Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Kilian wstał z łóżka, rozciągnął się i spojrzał za okno na zielony las. Gałęzie bujały się leniwie kołysane leciutkim wiaterkiem w koronach drzew, rzucając tajemnicze cienie na ziemię. Ptaki witały nowy dzień nucąc sobie tylko znane pieśni, a promyki wschodzącego słońca oświetlały czubki co wyższych drzew.

Chłopak już od kilku dni był w chatce Arsena, noga leczyła się dosyć szybko. Kilian wyszedł z pokoju i odrazu w jego nozdrza uderzył zapach kawy. Na stole czekało na niego talerz z jedzeniem i kubek z czarnym napojem, już nie tak gorącym. Zjadł śniadanie, umył po sobie naczynia i wyszedł na ganek. Był tam Arsen, który pijąc kawę czytał jakiś list.
- Co to? - Nieposkromiona ciekawość chłopaka dała o sobie znać.
- List - odpowiedział zdawkowo mężczyzna.
- A jaki?
- Jesteś wścibski - Arsen podniósł wzrok z nad listu i skierował go na Kiliana.
Nieco speszony chłopak spuścił głowę i odrzekł:
- Chciałem tylko wiedzieć...
Mężczyzna niczego nie powiedział, tylko ponownie zagłębił się w lekturze.

Kilian postanowił, że wybierze się na spacer wzdłuż strumyka płynącego dwadzieścia metrów dalej. Chłopak wszedł do chatki, by założyć buty, w kącie zauważył łuk, podszedł do niego. Broń wykonano z wytrzymałego, mocnego drewna pozbawionego wszelkich zdobień. Chociaż Kilian nie znał się na tego typu rzeczach, jakoś wątpił w to, że był to zwykły łuk myśliwski. Broń sprawiała wrażenie bardzo niebezpiecznej, a długie, twarde strzały o naostrzonych grotach tylko je pogłębiały.

Gdy tak wpatrywał się w łuk, przed oczami mignął mu obraz, wspomnienie. Chłopak spróbował się na nim skupić, ale uciekło przed nim, wiedział tylko to, że był to fragment snu. Snu, który - jak zdał sobie sprawę - śnił mu się codziennie od dnia, w którym zobaczył doszczętnie spaloną wioskę. Kilian ponowił próbę złapania wspomnienia, ale uleciało mu z głowy. Chłopak stał przez chwilę w miejscu, wpatrując się natarczywie w łuk, mając nadzieję, że przypomni sobie ten sen. Niestety nie udało się mu, więc po prostu założył buty i wyszedł na dwór.

Skierował się ku strumykowi i ruszył jego brzegiem w stronę, w którą płynął. Kilian wiedział, że ten niewielki potok zamienia się w dorzecze Slipsunder, przy którym znajduje się droga, prowadząca z Caraway.

***

Arsen osiodłał Quicka i wskoczył mu na grzbiet, konik spojrzał na niego z dezaprobatą.
- A jabłko dać, to już nie łaska?
- Co za dużo, to niezdrowo - odparł mężczyzna, Quick prychnął tylko w odpowiedzi.
- Mówisz o sobie i o kawie.
- Kawy nigdy nie jest za wiele.
Konik posłał powątpiewające spojrzenie zwiadowcy, który udał, że niczego nie dostrzegł. Arsen trącił boki wierzchowca piętami i ruszyli przez las ku Caraway.

Jechali w ciszy, słuchając odgłosów leśnych zwierząt i szumu wiatru w koronach drzew. Las kipiał życiem, a wkoło było pełno zieleni, która przywodziła Arsenowi na myśl kolor oczu jego zmarłej żony. Zwiadowca nie pogodził się ze śmiercią jej i syna, chociaż od momentu, gdy się o niej dowiedział, minęło piętnaście lat. Quick wyczuwając smutek, który ogarnął Arsena, zarżał cichutko, jakby na pocieszenie, a mężczyzna pogłaskał konika po szyi z wdzięcznością.

Jechali dalej, w pewnym momencie Quick przerwał ciszę:
- Zastanawiałeś się kiedyś nad uczniem? - zapytał konik, zaskakując tym samym Arsena tak, że ten prawie zakrztusił się własną śliną.
Zwiadowca spojrzał przerażony na wierzchowca, jakby ten był duchem.
- Słucham? Chyba się przesłyszałem.
- Dobrze słyszałeś, potrzebny ci jest uczeń - odparł Quick ze stoickim spokojem, jakby w ogóle nie zauważył reakcji Arsena.
- Po co? Czemu? Skąd to wywnioskowałeś?! - Zwiadowca nie wiedział, o co chodzi konikowi i wpatrywał się w niego, jak w psychicznie chorego.

Zdarzało mu się zajmować uczniami podczas zlotu korpusu, po tego typu zdarzeniach zawsze czuł się wyczerpany i zastanawiał się, jak jego mentor wytrzymywał z nim, gdy Arsen był jeszcze u niego na terminie. Myśl, że sam kiedyś może mieć ucznia, napawała go pewną obawą, bo nie był pewien, czy zniósłby jakiegoś czeladnika, kręcącego się pod nogami i bez przerwy zadającego pytania na przeróżne tematy.

- Bo nie miałbyś czasu, na zamartwianie się tym, co się stało. Wiem, że czujesz się winny, ale przecież dobrze wiedzieliście, że może się to nie powieść. - Quick spojrzał na Arsena, jeździec skinął głową, to była prawda, ale...
- Ale jednak, gdybyśmy podjęli inną decyzję, być może jeszcze by żyli. - Zwiadowca umilkł na chwilę, a później dodał: - Rozumiem, że nie chcesz, żebym tego rozpamiętywał, ale uczeń, naprawdę? Ja nie dam rady!
- Nie przesadzaj, napewno byś sobie poradził. - Konik potrząsnął grzywą, dla wzmocnienia swoich słów.
- Jakoś w to wątpię, zresztą kto miałby niby być tym uczniem? - Arsen podniósł brwi do góry w pytającym geście.
- Poczekamy, zobaczymy - parsknął Quick i dodał z błyskiem satysfakcji w oku - jak widzę, przekonujesz się, co do mojego planu.
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Raczej godzę się z tym, co nieuniknione.

***

Kilian przeszedł przez kładkę na drugą stronę strumienia, gdzie znajdowała się droga, prowadziła ona z zamku Caraway do mostu nad rzeką Slipsunder. Zamyślony ruszył szlakiem, kopiąc kamyk przed sobą i kryjąc się w cieniu drzew przed palącym słońcem. Gdy wyszedł zza zakrętu, ujrzał czterech chłopaków, którzy wyglądali na jego rówieśników, trzej z nich bili kijami czwartego, który nie mógł nic zrobić, gdyż był przywiązany do drzewa, z jego nosa płynęła krew, a on sam był cały posiniaczony.

Kilian nie miał pojęcia czym zawinił ów nieszczęśnik, że zasłużył sobie na taką kaźń, ale krew w nim zawrzała na takie traktowanie kogokolwiek. Jakoś wątpił w to, że ten chłopak wyrządził coś złego trzem pozostałym, przez co się tak na nim uwzięli, raczej sądził, że to oni chcieli znaleźć sobie kozła ofiarnego.

Kilian wiedział, że nikt z tamtych go jeszcze nie zauważył i wszystko teraz zależy od niego. Nie zastanawiając się co robi, wyszedł na środek drogi i zakrzyknął:
- Zostawcie go!
Jeden z oprawców, który właśnie wziął zamach do następnego ciosu, odsunął się prędko od ofiary, udając, że nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, pozostała dwójka natychmiast poszła w jego ślady. Gdy doszło do nich, że tym kogo się przestraszyli, jest tylko jakiś drobny chłopak, wyglądający na ich równolatka, speszyli się nieco i by zatuszować swój początkowy błąd, podeszli do niego z niemą groźbą w oczach.

Kilian dobrze wiedział, jakie zamiary ma wobec niego ta trójka, ale nie zamierzał się wycofywać. Najroślejszy z bandy był brunetem i jak można było przypuszczać z jego zachowania, jej przywódcą, przewyższał Kiliana co najmniej o głowę. Pozostała dwójka to byli bliźniacy o szatynowych włosach, jeden miał na dłoni dużą bliznę. Brunet spojrzał na Kiliana z góry z wyraźną pogardą, malującą się na jego twarzy.
- Chce zyskać przewagę, którą utracił i mnie zastraszyć - pomyślał Kilian i obiecał sobie, że mu się to nie uda.
- Czemu mamy go zostawić dzieciuchu? - Kilian uznał, że był to przytyk, dotyczący raczej jego drobnej postury, niż wieku.
- Bo z pewnością nie zrobił wam niczego na tyle strasznego, żeby zasłużyć na takie cięgi. - Kilian patrzył się na lidera bandy nawet bez mrugnięcia okiem.

Wytrąciło to tamtego z równowagi, bo nie był w stanie zrozumieć tego chłystka, który stał przed nim. Spodziewał się, że chłopak zwieje widząc wrogo nastawioną do niego grupę, lecz nie, tak się nie stało. Stał pewnie przed zgrają, nie ukazując ani śladu lęku. Z tego powodu przywódca bandy poczuł się niepewnie, ale otrząsnął się z tego. Po krótkiej chwili zastanowienia odrzekł Kilianowi to, co zmyślił na poczekaniu:
- Ukradł mojego psa! - oskarżył swoją ofiarę, co było perfidnym kłamstwem, bo nawet takowego nie posiadał.
Gdy dwaj bliźniacy usłyszeli odpowiedź swojego dowódcy, przytaknęli mu skwapliwie, bo chcieli ukryć swą chwilę niepewności, która nastała po zadaniu pytania.

Kilian, który szczerze powątpiewał w domniemaną kradzież możliwie domniemanego psa, odrzekł tamtemu:
- Sądzę, że raczej zajął się biednym zwierzęciem, którego pan o niego nie dbał. - Po tych słowach lider bandy gwałtownie poczerwieniał na twarzy, gdyż nawet jeśli tego psa nie posiadał, więc nie mógł o niego dbać, to wiedział, że został obrażony.
Nie przywykł do takiego zachowania wobec niego, bo nawykł do myśli, że wszyscy w jego wieku boją się go i jego bandy. Nigdy nie zdażyło mu się, żeby taki chłystek go obraził.

Nie mogąc zapanować nad swymi emocjami, zamierzył się pięścią do ciosu w szczękę, wkładając w to całą swoją siłę oraz gniew.

~~~~~

Oficjalnie rozpoczynam Wielki Maraton, przynajmniej w tej książce.
(aplauz)

Dłuuugo mnie nie było, no trudno, bywa.
Ale teraz chcę dawać częściej rozdziały, ale nie mam zielonego pojęcia, ani czerwonego, ani jakiegokolwiek innego, czy mi się to uda.

W każdym razie do zobaczenia w następnym rozdziale;).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro