Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III

Sam wziął zaraz na ręce przestraszonego archanioła. Ten w ogóle nie miał siły usiąść, a co dopiero wstać.
Gabriel wyglądał, jakby bał się łowcy. Pojękiwał, próbował coś powiedzieć, ale każda próba kończyła się tym, że z zaszytych ust grubą nicią, wypływała gęsta krew. Sprawiało mu to jednocześnie nie lada ból. Miał już dość metalicznego posmaku krwi w ustach.

- Spokojnie, przecież to ja, nie wierć się i nie próbuj nic mówić, bo tylko sobie tym szkodzisz - powiedział poirytowany jak i zmartwiony. Posadził go na krześle i zaraz przyklęknął na jednej nodze przed nim. - Skąd Ty się tu wziąłeś? Albo nie. Nie odpowiadaj. Poczekaj. Daj mi chwilę. Pójdę.. P-po jakieś... Leki, nożyczki- poderwał się gwałtownie i niemalże pobiegł po apteczkę.

Gabriel nie był w stanie usiedzieć przez to, że jego wycieńczenie na to nie pozwalało. Mięśnie jego naczynia bardzo osłabiony. Oprócz tego sposób w jaki został związany nie pomagał w utrzymaniu równowagi. Upadł na podłogę, pomrukując z bólu. Obawiał się, że to kolejna iluzja. Zaciskał mocno powieki. Przydługie już włosy zakryły my prawie całą twarz. Łzy spłynęły  po jego policzkach. Błagał, by to wszystko się skończyło.

Młodszy łowca szybko wrócił.

- Cholera - zaklął, widząc co się stało z archaniołem. Od razu go posadził. Nigdy nie widział go w takim stanie. Gabe zawsze zachowywał się wręcz majestatycznie i głupkowato, ale wciąż robił wrażenie swoją siłą, magią. - Postaraj się nie ruszać - poprosił, gdy sięgnął po nożyczki. - postaram się rozciąć te.. Szwy.

Podniósł ręce, Gabriel zaczął wydawać z siebie piski i spanikował.

- Gabe, czy kiedykolwiek Cię skrzywdziłem? - zapytał dość ostrym głosem, choć w jego przypadku, brzmiało to dość zabawnie. Wtedy się nieco uspokoił, ale wciąż drżał. Ufał mu.

Sam zaczął powoli rozcinać nić. Z każdym zaciśnięciem nożyczek drobny mężczyzna się kulił. Po prostu się bał. Przez głowę łowcy przemykało tyle pytań, które chciał mu zadać. Co się stało? Skąd się do cholery tu wziął? Dlaczego był cały brudny i zakrwawiony? Związany? Chudy?

- Gotowe - oznajmił i sięgnął po gazę. Namoczył ją wodą utlenioną i zaczął przecierać delikatnie wąskie usta Gabriela.

Pod okiem miał ogromnego siniaka, przez który miał spuchniętą twarz. Wciąż się nie odzywał. Zastanawiał się czy to w ogóle ma sens. Przecież Gabriel mógł się uleczyć... Coś musiało być nie tak z jego łaską, przez co jeszcze bardziej się zmartwił.

Archanioł skrzywił się, czując okropne pieczenie. Odczuwał ból już zbyt długo. Oprócz ran na twarzy, miał rany kute na plecach, brzuchu, udach, a cięte w okolicy szyi i piersi. Na krtani miał kilka słabo, ale zagojonych ran.

- Opatrzę cię całego - oznajmił jedynie. Przeniósł go do łazienki. - Rozbiorę Cię, wymyję i zszyję co trzeba - poinformował, zerkając w jego bursztynowe oczy. Bardzo chciał mu pomóc. Patrzenie na takiego Gabriela raniło go w serce.

Ten jedynie pokręcił głową. Obnażenie nie pomogłoby. To nie było prawdziwe. Nie mogło być.

- Przestań. Zrobię to. Chyba coś jest nie tak z twoja łaską, mam rację? - zapytał.

Pierzasty tylko wymownie spojrzał w jego oczy. Pozwolił się oporządzić. Łowca dokładnie i delikatnie go wymył, czując na swojej skórze każdą z jego ran. Ktoś bardzo potężny musiał mu to zrobić, niełatwo zranić tak doszczętnie archanioła. A poza tym jak to się stało, że... Żył?

Wziął ze sobą też coś czystego, żeby mógł go ubrać. Opatrzył jego rany. Nie goiło się nic. A co jeśli ktoś odebrał Gabe'owi łaskę? Ubrał go w podstarzały dres i koszulę flanelową. Wyglądał jak przedszkolak w ubraniach dziadka. Bezbronny.

Obudziło to w Samie takie uczucia, że nie wiedział co się z nim dzieje, co z tym wszystkim zrobić.

- Zaniosę Cię do łóżka - powiedział stanowczo. Znów złapał mężczyznę i wziął go na ręce. Archanioł nie czuł się z tym dobrze. Nie miał siły, żeby stanąć. On. Tak potężna istota.

Zaniósł go do jednego z pokojów. Gabriel skulił się z bólu i wstydu. Zamknął oczy. Trząsł się nieco z zimna. Po policzkach i karku spływały mu krople z wilgotnych włosów. Sam go okrył kołdrą i wyszedł z pokoju po dłuższej chwili obserwowania swojego dawnego przyjaciela. Nie ukrywał, że miał nadzieję, iż się odezwie. To jednak nie nastąpiło. Gabriel zasnął.

Czekało ich coś dużego. Czuł to.

* * *

Dean wciąż spał, gdy Castiel miał w głowie nieprzyjemne słowa, wypowiedziane w jego kierunku.

"Nie możemy być że sobą, Cas."

Dlaczego nie? Co stało na przeszkodzie ich związku? Stany depresyjne Deana, w które popadał, odkąd Cas go znał? Czy może fakt, że łowca na siłę próbował wszystkich od siebie odsunąć?

Czuł, że sny łowcy zmierzają w złą stronę. Znowu miał koszmar o piekle. Castiel zdawał sobie sprawę, że to co go tam spotkało na zawsze będzie z nim. Tak bolesnych wspomnień nie można wyprzeć. A Dean, o dziwo, nie pozwoli tego usunąć, ukryć, choć anioł mógł dla niego to zrobić.

Złagodził i przepędził zły sen. Zamknął oczy i wszedł do jego snu.

Dean siedział teraz na ławce w parku i popijał piwo. Dookoła krążyli rodzice z dziećmi, pary, zwierzęta. Słońce mocno świeciło. To było przyjemne, letnie popołudnie.

- Zwyczajnie tu - skomentował. - nie mogłeś mnie zabrać na ryby, albo na jakąś imprezę?

- Ciężko Ci dogodzić Dean.

Napił się piwa i sapnął.

- Nie żałuję tego co powiedziałem. Uważam, że to prawda. My...

- Dean - uciął bardzo chłodno. - Mnie nie zniechęcisz do siebie. Za bardzo mi zależy na Tobie - usiadł obok niego i przytulił się.

- Zobaczyłem... Figurkę, która wyglądała jak anioł - przyznał się. - Pomyślałem o Tobie i dałem się zaskoczyć.

- Przecież to nic takiego.

- Ale mogłem umrzeć. A Ty nie byłbyś szczęśliwy, znowu z mojej winy.

Cas skrzywił się. Siedzieli tak jakiś dłuższy czas. Obserwowali przechodniów, Dean zabrał się za kolejne piwo.

- Chciałbyś kiedyś odpocząć od tego wszystkiego? Pożyć chwilę tak beztrosko jak w swoim śnie? - zapytał Cas. - odpocząć od ciągłej  walki?

- I od potworów? Czasem tak.

- Więc dlaczego zamiast wpuścić szczęście do swojego serca na siłę próbujesz wszystko odrzucić? Często czuję, że chcesz mnie odrzucić.

- Nie wiem, Cas. Najwidoczniej jestem tak zniszczony, czy... Nie wiem, do cholery - rzucił pustą już butelką przed siebie. Stłukła się na chodniku. Po dłuższej chwili w końcu się odezwał. - Postaram się... Okej? - spojrzał w błękitne oczy.

- Obiecaj.

Mężczyzna nie lubił tak. Po prostu nie. Co jeśli złamie obietnicę? Trochę się wystraszył. Ale chciał, by ten dzieciak był szczęśliwy.

- Obiecuję.

Castiel opuścił jego sen. Co młodszy brat zaraz zauważył.

- Cas - od razu odezwał się Sam. Wiedział że Dean ma cały czas problemy ze snem i anioł często musiał przywracać mu spokój więc czekał tak długo ile trzeba było. - Cas...-powtórzył. Nie wiedział jak to powiedzieć. "Hej, Twój martwy starszy brat jednak żyje?"

- Co się dzieje, Sam?

-... Gabriel. Gabriel jest.. Tutaj.

Anioł podniósł się niemalże od razu, uważając jedynie, by nie obudzić Deana.

- Przecież on...

- Nie żył. Wiem. Ale... Siedziałem w bibliotece. Coś zaczęło się ruszać pomiędzy regałami - mówił, panika w jego głosie była bardzo słyszalna. - Patrzę, a to on. Gabe. Wyglądał... Jakby ktoś od wielu miesięcy się nad nim znęcał, torturował. Nie wiem czy nie stracił laski. Jest bardzo słaby, nie mówi, a jego rany... I...

- Gdzie on jest? - przerwał mu.

Młodszy łowca zabrał go do pokoju. Gabriel spał, co nie było dobrym znakiem. Naprawdę musiało być z nim źle i Cas zdawał sobie z tego sprawę.

- Zatem mamy spory problem. Możliwe, że ostatkiem łaski dostał się do bunkra. Ale sprawdzę zabezpieczenia. Nie odstępuj go na krok. Nie mamy pewności, że to on na sto procent - oznajmił Cas. Mógł zrobić to od razu, ale nigdy nie widział, by jego brat zachowywał się w ten sposób. Poczuł dziwną troskę. - Z samego rana zaczniemy badać sprawę.

- Dobrze - zgodził się Sam, zrobiło mu się nieco lżej na sercu.

Cas skinął głową. Zaczął sprawdzać, czy z bunkrem wszystko jest w porządku. Z zabezpieczeniami nic się nie działo, właściwie były jeszcze lepsze niż zwykle. Ostatnio wraz z Jackiem znacznie zwiększyli ochronę, dodając więcej wzorów na ścianach jak i poprzez rzucenie kilku dodatkowych zaklęć.

Niebieskooki czuł, że pojawienie się jego brata nie oznaczało nic dobrego. Wiedział że Lucyfer zabił jego brata. Na oczach obu Winchesterów. Jak mógł sfałszować coś takiego? Chociaż, to był Gabriel. Jego specjalnością od zawsze jest zaskakiwanie i dokonywanie niemożliwego. Zatem jak i kto doprowadził go do takiego stanu? Zbyt wiele pytań, żadnych odpowiedzi.

Pojawił się przy nim Jack.

- Co się dzieje, ojcze? Wyglądasz na zmartwionego... Czy Gabriel się pojawił tylko w kawałku? Albo czy czegoś mu brakuje? - odezwał się.

- Jack - zaskoczył go. - Skąd... Czy to Ty sprowadziłeś Gabriela? Jak? Skąd on..?

- Tak - przerwał mu - Ale... Ale jestem bardzo zmęczony - przyznał i nieco zbladł. Nogi się pod nim ugięły.

Cas zaraz go złapał. Chciał nakrzyczeć na Jacka że działał zbyt lekkomyślnie, ale wiedział że musiało to kosztować go wiele mocy.

- W porządku, Jack. Idziesz do łóżka - przeniósł ich do jego pokoju. - Kładź się - powiedział dość oschle, nie panował teraz nad swoim głosem.

- Jesteś zły, ojcze? - wyszeptał słabo.

- Nie, Jack. Dobranoc - i go uśpił, choć wiedział że nie na długo. Jego moc w obliczu Jacka była słaba. Ale trochę skutkowała.

Teraz jedynie martwił się konsekwencjami tego, co zrobił młodzieniec...

______________________________

cześć!
Wracam po bardzo długim czasie do tego ff z nowym rozdziałem, przejściowy i właściwie nie wnosi zbyt wiele aleeee... Nie za długi, nie za krótki, ale jest. Liczę na jakieś miłe opinie i oczywiście gwiazdki.
Pozdrawiam x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro