4
— Uważaj.— powiedział za mną męski głos łapiąc mnie za ramię. Zadarłam głowę , by spojrzeć na swojego wybawcę. — Jestem Christian i widzę, że —podniósł na chwilę spojrzenie. — właśnie uciekasz od Torreta. — dodał, gdy korytarz z powrotem zapełnił się uczniami. Mimo tłumu nadal czułam na sobie ciężkie spojrzenie Louisa, które sprawiało, że czułam się, jak w klatce. Po chwili z tłumu wynurzył się Torret, którego uśmiech osłabł, gdy zobaczył, że ktoś stoi za mną i trzyma mnie za ramię.
- Możesz już ją puścić. -zwrócił się do Christiana. - Jeśli nie chcesz się spóźnić pierwszego dnia to radziłbym ci pójść za mną. - To zdanie zadał w moim kierunku i skręcił w lewo nie zaszczycając mnie więcej swoją uwagą. Spojrzałam na Christiana, który jedynie wzruszył ramionami i ruszył w swoim kierunku zostawiając mnie samą. Zacisnęłam palce na torbie i pobiegłam za Torretem zastanawiając się jakim cudem tak szybko udało mi się wpaść w kolejne tarapaty. Zupełnie jakby czekały tylko na okazję, gdy opuszczam gardę.
— Czego ode mnie chcesz? — udało mi się powiedzieć, gdy go dogoniłam lawirując pomiędzy innymi uczniami.
- Poznać . - spojrzał na mnie i złapał za ramię przyciągając do siebie. Przez chwilę poczułam jakbym nie potrafiła oddychać przyciśnięta do twardej klatki piersiowej chłopaka. Po sekundzie, która dla mnie wydawała się godziną puścił mnie i wskazał na przewrócony kosz. - I co ty byś beze mnie zrobiła? - dodał, puszczając moje ramię.
- Z pewnością nie czułabym się skrępowana. - mruknęłam pod nosem, wbijając wzrok w czubki butów.
- Nie jest tak źle - powiedział i zatrzymał się tak nagle, że znowu zostałam przyciśnięta do jego ciała. Tym razem na plecy. - To twoja sala. - powiedział, gdy podniosłam na niego wzrok. - Będę na ciebie czekał po lekcji, by wskazać kolejną salę. - odwrócił się, gdy tylko z jego ust padło ostatnie słowo. Tym razem to ja złapałam go za ramię, czując na sobie spojrzenia wszystkich wokół nas. Najwidoczniej przebywanie w pobliżu tego chłopaka nie tylko zwiastowało kłopoty, ale i uwagę wszystkich w miasteczku, która była zarazem ostatnią rzeczą jaką chciałam się martwić w pierwszych dniach powrotu do społeczeństwa. Jednak wolałam zakończyć tą sprawę od razu nim zaczną się plotki.
- Nie musisz mnie więcej odprowadzać, naprawdę - posłałam mu lekko błagalny uśmiech- Dam sobie radę. Dziękuję, że mnie odprowadziłeś.
Przez chwilę jego wydawały się roziskrzone, a w następnej sekundzie zasłoniły jego burzowe chmury. Rozległ się dzwonek, a żadne z nas się nie ruszyło. Ludzie wokół nas ruszyli do swoich sal z powrotem zapominając o naszym istnieniu, za co byłam im naprawdę wdzięczna.
- Czy ty mnie spławiasz? - powiedział uśmiechając się kącikiem ust, jednak ten uśmiech nie sięgał jego oczu, które teraz zostały schowane za grzywką.
- Nie, nie, skąd.- odparłam szybko. - Po prostu na razie chcę zostać w swoim towarzystwie. - Boże, jak to głupio zabrzmiało! Miałam ochotę uderzyć głową w ścianę.
- Dobra, rozumiem , że na razie nie chcesz mojego towarzystwa, ale jak co to twoja ciotka da ci na mnie namiary. Wiem, że to niedługo nastąpi, a teraz jak grzeczna uczennica wejdź do klasy, bo od kilku dobrych minut twoja nauczycielka zabija mnie wzrokiem. - pomachał nauczycielce, a ja odwróciłam się do klasy. Zarumieniałam się widząc, jak wszyscy się na mnie patrzą. Chciałam pozostać niezauważona i jakoś po prostu przeżyć tą szkołę. Jednak Louis Torret chciał inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro