#7
- Panie Kirkland, ktoś do pana! Panie Kirkland! ~
Brytyjczyk leniwie przewrócił się na drugi bok i ziewnął przeciągle. Z trudem otworzył ciężkie powieki i zamrugał kilka razy marzą o powrocie do spania. W pokoju było już ciemno, jedynie z ulicy dobiegało odrobinę światła latarni. Wołanie sprzed chwili wydało mu się odległe, jakby było tylko senną marą. Wychylił nos spod kołdry i nasłuchiwał uważnie. Faktycznie wszystko ucichło, jakby w promieniu kilometra nie było nawet żywego ducha A może tylko mu się wydawało? Może faktycznie był to tylko sen i idiotyczny przesłuch?
Ponownie zakrył głowę kołdrą i ułożył się wygodnie z zamiarem powrotu w ramiona Morfeusza, gdy na nowo zaczął słyszeć wołanie, w dodatku wzbogacone pukaniem do drzwi. No nie, to już niestety nie mogło mu się przesłyszeć...
Zrezygnowany wstał z łóżka i leniwie powłóczył nogami idąc w stronę salonu. Na czuja przeszedł całe mieszkanie aby już po chwili znaleźć się przy drzwiach wejściowych, za którymi to musiał znajdować się winowajca przerwania snu Brytyjczyka. W niewielkiej szparze pomiędzy drzwiami a progiem rysowała się wiązka jasnego światła, najpewniej dochodzącego z korytarza. Arthur zmrużył oczy i lekko uchylił drzwi, aby tylko zerknąć kto był takim sadystą i przerwał mu rozkoszną drzemkę.
Na korytarzu stała młoda kobieta w swobodnym stroju, wyglądała na pokojówkę. Cóż, nawet jeśli strój nie wskazywał na to jednoznacznie, to w jej pobliżu znajdował się charakterystyczny wózek z mopem i detergentami. Arthur zmierzył ją krytycznym wzrokiem patrząc na nią spode łba. A więc to była osoba, którą jeszcze minutę temu najchętniej utopił by w łyżce wody...
- Proszę wybaczyć że przeszkadzam, Panie Kirkland, jednak nie odbierał pan telefonu z recepcji - to powiedziawszy spuściła wzrok i nieśmiało zerknęła w głąb apartamentu, co uczynił również Brytyjczyk. W ciemności na małym stoliku obok kanapy leżał stary telefon ze słuchawką, który służył do kontaktu z obsługą. Jego niewielki ekran był podświetlony, co oznaczało nieodebrane połączenie lub wiadomości do odsłuchania
- ... a ktoś chcę się z Panem widzieć - dodała gdy mężczyzna ponownie na nią spojrzał.
- Kto, do cholery, nachodzi mnie o tej porze? - odparł nie kryjąc złości, i rozumiejąc że zaraz ktoś wejdzie do jego mieszkania zaczął niezdarnie układać roztrzepane blond włosy, co jednak okazało się trudniejsze niż się spodziewał. Po chwili daremnych prób ogarniecia czupryny poddał się i zakłopotany wlepił wzrok w podłogę.
- Jest to dżentelmen, który odwiedził Pana wczoraj. Niestety nie znam jego nazwiska, ale to blondyn w -...
- Tak tak, już wiem o kogo chodzi - przerwał jej i westchnął ciężko - Wpuść go tutaj, proszę.
Zamknął drzwi szybkim ruchem i rzucił się w stronę łazienki, aby okiełznać roztrzepane kłaki. Zdenerwowany mamrotał pod nosem i wygrażał komu popadnie, podczas toczenia heroicznej walki z grzebieniem. Zdecydował się olać kwestie pogniecionych ubrań, w sumie co to Alfreda obchodziło co miał na sobie? Zdążył jedynie (z grubsza) rozczesać włosy, gdy usłyszał głośne pukanie do drzwi.
- Właź! - zawołał donośnie i odłożył grzebień. Z niesmakiem przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Cóż, jak to mówią, "szału nie ma, dupy nie urywa", no ale przynajmniej nie wyglądał już jak Peter Jackson. Wyszedł z łazienki a w oczy od razu rzucił mu się obraz siedzącego na kanapie Alfreda, który ze znudzeniem przeglądał kanały w telewizorze. W tamtym momencie Brytyjczyk nie miał siły ani ochoty nawet na wybuch złości, więc po prostu przysiadł się spoglądając na ekran.
- Tamta babka z obsługi nazwała cię dżentelmenen. Cóż, nie powiem, uraziło mnie to, porównując moje wychowanie do twojego... - zaczął Arthur po dłuższej chwili milczenia.
- Może i daleko mi do sposobu bycia Brytyjskiej cioty, ale ja przynajmniej umiem ogarnąć funkcjonowanie metra - wzruszył ramionami, a następnie wyjął z kieszeni smartfon który oddał w ręce Arthura - Nie musisz mi aż tak dziękować za fatygę, to drobiazg - dodał ze wzgardą.
- Wiem, właśnie dlatego milczę - Brytyjczyk uśmiechnął się złośliwie i wstał z kanapy. Cóż, chciałby wrócić do łóżka, ale przez przybycie Alfreda takowe stało się niemożliwe. Był dżentelmenem, i powinien się zachować jak na Brytyjczyka przystało, co mimo niechęci (i wbrew sobie) postanowił zrobić.
- Skoro już tu jesteś, przekąsisz coś? Chcesz coś zamówić? - dodał otwierając lodówkę i bacznie przyglądając się jej zawartości, która jednak wyglądała, łagodnie mówiąc, biednie, na pewno nie jak lodówka szanownego biznesmena.
- No pewnie, ale licz się z pojemnością mojego żołądka - Amerykanin odwrócił głowę w stronę aneksu kuchennego i roześmiał się donośnie, co wywołało niesmak u Arthura.
- Rany, co za prostak, jak on się zachowuje... - pomyślał i westchnął poddenerwowany. Oparłszy się o blat włączył komórkę z zamiarem wyszukania jakiejś dobrej pizzerii, jednak nie zdołał uruchomić przeglądarki, gdyż od razu w oczy rzuciło mu się kilka nieodebranych połączeń. Część z nich była związana z pracą a ich próby nawiązania kontaktu zostały odrzucone. Jeden się wyróżniał. Owym odebranym telefonem był ten od matki.
- A-Alfred - Brytyjczyk doznał zawrotów głowy na samą myśl jakie głupoty mógł powiedzieć Amerykanin odbierając jego telefon. Przecież to mogło być wszystko! A jeśli powiedział coś w stylu: "Siemka, ah, Pani Kirkland? Pani syn nie żyje, heh, pogrzeb w czwartek, narka!"? Przecież ona by zawału dostała! Albo wywinął jej jakiś, mniej szkodliwy kawał, ale jednak? Ona w akcie zemsty wypominałaby mu to do końca życia i jeden dzień dłużej, ona tak szybko nie odpuści! Ughh!
- Eee, a no tak, odrzuciłem wszystko z podpisem "praca", jednak nie chciałem wystraszyć jakiejś starszej babki. Wybacz, ale sam rozumiesz, syn w dalekim kraju, bez opieki-...
- Tak tak, co jej powiedziałeś? - tętno Arthura przyspieszyło, a tuż za nim oddech. Już wyobrażał sobie te ciągłe, kilkudniowe zrzędzenie! Ah!
- No, powiedziałem zgodnie z prawdą, że jestem twoim przyjacielem, a ty spiesząc się do pracy zostawiłeś u mnie telefon. To wszystko. Miałem coś wymyślić? - Alfred odwrócił się w jego stronę ze zmieszaną miną. Niezrozumienie obaw Anglika było po nim aż na zbyt widoczne.
- N-Nie, dziękuję... W sumie nie wiem o co ja się martwiłem, heh - Brytyjczyk uśmiechnął się zażenowany i aby ukryć niezręczność niemal schował głowę do wnętrza pustej lodówki.
- No pewnie że się martwiłem, idioto! Przecież znając twoje poczucie taktu było niemal pewne, że coś odwalisz! - wysyczał przez zaciśnięte zęby, jednocześnie wdychając zatęchłe, lodówkowe powietrze. Cóż, chwila z głową w temperaturze kilku stopni bardzo mu pomogła, bo z lodówki wyszedł już spokojny i opanowany.
- Artie, co zamawiamy? Jeztem głodny - zagadnął Alfred po chwili, nie odwracając wzroku od dużego, płaskiego ekranu.
- ZamawiaMY? - Brytyjczyk usiadł na drugim końcu sofy i spojrzał na Amerykanina z ukosa - Z tego co mi wiadomo, to ja mam stawiać.
- No jasne, należą się jakieś znaleźne - okularnik zaśmiał się i przełączył kanał.
Arthur przewrócił oczami i zaczął przeglądać menu lokalnych restauracji. Na sam widok kolejnej pizzy czy burgera pewnie by go zemdliło, dlatego wolał sam coś wybrać, aby w ogóle skosztować tego co zamówi. Wybór padł na sushi, co wydało mu się ciekawą opcją. Zamówił za pomocą zaledwie kilku kliknięć i zerknął na Alfreda. Cóż, do dostawy musiał jakoś zagłuszyć niezręczną ciszę, tylko jaki temat rozpocząć? Pogoda? Nie, zbyt banalne. Jak mu minął dzień? Zbyt szybkie do wyczerpania. A może zapytać o coś bardziej osobistego? Nie, zbyt krótko się znali... Chwila! Arthura nagle olśniło. Gitara!
- Więc, może mi wyjaśnisz gdzie cały czas paradujesz z gitarą? Już nie pierwszy raz cię z nią widziałem - rzucił Brytyjczyk z zupełną obojętnością, typu "niech się dzieje wola nieba".
- Pff, a czy to ważne? Przynajmniej masz pewność że robię coś rozwijającego, a nie chleje lub nie ćpam - odparł Amerykanin wymijająco i wzruszył ramionami. Cóż, taka odpowiedź nie zaspokoiła zainteresowania Arthura.
- No weź, skrywasz jakiś sekret? Jeśli grasz po barach to nic złego, praca jak praca - zaśmiał się starszy i zerknął na Alfreda. Przez chwile wydawało mu się, że był jakiś zdenerwowany, niepewny. Przyszło mu nawet na myśl, że mógł być wystraszony, jednak szybko odrzucił od siebie owe myśli, musiało mu się wydawać.
- Tak, gram po barach. W ten sposób sobie dorabiam, aby mieć na wyjścia ze znajomymi i tak dalej, zadowolony? - fuknął dziwnie cicho, jakby pragnął ukryć swą obecność w apartamencie Anglika.
Arthura zdziwiła trochę tak nietypowa dla chłopaka postawa, bowiem znał Alfreda od zupełnie innej strony. Liczył raczej na coś w stylu... no sam nie wiedział na co liczył, ale na pewno nie na to. Mimo rosnącej ciekawości wolał nie wnikać w to wszystko jeszcze bardziej.
- A zagrasz mi coś kiedyś? - zapytał uśmiechając się lekko, na co Amerykanin rozpogodził się odrobinę. Od razu wydał się bardziej swobodny, jakby zyskał zastrzyk pewności siebie. W tamtym momencie zdawał się zauważyć w Arthurze bratnią duszę, pełnego zrozumienia towarzysza. Trudno powiedzieć dlaczego, bo przecież nie przez głupi uśmiech...
- Oczywiście, co tylko zechcesz! No i, o ile będę umiał... - odparł lekko zażenowany - Bo wiesz, nie jestem zbyt dobry, nadal się uczę...
- Luzik, nie mam słuchu muzycznego, więc nie rozpoznam fałszu nawet jeśli byś się pomylił - zaśmiał się dźwięcznie, czym zaskoczył samego siebie. Zwykle aby pozwolić sobie na coś takiego musiał bardzo dobrze znać drugą osobę i całkowicie jej ufać, tymczasem Alfreda znał bardzo krótko. Cóż, każdemu zdarzają się wpadki.
Atmosfera jakby się rozluźniła, przestało być sztywno i niezręcznie. Podczas gdy młodszy blondyn szukał czegoś ciekawego do obejrzenia, Arthur próbował się zorientować ile czasu pozostało do dostawy zamówienia, jakby nie patrzeć wolał aby Amerykanin opuścił jego apartament wcześnie, oczywiście ze względów na jego bezpieczeństwo.
Po około dwudziestu minutach usłyszeli dzwonek, a Brytyjczyk odebrał zamówione jedzenie (oczywiście wręczając dostawcy duży napiwek, przecież nie był chamem). Do tego czasu Alfred zdążył już znaleźć jakiś film akcji, przy czym oczywiście opróżnił szafkę na słodycze i przekąski gospodarza - na podłodze walały się opakowania po chipsach i popcornie, pod kanapą znalazły się za to papierki po cukierkach i czekoladzie. Arthur już nawet nie reagował, doskonale zdawał sobie sprawę, że jakakolwiek awantura nic by tu nie wskórała, w końcu nie miał doczynienia z wyważonym i dobrze wychowanym Brytyjczykiem, a prostym amerykańskim chłopakiem.
- Ej, oderwij się może od tego telewizora, jedzenie przyjechało - powiedział idąc do aneksu kuchennego, aby poszukać drewnianych pałeczek.
- Co nam zamówiłeś? Umieram z głodu - Amerykanin w jednej chwili zeskoczył z sofy i zapominając o bożym świecie pobiegł do kuchni, oczywiście nie zwracając uwagi na meble i przedmioty gospodarza. Anglik wolał tego nie komentować, cieszył się jedynie, że na trasie owego blondwłosego czołgu nie stało nic cennego, albowiem gdyby na coś wpadł ewidentnie by to stratował.
Alfred marzył zapewne o burgerach albo innym śmieciowym żarciu, albowiem gdy tylko zauważył co przyniósł dostawca skrzywił się z niesmakiem i spojrzał na anglika zdziwiony, jakby z pretensjami.
- Sushi, serio? Mężczyzna musi jeść mięso! - to powiedziawszy napiął "muskuły" niczym kulturyści na filmach - Jak ja mam być męski i silny wpieprzając ryż z wodorostami?
- Masz szczęście że słynę z anielskiej cierpliwości, inaczej za swoją niewdzięczność dostał byś po twarzy - odparł Arthur i wręczył mu drewniane pałeczki - Z resztą w burgerach jest tyle mięsa, co w tobie dżentelmena, nie narzekaj.
Alfred zdawał się nie rozumieć przekazu mężczyzny, bo jedynie wzruszył ramionami i wrócił na kanape.
Brytyjczyk z ledwością powstrzymywał się od wygonienia go z apartamentu, już dawno nie poznał osoby tak pozbawionej kultury i dobrego wychowania. Przecież mógł przynajmniej nie okazywać że zamówione jedzenie mu nie pasowało! Już nawet mógł się skrzywić, bo to jednak odruch i często nie da się nad nim zapanować, ale żeby jeszcze bezczelnie komentować?! Ugh!
Siląc się na uśmiech zabrał tackę z jedzeniem i usiadł obok Alfreda. Ten zdawał się go nie zauważać (albo udawał że go nie widzi), bowiem nadal bezmyślnie gapił się w telewizor.
- Jeśli nie chcesz jeść, nikt nie zmusza. Więcej dla mnie - skwitował Arthur z godnością której nie powstydził by się sam samuraj, i zaczął powoli jeść.
Alfred mimo oporów zdawał się być zainteresowany zamówionym sushi, bo co i raz zerkał w stronę Arthura. Po kilku minutach sięgnął po kawałek nie odwracając wzroku od telewizora. Anglik patrząc z ukosa uważanie obserwował reakcje Amerykanina, która, o dziwo, nie była wcale taka zła, zdawać by się mogło nawet, iż mu zasmakowało. Po chwili sięgnął znowu, a potem przysunął się do gospodarza i już jawnie, bez odstawania teatrzyku, jedli razem.
- A więc tak się czuje babcia gdy wnukowi coś zasmakuje - pomyślał Arthur i nieznacznie się uśmiechnął. Poczuł satysfakcję, że Alfredowi zasmakowało, i nareszcie otworzył się na coś poza fast foodami. Nie wierzył że zmieni to jego nawyki żywieniowe, ale przynajmniej spróbował czegoś nowego.
Siedząc tuż obok gościa z trudem przyznał sam sobie, że mimo swojego introwertycznego usposobienia jedzenie z kimś było o wiele lepsze od siedzenia samemu w ciemnym pokoju. Niby Amerykanin był tylko pasożytem, żądnym jedzenia żarłokiem, a jednak Arturowi to nie przeszkadzało, sama jego obecność w pobliżu w pełni wynagradzała uszczerbek na finansach.
Przez około godzinę siedzieli obok siebie i jedząc sushi oglądali głupie programy w telewizji. Brytyjczyk patrzył na nie z zażenowaniem i pewną dozą politowania, albowiem należał do wymagającej widowni i byle co zdecydowanie go nie zadowalało, za to Amerykanin zdawał się być zafascynowany każdą stacją dostępną w apartamencie. Starszy blondyn zerkał na okularnika zaskoczony, gdy ten niczym małe dziecko wręcz pochłaniał program o kosmitach i pełne wybuchów filmy akcji. Nie wiedział czy go to w nim fascynowało czy odrzucało, czy powinien zacząć nim gardzić czy śmiać się z niego. Tylko jednego był pewien, Alfred nie był tym, kim wydał mu się na początku.
- Narka, ja spadam - powiedział w końcu, gdy już stał przy wyjściu. Była ciemna noc, gdyby nie lampy i samochody za oknem panował by zupełny mrok. Arthur miał nawet zamiar zaproponować młodszemu nocleg, jednak nad odruchem dobrej woli wygrał zdrowy rozsądek, w końcu nie znali się wystarczająco aby u siebie nocować.
- Niby Brytol, a jednak dobry z ciebie ziomek - dodał Alfred po chwili i zaśmiał się serdecznie. Anglik skrzyżował ręce w geście niezadowolenia, jednak obaj doskonale wiedzieli, że zrobił to jedynie dla żartu i na pokaz. Gdyby nie ten szczery, serdeczny śmiech obelga uraziła by Brytyjczyka, ale jak raz postanowił nie brać tego do siebie. On również się uśmiechnął.
- Uważaj na siebie, o tej porze po ulicach krąży wiele groźnych osób - powiedział i spojrzał na Alfreda z powagą, co ten pewnie uznał za żart, ponieważ ponownie się roześmiał.
- No pewnie, na przykład... ja! - odparł robiąc groźną minę, co niezbyt mu wyszło. Arturowi nie było do śmiechu, ale mimo wszystko coś mu podpowiadało że Alfred to nie osoba, która dała by się łatwo pokonać.
Po krótkiej wymianie zdań gość wyszedł, a Brytyjczyk od razu po zamknięciu drzwi udał się do sypialni. Nie ukrywał, był zmęczony, ale jednocześnie szczęśliwy. Sam się sobie dziwił, ale czasu spędzonego z Alfredem nie uznawał za zmarnowany. Amerykanin był inny od wszystkich osób które poznał do tej pory, lubił go, mimo że nie był ani mądry ani kulturalny. Teoretycznie posiadał cechy które zazwyczaj najbardziej odpychały anglika, ale jak widać nie w tym przypadku. Niby gardził dziecinnymi, niepoważnymi dorosłymi, ze swobodnym i infantylnym sposobem bycia, jednak od reguły zawsze znajdzie się wyjątek, którym najwyraźniej miał się okazać Alfred.
Anglik położył się do łóżka i ostatni raz tego dnia przywołał do siebie uśmiech blondyna. Naprawdę nie wiedział co on w sobie miał, ale nie pozwalał o sobie zapomnieć. Zastanawiał się tylko, czy chłopak myślał o nim równie często...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro