6
Po ostatniej lekcji chciałam już tylko zamknąć się w swoim pokoju i do końca dnia z nikim nie rozmawiać. Czekałam pod szkołą na ciocię, a rzeka uczniów spływała po schodach omijając mnie, jak kamień w rzecze. Zebrałam w sobie resztki siły i przybrałam lekko entuzjastyczny wyraz twarzy, gdy zauważyłam nadjeżdżający samochód cioci. Ledwie zatrzymał się przy schodach, a ja już wskakiwałam na siedzenie pasażera. Niemal podskoczyłam na siedzeniu, gdy rozbrzmiał ogłuszający ryk silnika, a następnie gromkie śmiechy. Jeden z nich należał do Louisa. Potrząsnęłam głową wypędzając go ze swoich myśli.
- Jak pierwszy dzień szkoły? - powiedziała wesoło ciocia.
- Trochę przytłaczająco.
- Masz już znajomych?
- Rozmawiałam z Christianem i Louisem. Co dziś na obiad? - dodałam, zmieniając temat.
- Twoje ulubione, mam zamiar uczcić twój pierwszy dzień szkoły.
Czułam ból w piersi widząc, jak bardzo cieszy się widząc moje postępy w relacjach z rówieśnikami, ale dla mnie to była tortura. Kochałam ją z całego serca i za żadne skarby nie chciałam sprawić jej przykrości, ale bałam się, że lada moment zobaczy, że to mnie bardziej niszczy niż buduje.
- Ciociu - powiedziałam, przerywając jej monolog obejmujący plany na ten wieczór, czyli w głównej mierze telenowele, które tak uwielbiała. - Kolega zaprosił mnie do baru dziś wieczór, powiedział, że przedstawi mnie kilku osobom ze szkoły, z którymi będę mogła się zaprzyjaźnić. Oczywiście przyjdę przed dziewiątą, by rano wstać wypoczęta i mam nadzieję, że wcześniej zdążę zobaczyć z tobą jeden odcinek twojego serialu. - policzki zaczęły mnie boleć od wymuszonego uśmiechu.
- To cudownie! - odparła i zaklaskała w dłonie stojąc na czerwonym świetle.
Cieszyłam się, że przynajmniej jedna z nas jest szczęśliwa.
***
Rozłożyłam się wygodniej w fotelu jedząc ciasteczka i przyglądając się półnagiemu latynosowi, który wybiega z pożaru nie mając żadnych oparzeń. Jedynie tors pokryty sadzą. Spojrzałam na zegar i zacisnęłam palce na pasku od torby.
— Muszę już iść. — powiedziałam, wstając z fotela. Ucałowałam ciocię w policzek i zawiesiłam torbę na ramieniu. — Nie martw się o mnie.
— Tylko nie złam zbyt wielu serc! — usłyszałam tuż przed zamknięciem drzwi.
Szybkim krokiem ruszyłam w las, do miejsca, gdzie mogłam sobą z dala od wszystkich. Po chwili już biegłam w uszach słysząc jedynie świst wiatru i pękające gałązki pod stopami. Odetchnęłam dopiero, gdy dotarłam. Oparłam się o drzwi i zamknęłam oczy, rozkoszując się ciszą wokół siebie.
— Kocico, nie wiedziałem, że impreza przeniosła się do lasu. Najwidoczniej twoja ciotka nie powiedziała skąd dokładnie cię odebrać.
— Jakim cudem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro