~ Rozdział szósty ~
Bellatrix nie wiedziała, co się z nią dzieje. Krew w niej zawrzała, serce zaczęło szybciej bić i oddała pocałunek z całą pasją i namiętnością, którą szczycił się ród Blacków. Jej oddech przyspieszył, a dłonie znalazły się nagle w jego czarnych włosach. Pożądanie wezbrało w niej z całą mocą, zalewając jej kończyny ciepłem, zastępującym chłód po deszczowej pogodzie.
Jego dłoń nie wiedzieć kiedy znalazła się pod jej cienką halką, wywołując u niej kolejne fale pożądania. Przygryzła delikatnie jego dolną wargę, a on zamruczał z rozkoszy. Jego język odnalazł jej, ale po chwili oderwał swoje usta od jej warg, a ona warknęła z niezadowolenia, by zaraz jęknąć z przyjemności, gdy Severus zaczął całować jej szyję. Takiej rozkoszy nie czuła nawet przy Rudolfusie...
I nagle, tak szybko, że aż zakręciło jej się w głowie, odepchnęła go od siebie, patrząc na niego z przerażeniem.
- O mój Boże... - wyszeptała słabo.
- Co się stało? - wydyszał Severus, wciąż skołowany.
- Ty się jeszcze pytasz, co się stało? Przecież ja mam MĘŻA! - krzyknęła z rozpaczą. - Jak mogłeś... wiedziałeś...
- Ja... przepraszam - szepnął Severus, do którego dopiero teraz to dotarło. - Nie pomyślałem, to był impuls...
- Impuls! - zawołała Bellatrix. - Zaraz tak się stanie, że przez IMPULS moja pięść wyląduje na twojej twarzy! Jak mogłeś... jak śmiałeś... jak ja mu teraz spojrzę w oczy...
- No, na razie nie musisz się tym przejmować - rzekł Severus, który zdążył już trochę ochłonąć. - Siedzi w Azkabanie.
Bellatrix spojrzała na niego, jakby go widziała po raz pierwszy w życiu.
- Ty niewyobrażalny łajdaku - wyszeptała z chłodną wściekłością. - Niepotrzebnie przyszłam. Narobiłam tylko zamieszania. Dziękuję za dyptam i dobrej nocy życzę.
Miała odejść, ale Severus w ostatniej chwili złapał ją za ramię.
- Dokąd pójdziesz? - spytał cicho.
- Byle dalej od ciebie - warknęła i usiłowała wyrwać ramię.
- Bello, proszę... - powiedział błagalnie. Wbrew sobie wzdrygnęła się na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego tym tonem. - Proszę, zostań. Wybacz mi. Zostań chociaż na tę jedną noc. Już zmierzcha. Jeśli będziesz chciała, odejdziesz rano. Ale proszę, nie odwracaj się ode mnie.
Bella walczyła z sobą. W końcu zrobiła krok w jego stronę, a on puścił jej rękę. Nadal wpatrywał się w nią tym błagalnym wzrokiem, który sprawiał, że cała miękła, a nie chciała, żeby tak było. Obeszła go i usiadła na łóżku, zdejmując drugiego buta i pończochę. Przeciągnęła się i spojrzała na niego z przekorą w oczach.
- Stoi - rzekła. - Ale ty śpisz na podłodze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro