Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Kilian pod mocą tego ciosu poleciałby na metr do tyłu.
Gdyby znajdował się na jego torze, a tak nie było, gdyż chłopak widząc co się święci, odskoczył w bok. Przez co rosły przeciwnik nie natrafiając pięścią na nic konkretnego, poleciał na przód, wykorzystując tę samą siłę, którą włożył w cios, do zarycia w ziemię. Bliźniacy patrzyli się z osłupieniem na niego, nie mogąc uwierzyć, że ich towarzysz w okamgnieniu padł na ziemię. Nie mieli pojęcia za czyją to się stało sprawą, bo jak dla nich, wszystko wydarzyło się za szybko.

Kilian wykorzystując ich zaskoczenie, podbiegł do drzewa, do którego był przywiązany chłopak i odwiązał go. Tamten kiwnął mu głową z wdzięcznością.
- Dzięki, jestem Jacob - rzekł chłopak, rozcierając sobie dłonie, by pobudzić krążenie.
- Kilian. Nie dziękuj, nie ma za co - odrzekł, obserwując bliźniaków i ich przywódcę, którzy zbliżali się do nich powoli z trzech różnych stron.

***

Arsen jechał drogą wypatrując jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa, jako zwiadowca był zobowiązany, co jakiś czas jeździć po lennie na zwiady. Dotąd niczego niepokojącego nie zauważył. Pomimo tego wciąż był czujny, chociaż wszystko wskazywało na to, że jest to jeden z tych spokojnych dni, w których nic się nie dzieje.

Spojrzał na swojego konia, Quick szedł stępa, potrząsając łbem w rytm kroków.
- Co ty robisz? - Zwiadowca zmarszczył brwi.
- Tańczę, a co? Nie widać?
Wierzchowiec przerwał swój taniec i spojrzał się na Arsena.
- Muszę cię zmartwić, bo rzeczywiście tego nie widać.
- To jesteś ślepy - skwitował konik i wrócił do przerwanego tańca, potrząsając łbem jeszcze bardziej zapamiętale niż przedtem.

Arsen patrzył się jeszcze przez chwilę na wierzchowca, kręcąc głową. Żwir chrzęścił pod kopytami konika, który w końcu zaprzestał swojego tańca. W pewnym momencie Quick parsknął, powiadamiając jeźdźca, że wyczuwa ludzi w pobliżu. Zwiadowca poklepał konika po szyi, pochylił się w siodle i zapytał:
- Gdzie oni są?

Quicka kiwnął łbem w przód, niestety Arsen nie mógł nikogo wypatrzyć, bo droga przed nim wspinała się na wzniesienie, które zasłaniało mu widok. Wytężył więc słuch, po chwili zaczęły do niego docierać głosy. Jeden niepewny, lecz napiętnowany groźbą, a drugi spokojny i śmiały, oba spierały się o coś. Zwiadowca wjechał na wzniesienie na czas, by zobaczyć jak jeden chłopak, którego towarzysze stali obok niego, bierze zamach pięścią na drugiego.

Arsen zorientował się, że skądś zna tego "drugiego". W rozpoznaniu owej osoby pomógł mu Quick.
- To Kilian - rzekł konik, obserwując chłopaka.
Kilian skoczył w bok, tym samym unikając bliskiego zetknięcia z pięścią rosłego przeciwnika, który nie znajdując w powietrzu potrzebnego mu oparcia, poleciał jak długi na ziemię.

Jeździec oraz wierzchowiec w ciszy obserwowali poczynania Kiliana, który jak jego przeciwnik upadł na ziemię, a jego przyboczni stali, nie do końca wiedząc, co się wydarzyło. Podbiegł do drzewa, do którego był przywiązany chłopak, zapewne ofiara leżącego na ziemi młodzika i jego zgrai.

Po chwili oszołomienia dwaj towarzysze poddźwignęli swego dowódcę z ziemi. Gdy Kilian odwiązał ich ofiarę od drzewa, rządna zemsty banda była już przy nim.

- Ten chłopak, który był przywiązany to, syn Simsonów - stwierdził Quick.
- Zdążyłem zauważyć - zapewnił konika Arsen i dodał: - nie sądzisz, że powinniśmy się wtrącić?
Wierzchowiec gdyby mógł, wzruszyłby ramionami.
- Masz dobry refleks, jeśli będzie się zapowiadać na krwawą bójkę, zdążysz zareagować.
- A czy teraz się na nią nie zapowiada?
Quick spojrzeniem ocenił sytuację.
- Być może tak, ale to jeszcze nie ten moment. - Konik zauważył, że Arsen mu niedowierza, więc rzekł: - Zaufaj mi.

***

Banda otaczała ich coraz ciaśniejszym kręgiem. Kilian czekał, widział na twarzach przeciwników triumf, w ich oczach skrzyła się chęć zemsty, za poniżenie przywódcy. Poprzysięgli sobie, że ten chłystek pożałuje, że zwrócił na siebie ich uwagę.

Kilian wyczuł, że nadeszła ta chwila, machnął ręką w stronę Jacoba. W kilka sekund wspiął się na drzewo, pod którym stał. Niestety jego towarzysz nie był tak szybki, ani zwinny, jak Kilian i zawisł po prostu na konarze, wymachując nogami w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby się wesprzeć. Kilian wyciągnął ręce, a jak tamten chwycił się ich, spróbował go podciągnąć. Jednakże chłopak strasznie wierzgał nogami, więc było to trudne.

Przeciwnicy widząc swoją szansę, pociągnęli, wciąż próbującego się wdrapać na drzewo chłopaka, za tylne kończyny tak, że ten poleciał na ziemię. Kilian stracił równowagę, gdyż spadając, Jacob trzymał się jego rąk. Na szczęście się ich póścił, bo chciał swymi rękoma zamortyzować swój upadek. Niestety Kilian nie odzyskał utraconej równowagi i zleciał z drzewa. W ostatniej chwili chwycił się grubej gałęzi i na niej zawisł.

Zauważył, że jeden z bliźniaków zamierza się kijem na leżącego na ziemi Jacoba. Kilian z niejaką satysfakcją uświadomił sobie, że twarz przeciwnika znajduje się w zasięgu jego buta. Nie zawachał się skorzystać z nadażającej się okazji.

W chwili gdy obuta stopa trafiła napastnika w twarz, ten wypuścił kij, który trzymał w garści. Nogi się pod nim ugięły, próbując zachować się w pionie, cofnął się o krok, ale rozpęd z jakim wymierzony został kopniak, poniósł go jeszcze dalej i chłopak padł na grunt pod sobą.

Jacob wstał, gdy nagle ujrzał opadający na jego głowę drewniany kij. Nigdy nie umiał walczyć, więc po prostu zasłonił się rękoma. W ostatniej chwili zrobił unik, a napastnik - był on przywódcą bandy dręczycieli - poleciał do przodu, podobnie jak wcześniej tego dnia, tylko że teraz nie zarył twarzą w ziemię, gdyż przedtem napotkał pewną przeszkodę. A mianowicie, but Kiliana. Brunet zatoczył się do tyłu, z rozciętej wargi popłynęła mu strużka krwi. Skrzywił usta w nienawistnym grymasie.
- Zapłacisz mi za to - wysyczał przez zaciśnięte zęby i ruszył na przeciwnika, a raczej jego nogi, które zwieszały się z drzewa.

Spocone palce Kiliana wybrały sobie właśnie ten moment, żeby ześlizgnąć się z gałęzi. Chłopak spadł na ziemię prosto pod nogi napastnika, który wywrócił się o niego i upadł twarzą w piasek.

Trochę poturbowany Kilian zerwał się natychmiast na nogi w samą porę, by uniknąć kopnięcia przez jednego z bliźniaków. Szatyn zamachnął się na niego pięścią, celując w splot słoneczny. Kilian wykonał unik, jednak napastnik nie powtórzył błędu swojego przywódcy i nie włożył całego ciężaru ciała w uderzenie. Dzięki temu nie zachwiał się, gdy trafił w pustkę, natychmiast obrócił się w stronę swojego przeciwnika, który postanowił przejść do ofensywy.

***

Leżący na ziemi lider bandy, obserwował walczącego Kiliana. Jego przekrwione od gniewu oczy ciskały błyskawice. Powoli podniósł się z gleby, piasek zgrzytnął mu między zębami, gdy zacisnął szczękę. Wziął leżący obok kij i ruszył w stronę walczących. Gdy znajdował się w odległości pół metra od nich, chwycił za kołnież Kiliana, gotującego się do ataku na przeciwnika przed sobą. Pociągnął go do tyłu tak, że ten stracił równowagę i runął na ziemię.

Kilian upadł na plecy, całe powietrze z jego płuc wydostało się jako ciche stęknięcie. Przez dobrą chwilę nie mógł złapać oddechu. Gdy wreszcie mu się to udało, poczuł jakiś ciężar na swojej klatce piersiowej. Zerknął znad swojego nosa w tamtą stronę i zobaczył, że opiera się na nim obuta stopa jego oprawcy. Kątem oka zauważył, że Jacob również leży dociśnięty do ziemi.

- I co? Żałujesz, że się wtrąciłeś?
Brunet uśmiechnął się drwiąco, wciąż opierając stopę na Kilianie.
- Nie, nie żałuję, że sprawiłem wam kłopot - odparł zgodnie z prawdą Kilian.
Ironiczny uśmiech tamtego tylko się pogłębił.
- Kłopot? Sprawiłeś tylko, że mamy większą zabawę.
Tym razem to Kilian uśmiechnął się ironicznie.
- Osobiście nie powiedziałbym, że rycie zębami w ziemi jest szczególnie dobrą zabawą - rzucił sarkastyczny komentarz. -  Przynajmniej w moim przypadku, może w twoim jest inaczej.

Po tej zjadliwej uwadze lider bandy przypomniał sobie o piasku w ustach i splunął nim obok Kiliana. Zacisnął dłonie na kiju, który trzymał i przymierzył się do ciosu.
- Teraz pożałujesz, że... - nie zdołał jednak dokończyć swej wypowiedzi, gdyż przerwał mu pewien głos:
- Zostawcie ich - ton jakim wypowiedziano to zdanie, był pewny i władczy, oprawcy natychmiast go posłuchali i odstąpili od swych ofiar.
Kilian przekręcił głowę w stronę, z której doszedł go głos, jak się okazało należący do Arsena, który podjechał do nich z wolna na swoim koniku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro