Rozdział 21
Frank zjawił się w moim biurze pięć minut przed umówionym spotkaniem, tym samym przerywając mi rozmowę z klientem.
– Proszę skontaktować się z naszymi prawnikami, gdy będzie pan gotów, panie Warner. – Rozłączyłem się. – Nie słyszałeś nigdy o pukaniu? – zwróciłem się do przyjaciela.
– Nie bądź taki sztywny – skomentował. – Ej, możesz przynieść mi kawę? – powiedział tym razem do mojej sekretarki, która siłowała się z nim, zanim tu wtargnął.
– Ona ma na imię Aleksandra i nie przyniesie ci kawy, jak będziesz takim fiutem – odgryzłem się.
Frank przewrócił oczami i błysnął w jej stronę uśmiechem.
– Aleksandro, mogłabyś przynieść mi kawę?
Asystentka spojrzała na mnie, szukając potwierdzenia, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Jeśli przyniesiesz mu kawę, to chociaż mu do niej napluj!
– Co ty tu w ogóle robisz? – Blondyn rozejrzał się po gabinecie i ciężko opadł na krzesło.
– Pracuję, choć wiem, że ten termin jest ci obcy.
– Do niedawna tobie też był. Co się zmieniło?
– Zawarłem z ojcem umowę – powiedziałem krótko, aby nie wdawać się w szczegóły. – Ale nie po to chciałem się spotkać.
Przesunąłem kluczyki od Yamahy po biurku. Chwilę trwało, zanim Frank zorientował się, co właśnie robiłem.
– Zakład trwa jeszcze dwa tygodnie. Poddajesz się, czy wygrałeś?
Miałem ochotę powiedzieć mu, że jedno i drugie. Rezygnowałem z zakładu, żeby uspokoić sumienie, a wygrałem, bo no cóż... byłem z Amelią. Co prawda żadne z nas nie powiedziało tego głośno, ale wczorajszy pocałunek był jednoznaczny. A ja czułem, że uczucia względem niego nie były jednostronne.
– Oddaję walkowerem – przyznałem.
– Ha! Naprawdę? Nie wierzę... Jesteś pewien? To maszyna Michaela.
Nie musisz mi przypominać!
– Jestem. Parkingowy na dole wyda ci Yamahę.
– Mam nadzieję, że ta głupia su...
– Jesteśmy przyjaciółmi Frank. Jeśli nie chcesz, żeby to się zmieniło w ciągu najbliższych piętnastu sekund, nie dokończysz tego pierdolonego zdania! – zagrzmiałem ostrzegawczo.
Frank siedział tak z na półotwartymi ustami, a potem wybałuszył oczy, jakby coś do niego dotarło. Tylko że do tego trzeba było mieć mózg. I to taki niesterowany kutasem.
– Ty nie porzucasz zakładu, bo ona się nie zakochała. Robisz to, bo ty się zakochałeś – stwierdził tonem brzmiącym, jak gdyby odkrył lek na raka.
Zakochałem się? Czy to możliwe zakochać się w kimś w ciągu dwóch tygodni, a właściwie w ciągu siedemnastu dni? Zauroczony, owszem. Ale zakochany? Z wewnętrznego monologu wyrwała mnie Aleksandra. W rękach trzymała małą tacę z kawą. Zauważyłem, że była na niej tylko jedna filiżanka.
– A moja? – upomniał się Frank.
Sekretarka zignorowała jego słowa i minęła go.
– Ej, ty! – zawołała do niego. – Kawę sobie przynieś.
Nie mogłem nic na to poradzić, że parsknąłem śmiechem, przez co omal nie oblałem się własnym espresso. Zanotować! Dać sekretarce premię!
Frank z niedowierzaniem odprowadzał ją wzrokiem. Nie umknęło mojej uwadze, że w oczach błysnęły mu te przeklęte iskierki, które pojawiały się zawsze, gdy jakaś kobieta stanowiła dla niego choć minimalne wyzwanie.
– Trzymaj fiuta w spodniach, Hunningan. Moja sekretarka jest poza twoim zasięgiem – powiedziałem mu, aby na powrót zwrócić jego uwagę.
– Właśnie sprawiłeś, że gra stała się ciekawsza. – Uśmiechnął się przebiegle.
– Mówię serio. Odpuść.
Jeśli mnie uważano za babiarza, Frank był moją dużo gorszą wersją. Uganiał się za wszystkim, co miało biust i przed nim nie uciekało. A jeśli którakolwiek z wypatrzonych zdobyczy pokazywała pazurki, on jeszcze chętniej ją podrywał. A potem niezależnie od tego, ile czasu zajęło mu zaciągnięcie tejże kobiety do łóżka, wykradał się w nocy i nigdy więcej się nie spotkali. Dlatego mogłem z łatwością przewidzieć, czym mogłoby się to skończyć, gdyby Frank spróbował swojej „mocy" na mojej sekretarce.
– Muszę wracać do pracy, zdzwonimy się. – Próbowałem go odprawić.
– Naprawdę to robisz? – upewnił się. – Kiedy wyjdę przez te drzwi, nie będzie odwrotu.
– Nie dbam o to. Możesz ją sprzedać, rozłożyć na części albo zezłomować. W ostatecznym rozrachunku to tylko kupa stali i plastiku.
– Nie wiem co ta dziewczyna ci zrobiła, ale nie poznaję cię, stary!
– Ostatnio dotarło do mnie parę rzeczy i tyle – skwitowałem. – A teraz już naprawdę, wypad.
Niechętnie wstał i ruszył w kierunku drzwi. Po drodze podrzucił kluczykami w powietrzu. Kiedy wyszedł, miałem wrażenie, że straciłem kumpla. A właściwie nie... Stara wersja mnie straciła kumpla. Z prostej przyczyny. Właśnie byłem w trakcie wymazywania dawnego siebie. Żywot Theodora Clarka, znanego w Londynie ze skandali i licznych romansów dobiegał końca. Teraz przyszedł czas na nowego mnie. Bardziej odpowiedzialnego, lepszego i przede wszystkim... Teraz rodził się Theo, który pragnął Amelii Moore.
To ostatnie zdanie zawsze mnie rozczula *wzrusz*. XDXDXD Jednak mimo to, ten rozdział zawsze wyzwala we mnie odrobinę smutku. Theo rozstał się z motocyklem Michaela, a ja już wiemy, nikogo na świecie tak nie cenił, jak starszego brata ;( Ale bez obaw widzowie... wszystko się wyklepie xD
Zostaw coś po sobie (komentarz/gwiazdkę) i widzimy się we wtorek. A teraz staty:
4662 - ZZS
708 - Słowa
3 - Strony A4
4 - minuty czytania wg wattpad
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro