Rozdział 14
Arsen otworzył drzwi. Za nimi stał mężczyzna w zwiadowczej pelerynie. Był o pół głowy wyższy od Arsena. Ciemne bokobrody okalały jego twarz.
- Witaj, Raz - przywitał go Arsen.
- Cześć, Ars! - Mężczyzna potarmosił włosy brata, na co ten zrobił cierpiętniczą minę.
Nowoprzybyły wszedł do środka pewnym krokiem. Gdy zauważył Kiliana, stojącego z boku, spojrzał się zdziwionym wzrokiem na Arsena.
- Czyli jednak! Sądziłem, że Medard zmyślał, jak powiedział mi, że masz ucznia.
- Też bym tak sądził, gdyby to samo powiedział o tobie. Ale jednak, jak widzisz, miał rację.
Wyższy zwiadowca podszedł do Kiliana i uścisnął mu dłoń.
- Erazm. Starszy brat Arsena.
- Kilian.
Zwiadowca wciągnął gwałtownie powietrze.
- Tak. Los ze mnie drwi, Raz - rzekł z krzywym uśmiechem Arsen. - Ale mało mnie to obchodzi
Kilian spoglądał, to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc, o co im może chodzić. Arsen zauważył, pytające spojrzenie chłopaka i machnął tylko ręką.
- Kawy? - spytał się i nie czekając na odpowiedź, rzekł: - Kilianie, idź zaparz ją.
Uczeń poszedł do kuchni, by przygotować napój, a zwiadowcy usiedli przy stole.
- Naprawdę? Uczeń? - Erazm najwyraźniej wciąż nie mógł uwierzyć w to, czego się dowiedział.
- Wyglądam, jakbym żartował? - Arsen uniósł brwi.
Starszy zwiadowca potraktował pytanie swego brata jako retoryczne.
- Ktoś cię do tego przekonał? - drążył dalej.
- Można tak powiedzieć... - Arsen uśmiechnął się pod nosem.
Erazm spojrzał zaintrygowany na brata, ale nie zamierzał naciskać. Arsen za to, nie zamierzał tłumaczyć mu swej myśli.
- Co się tak patrzysz? Wszystko do nas przemawia. Trzeba tylko nauczyć się słuchać - powiedział z całkiem poważną miną młodszy z braci.
Erazm zmarszczył brwi.
- Mówisz jak jakiś wróżbita.
- A ty jak zawsze masz problem z wyczuciem ironii - parsknął Arsen.
- Ja?! - Erazm udał oburzenie. - A kto kiedyś poszedł szukać miejsca, gdzie raki zimują?
- Zapomnijmy o tym...
- Nie zapomnę ci tego tak samo jak twojej niechęci do kawy z miodem.
- Niechęć to jakbym nie lubił, a ja po prostu nie gustuję. To spora różnica - poprawił go Arsen. - Właśnie, kawa... Jest idealna do obiadu, a teraz jest na niego pora.
Wstał z krzesła.
- Idę go przygotować. Nie ręczę za umiejętności mojego ucznia. Już raz prawie spalił mi dom.
- To była tylko rękawica kuchenna! - zaczął bronić się Kilian, który właśnie wyszedł z kuchni, trzymając w ręku trzy kubki kawy.
Arsen uniósł brew.
- I potrawka... I garnek... Iii... No dobrze, może to rzeczywiście był mały pożar - skapitulował chłopiec.
- No właśnie. Tymczasem, może wypijmy najpierw kawę, jak już jest. Do obiadu zaparzymy sobie drugą.
Ten pomysł przypadł wszystkim do gustu. Arsen usiadł z powrotem do stołu i zaczął rozmawiać z bratem na poważniejsze tematy. Kiliana mało one ciekawiły. Przyłapywał się na tym, że wyłączał się i patrzył zamyślony przez okno.
- Więc Richard płynie do Skandii, by tam podpisać nowy traktat? - spytał Arsen.
- Za cztery miesiące - przytaknął Erazm.
- I mam mu towarzyszyć, bo lepiej by było, gdyby Medard został w Araluenie?
- Otóż to. Tak postanowili.
- Coś mi tutaj śmierdzi... - Arsen zmrużył oczy, jakby chciał przewiercić wzrokiem jakąś ścianę niewidoczną dla pozostałych.
- To, że tak naprawdę Medardowi nie chce się ruszać z miejsca? - Erazm wyszczerzył się.
Młodszy z braci pokręcił głową.
- Nie o to chodzi... - odparł.
Wtedy te słowa niby nie wywarły na Kilianie jakiegoś szczególnego wrażenia, ale później, po czterech miesiącach, ni z tego ni z owego sobie o nich przypomniał. Dały mu one do myślenia. Jadąc na swoim koniku, zastanawiał się, o co mogło Arsenowi chodzić. O to, że płynęli do kraju wielkich wojowników, prostych zasad i wilków morskich, by podpisać tam traktat? Przecież wiadome było, że co kilka lat ten kontrakt był wznawiany.
Nagle wierzchowiec Kiliana pociągnął łbem w dół, ciągnąc również wodze, które trzymał chłopak. Niczego niespodziewający się jeździec zsunął się po szyi wierzchowca na ziemię. Konik zatrzymał się. Kilian mógł przysiąc, że się z niego naśmiewa, chociaż nie wydawał żadnego dźwięku. Widać to było w jego oczach.
- Cagey! - wykrzyknął poszkodowany, patrząc się nieprzyjaźnie na konika.
Arsen jadący z przodu, zatrzymał swojego wierzchowca i odwrócił się do tyłu.
- Już drugi raz tego dnia zlatujesz w ten sposób z konia. Rozumiem, że zjeżdżanie po czyjejś szyi może być zabawne, ale my nie mamy czasu na takie uciechy.
Kilian wstał z ziemi i otrzepał się.
- A ja wolałbym z nich nie korzystać - mruknął pod nosem chłopiec, a głośniej spytał: - Mogę iść pieszo?
Wiedział, że to na nic, ale przecież zawsze warto spróbować.
Arsen westchnął.
- Wiesz, że nie. Będziesz spowalniał.
- Dam z siebie wszystko. - Kilian spojrzał błagalnie na mentora.
- Przecież umiesz jeździć. Wsiadasz na Cageya i ruszamy. Żadnych wymówek. - Arsen był bezwzględny.
Kilian zrezygnowany kiwnął głową. Odwrócił się do swojego wierzchowca i rzucił mu nieufne spojrzenie.
- Jeśli jeszcze raz mnie zwalisz... - szepnął.
- To co? Nic mi nie zrobisz - zdawał się mówić wzrok Cageya.
Kilian zacisnął usta. Czasami zastanawiał się, czy nie zwariował. Przecież konie nie gadają z ludźmi. Może to jest jeden wielki sen i zaraz obudzi się w domu, w Goodfield? Z całym bólem zdał sobie sprawę, że do tego już nigdy nie dojdzie. Od śmierci rodziców minęło ponad pół roku, a obraz rodzinnej wioski stał się jakby mu obcy. Kiedy myślał o Goodfield, pierwsze co mu przychodziło na myśl to zczerniałe wraki dawnych domostw, a nie pełna życia, mała wioska. Czy wszyscy zdążyli wtedy uciec? Zrobiło mu się głupio, że wcześniej nawet o tym nie pomyślał. Przecież znał tych ludzi od dzieciństwa, Tinę z domu naprzeciwko, kiedyś się w niej nawet podkochiwał, piekarza Simona, który lubił go zagadywać, babkę Oscara, jego najlepszego kolegi, która umiała opowiadać fantastyczne historie o przedziwnych stworzeniach, bohaterach i tajemniczych miejscach, o których się innym nawet nie śniło. Brakowało mu ich, a wcześniej nie poświęcił im ani jednej myśli, zawsze zbyt czymś zajęty.
- Jakieś zastrzeżenia? - Głos zwiadowcy wyrwał go z rozmyślań.
- Nie, nie - odparł szybko Kilian.
Otrząsnął się i wskoczył na grzbiet Cageya. Musieli ruszać.
Do wieczora Kilian zaliczył kolejny upadek, tym razem jednak obyło się bez zjeżdżania po szyi wierzchowca. Konik po prostu ruszył kłusem, kiedy chłopiec wspinał mu się na grzbiet.
Kilian skrzywił się, gdy siadł koło ogniska w obozowisku. Całodzienna jazda była męcząca, a po kilku bliskich spotkaniach z glebą wszystko go bolało.
- Jesteśmy już blisko zamku Araluen - powiedział Arsen, popijając kawę. - Całe szczęście zdążymy punktualnie.
Szczerze mówiąc, zwiadowca nie martwił się ani trochę punktualnością. Niepokoiła go natomiast zła relacja pomiędzy Kilianem, a jego koniem. Bo jak zwiadowca może być zwiadowcą bez dobrej więzi ze swoim wierzchowcem?
~~~~~
Witajcie!
Co sądzicie o bracie Arsena?
I o obawach naszego kochanego zwiadowcy dotyczących wznowienia traktatu oraz Kiliana i jego wierzchowca?
A co do kolejnego rozdziału, to będzie... Inny.
To by było na tyle.
Trzymajcie się!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro