#4
Wszedł do ogromnego holu i udał się w stronę windy. Wszystko wokół niego wyglądało jak w pałacu: czerwony dywan, ozdobne żyrandole z kryształami czy drogie obrazy były tylko częścią wyposażenia, jakie posiadał majestatyczny gmach. Większością mebli były świetnie zachowane antyki, a przestrzeni dopełniały jedwabne zasłony i obicia. Cóż, on sam nigdy nie przypuszczał, że kiedyś przyjdzie mu zamieszkać w takim właśnie miejscu, z zamysłu przeznaczonego dla klasy wyższej, do której (majątkowo) on ewidentnie nie należał.
Po przywitaniu się z pracownikami wjechał windą na swoje piętro, i wszedł do mieszkania. Apartament był ogromny, mierzył grubo ponad stopięćdziesiąt metrów kwadratowych, dlatego wydawał się pałacem, jeśli zamieszkiwała go tylko jedna osoba.
Poza dwoma sypialniami posiadał przestronny salon, dwie łazienki, gabinet, duży balkon i aneks kuchenny z jadalnią. Bez problemu mogłyby tam mieszkać cztery osoby, tymczasem on przesiadywał w apartamencie samotnie...
Początkowo odrzucał od siebie wizję zawiązania z kimś bliższej relacji, choćby przyjaźni, jednak mimo bycia introwertykiem potrzebował w kimś wsparcia i zrozumienia. Cóż, myślał, że wytrwa w postanowieniu niezależności trochę dłużej, ale nie mógł nic poradzić na fakt, jakoby nawet zwykła rozmowa sprawiała mu minimalną radość.
Przebrał się w luźne ciuchy i położył na łóżku. Był zmęczony całym dniem, może nie tyle pracą, co jej warunkami. Cały czas nie mógł odciąć się od wspomnienia ciągłego tłoku, panującego wokół zaduchu, i denerwującego akcentu Francuza...
Nagle telefon Brytyjczyka zawibrował, a na ekranie ukazał się numer. Oczywiście pierwszą myślą o nadawcy był Alfred, jednak gdy tylko odebrał poczuł niemiłe zaskoczenie.
- Arthur! - niemal wykrzyknęła starsza kobieta. - Czemu do nas nie dzwonisz, martwimy się!
Mężczyzna westchnął na tyle cicho, że osoba po drugiej stronie tego nie usłyszała. I dobrze, bo gdyby zdała sobie sprawę jak bardzo jej telefon kolidował z planami chłopaka zrobiłaby mu pewnie jeszcze większą awanturę.
- Arthur, jak ty mnie traktujesz?! Jestem twoją matką i się martwię! Odpowiadaj, hultaju! - krzyczała w słuchawkę, przez co blondyn był zmuszony wyciszyć skalę dźwięku na urządzeniu.
- Wybacz mamo, że się nie odzywam, ale jestem tutaj, do cholery, dopiero drugi dzień! - odparł próbując zachować nerwy na wodzy, bo nawet mimo swojego spokojnego usposobienia potrafił wybuchnąć gniewem, porównywalnym w bilansie ofiar do niejednego huraganu i tsunami razem wziętych.
- Gówniarzu, znaj swoje miejsce! Ja i ojciec martwimy się o ciebie, miałeś dzwonić codziennie! - kobieta nie dawała za wygraną, aż Arthura korciło zerwanie połączenia i zablokowanie numeru. Nie, był dżentelmenem, nie mógłby tego zrobić.
Westchnął głęboko i zacisnął pięść.
- Przejdźmy do sedna, czemu zawdzięczam ten jakże miły telefon?
Przez chwilę panowała cisza która dała Arthurowi cichą nadzieję na zakończenie rozmowy. Niestety osoba po drugiej stronie odezwała się.
- Chciałam tylko przypomnieć, że ja i ojciec martwimy się o ciebie... - odparła kobieta cicho, a słowa przez nią wypowiedziane sprawiły lekki uśmiech na twarzy Arthura. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, co dodała po chwili. - Pamiętaj także żebyś nie próżnował, masz już trzydzieści dwa lata, chłopie! Ojciec będąc w twoim wieku miał już troje dzieci, a ty co?! Nawet dziewczyny nie masz! Dlatego, sam rozumiesz, zarejestruj się gdzieś w tym internecie, na stronach dla smutnych i samotnych ludzi jak ty! Weź sie w garść, chce się doczekać wnuków!
- Dobranoc! - wykrzyknął wściekły i rozłączył połączenie. Próbując opanować furię zacisnął pięści na kołdrze uprzednio odkładając telefon na poduszkę. Zdawszy sobie sprawę jak bardzo nieskuteczne było owe działanie wyszedł na balkon i odetchnął wszechobecnym (i uwielbianym przez wszystkich), cudownie pachnącym smogiem. (xD)
- Ty upierdliwa stara torbo! Jakim prawem wypominasz mi mój wiek i stan cywilny! Ja przynajmniej coś w życiu osiągnąłem, a nie siedze na dupie i czekam na pieniądze od chłopa! Spójrz na siebie, a nie oceniasz jedynego z twoich synów, który nie umie się zakochać! Gdybym miał wziąć byle jaką już miałbym żonę, ale czekam na te jedyną, więc czego do cholery nie rozumiesz?! - powiedział przez zaciśnięte zęby i z ledwością zapalił papierosa. Pragnął zapomnieć o tej rozmowie, co jednak nie było tak proste jak mogłoby się wydawać. A jakby tak zmienić numer, czy coś by to dało? Niee, na pewno w końcu by go odnalazła, i dostałby jeszcze większy opieprz niż zazwyczaj. Dziwne, nigdy by się nie spodziewał, że nawet będąc dorosłym matka będzie miała na niego tak ogromny wpływ.
Niespodziewanie telefon ponownie zawibrował, co wprawiło Arthura w jeszcze większą wściekłość. Z papierosem w zębach chwycił urządzenie i nie patrząc na numer nawiązał połączenie.
- Czego ty jeszcze chcesz?! Nie dość zaniżyłaś moje poczucie własnej wartości?! - powiedział bez zastanowienia i czekał na odpowiedź. Mimo upływie kilku sekund nie usłyszał głosu matki, a cichy chichot i tłumienie śmiechu.
- No, nie powiem, ładnie witasz swojego przewodnika. - odparł męski głos i wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
W sekundę policzki Arthura przyozdobił dorodny rumieniec, ach! Czy on właśnie nakrzyczał na Alfreda?!
- T-To ty...? - zapytał jąkając się. Nie nie nie, to nie mogło być tak!
- Chyba jednak zrezygnuje z tego wyjścia na obiad, widzę, że jesteś indywidualistą, i wolisz swoje towarzystwo. - mówił dalej chichocząc, co wprawiało starszego w jeszcze większy dyskomfort.
- Oj wybacz, pomyłka. - westchnął, w końcu trochę się uspokajając. - Pewnie dzwonisz w sprawie ustalenia szczegółów wyjścia.
- No, ogólnie to tak. Masz jakieś konkretne miejsce do jakiego chcesz się wybrać, czy mogę ja ustalić gdzie zjemy?
- Wybierz ty, ja nie znam tej okolicy i czego można tu skosztować. - odparł obojętnie i czekał na odpowiedź drugiego. Ten długo się zastanawiał, a po chwili dało się słyszeć głośne westchnięcie, jakby coś go natchnęło.
- Dobra, możemy się spotkać dzisiaj? - zapytał podekscytowany.
Arthur milczał przez chwilę, nie był bowiem oswojony z wizją wyjścia do ludzi już tego dnia (zwłaszcza po przejściach z biura), i to aby zjeść posiłek z nieznajomym mężczyzną. Mimo niepewności przełamał się, i mówił z zaciśniętym gardłem.
- W porządku, niech będzie. Czy... podejdziesz pod moje mieszkanie? Nie znam jeszcze tego miasta, sam rozumiesz.
- Heh, oczywiście! W takim razie czekaj na mnie, przyjdę wkrótce! - to powiedziawszy rozłączył się, zostawiając Arthura w dziwnym niepokoju. Co on zamierzał zrobić, i gdzie go zabrać?
Cóż, na pytania które zadawał sobie Brytyjczyk odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewał, bo ledwo za dziesięć minut odebrał telefon z tego samego numeru, co było sygnałem do zejścia na dół.
Zdenerwowany zamknął drzwi i poszedł w kierunku windy, zastanawiając się czy aby na pewno jest ubrany wystarczająco elegancko. Założył bowiem błękitną koszlkę w białą kratę i czarne spodnie. Dla uzupełnienia stroju włożył zegarek na lewe przedramie, a wychodząc chwycił niedużą torbę (z przeznaczenia prawdopodobnie na aparat) do której schował portfel i inne ważne rzeczy.
Gdy tylko zjechał na dół zauważył Alfreda stojącego przy recepcji, który uśmiechnięty od ucha do ucha rozmawiał z miłą pracującą tam panią. Brytyjczyka nie zdziwił ten widok, faktycznie, w kwestii charyzmy i łatwości w nawiązywaniu znajomości byli zupełnymi przeciwieństwami. Dla przykładu Amerykanin umiał się dogadać z każdym. Przez większość czasu twarz ozdabiał mu promienny uśmiech, był niesłychanie głośny, ufny i serdeczny. Brytyjczyk za to był powciągliwy, wolał się trzymać na uboczu. Chciał pozostać niewidoczny, przynajmniej dla osób które nie przypadły mu do gustu. Oczywiście, umiał się dobrze bawić, ale raczej preferował się nie wyróżniać, wychodził z założenia, że kto ma go lubić ten będzie go lubił, i nie trzeba w to ingerować.
Jednak w momencie gdy ujrzał stojącego przy recepcji Amerykanina zaczął mu trochę zazdrościć. Czemu on nie mógł być tak śmiały i otwarty? Dlaczego nie umiał od tak zacząć konwersacji z pierwszą lepszą osobą?
Gdy Alfred go zauważył pomachał wesoło w stronę Brytyjczyka, który skrępowany odwrócił wzrok i szybkim krokiem podszedł w jego stronę. Chłopak pożegnał się z pracownicą i razem wyszli na zewnątrz.
- Artie, guzdrasz się jak baba, myślałem że szybciej się ogarniesz. - powiedział, gdy tylko zeszli ze schodów prowadzących na ulice.
Arthurowi nagle odechciało się spotkania z Amerykaniem, co za głupi, niegrzeczny dzieciak! Jak śmiał oceniać tempo w którym się przebierał?! Pff, pewnie sam nie miał za grosz stylu i zakładał co popadnie, dlatego zajmowało mu to ledwie kilka minut.
- Nie odpowiem na te zaczepkę, jak przystało na dżentelmena. - odparł próbując nie okazywać wściekłości jaka właśnie nim zawładnęła, bo czy mógłby się nazywać godnym Brytyjczykiem gdyby od tak oddawał się emocjom?
- Dobra, nie ważne. Za moje przysługi masz mnie zaprowadzić do najlepszego lokalu w okolicy, zgodnie z obietnicą ja wybieram, ty płacisz! - powiedział i uśmiechnął się ukazując zadbane uzębienie.
Po plecach Arthura przebiegł zimny dreszcz. Najlepszy lokal? Ale co on miał na myśli? Jakąś restauracje sławnego kucharza, coś zagranicznego, a może drogi klub? A jeśli nie było go na to stać? Zbłaźni się! Nie, nie mógł sobie na to pozwolić, nawet jeśli miałby przez to nie jeść przez resztę miesiąca! Musiał wypaść dobrze w jego oczach, za wszelką cenę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro