Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG

– Nosz kurwa mać! – przekląłem i odwiesiłem koszulę.

Opuściłem garderobę i skierowałem się do źródła irytującego dźwięku.

Na świecie było kilka osób, które posiadały ten numer telefonu. Jeszcze mniej używało go do czegoś innego niż SMS-y, ale tylko jedna z nich potrafiła wydzwaniać raz za razem, dopóki nie odbiorę. Tą osobą była moja matka – Eva Clark.

– Tak, Evo – odebrałem.

– Słowo daję, twoje pokolenie nie odkleja się od telefonu, ale kiedy ktoś dzwoni, nie odbieracie – narzekała, puszczając mimo uszu to, że znów zwróciłem się do niej po imieniu.

– Odebrałem. Do rzeczy – pospieszyłem ją.

Sapnęła niezadowolona i mógłbym przysiąc, że przewróciła oczami.

– Przypominam ci o jutrzejszej imprezie, na której masz towarzyszyć mi i ojcu.

– Pamiętam – odparłem krótko. – W tym tygodniu mówisz mi o niej tylko setny raz.

– Wolę być pewna. Theodorze? – zwróciła się do mnie pełnym imieniem, którego nie znosiłem. – Proszę, zachowuj się. To dla nas bardzo ważne.

Wróciłem do garderoby i ustawiłem telefon na tryb głośnomówiący.

– Z jakiej okazji ta impreza? – zapytałem.

– Urodziny Vivian Moore.

– Czyje? – zdziwiłem się. Nie poznałem ostatnio nikogo ważnego o tym imieniu.

– Vivian Moore. Jest córką Henry'ego Moore'a. Ojciec od dawna chce podpisać kontrakt z firmą Moore Security – wyjaśniła mi matka.

– Czyli będziecie załatwiać interesy na urodzinach jego córki? Szlachetnie – skomentowałem. – A już myślałem, że przejęliście się solenizantką.

– Przecież kupiliśmy stosowny prezent – wytłumaczyła się moja rodzicielka.

– Jeśli jest córką Moore'a, drogie prezenty, to ostatnie czego jej brakuje.

Nie chcąc dłużej ciągnąć tej bezsensownej konwersacji, ponownie obiecałem, że zjawię się punktualnie w umówionym miejscu i pożegnałem się z matką.

Znajomy warkot silnika popchnął mnie ku drzwiom. Otworzyłem je, zanim kierowca zdążył podejść do drzwi.

– Stary, ty masz jakiś szósty zmysł – przywitał się mój przyjaciel. Zdjął kask i bez zbędnych słów wślizgnął się do środka. – Jaki plan na dziś? – zapytał, wyciągając nogi na mojej skórzanej sofie.

– Muszę się zabawić. Jutro będę grać rolę przykładnego syna – powiedziałem i zepchnąłem jego buciory z nowiutkiego obicia.

– Też idziesz na bibkę Moore'ów? – zaciekawił się.

– Nie mam wyjścia. A ty?

– Podobno ich najstarsza córka to niezła sztuka. Pociągnąłem za kilka sznurków i się wkręciłem. – Błysnął śnieżnobiałymi zębami.

Ostatni raz poprawiłem włosy w lustrze, sięgnąłem po swój kask i wszedłem bocznymi drzwiami do garażu. Rozejrzałem się po kolekcji aut i motocykli ustawionych w rzędzie na całej długości ściany, po czym zdjąłem z haczyka kluczyki do czarnej Yamahy R1.

Tak, niezła sztuka to dokładnie to, czego dziś potrzebowałem.

♟️

– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego wybrałeś ten pub? – Frank obrzucił wnętrze krytycznym spojrzeniem.

Southwark pub, znajdujący się w dzielnicy o tej samej nazwie, z zewnątrz nie wyglądał zachęcająco. W środku było jednak dużo gorzej. Wiszące żarówki ledwo oświetlały przestrzeń, próbując przebić się przez chmurę dymu papierosowego, który unosił się nad gośćmi niczym mgła.

– Tutaj nie dorwą nas dziennikarze – wyjaśniłem.

– Bo się boją – stwierdził przyjaciel, będąc o krok za mną.

– Nie bądź cykor – wytknąłem mu. – Napijmy się i poszukajmy sobie koleżanek na noc.

– Prowadzimy – zaznaczył Frank.

– Myślę, że mają tu coś bezalkoholowego.

Rozejrzałem się po gościach, szukając kogokolwiek, kto przykułby moją uwagę. Mój wzrok zatrzymał się na siedzącej przy barze brunetce. Siedziała wyprostowana, wpatrzona w butelki z alkoholem. Wyglądała jakby na kogoś czekała, ale ani razu nie spojrzała na drzwi czy zegarek. Frank podążył za mną spojrzeniem i klepnął mnie w plecy.

– Pójdę coś zamówić. – Nie odpowiedziałem mu. Już byłem w drodze do nieznajomej.

Nawet nie zauważyła, kiedy zająłem stołek obok niej. Poświęciłem kilka sekund, by przyjrzeć się profilowi: zadarty nos, długie rzęsy i wydatne usta. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, by zacząć rozmowę, rzekła:

– Nie jestem zainteresowana. – Miała melodyjny głos, pełen pewności siebie, niemniej jednak obojętny w stosunku do mnie.

– Czekasz na kogoś? – zapytałem, nie dając się spławić tak szybko.

Jednego, czego nauczyłem się o kobietach, to tego, że lubiły pewność siebie. Nawet tą zakrawającą na arogancję.

– Muszę mieć powód, by nie być zainteresowana?

– Nawet na mnie nie spojrzałaś – zauważyłem.

Uniosła kąciki ust.

– Nie zamierzam się z tobą przespać.

– Skąd pomysł, że po to przyszedłem?

Co prawda taki był mój cel, ale nie musiała tego wiedzieć.

– Ty i twój kolega rozdzieliliście się przy wejściu. Nikt nie przychodzi do baru z towarzystwem, po to, by siedzieć na osobnych miejscach. Szukasz czegoś, a on jest twoim skrzydłowym – powiedziała, bezbłędnie odgadując naszą taktykę. – Nie jestem zainteresowana – powtórzyła.

Coś za moimi plecami przykuło uwagę kobiety na tyle, że zeszła ze swojego miejsca i minęła mnie bez pożegnania. Obróciłem się, chcąc odkryć, do kogo zmierzała. Stanęła przed mężczyzną w koszulce z logo pubu. Wyglądał na co najmniej dwa razy starszego od niej, a mimo to z postawy ciała wywnioskowałem, że zwraca się do niej z szacunkiem. Cokolwiek mu odpowiedziała – uśmiechnął się. Uścisnęli sobie dłonie i mężczyzna zniknął tylnymi drzwiami.

– Czyli jesteś tu w interesach? – zgadywałem, stanąwszy za jej plecami.

Zwróciłem uwagę, że czubek jej głowy sięgał mi do obojczyków. Obróciła się zirytowana i wbiła we mnie najpiękniejsze oczy, jakie widziałem.

– Posłuchaj, mam dziś dobry dzień, więc przyjmij moją radę. Nie pasujesz tu. To miejsce nie jest... – otaksowała mnie wzrokiem – tak luksusowe, do jakich przywykłeś. Zabierz kumpla i zniknijcie stąd, zanim was okradną. A jeśli chcesz kogoś zaliczyć, to pod ścianą są stoły bilardowe. Wygraj rundkę z gościem w bandanie na głowie, a chętna sama się znajdzie. – Wskazała palcem miejsce za mną.

Nie wiedziałem, dlaczego obróciłem głowę. Nie chciałem innej. Chciałem tej, która mi odmówiła. Gdy znów wróciłem do niej spojrzeniem – dziewczyna zniknęła. Przelotnie poszukałem wśród innych, ciemnobrązowej czupryny, ale bezskutecznie. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Poczułem rękę na ramieniu i do moich uszu dotarł dźwięk śmiechu.

– Nie wierzę. Wielki Theodor Clark został spławiony przez dziewczynę z zatęchłego baru. – Śmiał się. – Chłopaki mi nie uwierzą. Żałuję, że tego nie nagrałem.

– Stul pysk – odgryzłem się i wyszedłem na zewnątrz.

Kątem oka dostrzegłem znajomą sylwetkę wsiadającą do taksówki. Nasze oczy skrzyżowały się na moment. Tajemnicza dziewczyna posłała mi rozbawione spojrzenie. Zamknęła drzwi i chwilę później, samochód odjechał.

– Jedziesz za nią? – zapytał Frank, coraz bardziej zachwycony moją sytuacją. – W końcu ktoś ci odmówił Theo. Nie sądziłem, że dożyję takiej chwili.

– Nie odmówiłaby, gdyby dała mi więcej czasu – rzuciłem poirytowany.

– Chcesz się założyć?

– Nie ma jej. Niby jak chcesz to zrobić, skoro jej już nie ma. – Wskazałem ręką miejsce, gdzie przed chwilą stała taksówka.

– Nazywasz się Clark. Chyba mi nie powiesz, że odnalezienie jednej dziewczyny w Londynie stanowi dla ciebie problem?

Moja rodzina była znana każdemu, kto liczył się w tym kraju. Niejednokrotnie wykorzystywałem tę władzę dla własnych celów.

– O co się zakładamy? Że uda mi się ją zaprosić na randkę? – Blondyn pokiwał głową w rozbawieniu.

– To by było zbyt proste. Musi wyznać ci miłość.

– Nie bawię się w związki – zaznaczyłem.

– Nie bądź cykor – zacytował mnie. – Boisz się, że przegrasz?

– A co, jeśli wygram?

– Jeśli wygrasz, oddam ci swoją dziecinę. – Wskazał na czarno-zielony motocykl. – Od zawsze jej chciałeś.

To prawda. Był z limitowanej edycji, z unikatowymi przeróbkami.

– A co, jeśli ty wygrasz? – Zwróciłem się ku niemu. Nie miałem zbyt wielu rzeczy, których Frank mógłby chcieć, poza...

– To. – Stanął przy czarnej R1.

Nie chodziło o fakt, że Frank nie mógł mieć takiej. Jego rodzice mieli forsy jak lodu i na skinienie palca mógłby mieć taką samą Yamahę. Mój przyjaciel po prostu doskonale wiedział, ile znaczy dla mnie ten motocykl. Pewny wygranej wyciągnąłem rękę w jego stronę.

– Umowa stoi. – Przypieczętowaliśmy ją uściskiem dłoni.

– Będę łaskawy. Miesiąc zaczyna się od jutra. Trzymaj się, stary.

Dwie minuty później stałem samotnie przed wejściem do pubu. Ze środka wyszła blondynka w obcisłych jeansach i koszulce do pępka. Uśmiechnęła się do mnie kokieteryjnie i ruszyła w moją stronę.

– Nie jestem zainteresowany. – Założyłem kask i zostawiłem kobietę w tumanie kurzu.

NO TO MAMY PROLOG!!!

Jak wrażenia?

Lubimy Theo, czy jeszcze nie?

A teraz dla fanów cyferek i statystyk... Prolog w cyferkach :)

(Tak, ciebie mam na myśli  @Bookowa)

8368 - ZZS

1243 - wyrazów

4 - Strony formatu A4

7 - tyle minut wg Wattpada czyta się prolog :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro