu.

– Tato... A opowiesz mi dziś na dobranoc o wujku Michaelu?

– Z przyjemnością. – Uśmiechnąłem się, choć on nie mógł tego zobaczyć.

Ciepły wiatr rozwiał nasze włosy i mógłbym przysiąc, że przez ułamek sekundy, usłyszałem śmiech swojego brata. Zatrzymałem się w miejscu i czekałem, aż to się powtórzy. Jednak tak się nie stało. Uniosłem twarz ku niebu i uśmiechnąłem się szerzej.

Promienie słońca nieśmiało przebiły się przez chmury, oblewając złotym blaskiem kawałek trawnika i kilka nagrobków. Obejrzałem się przez ramię. Pamiątkowa płyta mojego brata zalśniła w słońcu. Poczułem ciepło na sercu, wyobrażając sobie jak stoi oparty o płytę i obserwuje naszą rodzinną scenkę.

Michael tak naprawdę nigdy mnie nie opuścił. Nawet po śmierci, jego duch prowadził mnie podczas najgorszych dni w życiu i wspierał w tych trudnych. Wszystko, co dziś miałem, zawdzięczałem jemu i temu, jak bardzo mnie kochał, oraz że nie pozwolił mi w siebie zwątpić.

Amelia trzasnęła drzwiami od samochodu, czym przywróciła mnie do rzeczywistości. Ruszyliśmy w jej stronę. Ja i mój mały aniołek, który wyciągał swoje pulchne rączki w górę, próbując złapać spadającego liścia.

Byłem wolny i szczęśliwy.

To było naprawdę zajebiste uczucie.

KONIEC!

Nie wierzę, że to naprawdę koniec. A właściwie czeka nas jeszcze notka od autora, ale ona nie mówi o Theodorze. Notka ma za zadanie uchylić rąbka tajemnicy o rodzinie Moore. Skąd się wzięła? Czym się tak naprawdę zajmują?

Także, moi drodzy czytelnicy... Zapraszam was na notkę. Ale zanim to... dopełnijmy tradycji. ZU w cyferkach.

6454 ZZS

986 Wyrazów

2,5 Strony A4

5 Minut czytania według Wattpad

ZOSTAW COŚ PO SOBIE, JEŚLI SPODOBAŁ CI SIĘ EPILOG.

1...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro