3
— Miriam Salivan. — odpowiedziałam starając się naśladować jego nonszalacki ton. — ale to już wiesz.
— Teraz już tak. — odparł obojętnie. Później nastała, wręcz namacalna, cisza podczas której jedynie wpatrywaliśmy w siebie wzajemnie. Jego oczy koloru wzburzonego morza niemal przeszywały mnie na wskroś. Czułam jak się rumienię mimo, że starałam się z całych sił utrzymać emocje na wodzy. — No dobra nic tu po mnie. — wstał i wyszedł nie mówiąc nic więcej.
Dopiero gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi wejściowych odważyłam się spojrzeć w tamtym kierunku. Zaskoczył mnie zostawiając mnie w spokoju, sądziłam raczej że będzie chciał dalej pogrążać mnie w nieśmiałości. Siedziałam tak dopóki nie przyszła ciocia z wiadomością, że spotkała Louisa, który zaproponował, że mnie oprowadzi po miasteczku.
— I co zgadzasz się? Mam numer do pana Towela, powiennien już u niego być. — usiadła w miejscu gdzie wcześniej siedział Louis.
— Ciociu, naprawdę nie trzeba.
— Raczej tak, bo za kilka dni zaczyna się nowy tydzień a ty. — wskazała na mnie. — idziesz do szkoły i będziesz potrzebowała przyjaciół lub przynajmniej znajomych. Tym bardziej, że za miesiąc jest jesienny bal.
Przez następną godzinę słuchałam opowieści jak zapisywała mnie do szkoły. Przedstawiała mi nierealny świat, w którym będę otoczona przyjaciółmi i nie będę miała czasu na wspominane przeszłości.
***
Wreszcie, a raczej niestety, nadszedł dzień, w którym znowu stoję na środku szkolnego korytarzu. Stałam pod ścianą szukając odpowiedniej sali ponad głowami uczniów. Papier w moich rękach niemal się rozsypywał od ciągłego miętoszenia. Przygryzłam wargę zastanawiając się czy spotkam Louisa. Ciocia dzięki moim błaganiom, na szczęście, do niego nie zadzwoniła w sprawie miasteczka. Nie chciałam stać się tą nową ale teraz zaciskając palce na plecaku czułam ich ciekawskie spojrzenia i szepty. Ruszyłam przed siebie wierząc, że idę w dobrym kierunku przez zatłoczony korytarz. Wzrok skupiłam na czubkach swoich trampek i wmawianiu sobie, że przesadzam.
— Miriam! — usłyszałam swoje imię i niemal podskoczyłam przerażona. Obróciłam się, zobaczyłam jak tłum rozstępuje się przed Louisem, jak przed Bogiem. Zmierzał w moim kierunku sprawiając, że tylko dzięki wrośniętym w podłogę nogach nie uciekłam jeszcze do lasu. — Jednak przyszłaś. — powiedział szczerząc się od ucha do ucha. — Ciotka mówiła ci o mojej propozycji?
— Skąd wiedziałeś, że w ogóle tu przyjdę? — spytałam zaskoczona.
— Nie zdradzę informatora, z kim masz kolejną lekcję? — powiedział, patrząc na mój plan. — Matmę. Zaprowadzę cię.
— Nie, nie trzeba. — odwzjemniłam uśmiech i zaczęłam się wycofywać aż zderzyłam się z kimś za sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro