XXXVII. Uwięziona
4 listopada
Wczesny ranek
Suiren wybudziła się po raz kolejny z płytkiego snu, oddychając głęboko i czując, jak zimny pot zalewa jej czoło. Leżała na plecach i wpatrywała się w skalny sufit, próbując zrozumieć, gdzie się znalazła. Ogarnięta nagle jakimś niezrozumiałym uczuciem strachu, poderwała się gwałtownie do siadu, rozglądając się z niemą paniką w oczach.
Znajdowała się w lochach, w najgłębszej partii góry, jakieś trzy piętra pod częścią mieszkalną Akatsuki.
W lochach – w ciemnym więzieniu, na które składało się jakieś dziesięć niedużych cel drążonych w litej skale. Przeraźliwie zimnych, z grubymi, żelaznymi kratami i ciężkimi kajdanami zwisającymi z sufitu. Z wygiętym, blaszanym wiadrem zamiast ubikacji i nierówną skalną wypustką zamiast łóżka. Jedynym źródłem światła było tu kilka pochodni, zatkniętych na staromodnych kinkietach naprzeciwko jej celi.
Suiren otworzyła szeroko oczy, rozchylając usta w bezgłośnym krzyku. Jedynie maleńką cząstką świadomości zdawała sobie sprawę, że była w Akatsuki. W znacznej większości była święcie przekonana, że znalazła się znowu w więzieniu Otogakure.
Nie wiedziała dlaczego, ale ostatnim czasem coraz częściej nawiedzały ją wspomnienia straszliwego okresu dorastania pod jarzmem gadziego sannina. I coraz trudniej było jej powstrzymywać duchy przeszłości, pozwalając, by nakładając się na rzeczywistość, wyrywały z niej wszystko, co najgorsze. Teraz też przysłoniły jej widok, a jej umysł poniósł się tej przerażającej wizji.
***
Drobna sześciolatka siedziała na niewygodnej pryczy, machając smętnie nogami i wpatrując się w skalne podłoże. Pociągnęła hałaśliwie nosem. I tak szansa, że ktokolwiek coś usłyszy, była równa zeru. Dwa dni wcześniej, mężczyznę z celi obok wynieśli sanitariusze i do tej pory nie przyprowadzili go z powrotem. Suiren wiedziała, co to oznaczało. Mężczyzna już nigdy nie powróci.
Podniosła swoją dziecięcą buzię do góry i spojrzała na malutkie, podłużne okienko mieszczące się w lewym, górnym rogu celi. Będzie jej brakowało tego mężczyzny. Co prawda dużo przeklinał i wyzywał ją, gdy próbowała sobie pośpiewać, a podczas kąpieli nie raz ją popchnął, ale będzie za nim tęskniła. Ciekawe, kto tym razem pojawi się w tej celi. Może tym razem to będzie jakaś kobieta? Może będzie miała tak samo podkrążone oczy, jak ona? I może też będzie raz na tydzień zabierana na te bolesne operacje?
Z cichego otępienia wyrwało ją nagłe uderzenie w kraty. Dźwięk ten, tak głośny i inny od tego otaczającego ją nic, był jak dzika fanfara. I zapowiadał jedno. Jedzenie.
Suiren rozpromieniła się w jednej chwili. Zeskoczyła radośnie z pryczy i podbiegła prędko do krat, gdzie stał ponuro wyglądający strażnik, trzymający w dłoniach zbawienną miskę. Och! Kto, by pomyślał, że te dwa dni tak szybko miną?!
Wyciągnęła łapczywie ręce, a strażnik bez mrugnięcia podał jej menażkę pełną parującego gulaszu. Suiren otworzyła jednocześnie szeroko oczy.
– Mięso?! – zapytała, niebywale podekscytowana, czując, jak ślinka napływa jej do ust. Gulasz nie pachniał co prawda zbyt zachęcająco, mając przy tym konsystencję grudkowatej brei, ale pływało w nim mięso i warzywa. Ostatni raz dostała tak treściwe jedzenie jakieś pół roku temu.
– Orochimaru-sama jest zadowolony. – Strażnik bez uśmiechu podał jej jeszcze ćwiartkę świeżego chleba, a Suiren uśmiechnęła się, jakby dał jej najpiękniejszy prezent na świecie.
– Dziękuję! – Jej piękne, niewinne oczy roziskrzyły się. – Bardzo dziękuję! Dziękuję Orochimaru-sama! – zachwyciła się, a strażnik pokręcił nad nią głową. Nie odzywając się jednak ani słowem, po prostu odszedł. Wróci tu dopiero za dwa kolejne dni.
***
Suiren wpatrywała się w ciemną ścianę naprzeciw, oddychając głęboko. Wizje wielogodzinnych głodówek i bezczynnego siedzenia w celi wróciły do niej z całą mocą. Jakże ona się cieszyła z czegoś takiego, jak ten okropny, śmierdzący gulasz! Toż to nie rzadko były gorsze breje, niż to, co podał im tego pamiętnego dnia Tobi!
Suiren powróciła nieoczekiwanie do rzeczywistości. No tak, nie Tobi, a Madara. Zmarszczyła brwi, podnosząc się nagle z twardej skały. Nawet nie zwróciła uwagi na obolałe mięśnie i zesztywniały kark. Spojrzała za to na swoje nadgarstki, które zakute były w ciasne kajdany o szerokich, przylegających do skóry bransoletach. Łączący je łańcuch miał jednak dobrze ponad pół metra, więc miała dość dużą swobodę ruchu.
Suiren, tknięta nagłą myślą, zaczęła uważnie studiować swój wygląd.
Odebrano jej całe oprzyrządowanie ninja, w tym jej wakizashi i zwoje, razem z całym pasem. Zdjęto jej nawet tytanowe ochraniacze i wysokie buty, zastępując je zwykłymi, czarnymi pantoflami. Należały do niej, więc ktoś – prawdopodobnie Konan – musiała odwiedzić jej pokój. Prócz tego pozostawili ją w niezmienionym stroju. Ciemnym legginsach, czarnej spódnicy i granatowej koszulce. I... Suiren zamrugała zdziwiona. Na jej palcu wciąż tkwił pierścień Orochimaru. No co, jak co, ale Uzumaki sądziła, że akurat to zabiorą jej w pierwszej kolejności. Tak się jednak nie stało. Tylko pytanie, dlaczego?
Z tych nieoczekiwanych myśli wyrwał ją nagle odgłos kroków na kamiennych schodach, położonych na prawo od jej celi. Suiren, zaciekawiona, któż to zdecydował się ją odwiedzić, podeszła do krat i oparła się o nie nonszalancko. Nie chciała okazywać słabości i tego, że jest praktycznie na granicy szaleństwa. Tak, szaleństwa. Suiren, siedząc wtedy w gabinecie Peina i wspominając słowa Sory, nie była już w stanie udawać dłużej przed samą sobą, że wszystko jest w porządku. Doskonale wiedziała, jak blisko jej do szaleństwa. Wiedziała, że jej psychika jest jedną wielką, tykającą bombą, która może wybuchnąć w każdej chwili – niszcząc wszystko wokoło.
– Jak się czujesz?
Suiren zamrugała zdziwiona na widok Konan, która stanęła naprzeciw niej, trzymając w dłoniach talerz z kanapkami i kubkiem gorącej herbaty. Zamrugała zdumiona, nie bardzo wiedząc, jak na to zareagować.
– Em. Dobrze? – odezwała się w końcu dość niepewnie, na co Konan wygięła usta w czymś na kształt uśmiechu.
– Masz. – Podała jej przez kraty talerz i kubek, a Suiren odbierając je, spojrzała na dwie kromki, marszcząc wolno brwi. Pomimo szynki i sera, porcja była w gruncie rzeczy mała i przede wszystkim mało kaloryczna, więc groziło jej szybkie opadnięcie z sił. Zaraz jednak stwierdziła, że przecież mogła nie dostać niczego i spuściła pokornie głowę.
– Dziękuję.
Konan zmrużyła wolno oczy, przyglądając się jej reakcji z dziwnym namysłem. Skrzyżowała jednocześnie ręce na piersiach i odchrząknęła lekko.
– Tak w ogóle to jest siódma rano, czwarty listopada – odezwała się nagle, a Suiren podniosła na nią jeszcze bardziej zdziwiony wzrok.
– Mogę wiedzieć, który dzisiaj jest? – spytała, nim zdążyła się powstrzymać, na co Konan spoważniała bardziej niż zwykle, a jej oczy zabłyszczały wrogo.
– Suiren, Madara rozkazał cię zamknąć, ale nie zamierzamy się nad tobą znęcać – powiedziała sucho, rozplatając ręce i podpierając się pod boki. – Jesteś jeńcem, nie skazańcem.
Uzumaki zamrugała, ale tym razem nie skomentowała. Konan tymczasem nie zmieniła swojej postawy, mrużąc jedynie bardziej oczy.
– Powiem ci coś – odezwała się nieoczekiwanie. – To Madara chciał, byś dołączyła do Akatsuki. Jego nie interesuje fakt, komu jesteś wierna.
Dwudziestolatka wykrzywiła się na to drwiąco.
– Więc co? Będzie mnie teraz ciągle tu trzymał? – spytała z lekką irytacją, na co twarz Konan w końcu lekko złagodniała. Widać było, że czerwonowłosa wraca powoli do siebie. Z jakiegoś powodu sprawiło to, że poczuła ulgę.
– Prawdopodobnie do czasu, gdy ujawni oficjalnie swoją tożsamość.
– Co on chce właściwie osiągnąć?
Suiren schyliła się, stawiając talerz z kanapkami na ziemi i biorąc się w pierwszej kolejności za parującą herbatę.
– Chce wojny.
Konan obserwowała uważnie, jak Suiren podnosi na nią poważne spojrzenie swoich głębokich, zielonych oczu. Wbrew jej oczekiwaniom, wyglądała tak, jakby właśnie tego się spodziewała.
– Wojny? – spytała jednak pomimo tego, a Konan kiwnęła krótko głową.
Wczorajszego wieczoru Madara wezwał ją do siebie i przykazał jej, by Suiren poznała całą prawdę o Tsuki no Me. Według niego, skoro Suiren i tak była zamknięta w lochach, z których nie było ucieczki, to równie dobrze mogła się o wszystkim dowiedzieć. Wiedział bowiem, że Suiren wprost nienawidzi niewiedzy i cóż, domyślał się, że będzie jej o wiele lepiej znosić niewole, jeśli będzie znała jej przyczynę. Jakby nie było, zdążył ją już trochę poznać.
Konan, nie śmiejąc się sprzeciwić bezpośredniemu rozkazowi, opowiedziała więc Suiren o wszystkim. O Nieskończonym Tsukuyomi, o ambicjach Madary, o planie stworzenia jednego, wielkiego państwa i o Tobim, którym wcześniej był Obito.
Suiren natomiast słuchała jej przez cały czas, nie przerywając jej i nie odzywając się choćby słowem. Jedyną widzialną reakcją na nowo poznane fakty, było jej lodowate spojrzenie, które z każdą, kolejną sekundą stawało się coraz bardziej przerażające i puste. Tak puste, że na koniec nie można było z niego nic wyczytać.
– Cóż, to, by wiele wyjaśniało.
Gdy Konan w końcu umilkła, Suiren ściągnęła usta w cienką linię i odwróciła wzrok, w ostatniej chwili powstrzymując się od wypowiedzenia kilku słów za dużo. Konan była równie poważna.
– Rozumiesz wszystko? – spytała jeszcze, a Uzumaki po prostu przytaknęła.
– Wszystko.
– Więc rozumiesz, że teraz naprawdę nie możemy cię już wypuścić?
Coś niezdrowego błysnęło nagle w pustych oczach Suiren. Krzywy uśmiech oszpecił jej twarz, gdy odrzuciła gwałtownie głowę do tyłu i roześmiała się ochryple – zimnym, mrożącym krew w żyłach śmiechem.
– W końcu nie możecie mnie zabić, prawda?!
***
– Jesteś nieśmiertelna. Czy wiesz, co to oznacza? – Orochimaru stał spokojnie przy oknie w swoim gabinecie i spoglądał na wybujały ogród, skąpany w jasnych promieniach popołudniowego słońca. Przed jego biurkiem stała natomiast dwunastoletnia Suiren, splatająca dłonie za plecami i bujająca się leniwie na piętach. Odkąd została uznana za nieśmiertelną, bolesne eksperymenty zostały ograniczone do minimum i obecnie przyzwyczajała się powoli do swojego nowego życia, polegającego głównie na wypoczynku i malowaniu. O, czasami też trenowała.
– Wiem. To znaczy, że nie mogę umrzeć – odpowiedziała bez zająknięcia, zdziwiona poniekąd, że została wezwana na rozmowę.
– Czy wiesz, co to oznacza? – Orochimaru jednak nie odpuszczał, odwracając się nagle w jej stronę i mierząc ją przeciągłym spojrzeniem. – Dla innych?
– Innych? – Suiren zamrugała, nie wiedząc o co mu chodzi. – A co miałoby oznaczać? Powinni być przerażeni, bo zawsze powrócę.
Przekrzywiła w bok głowę, już teraz odznaczając się swoją specyficzną arogancją.
– Suiren. – Orochimaru zmrużył niebezpiecznie swoje gadzie oczy. – Nie możesz umrzeć, w tym rzecz. Będziesz żyła bez względu na wszystko. Bez względu na to, czego się dowiesz. Cokolwiek zapamiętasz, zostanie zapamiętane na wieki, bo nigdy nie umrzesz. Rozumiesz teraz? Będziesz przekleństwem wszystkich tych, którzy będą pragnęli cokolwiek ukryć lub zabrać ze sobą do grobu. Powierzenie ci jakiejkolwiek informacji, będzie równoznaczne z wrzuceniem jej w przestrzeń, w której nigdy nie zginie.
– Czy to źle? – Suiren wpatrywała się w niego z niezmąconym spokojem, unosząc czerwone brwi w geście uprzejmego zdziwienia.
– A jak uważasz? – Orochimaru podobnie jak ona, splótł dłonie za plecami i ciekawy oczekiwał jej odpowiedzi. Suiren tymczasem zamyśliła się.
– Uważam, że to zaleta – oznajmiła w końcu, przechylając znowu głowę w bok i otwierając nieco szerzej oczy. – Wiedza daje ogromną władzę.
Orochimaru uśmiechnął się po swojemu.
– Otóż to, Suiren. Wiedza jest potęgą, podczas gdy niewiedza słabością. Kto uważa ją za błogosławieństwo, jest zwyczajnie słaby. Czy ty jesteś słaba, Suiren?
– Nie, Orochimaru-sama.
– Więc nienawidź niewiedzy. I nigdy nie pozwól, by twój umysł został spętany lękiem przed wiedzą. Ceń ją ponad wszystko, bez względu na to, jakie trudności ze sobą przyniesie. Bo to właśnie wiedza jest podstawą wszelkiej mocy.
– Tak jest, Orochimaru-sama.
Gadzi Sannin pochylił się nagle lekko do przodu.
– A więc Suiren. Jesteś nieśmiertelna. Czy wiesz, co to oznacza?
Suiren uśmiechnęła się szeroko, ale jej uśmiech był krzywy i podły.
– To znaczy, że mam moc. – Cień chorej satysfakcji nawiedził jej zielone spojrzenie, już na zawsze je zmieniając.
***
4 listopad
Wieczór
Suiren leżała na zimnej skale, wpatrując się w sufit i rozmyślając. Myślała o planie Tsuki no Me, o którym opowiedziała jej Konan.
Idealny świat. Pozbawiony bólu, wojny i wszelkiej niesprawiedliwości. Świat, w którym wszystkie marzenia się spełniają. Gdzie nie ma żadnych ograniczeń. Gdzie żyjesz wolnym od trosk, w otoczeniu tych, których kochasz.
Suiren przywołała ze wspomnień roześmianą twarz Naruto. Radosnego, beztroskiego Naruto. Jej ukochanego kuzyna, nieco przygłupiego i wciąż tak niewinnego, ale będącego jej jedyną rodziną. Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie ponad dwa lata temu. Do dziś pamiętała, jak zdumioną minę zrobił, gdy wyznała mu, że jest jego kuzynką. Jak odwrócił się w stronę Jirayi i nabrzmiałym od emocji głosem zapytał, czy to prawda. I pamiętała jego rozradowany okrzyk, gdy Jiraya – powiadomiony już o wszystkim przez Tsunade – potwierdził.
Za każdym razem, gdy sobie to przypominała, w jej piersi rosło uczucie. Uczucie, że byłaby w stanie przeżyć jeszcze sto razy całe swoje dzieciństwo – dzień, po dniu – by choć jeszcze jeden jedyny raz usłyszeć z jego ust identyczny krzyk. I spłaciłaby tysiąc długów, by spełnił swoje marzenie o zostaniu Hokage. Pragnęła jego szczęścia ponad wszystko. Bardziej, pragnęła tylko zostać matką.
Jak na zawołanie wyobraziła sobie siebie samą – jedynie o kilka lat starszą – w ładnym, kobiecym kimonie i tulącą do piersi maleńkie dzieciątko o rumianej buzi. Jednocześnie przed jej oczami rozkwitła nowa wizja. Itsuko idącej pod rękę z czarnowłosym Hijikatą, a obok nich biegnącego chłopca o identycznych co Hitomi kawowych oczach i hebanowych włosach. Zaraz jednak wszyscy troje obrócili się w stronę wołającego ich Yoru, który machał do nich beztrosko uśmiechnięty, podczas gdy stojąca obok niego Yumi kręciła głową z rozbawieniem, a Sora krzyżujący ręce na klatce piersiowej, wywracał oczami.
Idealny świat.
Myślała o całej Oto no pawa, o tym, jak spełniają się ich wszystkie marzenia i jak bardzo są przez to szczęśliwi. Jak żyją z dala od Orochimaru i reżimu Otogakure.
Podniosła się gwałtownie do siadu, otwierając szeroko oczy.
Brak wojny sprawiał, że pokój tracił na wartości. Brak nienawiści wypaczał smak miłości. Brak pecha zniekształcał pojęcie szczęścia. Brak zła niszczył potrzebę dobra. Brak ograniczeń nie czynił cię wolnym. W idealnym świecie nie było wolności. Bo gdzie nie ma żadnych granic, nie ma też swobody.
Wszystko, co powinno czynić cię szczęśliwym było bez znaczenia, jeśli nie istniało coś, co mogłoby uczynić cię nieszczęśliwym.
Jak życie mogłoby być cudem, gdyby nie istniała śmierć?
*
Gdy w lochach rozbrzmiał nagle odgłos kroków na kamiennych schodach, Suiren potrząsnęła głową, otrząsając się szybko ze wszystkich myśli. Podniosła się jednocześnie, dziwiąc się w duchu, że Konan nie kłamała i rzeczywiście będzie dostawała wszystkie trzy posiłki. Widocznie właśnie teraz wypadła pora kolacji. Podeszła do krat i oparła się o nie ze znudzoną miną – zupełnie, jakby rozterki sprzed chwili nawet nie miały miejsca.
– Powinniśmy porozmawiać.
Suiren otworzyła szeroko oczy, gdy zamiast spokojnej Konan, przed jej celą stanął poważny, jak nigdy dotąd Itachi Uchiha.
Jego bezdennie czarne oczy wpatrywały się w nią z mrożącą krew w żyłach obojętnością. Suiren odwzajemniając jego spojrzenie, pomyślała nagle, że cela, w której się znajduje jest przerażająco mała.
C.D.N.
***
Witam serdecznie i przepraszam jednocześnie za zwłokę, ale znalazłam w końcu pracę i mam obecnie dość mało czasu. Z tego też względu NN pojawi się nie wcześniej jak za pięć dni. Mam jednak nadzieję, że was to nie zniechęci : )
Pozdrawiam, ~Igu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro