2
Miriam
Biegłam dopóki miałam sił w nogach. Obraz zamazywał mi się przez łzy złości, szybko starłam je wierzchem dłoni. Nie mogłam sobie wybaczyć tej nieuwagi, tak bardzo utonęłam we wspomnieniach że nie zauważyłam skradającego się chłopaka. A skoro o nim mowa, na kilometr czuć było od niego kłopotami. Ta pewność siebie i wyluzowana postawa świadcząca że zna swoją wartość, skutecznie mnie do niego zrażała. Przyjechałam do cioci, by przywróć swojemu życiu nowy porządek. Musiałam przestać być Miriam Denkely jaką wszyscy znali, a stać się nową wersją siebie. Ona umarła w tym samym samochodzie gdzie jej rodzice i pewnie leży gdzieś na dnie ciemnego jeziora i wpatruje się smutnie w niebo. Zdyszana dobiegłam pod same drzwi i upadłam pod nimi trzęsąc się jak osika. Nie powinnam go spotykać, w lesie o tej porze nie powinno być nikogo! Ciocia otworzyła drzwi i przerażona spojrzała na mnie.
- Co się stało? Już wróciłaś? - pomogła mi wstać i razem weszłyśmy do salonu. - Przygotuję herbatę. -powiedziała i zniknęła w kuchni, po chwili zjawiła się napojem. Postawiła go przede mną, a sama usiadła obok. - Miriam, skarbie, co się stało?
- Byłam nad rzeką i słuchałam piosenki, którą napisał mi tata. - przełknęłam łzy biorąc oddech. - Chciałam pobyć sama ze swoimi myślami, aż nagle usłyszałam trzask łamanej gałązki. Obróciłam się i zobaczyłam chłopaka który wygląda jak magnes na problemy. - odkąd wypisali mnie ze szpitala nie chciałam nikogo widzieć. Całe dnie spędzałam zamknięta w swoim pokoju otoczona zdjęciami rodziny, wierzyłam że zaraz się obudzę, a z korytarza będzie się niósł głos Davida Bowie lub wolne dźwięki radia przy których tańczyli rodzice w kuchni. Na samą myśl o nich ściskało mnie w sercu. Te chwile przeminęły i już nie wrócą. Teraz wychodzę na zewnątrz ale w miejsca gdzie nikogo spotkam. U cioci niewiele się odzywam, odpowiadam zdawkowo na pytania. Każdy dzień jest bardziej pochmurny niż wcześniejszy, wszystko zlewa się w jedną szarą masę pełną tęsknoty i bólu. Chodziłam do psychologów a nawet do psychiatrów ale z góry wiadomo, że to wszystko na nic, te słowa żebym się wyżaliła obcej osobie dla której jestem jedynie sposobem na wyższe zarobki. Powie że wszystko będzie dobrze, ale tak naprawdę będzie jej mnie żal, a gdy wyjdzie z gabinetu, zapomni o tych wszystkich problemach jej klientów. Równie dobrze po tych wszystkich spotkaniach sama mogę dawać takie rady. Najbardziej ze wszystkich rzeczy nienawidziłam tej sztucznej litości, okazywali ją z wprawą najlepszych aktorów, a gdy się obrócą do ciebie plecami będą się cieszyć że to nieszczęście ich nie dotknęło. Ciocia mówiła coś do mnie ale jej nie słuchałam, zamknęłam się w swoim świecie. Z biegiem czasu nauczyłam się funkcjonować stałym zachowaniem, wstaję, myję się, jem śniadanie, uciekam do lasu,wracam, jem kolację i idę spać. Ale teraz będę musiała zmienić stałą w tym wzorze, a wszytko przez aroganckiego chłopaka, który groził mi że znowu się zobaczymy. - Mogę iść do pokoju? - spytałam ciszej, czując się lepiej. Może ta herbata mi pomogła?
- Oczywiście. Za godzinę wychodzę do kościoła, gdy mnie nie będzie pan Towel wyśle do nas chłopaka który ma rzeczy potrzebne do budowy huśtawki, odbierzesz?
Pokiwałam głową i odeszłam od stołu. W pokoju rzuciłam się na łóżko, włożyłam słuchawki i patrząc na stare rodzinne zdjęcie włączyłam z maksymalną głośnością przypadkową muzykę. Nie mogłam zasnąć, inaczej wspomnienia wrócą i będą mnie męczyć. Skupiłam wzrok na maleńkiej rysie na suficie ignorując chaos w swojej głowie. Wznosiłam mury które upadały raz za razem, łzy płynęły w stałym strumyczku. Nie potrafiłam tak dalej żyć, kilka razy chciałam wejść do jeziora aż na samo dno i tak zostać, czułam że tam jest moje miejsce, że powinnam wrócić do miejsca gdzie została moja dusza. Nie powiedziałam tego cioci, nie chciałam sprawiać jej więcej kłopotów. Odkąd przeprowadziłam się mojej jedynej żyjącej krewnej, zauważyłam że musiała zrezygnować ze swojego dotychczasowego życia. Wszędzie gdzie przychodziłam siałam smutek i ból. Wiedziałam że też przeżywa żałobę ale ws przeciwieństwie do mnie potrafi z tym żyć. Wszystko wróciło, krzyk mamy, klaksony innych samochodów, odgłos pękającej barierki i wreszcie cisza. Wszyscy w samochodzie poza mną byli nieprzytomni, krzyczałam by mi pomogli, ale oni siedzieli z pochylonymi głowami nie słysząc moich błagań. Gdy woda sięgała już dachu udało mi się odpiąć pas i wypłynąć na powierzchnię. Nurkowałam próbując ich uwolnić ale pochłonęła ich ciemność. Ratownicy musieli złapać bym im nie uciekła. Błagałam by ich uratowali ale oni uparcie mówili że po tak długim czasie niemożliwe jest by jeszcze żyli. Ale ja wierzyłam że gdyby chociaż spróbowali mogło by się udać. I tak to ja żyłam zamiast nich, oni mieli więcej energii w sobie niż ja. Ta radość życia którą w nich codziennie widziałam bezpowrotnie zniknęła. To wspomnienie wbijało w mnie swoje szpilki obiecując że zawsze będzie przy mnie. Na każdym kroku przypomina mi że byłam złą córką, mogłam ich uratować, gdyby nie strach przed własną śmiercią. Byłam egoistką, jestem morderczynią.
- Halo? - z koszmaru obudził mnie chłopak z lasu, który zapukał i wszedł nie czekając na zaproszenie. Spojrzał na mnie ze smutkiem. Właśnie tego nie znosiłam, tęsknota zamieniła się w złość.
- Wyjdź - warknęłam bojąc się nawet spojrzeć na niego. Niech mnie zostawi!
- Niestety, nie mogę. Miałem przynieść rzeczy od Towela. - rozglądał się po pokoju z nieskrywanym zdziwieniem
- Zostaw je na korytarzu, ale wyjdź. - niemal błagałam go piskliwie by wyszedł, skuliłam się chcąc być jak najdalej od niego.
- Dobra już mnie tu nie ma. - odparł trzaskając za sobą drzwi, na korytarzu niósł się odgłos jego kroków. Nawet nie zauważyłam że drżałam, złapałam się za ramiona starając się powstrzymać dreszcze. Po godzinie znowu zapukał do mojego pokoju, a panika wróciła, tym razem zaprosiłam go do środka licząc że ma mi coś ważnego do powiedzenia i zniknie, raz na zawsze. Usiadł na fotelu kolo biurka jakby był u siebie.
- Chciałeś coś powiedzieć? - spytałam go w miare normalnym głosem. Teraz mogłam się mu przyglądać bez skrępowania i musiałam przyznać, że był przystojny, nawet bardzo. Najbardziej ciekawił mnie jego tatuaż który zaczynał się na szyi, a kończył pod bluzką.
- Jak już mówiłem spotkamy się jeszcze, a skoro do tego doszło chciałbym się przedstawić. Jestem Louis Torret.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro