Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIII. Pojedynek


- Kisame. Będziesz z nim walczył - zadecydował, a Hoshigaki uśmiechnął się szeroko na jego słowa. W jego małych, rekinich oczach błysnęło coś brutalnego.


***


Suiren odetchnęła niekontrolowanie, nie wierząc w swoje własne szczęście. Podziękowała jednocześnie w duchu drogiej Fumiko, dzięki której opanowała żywioł wody. To dawało jej szanse na choć trochę wyrównany pojedynek z Hoshigakim. Choć oczywiście i tak zamierzała oszukiwać.

- Gdzie mamy walczyć? - Jeśli Suiren wierzyła, że Pein pozwoli jej wejść na teren kryjówki, by skorzystać z jednej z sal treningowych, to się grubo przeliczyła. Na jej pytanie Lider wygiął jedynie usta w ironicznym wyrazie i zniknął, wraz z pozostałymi członkami. W podziemnej jaskini został tylko Kisame, który posłał jej nieodgadniony uśmiech.

- No to co? - Suiren pochyliła się nieznacznie do przodu. - Zatańczymy?



Nie czekając na jego reakcję, puściła się biegiem do przodu, dobywając jednocześnie swoich dwóch wakizashi, które aktualnie miała przymocowane u pasa. Jednak, mimo że jako mężczyzna była jeszcze szybsza niż normalnie, to gdy dotarła do niebieskiego, ten czekał już na nią z Samenhadą w pogotowiu. Z wręcz dziecinną łatwością sparował jej atak i odepchnął do tyłu z niezwykłą siłą. Suiren sapnęła cicho, szorując butami po skalnej nawierzchni.

- Silny - przebiegło jej mimowolnie przez myśl i uśmiechnęła się szeroko. Szkarłatne spojrzenie Kasaia zalśniło niezdrowo.

Ponowiła atak, mocniej i szybciej, i tym razem to Kisame sapnął lekko zaskoczony, gdy nogi się pod nim ugięły i musiał wzmocnić nacisk. Starli się w podobnych, milczących atakach jeszcze kilka razy, zupełnie jakby sprawdzali swoje własne umiejętności.

Suiren szybko jednak znudziła taka wymiana ciosów i odskakując nieco do tyłu, schowała swoje wakizashi. Kisame, w mgnieniu oka domyślając się, że chce przerzucić się teraz na ninjutsu, wystartował do niej jak z procy.

Nieco zaskoczona musiała więc uskoczyć gwałtownie do góry, unikając w ten sposób coraz bardziej rozochoconej Samenhady.

- Nieźle. - Kisame uśmiechnął się do niej, ukazując rząd ostrych, rekinich zębów i wyprowadził kolejny atak.

- Całkiem - skwitowała to krótko i opadając na ziemie, złożyła potrzebne pieczęci.

- Suiton: Mizurappa! - Z jej ust trysnął wąski strumień kryształowo niebieskiej wody pod niebywale wysokim ciśnieniem. Kisame w ostatniej chwili go uniknął, a w ścianie, w którą trafiła technika, wyrył się głęboki lej.

- Oi, naprawdę całkiem całkiem - mruknął cicho Kisame, oglądając się mimowolnie na zniszczenia. - W dodatku nie ma tu żadnego źródła wody.

- Nieee śpimy panie rybowaty. - Suiren przegięła się w bok, wyginając usta w szalonym uśmiechu. Twarz Kasaia nabrała przy tym tak drapieżnego wyglądu, że Kisame poczuł jak krew się w nim burzy z podniecenia.

- A co powiesz na to? Suiton: Suiben! - W dłoni Suiren śmignął wodny bat, który w mgnieniu oka pognał w stronę Kisame.

- No wiesz. Jeszcze się okaże, że będę musiał zacząć walczyć na poważnie.

Przez kilka sekund po prostu unikał bata, ale wystarczyła dosłownie chwila nieuwagi, by wodny bicz okręcił się wokół jego prawej ręki i wygiął ją nienaturalnie. Syknął cicho z bólu, gdy Samenhada wyślizgnęła się z jego uścisku, a Suiren pochwyciła ją w swoje ręce.

I na to właśnie czekał.



Suiren wrzasnęła gwałtownie, gdy ostre jak diabli kolce wbiły się w jej ręce, a jej chakra zaczęła z niej ulatywać jak powietrze z przekłutego balonu.

- Co jest do cholery?! - ryknęła gniewnie, natychmiast wypuszczając miecz z dłoni. Kisame zaniósł się na to ochrypłym śmiechem.

- I coś taki zdziwiony smarkaczu? - parsknął jeszcze, zanim Samenhada do niego nie wróciła, rozwijając się jednocześnie nieco ze swoich bandaży.

- To jebane cholerstwo żyje? - Suiren odskoczyła do tyłu, momentalnie zwiększając dystans między nimi, nadal zaskoczona po nagłej utracie chakry. Poranione dłonie piekły nieprzyjemnie, a przy tym mocno krwawiły.

- Jasna.. - Zaklęła wściekle pod nosem, kucając i składając nowe pieczęcie. Nie sądziła, że tak szybko będzie potrzebowała jego pomocy, ale cóż.

- Kuchiyose no Jutsu - syknęła cicho pod nosem, tak, by Kisame nie usłyszał nazwy i dotknęła ziemi. W tej samej sekundzie buchnął szary, gryzący dym, spośród którego wyłonił się prawdziwy, najprawdziwszy Kasai. W identycznym oprzyrządowaniu co ona.

Dwa dni wcześniej uprzedziła tego niepokornego lisa co do swojego planu i wydała mu wyraźny rozkaz do grania jej klona.

Chwała Mędrcowi, że co jak co, ale Kasai zwykł jej słuchać.



Nic nie powiedział. Tylko obejrzał się na nią krótko, a widząc jej dłonie, wywrócił czerwonymi ślepiami. A potem, zanim jeszcze cały dym się nie rozwiał, ruszył pędem na Kisame.

Starł się w nim walce, a mężczyzna wychodząc z założenia, że ma do czynienia ze zwykłym podziałem cienia, zmarszczył brwi z politowaniem. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak.

Bo przy pierwszym sparowanym ciosie, Kasai po prostu nie zniknął jak na porządnego klona przystało. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się tylko szeroko i rozpostarł szeroko ramiona, zupełnie jakby chciał Hoshigakiego porządnie przytulić. Zamiast tego z jego rąk wystrzelił nieoczekiwanie niebieskoczarny lisi płomień, który w mgnieniu oka rozszedł się przerażającą falą po jaskini.

- Skubaniec. - Kisame nabrał powietrza. - Suiton: Suijinheki!

Potężna ściana wody przysłoniła lisi ogień, a w powietrze buchnęły kłęby pary, gdy oba żywioły się spotkały. Głośny syk wypełnił uszy Suiren, która dalej kucając, próbowała na szybko obwiązując sobie ręce, tamując tym samym krew.

Doprawdy, jeszcze miesiąc temu zupełnie by się tym nie przejęła, ale teraz nie mogła sobie na to pozwolić. W końcu nie mogła umrzeć przez coś tak głupiego jak ponowne wykrwawienie!

- A żeby to wszystko.. - Zębami zacisnęła ostatni węzeł i strząsnęła dłonie, podnosząc się natychmiast na nogi. W tym czasie Kisame zdążył akurat przebić się przez kolejną zaporę Kasaia i dość poważnie zranił go w bark Samenhadą, która teraz była już niemal w całości odwinięta.


- No żesz! - Kasai poleciał bezwładnie do tyłu, ale Suiren złapała go w ostatniej chwili.

- Trzymasz się? - syknęła mu cicho na ucho, na co demon spojrzał na nią krótko.

- Głupie uczucie.

- Co?

- Patrzeć na siebie.

- Stul pysk.

- Dziwna z was parka. - Kisame wylądował nagle tuż przed nimi i zamachnął się. Suiren i Kasai zanurkowali pod jego ramieniem w tej samej sekundzie, ale i tak nie uchronili się przed wyginającą się na wszystkie strony Samenhadą. Kasai dosłownie w ostatniej chwili osłonił sobą Suiren, tak że miecz uderzył w jego plecy, zdzierając je do krwi i dodatkowo pochłaniając od niego kolejną porcję chakry.

- Które z was to klon, a które prawdziwie? A może obaj? - Kisame zmrużył niebezpiecznie oczy, podczas gdy Uzumaki wylądowała z Kasaiem na ziemi.

- Spadaj z tąd. - Suiren widząc rany youkaia, skrzywiła się mimowolnie i nim ten choćby zdążył zaprotestować, odwołała go, a ten zniknął w kłębie dymu.

- A co to? Czyżbym aż tak go pokaleczył?

Suiren - znów sama naprzeciw Kisame - podniosła się z powrotem na nogi. Oddychała głęboko, zastanawiając się co teraz zrobić. Normalnie, rzuciłaby się po prostu na niego, nie zważajac na nic i zgniotłaby go swoją wytrzymałością, ale teraz nie mogła polegać na swojej nieśmiertelności. Kenjutsu i taijutsu też odpadały w starciu z Samenhadą, podobnie z resztą jak ninjutsu. Co jej więc pozostało? Jedynie Fuuinjutsu.

Suiren przełknęła wolno ślinę.

Może i dużo to jej nie da, ale cóż, zawsze warto spróbować.


Nie czekając na nic, sięgnęła do pasa, gdzie oprócz wakizashi miała przymocowane cztery małe zwoje. Odpieczętowując pierwszy z nich, otworzyła go gwałtownie, odskakując do tyłu.

- Bakuryuugeki! - Z białego zwoju wystrzelił ognisty smok chiński, wysuwając złowieszczo długi, płomienny język. Jak na zawołanie nieduża jaskinia stała się istną sauną. Wcześniejsza para, nie mając gdzie ulecieć, wzmogła teraz nieoczekiwane gorąco i Suiren aż wystąpił pot na czoło, gdy smok ruszył na zaskoczonego Kisame.

Tak szybko jednak jak smok się pojawił, tak i szybko zniknął, pochłonięty przez demoniczny miecz. Suiren, przewidując to, odpieczętowała drugi zwój, z którego tym razem wytrysnął prawdziwy deszcz kunai i shurikenów. Kisame, który spodziewał się raczej kolejnego jutsu, nie dał rady osłonić się przed wszystkimi broniami i kilka z ostrzy wbiło się w jego lewe ramię. Syknął na to gniewnie, wyrywając kunaie z ciała i posłał Suiren zirytowane spojrzenie.

- Zaczynasz być upierdliwy.


Suiren nawet nie zdążyła mrugnąć, a Kisame pojawił się nagle za nią i kopnął ją gwałtownie w plecy, wytrącając jej z rąk trzeci ze zwojów. Uzumaki poleciała bezwładnie do przodu, wprost na porzucone narzędzia. Cudem udało jej się tak ustawić, by na nic się nie nadziać.

- Cholerny. - Suiren zachwiała się lekko, podnosząc się znowu na nogi.

Do tej pory miała cały czas nadzieję, że będzie to zwykły pojedynek, w którym będzie musiała pokazać swoje umiejętności, ale właśnie teraz dotarło do niej, że Kisame naprawdę chce ją zabić. Akatsuki z jakiegoś powodu wydało na nią wyrok śmierci. Krótko mówiąc, nie miała tego przeżyć.

- Kuźwa.

Już nawet nie interesowało jej, czy się tym zdradzi, czy nie. Złożyła dłonie w pieczęcie tak szybko, że sama zorientowała się w tym co robi dopiero wtedy, gdy dwie potężne trąby powietrzne pognały na spotkanie z Kisame.

Powietrze w jaskini zakotłowało się, a Suiren złożyła kolejne pieczęci.

- Fuuton: Hoodan! - Jak na zawołanie wokół jej głowy zebrały się trzy nieduże powietrzne kule, które niczym kule armatnie wystrzeliły do przodu z siłą rażenia podobną do takichże.

Kisame mógłby spróbować je co prawda zaabsorbować, ale lekko zdekoncentrowany pierwszą falą uderzeniową, nie zauważył nadlatujących kul, które uderzyły tuż obok niego. Podłoże wystrzeliło do góry jak rażone bombą, zasypując go mniejszymi i większymi odłamkami skalnymi.

- Jego pierwotna natura to wiatr, czy co do cholery? - Kisame uskoczył w bok przed gradem skał i skrzywił się nieznacznie. Spojrzał jednocześnie na Suiren vel Kasaia, który w odległości blisko dwudziestu metrów, wpatrywał się w niego z zaciętą miną. Jego szkarłatne oczy płonęły najprawdziwszą wściekłością.

- Zorientował się. - Tylko tyle przebiegło mu przez myśl, gdy niespodziewanie wyczuł w swojej głowie czyjąś obecność.

- Wykończ go. Natychmiast. - Rozkaz od Peina był aż nadto czytelny. Kisame wiedział, że całe Akatsuki śledzi z ukrycia ich walkę, więc nawet się nie zdziwił. Zamiast tego ściągnął po prostu do końca bandaże oplatające Samenhade, a ta ukazała się w końcu w całej swojej okazałości. Wiła się w jego rękach, wyraźnie spragniona chakry białowłosego. Dawno już żadna z chakr jej tak nie posmakowała, to było pewne.

- W takim razie kończmy nasz taniec. Ostatni akt.


Suiren widząc jak Kisame przymierza się do ostatniego ataku, sięgnęła ponownie do swoich wakizashi. Zaciskając mocno dłonie na rękojeściach, sprawiła, że srebrne klingi zalśniły od jej ciemnoniebieskiej chakry, zwiększając w ten sposób ich ostrość.

- Zrobie z ciebie pierdolone sushi.

Postępując krok do tyłu, pewna swojej wygranej, wyrwała się do przodu z głośnym warknięciem.

Błysnęły ostrza i już po chwili skałę pod nimi zalała kałuża szkarłatnej krwi.

- Skurwiel - warknął cicho Kisame, spoglądając na swój brzuch, z którego wystawała klinga jednego z mieczy.

- Sukinsyn - wyszeptała drżąco Suiren, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w swój rozszarpany bok. Rozkaszlała się gwałtownie krwią, a Samenhada leżąca u jej stóp z drugim wakizashim wbitym nieco ponad paszczą, zacharczała cicho.


Zatoczyła się do tyłu, akurat w momencie, gdy wokół ich dwójki zmaterializowali się pozostali członkowie Brzasku.

- Zajmijcie się nim. - Pein nawet nie spojrzał na rannego Kisame, wpatrując się za to w Kasaia. Na jego słowa z szeregu wystąpił jednak Itachi i Konan, i oboje wzięli Hoshigakiego pod ręce, znikając z nim zaraz w kłębie dymu. W jaskini zapadła nieprzyjemna cisza, podczas której Suiren stała chwiejnie na nogach, czując jak powoli ciemnieje jej w oczach. Krwawiła, i to mocno.

Umierała.

- Zdolny szczeniak. - Sasori skrzyżował tymczasem ręce na klatce piersiowej, a Deidara chcąc nie chcąc go poparł. Obito nie było, a Madara ukryty pod maską Tobiego wpatrywał się w chwiejącego mężczyznę ze zmarszczonymi brwiami, nie zabierając głosu. Pein wydawał się natomiast nad czymś głęboko zastanawiać.

- Jest na skraju śmierci - zauważył w końcu, na co Sasori wzruszył ramionami.

- No to daj mi go. Zrobię z niego doskonałą marionetkę.

Deidara wzdrygnął się na to niemal niezauważalnie, a Madara pokiwał z kolei nieoczekiwanie głową.

- Nie potrzeba nam nowego członka - stwierdził po prostu, jakby to wszystko usprawiedliwiało i również założył ręce na klatce piersiowej. - Ale fakt, był silny. Chcesz, to go zabierz. - Spojrzał na Sasoriego, który uśmiechnął się mimowolnie na myśl o nowej marionetce w swojej kolekcji.

Jakby nie było, chłopak był urodziwy, a przy tym naprawdę silny. Będzie prawdziwą ozdobą jego warsztatu.

Nie czekając na nic, podszedł do Suiren, która już nawet dobrze nie kontaktowała ze światem. Ćmiło jej się w głowie, a nogi i wszystko po kolei odmawiało jej posłuszeństwa. Na podejście Sasoriego nawet nie zareagowała. Dopiero, gdy ten uniósł rękę, podniosła na niego mętny wzrok i uniosła obronnie ramiona. Ciosu, który nadszedł w chwilę potem, nawet nie zapamiętała.

Straciła świadomość.


***


Sasori w żaden sposób się nie patyczkował. Od razu przeniósł nieprzytomnego Kasaia do swojego warsztatu, gdzie ułożył go na specjalnym stole. Przypinając ręce i nogi grubymi, skórzanymi pasami, rozejrzał się dookoła za potrzebnymi narzędziami. Już po chwili na stoliku obok stołu wylądowała skrzynka z najróżniejszymi kluczami, śrubokrętami, dłutami, szpikulcami i sam Mędrzec wie czym jeszcze.

- To gdzie ja miałem tę cholerną apteczkę? - Sasori rozejrzał się niecierpliwie za wspomnianą apteczką, doskonale wiedząc, że jeśli chce przerobić tego "szczeniaka" na marionetkę, to ten musi być żywy podczas całej operacji. Co z kolei oznaczyło ni mniej ni więcej to, że wcześniej musiał go trochę poskładać do kupy.

Sasori mruknął pod nosem kolejne przekleństwo i przeszedł do pomieszczenia obok. Ze względu na swoją pracę, zajmował w kryjówce w sumie pięć sporych pokoi, z czego jeden był jego sypialnią, a pozostałe warsztatem. A to dawało w sumie dobre siedemdziesiąt metrów kwadratowych, gdzie mogła być jego zagubiona apteczka. Akurat w takim momencie, gdy szczyl mu się wykrwawiał na stole!

- Gdzie ona... - Sasori przeszedł do trzeciej pracowni, a jego oczy błysnęły dostrzegając pod jednym z krzeseł biały kwadrat z czerwonym krzyżem.

- I jest.

Wrócił do Kasaia, który pojękiwał cicho z bólu przez nieświadomy sen. Oddychał przy tym płytko i szybko, jakby walcząc o każdy oddech. Był na skraju, to pewne.

- Tylko się kurwa nie wierzgaj. - Sasori podszedł spokojnie do stołu i zmierzył Kasaia chłodnym, oceniającym spojrzeniem. Złapał następnie za jego koszulkę i rozdarł ją bez pardonu, ukazując część torsu, prawy obojczyk i okropnie poszarpany bok. Mięso wychodziło na wierzch, ukazując w jednym miejscu kość barku, a cała posoka wypływała obficie na zewnątrz. W sumie cud, że chłopak jeszcze dychał. Musiał mieć cholernie silną wolę przetrwania.

Nie czekając na nic, zaczął dezynfekować ranę, na co Kasai wyprężył się gwałtownie w więzach, odrzucając głowę do tyłu i uderzając nią z całej siły o twardy blat. Jednak co dziwne, nie krzyczał. Otworzył jedynie szeroko usta i zacisnął mocno powieki i pięści.

Zupełnie jakby był przyzwyczajony do podobnych zabiegów.

Niespodziewanie jednak, jego oddech przyśpieszył, a on sam wygiął się ponownie w konwulsji, by następnie osunąć się bezwładnie na stół.

Głowa przechyliła się mu samoczynnie na bok, a wypływająca z rany krew jakby nieco zgęstniała.

Sasori zamrugał zaskoczony, kompletnie się tego nie spodziewawszy.

Szczeniak wziął i mu kurwa umarł!


C.D.N.

***

Jak się podobała walka? : ) Pisać, krytykować, bo dopiero się uczę opisów płynnych walk i każda rada i opinia są na wagę złota :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro